Społeczeństwo
Zdjęcie ilustracyjne (Fot. Shutterstock.com/Nikolaeva Galina)
Zdjęcie ilustracyjne (Fot. Shutterstock.com/Nikolaeva Galina)

Na początku jest potrzeba. Jedna albo kilka.

Bartosz Sokoliński: – Wychowałem się w domu jednorodzinnym w Komorowie. Moja żona Joanna pochodzi z Warszawy, domek z ogródkiem pod miastem nigdy nie był jej marzeniem. Ale mieliśmy trójkę dzieci i wydawało nam się, że potrzebujemy większej przestrzeni.

Mieszkanie w mieście zamieniają na dom w ładnej części Łomianek, około 15 km od stolicy. Dzieci chodzą do warszawskiej szkoły, Bartosz codziennie dojeżdża do pracy w Warszawie, Joanna może pracować z domu. Zaraz jednak zacznie spędzać życie w samochodzie.

Gosia: – Pochodzę z Bydgoszczy. Na wieś uciekłam w poszukiwaniu spokoju psychicznego. Miałam za sobą ciężki rozwód, a miasto męczyło mnie już pędem, korkami, hałasem i wysokimi kosztami życia. Pracowałam od wielu lat zdalnie, więc decyzja była prosta. 

Gosia podejmuje ją, gdy zbliża się do czterdziestki. Nie ma dzieci, nie ma już męża. Podnajmuje pokój w drewnianej chałupie u koleżanki na Podlasiu, blisko Biebrzańskiego Parku Narodowego. Zamierza tu pomieszkać przez pół roku, zostaje na dwa lata. Na kolejne dwa przeniesie się do innej wsi, gdzie wynajmie segment w agroturystyce u znajomego. Jeszcze nie wie, że wchodzi do świata, w którym jej pozycja społecznie będzie najniższa z możliwych.

Zdjęcie ilustracyjne (Fot. Shutterstock.com/Fotokon)

Etap 1: Jest pięknie

Na razie nie jest źle, a bywa pięknie.

Gosia sadzi swoje warzywa i sieje grykę, przez całą zimę zajada się własną kaszą gryczaną. Gdy schodzi z pola, czuje, że naprawdę pracowała. Pomaga miejscowym w wykopkach i dostaje w podzięce wór ziemniaków. Uczy się rozróżniać, kiedy pies szczeka na rowerzystę, a kiedy ostrzega, bo ktoś wszedł na podwórko. Że jak na niebie nie ma ani jednej chmurki, ale muchy lepią się do ciała, to za parę godzin będzie burza. Noce są czarne jak smoła, patrzy na ocean gwiazd. Czymś wręcz metafizycznym są dla niej wiejskie obrzędy pośmiertne: we wsi nikt nie przeżywa żałoby sam, jak w mieście. Gdy umiera jej 42-letnia sąsiadka, cała społeczność odprowadza ją do karawanu. "To ostatni moment, by rozliczyć się ze zmarłą", mówi ksiądz.

Gosia: – To był przepiękny czas zestrojenia się z przyrodą, obserwacji zmieniających się pór roku i dzikich zwierząt, długich codziennych spacerów z psami. Zupełnie inny tryb życia.

Zdjęcie ilustracyjne (Fot. Shutterstock.com/Mad Pixel)

W innej części Polski i w nieco innym czasie rodzina Bartosza ma już fajny dom. Na 250 mkw. w Łomiankach składa się duży salon, wielka kuchnia, po dużym pokoju dla każdego dziecka. Bartosz z żoną mają sypialnię z wejściem do przestronnej łazienki. Do tego spory ogród. Mogą sobie w nim coś uprawiać, ale ani jego, ani Joanny jakoś do tego nie ciągnie.

Etap 2: Chyba nie tak miało być

Gosi ekscytacja idyllą mija po roku. Odkrywa, że życie na wsi ma też drugą stronę.

Po pierwsze: to codzienna ciężka, fizyczna praca. – Przygotować pole pod warzywa, oporządzić, zebrać, przerobić na zimowe zapasy. Przygotować drewno na zimę. Zimą nie można opuścić chałupy na dłużej niż jeden dzień, bo tak się wychłodzi, że woda w rurach pozamarza i je rozsadzi. I te ciągłe naprawy wokół domu. Jeśli się nie ma umiejętności, sprzętu i mężczyzny obok, trzeba liczyć na okolicznych "fachowców". Jak wyczują, że kobita samotna i z miasta, niemiłosiernie naciągną na kasę, zrobią byle jak albo zostawią w połowie.

Po drugie: wiejska mentalność. – Nie mogłam uwierzyć, słysząc, jak pracownica banku na głos rozprawia ze sklepową, ile kto dostał dotacji i ile ma na koncie. Zwróciłam im uwagę, potraktowały mnie jak powietrze i konwersowały dalej. W urzędzie musiałam poczekać, aż pan w okienku obierze sobie jajeczko, powoli je zje i popije herbatą. Uderzyły mnie marazm umysłowy, tępota, przemoc wobec ludzi i zwierząt, kumoterstwo, nepotyzm w gminach, feudalna poddańczość wobec księdza, urzędnika i munduru. Jak zaczęła się pandemia, to przez pierwszy miesiąc cała wieś śmiała się z maseczek – wylicza.

Bartosz w Łomiankach nie narzeka. Szkoda, że muszą mieć dwa samochody, ale inaczej się nie da. Jeśli jedzie do Warszawy autem, spędza w nim godzinę, bo wyrusza wcześnie rano, wraca późno i omija korki. Jeśli autobusem i metrem – podróż wydłuża się do dwóch i pół–trzech godzin. Joanna pracuje z domu, czasem musi się z kimś spotkać. Śmieje się, że mogłaby dorabiać na taksówce. To ona odwozi dzieci do szkoły. Nie opłaca jej się wracać do Łomianek, bo zaraz musiałaby jechać znowu, by je odebrać.

U Gosi i w rodzinie Bartosza narasta coś, co w literaturze socjologicznej nazywa się "stresem mieszkaniowym".

Katarzyna Kajdanek*, socjolożka i badaczka, wyjaśnia mi, że "stres mieszkaniowy" to napięcie między zamieszkiwaniem gdzieś, o jakim człowiek marzył i jakie sobie wyobrażał, a tym, jak faktycznie jest. Czasem źródło stresu mieszkaniowego jest oczywiste: wykluczenie komunikacyjne albo duża odległość od szpitala. Ale może mieć też inną naturę.

Dr hab. Katarzyna Kajdanek, socjolożka i badaczka (Fot. archiwum prywatne)

Etap 3: Sytuacje niebezpieczne

Bartosz podkreśla, że w Łomiankach nie było im źle – mieli taras i przestrzeń oraz fajnych sąsiadów. Łomianki to miasto, a w zasadzie sypialnia Warszawy. Szacuje, że pewnie 90 proc. jego mieszkańców pracuje w stolicy. W jego rodzinie przy podejmowaniu decyzji o powrocie do Warszawy przeważyły dojazdy. Poza tym – wolą żyć w mieście. Choć podmiejska przygoda nigdy nie była dla niego traumą.

Może też dlatego, że nigdy nie był samotną kobietą na wsi, jak Gosia. Historie, które mi opowiada, jeżą włos na głowie.

Gosia: – Niektórzy mężczyźni na wsi uważają, że „jak kobieta nie ma męża, to niczyja". Jak mieszkasz sama, bywają sytuacje niebezpieczne. Standardem jest wchodzenie do domu bez pukania, bo "co z tego, że kupiła. Ta chałupa stała tu jeszcze za jego dziada i należała do kuzyna brata Zbyszka, który był kumem dziadka od strony prababki. W sumie to dalej jest nasza".

Raz rozbiła tipi na polu przyjaciół, którzy prowadzą agroturystykę. W nocy do tipi wszedł podpity sąsiad. Mówił, że Gosia mu się podoba, próbował obłapiać. Sztywna ze strachu przekonała go, żeby sobie poszedł. Była na tyle daleko od zabudowań, że nikt by jej nie usłyszał.

Inna sytuacja: koleżanka, z którą mieszkała, wydzierżawiła pole od rolnika. – Przyjechał do niej któregoś dnia na quadzie. Z dwoma innymi kolesiami, piwem i wódką. Weszli jak do siebie, zabrali jej telefon, polewali alkohol. Spędziła z nimi kilkanaście godzin. W stresie rzuciła gorzki żart: "To kiedy ten gwałt?". Pośmiali się, napili wódki i pojechali.

Koleżanka Gosi zabarykadowała się w chałupie i nie wychodziła przez kilka dni. Po wszystkim po wsi poszła fama, że "to dzi*ka". – Wcześniej zakładała koło gospodyń, panie ze wsi pomagały jej w agroturystyce. Po tym – jak makiem zasiał. Nawet ksiądz nie zajeżdża do niej na kolędę – mówi Gosia.

Zdjęcie ilustracyjne (Kat72 / Shutterstock)

Inna koleżanka zajmuje ostatni dom we wsi. – Ma męża, ale pracuje w Warszawie, nie ma go po trzy tygodnie, na tydzień zjeżdża. Kiedyś wracała z pracy i zobaczyła, że od niej z podwórka wyjeżdża auto z dwoma facetami. Przystanęła w polu, zawróciła i pojechała spać do rodziny. Nie stać jej na firmę ochroniarską.

Były też sytuacje "egzotyczne". Jak wtedy, gdy w niedzielę siedziały z koleżanką w kuchni, a od drogi nadszedł sąsiad z kilkuletnimi córkami. Odstrojony. Od miesiąca był wdowcem. – Wieś nie znosi próżni. Zapowiedział się przez płot na kawę. Zapraszamy, ale nie wiemy, co się dzieje – mówi Gosia.

Sąsiad zwracał się do gospodyni, Gosia siedziała na zapiecku. Okazało się, że przyszedł w konkury. Do Gosi. Bo gdy zapytał córki, którą z nich wolałyby na nową mamę, powiedziały: ciocię Gosię. – Ścięło mnie. Rany boskie, przecież my się nie znamy! To było jak z "Chłopów". Przyznał, że przeczytał nawet "Pana Wołodyjowskiego", żeby dociągnąć do mojego poziomu. I że będę miała u niego dobrze, bo zrobi remont w tej chałupie, co od kilkunastu lat stoi w stanie surowym. Powiedziałam, że jest mi bardzo miło, ale dziękuję. Wyszli niepocieszeni. Znalazł sobie potem inną kobietę – kończy.

Gosia zastanawia się, czy to, co mi mówi, nie jest za mocne, zbyt jednostronne. – Ale ja się właśnie z takim światem zderzyłam. Jako samotna kobieta na wsi jesteś na dnie hierarchii społecznej. Dla mężczyzn jesteś towarem, dla kobiet – wrogą konkurencją.

Katarzyna Kajdanek zwraca uwagę, że na wsi różnice w systemach wartości są zarysowane ostrzej niż na przedmieściach. – Przekładają się na postrzeganie roli kobiety: tego, co jej wolno, a czego nie. Jak interpretować "kobietę samotną"? Nie wiadomo. Kobieta może mieć nadzieję, że po trudnym rozwodzie i wyprowadzce na wieś będzie miała życie jak w "Domu nad rozlewiskiem". Rzeczywistość okazuje się czasem dużo trudniejsza. Aktywne molestowanie seksualne i postrzeganie jej jako domyślnie "dostępnej" to nie jest tylko specyfika Podlasia, ale też innych miejsc w Polsce – podkreśla.

Zdjęcie ilustracyjne (Fot. Shutterstock.com/Dapetrus)

Etap 4: Powrót do miasta

W rodzinie Bartosza motorem zmian była Joanna. – Z początku chyba trochę oponowałem przed powrotem do miasta, ale jak się męczy cała rodzina, to tobie też nie jest dobrze.

Z Łomianek wynieśli się sześć lat temu. Sprowadzili się do swojego starego mieszkania – 57 mkw. na Żoliborzu, w starym budownictwie. Mieszkają w zasadzie w dziewiątkę: pięcioosobowa rodzina, dwa koty i dwa psy. – W pierwszej chwili pewnie myślisz: patodeweloperka. 11 mkw. na osobę, a gdzie kuchnia i łazienka? Faktycznie, kuchnia z trudem mieści wszystkich przy stole i jest ciemna, za to w łazience jest wanna. Joanna zaplanowała i tak podzieliła przestrzeń, że dzieci mają swoje pokoje. Małe, ale swoje i zamykane. Dwa z nich mają przesuwne drzwi. Korytarze są minimalnej wielkości.

Blisko mają sklepy i metro, tramwaj i przystanek autobusowy. Zrezygnowali z drugiego samochodu, mają jeden i używają go rzadko. Mieszkają w parku, jest gdzie chodzić na spacery z psami. W Łomiankach do miejsca, gdzie pies mógł się wybiegać, musieli iść 1,5 km. Większego mieszkania nie planują. Dodatkowe 20 mkw. by nie zaszkodziło, ale obecny metraż im wystarcza. Dzieci dorastają, mieszkanie będzie raczej pustoszało. Są zadowoleni.

Dziś uważa, że dom pod miastem dla jego rodziny jest fajny na weekend, ale nie na stałe. Chociaż ma znajomych, którzy tak mieszkają i są zadowoleni. Uważa też, że te Łomianki wybrali w dobrym momencie. – Życie z małymi dziećmi w domu z ogródkiem miało swoje zalety – mówi. Ale też przyznaje: – Przyjaciół mamy niemal wszystkich w Warszawie. Fakt, że teraz spotykamy się częściej.

Gosia na szkoleniu poznała Wojtka. Jest z Łomży. Kupiła tam mieszkanie na kredyt. Po latach tułania się po ludziach chce mieć coś swojego.

Wciąż docierają do niej plotki na jej temat, choć na wsi nie mieszka już dobrych parę lat. Niektóre znała. Że jest lesbijką, która rozbiła koleżance małżeństwo (a to mąż koleżanki pojechał do pracy do Warszawy i tam został, więc się rozwiedli). Że prowadziły dom schadzek (ciągle zajeżdżali do niej znajomi). Albo że po wsi jeździła jako CBA (gdy zaczęła pracę w Biebrzańskim Parku Narodowym, dostała mundur polowy i auto z bydgoską rejestracją CB).

Inne plotki są dla niej nowością. – Dowiaduję się, że z tym miałam romans, a innego wykorzystałam. Mieszkanie i samochód kupiłam rzecz jasna za zdefraudowane pieniądze – mówi. – Byłam i na zawsze pozostałabym obcą, a na obcą można zrzucić wszystko. Mam znajomą, mieszka na mazurskiej wsi już 20 lat. I od 20 lat ma stalkerów, którzy się z nią sądzą. Jest chyba jakaś niesamowita satysfakcja w odniesieniu zwycięstwa nad miastowym.

Jak dziś słyszy znajomych, którzy marzą o "domku na wsi, najlepiej w lesie, jak najdalej od ludzi", to już wie, z czym to się je. – Bardzo wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, że na takich bezludnych terenach wystarczy, że ktoś wejdzie ci do domu, postraszy, zmusi do przelewu, oddania kluczyków do auta i wszystko będzie „na legalu". W kolorowych czasopismach osoby, które uciekły z miasta, popijają kawkę na pięknym tarasie. Tak, są takie momenty. Ale jeśli chcesz się przenieść, to wiedz, że życie na wsi – a zwłaszcza zasymilowanie się z lokalną tkanką społeczną – jest trudne.

Zdjęcie ilustracyjne (Fot. Shutterstock.com/Yulia Grigoryeva) , Zdjęcie ilustracyjne (Fot. Shutterstock.com/Bogdan Sonjachnyj)

Nie żyję, bo pilnuję domu

Katarzyna Kajdanek bada powrotników, czyli osoby, które najpierw wyprowadziły się z miasta na przedmieścia, a potem do miasta wróciły. Napisała o nich książkę "Powrotnicy. Reurbanizacja w perspektywie przebiegu życia" i wyjaśnia mi, że skala zjawiska jest nieoszacowana. – Wiemy, kto używa jakiego modelu telefonu, ale o powrotnikach takich danych nie ma. Do tych, którzy się wyprowadzają na suburbia, można pojechać i zapukać. Ci, którzy wracają, rozpływają się w miejskiej tkance.

Kim zatem są powrotnicy? Katarzynie Kajdanek udało się wskazać trzy grupy. Pierwsza to dorosłe "podmiejskie dzieci". Druga – rodzice z dziećmi w wieku szkolnym ("Wracają, bo dojazdy do szkoły spod miasta za bardzo dają im w kość"). Trzecia to seniorzy ("Dzieci dawno się wyniosły, a podmiejskie domy są zaludnione wyobrażeniami o wnukach"). Dla tych ostatnich dom – zamiast siedliskiem na starość – staje się ciężarem.

Wróćmy do stresu mieszkaniowego i tego, czym może być dla trzech powyższych grup.

Seniorzy? Często całe życie pracowali, by na emeryturze podróżować. Okazało się jednak, że jak człowiek ma dom, to o niego drży – że ktoś się włamie, rura pęknie, wichura zerwie dach. – Więc nie podróżują, tylko pilnują domu – mówi socjolożka.

Młodzi dorośli ze względu na dojazdy tracą możliwość rozwijania relacji społecznych – to wiadomo. Ale pojawia się coś jeszcze. Dr Kajdanek: – Niektóre podmiejskie matki mówiły mi, że czują, że wychowały dzieci mimozy. Dotkniesz delikatnie, a one się kulą w sobie. Gdy są starsze i ruszają do miasta same, to gdy widzą kogoś pijanego na przystanku albo kota potrąconego na ulicy, nie wiedzą, co zrobić. Bo wychowane na tylnym siedzeniu SUV-a swojej mamy oglądały świat przez szybę. 

Zdjęcie ilustracyjne (Fot. Shutterstock.com/Rawpixel.com) , Zdjęcie ilustracyjne (Fot. Shutterstock.com/Dmytro Zinkevych)

Dla rodzin z dziećmi kosztem przeprowadzki pod miasto bywa utrata spontaniczności i chęci do życia. – Jak już wyjedziesz rano z tego domu, odstoisz godzinę w korku, potem pracujesz, kolejną godzinę wracasz, to po powrocie za nic nie chce ci się znowu wychodzić. Albo wszystko robisz z zegarkiem w ręku, bo jest tak pozapinane, że jak wysypie się jedna rzecz, to posypie się wszystko. To może się mocno przekładać na ogólną jakość życia, parametry zdrowia, wagi, kondycji serca – mówi Kajdanek.

Zauważa też, że dziś wśród powrotników częściej pojawiają się motywacje pozytywne. – Ludzie po powrocie do miasta zachowują się jak turyści. Odkrywają je dla siebie na nowo. Chodzą do muzeów, knajp. To przynosi im mnóstwo samozadowolenia i przyjemności – mówi.

Zobacz wideo Rozmowy na lepsze jutro: Odchować dzieci, a potem co? Rozwód?

Bez wyjścia

Czy marzenie milionów Polaków o domku z ogródkiem zacznie się chwiać w posadach? Nie. Wcale nie dlatego, że wokół tego domku jest taka pozytywna narracja, tylko dlatego, że czasem po prostu nie ma wyboru. – Kogo dziś w Polsce stać na kredyt na więcej niż 40 mkw. w dużym mieście? Parę singli bez dzieci, których wspólny dochód daje zdolność kredytową. Jeśli planujesz dzieci i policzysz, ile możesz mieć metrów w mieście, a ile pod miastem za te same pieniądze, to rachunek jest oczywisty – wyjaśnia badaczka.

Zwraca uwagę, by decyzji o wyprowadzce z miasta nie podejmować w emocjach, lecz poznać wcześniej relacje z pierwszej ręki. By mieć świadomość wyzwań, problemów i ograniczeń, z którymi może trzeba będzie się zmierzyć. – Życie poza miastem nie jest rajem i wielu z nas już na wstępie przydałby się taki reality check – mówi.

Zdjęcie ilustracyjne (Fot. Shutterstock.com/Agnes Kantaruk)

Zdaniem Katarzyny Kajdanek na przedmieściach prawdopodobnie jest bardzo wiele osób, które czują stres mieszkaniowy, ale jest on niewielki albo mają predyspozycje społeczne, by sobie z nim radzić. Są też tacy, dla których suburbia naprawdę są spełnieniem marzeń – dobrze trafili, mieszkają w fajnych miejscach, mają wokół przyjaznych ludzi. Im się udało.

Kto wraca do miast? Dr Kajdanek: – Gdybym miała odpowiedzieć najogólniej: ci, których na to stać.

*Katarzyna Kajdanek. Socjolożka miasta, profesor nadzwyczajna w Zakładzie Socjologii Miasta i Wsi Uniwersytetu Wrocławskiego. Badawczo zajmuje się przejawami procesu urbanizacji – ostatnio powrotami z osiedli podmiejskich do miasta i odrodzeniem wsi na ziemi kłodzkiej, a także kwestiami tożsamości regionalnej i lokalnej. Jest aktywna na polu stosowanych nauk społecznych – współtworzyła projekt ewaluacji społecznego oddziaływania ESK Wrocław 2016, przygotowywała raport Wrocławska Diagnoza Społeczna 2017, 2014 i 2010, wspierała badawczo procesy rewitalizacji miast.

Paulina Dudek. Dziennikarka, redaktorka, twórczyni cyklu mikroreportaży wideo "Zwykli Niezwykli" i współautorka "Pomocnika dla rodziców i opiekunów nastolatków". Nagrodzona Grand Video Awards, nominowana do Grand Press. Kontakt: paulina.dudek@agora.pl.