
Kolejny etap Polska Stories za nami. Od 24 października do 19 grudnia na łamach weekend.gazeta.pl publikujemy reportaże uczestników programu. Artykuł Katarzyny Siekańskiej jest dziesiątym z nich.
Bibliotekarz, bibliotekarka – zawód pojawiający się w czołówce rozmaitych rankingów "najmniej stresujących" oraz "najnudniejszych" profesji świata. – To wynika z niewiedzy – mówi Teresa, która od 15 lat pracuje jako bibliotekarka w województwie wielkopolskim. – Bibliotekarz to tak samo stresujący zawód jak każdy inny. Jak każda inna praca w usługach, która polega na kontakcie z klientem. Przecież zdarzają się różne sytuacje, różni czytelnicy. A do każdego trzeba mieć odpowiednie podejście. Czasem trzeba naliczyć karę za przetrzymanie książek, wtedy zdarzają się dyskusje, protesty, pretensje. Nieraz przychodzą osoby bardzo samotne, potrzebujące dużo uwagi, albo ludzie z zaburzeniami, którym trzeba okazać sporo cierpliwości. Trzeba mieć w sobie taką grzeczność, żeby z każdym się dogadać, ale też pewną odporność, żeby tych trudnych sytuacji przesadnie nie przeżywać.
Na pytanie, czy jakieś sytuacje lub historie zapadły jej szczególnie w pamięć, odpowiada z powagą: – Nie. Bo też na tym ten zawód polega – żeby szybko zapominać.
Małgorzata od czterech lat jest na emeryturze. Wcześniej pracowała w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Kielcach, w Dziale Instrukcyjno-Metodycznym. – Powinni mnie pokazywać w cyrku, bo przez 36 lat pracowałam na tym samym stanowisku – żartuje. Żartobliwy ton jednak szybko ustępuje powadze, gdy pytam, czy słyszała o rankingach najmniej stresujących zawodów. – To są krzywdzące stereotypy. Ale wiesz, co jest najciekawsze? Że takie stereotypy dotyczą tylko tych zawodów, które są sfeminizowane. Co te baby tam robią? Całymi dniami siedzą w bibliotece, parzą kawę i czytają książki – no bajka! – ironizuje.
– A do tego statystyki czytelnictwa, od lat 80. na tym samym poziomie, prowadzą do wniosków, że skoro ludzie w Polsce nie czytają, to biblioteki stoją puste, a bibliotekarki się nudzą. Te stereotypy są traktowane jako usprawiedliwienie tego, żeby ten zawód traktować pobłażliwie, w sensie finansowym i prawnym. Prosty przykład: istnieje ustawowy obowiązek tworzenia biblioteki na terenie każdej gminy. Tymczasem w województwie świętokrzyskim wciąż są gminy, w których nie ma biblioteki. Ale czy kogoś to obchodzi? Nie.
Co się naprawdę robi w bibliotece?
– Wizyta księżnej Japonii – Piotr Piechota, kierownik Działu Strategii Rozwoju i Promocji Biblioteki Publicznej na Mokotowie w Warszawie, nie ma wątpliwości, który dzień w pracy pamięta najlepiej. Zanim przed rokiem objął aktualne stanowisko, był bibliotekarzem w Multimedialnej Bibliotece dla Dzieci i Młodzieży przy ulicy Tynieckiej. W 2019 roku do Warszawy przyjechała księżna Kiko, małżonka japońskiego następcy tronu, księcia Akishino, młodszego brata urzędującego cesarza Naruhito. W jej grafiku różnych oficjalnych spotkań była też zaplanowana luka na tzw. czas wolny, kiedy księżna mogła wskazać, jakie miejsce chciałaby zobaczyć. I poprosiła, żeby ją zaprowadzić do biblioteki dziecięcej. Bo okazało się, że ona kocha literaturę dla dzieci i sama tłumaczy takie książki z angielskiego na japoński. A oddział na Tynieckiej to jeden z tych nowocześniejszych w Warszawie, "perełka", jak mówi pan Piotr. Japońskie pary cesarskie zwyczajowo odwiedzają Stowarzyszenia Przyjaciół Książki dla Młodych IBBY, a we wspomnianej bibliotece znajduje się siedziba jego polskiej sekcji.
Wizyta księżnej nie była długa, ale wymagała ogromnego nakładu wcześniejszych przygotowań. Budynek musiał zostać odnowiony, przeszukany, zabezpieczony, obstawiony ochroną.
Ja tego dnia biegałem po całym terenie z krótkofalówką, jak w filmie akcji. Opiekowałem się też japońskimi dziennikarzami. Śmialiśmy się z kolegą, że to taki typowy dzień z pracy bibliotekarza.
– W tej pracy spotykają mnie ciągle jakieś przygody – opowiada Magda, która pracuje w jednej z bibliotek w województwie łódzkim. Przygody – tego słowa używa, a ja otwieram oczy szerzej. – Miałam zostać polonistką. Nie zostałam i bardzo się cieszę. Ale mnie praca w bibliotece też kojarzyła się z nudą, dopóki sama nie zaczęłam tu pracować. I okazało się, że to jest miejsce, w którym – jeżeli się naprawdę chce komuś zaangażować – spotykają człowieka zupełnie niesamowite przygody. Może poznać ludzi, których nigdy by nie poznał. Spotykam topowych pisarzy i poetów, co nigdy by mi się nie przydarzyło, gdybym nie była bibliotekarką. To praca idealna dla mnie – nie ma rutyny, nudy. Tutaj codziennie wydarza się coś ciekawego.
Małgorzata została bibliotekarką, bo interesowały ją książki i komputery. – Byłam zachwycona całą wiedzą biblioteczną, która się wiązała z wyszukiwaniem informacji, budowaniem baz, sygnaturami i klasyfikacją. Byłam jednym z pierwszych roczników zatrudnionych w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej, który ukończył bibliotekoznawstwo jako oddzielny kierunek. Na bibliotekarstwie – jak na każdym innym fachu – trzeba się znać. Jak się za coś bierze pieniądze, to trzeba mieć o tym pojęcie. Dzisiaj nie jest żadnym problemem mieć dostęp do jakichkolwiek informacji. Ale sztuką jest te informacje przesiać i zweryfikować, w każdej dziedzinie. Bibliotekarz to jest taki przewodnik, który sprawdza tę informację, zanim ją puści dalej.
Teresa poszła na studia z myślą, że będzie później pracować w dziale opracowań i mieć mało kontaktu z ludźmi. – Wydawało mi się wtedy, że to jest właśnie to, czego mi trzeba. A potem moje życie potoczyło się tak, że trafiłam do wypożyczalni i dzisiaj, po 15 latach, bezpośredni kontakt z czytelnikiem to jest coś, co najbardziej w tej pracy lubię i najbardziej cenię.
To niejedyny aspekt tej pracy, którego Teresa się na początku nie spodziewała. – Zaskoczyli mnie bibliotekarze, którzy nie czytają książek. Jak to? – dziwię się. Odpowiedź przychodzi już kilka dni później, a wraz z nią – kolejny złamany stereotyp.
Bibliotekarki nie czytają książek (w pracy)
Iwona Brodzik, od 17 lat dyrektorka Gminnej Biblioteki Publicznej w Starych Kobiałkach, trafiła do biblioteki przez przypadek. Jako absolwentka ekonomii i specjalistka od zarządzania szukała po studiach pracy i znalazła wakat w administracji biblioteki. Pod jej skrzydłami placówka rozkwitła, zdobywając kolejne nagrody i dotacje.
– Wszystkie moje zawodowe marzenia się spełniają. Ja wiem, że to brzmi jak jakaś sielanka, ale u nas naprawdę wszystko się udaje. Mamy zgrany zespół, dobrą współpracę z gminą, z lokalną społecznością. Jest ogólnopolska tendencja, żeby zamykać filie, a my otworzyliśmy ostatnio dwie nowe – podsumowuje.
Pytam, czy przy tak intensywnym trybie pracy dyrektorka biblioteki sama znajduje okazję, żeby spokojnie poczytać. – Nie. Po prostu po pracy nie starcza już czasu. Wychodzę z domu o ósmej i wracam o dziewiętnastej. I ja wiem, że mi nikt nie każe tyle robić, ale sama mam poczucie, że jeszcze to, jeszcze to... Ale skoro wszystko tak dobrze idzie, to aż mi żal odpuścić czasem. Ostatnio byłam chora i zmuszona, by leżeć w łóżku. Wtedy faktycznie pochłaniałam książkę za książką. Czasem zapisuję sobie polecenia od czytelników i w takich momentach do nich wracam.
Magda czyta prywatnie, jak mówi, "przemysłowe ilości książek". Kilka lektur naraz daje jej poczucie bezpieczeństwa i spokoju. – Błagam, proszę napisać, że my nie czytamy w pracy! Najlepiej niech pani tak zatytułuje ten tekst: Bibliotekarki nie czytają w pracy. Ten stereotyp jest nieprawdziwy. Nie wiem, czy chociaż jedną książkę przeczytałam w pracy przez te wszystkie lata. Czytam w domu, w pracy pracuję.
Ma być głośno
Stereotypy nie dotyczą tylko specyfiki zawodu, ale także biblioteki jako miejsca. W październiku 2021 w ramach działań promocyjnych związanych z premierą nowej części z serii dla dzieci o przygodach Hani Humorek wydawnictwo ogłosiło konkurs dla bibliotek. Zadaniem było stworzenie deklaracji/manifestu działalności placówki w kreatywnej formie. Na stronie konkursu znalazłam kilkanaście zgłoszeń, w których przewijał się wspólny postulat: "W naszej bibliotece ma być głośno!". Magda cieszy się, gdy dzielę się z nią tą anegdotą. – I bardzo dobrze, bo ja też nie znoszę tego skojarzenia biblioteki z ciszą. Ma być cicho – czemu? Bo wokół są książeczki?
– Moim zawodowym marzeniem jest, aby ludzie przestali myśleć o bibliotece jak o jakiejś zakurzonej klitce, gdzie siedzi surowa pani z koczkiem, i zrozumieli, że to jest miejsce pełne życia – słyszę od Anny Kapciak, dyrektorki Gminnej Biblioteki Publicznej w Samsonowie w województwie świętokrzyskim.
Dużo pracy włożyłam w ciągu tych 17 lat w walkę ze stereotypem biblioteki jako nudnego, skostniałego miejsca, gdzie za biurkiem siedzi surowa pani w okularach i mówi, że ma być cisza – opowiada Iwona Brodzik, która jako dyrektorka samodzielnie wykonuje również część "zwykłych" bibliotecznych zadań, w tym – od czasu do czasu – obsługuje czytelników.
– Bardzo lubię ten kontakt bezpośrednio z czytelnikiem, zwłaszcza z dziećmi. Mam taką misję, żeby odwracać w ich wyobraźni ten stereotyp surowej bibliotekarki, która ucisza i strofuje. Zawsze mi jest miło, gdy jestem prywatnie w sklepie czy na spacerze i dzieci mnie poznają, mówią, że "to ta pani z biblioteki". Zależy mi, żeby one czuły, że biblioteka to jest bezpieczne, przyjazne miejsce. Ja nie boję się powiedzieć wprost, że zadaniem biblioteki jest czytelnika zwabić, a potem zatrzymać.
A reguły "zwabiania" są takie same jak w przypadku każdego rodzaju reklamy. Najmłodsi czytelnicy są kluczową grupą, do której trzeba dotrzeć. To poprzez nich dociera się do rodziców. U dzieci nawyk czytelniczy dopiero się tworzy, więc są one najpodatniejszymi odbiorcami. Dodatkowo biblioteki poszerzają ofertę o zajęcia dodatkowe, wyraźny staje się trend przekształcania placówek w domy kultury. – Człowieka trzeba najpierw zachęcić, żeby się w bibliotece pojawił. Pretekstem do tego może być podwożenie lub odbieranie dziecka z zajęć dodatkowych. Rodzic czasem czeka w bibliotece przez tę godzinę, czasem przyjedzie chwilę wcześniej. A jak już człowiek jest w środku, to się rozejrzy.
Ten sam zabieg okazał się skuteczny w przypadku seniorów, których jeszcze pięć lat temu biblioteka nieczęsto gościła. Po wprowadzeniu zajęć kulturalnych przeznaczonych dla tej grupy społecznej statystyki wypożyczeń wzrosły.
– Charakterystyczne dla naszej placówki jest to, że odwiedzają nas całe rodziny. Głównie w weekendy. A przy tym nowym zjawiskiem jest, że zaczęli pojawiać się w bibliotece również tatusiowie z dziećmi.
Biblioteka w Samsonowie mieści się w nowym, wybudowanym z myślą o siedzibie biblioteki budynku. Estetyczne, jasne wnętrza, duże zbiory, kącik dla dzieci – czytelnicy doceniają te atuty i nagradzają lokal swoją obecnością. A pomysły na to, jak przyciągnąć odwiedzających, są różnorodne. – Nie próbujemy się kłócić z technologią i nowoczesnymi trendami. Zamiast tego wychodzimy im naprzeciw, dlatego w części naszej biblioteki wydzieliliśmy kącik o nazwie Bookfliks, gdzie czytelnicy mogą znaleźć książki zekranizowane w formie seriali i filmów na Netfliksie.
– Wszystko się zmienia i biblioteki też się zmieniają. A jeżeli ktoś tego nie rozumie i się przed tym buntuje, to jest to bardzo smutne – podsumowuje Magda, która w swojej bibliotece dba o bogatą ofertę spotkań autorskich i zajęć dodatkowych. – W ubiegłym roku zrobiłyśmy projekt z okazji Roku Lema. To było połączenie literatury i nauki, głównym tematem był transhumanizm w różnych odsłonach: artystycznych, filozoficznych, przyrodniczych. Przyjechali naukowcy z Politechniki Śląskiej, przyjechał człowiek, który zajmuje się wdrażaniem sztucznej inteligencji w terapii onkologicznej. Przyjechał też prezes Polskiego Stowarzyszenia Transhumanistycznego, który ma czip w dłoni i płaci ręką. To są bardzo ciekawe rzeczy dla nastolatków, dlatego te spotkania odbywały się we współpracy ze szkołą. Rozmawialiśmy o samotności, o robotach. A wszystko to pretekstowo oparte na twórczości Lema.
To jest takie grzeczne miejsce
Na Tinderze spotykam kilku chłopaków o takim samym "zabawnym" opisie: Babci powiemy, że poznaliśmy się w bibliotece. Dlaczego? Dlaczego to miejsce mogłoby ucieszyć moją babcię bardziej niż aplikacja randkowa? Czy dlatego, że to taki archetyp "grzecznego miejsca"? Bo chłopak, który chodzi do biblioteki, jest z definicji porządniejszy niż ten, który zagaduje na czacie online?
W popkulturze biblioteka to miejsce, w którym można się między innymi: poznać ("Love Story", 1970), schronić ("Pojutrze", 2004), kochać ("Pokuta", 2007), dowiedzieć czegoś, co wszystko zmienia ("Harry Potter", 2001), zostać zamkniętym za karę ("Klub winowajców", 1985) lub zamordowanym ("Noc w bibliotece", 2004). Filmowe przykłady wpisują się w wizerunek biblioteki jako miejsca tajemniczego, zakazanego, do którego nie chodzi się ot tak. Obraz biblioteki jako strażnicy sekretów jest pociągający, ale podstępny. Bo im bardziej miejsce jest tajemnicze, tym mniej przystępne i bezpieczne się wydaje.
Magda pyta, czy kojarzę internetowe "jesieniary". Odpowiadam, że oczywiście. – Krążą w internecie takie miłe obrazki, na których ktoś siedzi w fotelu, pod kocem, z herbatką i kotem i czyta książkę. I mnie to denerwuje, szczerze mówiąc. Bo czy to jest dobra reklama czytelnictwa? Moim zdaniem czytanie to jest o wiele więcej niż siedzenie pod kocykiem z herbatą. To jest całe spektrum ciekawych przeżyć. Chciałabym, żeby na przykład bohaterowie seriali obyczajowych, które są wieczorami w telewizji, czytali książki, wpadali w ciągu dnia do biblioteki, pokazywali, że to jest część codzienności. Myślę, że to naprawdę nie jest bez znaczenia, jak i czy w ogóle kultura popularna pokazuje biblioteki. Dlaczego celebryci nie reklamują książek? Dlaczego Robert Lewandowski nie może się pokazać z książką, ale z torbą Louis Vuitton już tak?
Zero świętości, dużo przyjemności!
Kolega podsyła mi obrazek z internetu. Zdjęcie regałów z książkami i podpis: "Biblioteka. Jedno z ostatnich miejsc, do którego możesz wejść bez pieniędzy". Ten temat poruszają też moi rozmówcy. Pomijając miłą atmosferę, sympatyczne bibliotekarki i wartość płynącą z lektury, atrakcyjność bibliotek publicznych polega przede wszystkim na tym, że można korzystać z nich za darmo. W założeniu jest to miejsce, gdzie wszyscy są równi i gdzie nie obowiązuje żaden próg wejścia.
Wszyscy są równi – to zdanie wraca do mnie, gdy studiuję listy najczęściej wypożyczanych autorów i autorek za rok 2019, 2020 i 2021. Pierwsza trójka to: Remigiusz Mróz / Olga Tokarczuk / Stephen King (2019 i 2020), Mróz / Harlan Coben / Tokarczuk (2021). Na dalszych pozycjach: Szekspir obok Katarzyny Bondy, J.K. Rowling ramię w ramię z Molierem, Henryk Sienkiewicz obok Blanki Lipińskiej. Autorzy, których twórczość różni się pod każdym względem – gatunku, stylu, tematyki – muszą dzielić się miejscem na równych prawach, również w sensie fizycznym, na regałach. Wobec czytelnika, który wchodzi do biblioteki, wszyscy autorzy są równi. Wobec książki – równi są autorzy i ich czytelnicy.
Romanse, biografie, kryminały – tego wypożycza się najwięcej. Wyjątkiem są momenty, gdy wychodzi głośna nowość lub zostaje przyznana ważna nagroda. Po Noblu dla Olgi Tokarczuk biblioteka musiała skrócić okresy wypożyczeń z miesiąca do dwóch tygodni, takie były kolejki.
Przypomina mi się starsza osoba, która na spotkaniu rodzinnym ciągle się wierciła, nie mogła wysiedzieć przy stole i bardzo się niecierpliwiła, kiedy koniec, bo ona ma w domu zaczęte "Księgi Jakubowe" i koniecznie już chce wiedzieć, co było dalej. Gdy spotkałyśmy się za jakiś czas znowu, bardzo mi polecała "Seksbomby PRL-u".
Nie znam innej osoby, która czytałaby tak dużo. Z panią Marleną poznałyśmy się kilka lat temu, prywatnie. Gdy pytam, czy potrafi oszacować liczbę przeczytanych książek w miesiącu, odpowiedź jest szokująca: "Pewnie z 20". Dodaje przy tym, że to jest wynik w "zwykłym tygodniu", gdy chodzi do pracy i może skupić się na czytaniu tylko popołudniami. – Ale wiesz – reaguje na moje zaskoczenie – to są w większości takie czytadła. Ja je kończę w dwa wieczory. Przy takim tempie lektury biblioteka niedaleko domu to konieczność.
Dla niej czytanie to przede wszystkim przyjemność. Ale bardzo ważna. – Biorę książkę i przez tę godzinę–półtorej jestem gdzieś indziej. Z dala od swoich problemów, codzienności. Mam dosyć stresującą pracę – pani Marlena pracuje w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej w Puławach – i gdy wracam do domu, to chcę od niej odpocząć.
W trakcie naszej znajomości miałam okazję zaobserwować coś, co ja nazywam "systemem", a ona traktuje jak pewną oczywistość. Między "czytadła" pani Marlena wplata od czasu do czasu inne, bardziej wymagające lektury: klasykę, reportaże, opracowania historyczne. Dzięki temu, że jest "rozczytana", z łatwością przychodzi jej skoncentrowanie się na tekście. Każdym.
Nie oceniam
Pytam Magdę, jak reaguje, gdy ktoś wypożycza książkę, którą sama uznaje za nieudaną. – Kiedy ktoś mnie pyta, mówię szczerze. Kiedy nie pyta, nie mówię. Bo ja nie jestem od oceniania wyborów czytelniczych innych ludzi. Nie może tak być, że czytelnik czuje się w bibliotece oceniany. To nie jest moja rola. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że czytelnik, wchodząc do biblioteki, boi się, bo "tam znowu siedzi ta baba i będzie mi mówiła, co ja mam czytać, a co nie".
Magda podkreśla, że preferencje czytelnicze to prywatna, może nawet intymna sprawa. – Dla mnie to jest piękne, kiedy ludzie nie wstydzą się wypożyczać literatury pornograficznej. Albo kiedy wypożyczają bez wstydu poradniki, nie bojąc się podejrzeń, że mają ten właśnie problem. Albo człowiek sięga po kryminał, bo będzie mu od tego przez chwilę lepiej. Od tego właśnie są biblioteki.
Od człowieka do człowieka
Bogusia i Andrzej to małżeństwo z Kielc, oboje na emeryturze, oboje nie wyobrażają sobie życia bez biblioteki. Gdy umawiam się z nimi na rozmowę, pan Andrzej zaznacza, że jeżeli pogoda się uda, to będzie musiał wcześniej kończyć, bo jest umówiony na rower. Czyta dużo (około 60 tytułów rocznie), głównie książki historyczne, a najwięcej jesienią i zimą. Bo gdy jest ciepło, w ramach rozrywki woli jeździć na rowerze, niż czytać.
Rozmowa z panią Bogusią przypomina mi, że biblioteki to nie tylko książki. – Chodziłam regularnie, właściwie codziennie. Miałam swój rytuał: obiad, po obiedzie spacer do biblioteki i siedziałam w czytelni aż do zamknięcia, nadrabiając czasopisma. Ale to było przed pandemią, kiedy najpierw zamknięto wszystkie biblioteki, a potem wycofano całkowicie czytelnię. A mnie właśnie gazety najbardziej interesowały, książki mniej. Czasem z tego, co mąż czyta, coś też mnie zainteresuje. Ale głównie gazety.
Od zamknięcia czytelni pani Bogusia ma nowy system. – W czytelni było kilka takich osób jak ja, które regularnie przychodziły tam na prasę. Któregoś dnia spotkałam jednego pana stamtąd na ulicy i zaczęliśmy rozmawiać, że jaka szkoda, że nam zamknęli tę czytelnię. Bo gazety są tak drogie, że mało kogo stać, żeby codziennie kupować wszystkie tytuły, które go interesują. No więc się dogadaliśmy z tym panem i jeszcze jedną panią: każdy coś kupuje, a potem puszcza dalej i się wymieniamy. Ale żadne tam koleżeństwo, nie widujemy się nawet, tylko sobie do skrzynek pocztowych podrzucamy.
Bibliolifestyle
Biblioteczne rytuały to nie jest jedynie domena seniorów. – Lubię ten cały zestaw czynności związany z wyjściem do biblioteki. Planuję sobie to z wyprzedzeniem, pakuję przeczytane książki do płóciennej torby, idę na spacer do swojej osiedlowej filii, po drodze kupuję kawę na wynos. Cieszę się na samą myśl o tym, że wejdę między regały, sprawdzę, co się pojawiło w Nowościach, zapytam bibliotekarkę, co poleca. A potem następny przyjemny moment, czyli powrót do domu i planowanie, którą książkę przeczytać następną... – tak opisuje swoje doświadczenia Kasia, z którą skontaktowałam się przez Instagram, gdzie prowadzi popularne konto o książkach pod nickiem @corka.bibliotekarki. Na instagramowym profilu udostępnia swoje czytelnicze polecenia i wrażenia z lektury na bieżąco.
Założyłam ten profil z potrzeby rozmowy o książkach. A że bycie "córką bibliotekarki" to jest ważna część mojej tożsamości, nazwa przyszła do mnie sama.
Marysia Bulikowska to artystka tworząca ilustracje i obrazy pod pseudonimem Mroux. Jej konto na Instagramie śledzi obecnie ponad 18 tys. osób, w tym ja. Biblioteczne egzemplarze książek regularnie pojawiają się w udostępnianych na jej profilu treściach.
– Dużo korzystam z bibliotek, ale rzadko krążę między regałami. Moja mama jest bibliotekarką i moją osobistą doradczynią książkową od zawsze. A czyta ogromne ilości książek i potrafi polecić wszystko, na co mam akurat ochotę. Na przykład wybieram się do biblioteki i dzwonię do mamy: halo, chciałabym poczytać jakiś lesbijski mroczny romans z dziewiętnastego wieku. I mama mi podaje tytuł. Właściwie nigdy się nie zdarza, żeby jej polecenie było chybione.
Pytam internetowe twórczynie o to, czy i jakie reakcje wywołuje promowanie przez nich czerpania książek z bibliotek.
– Czasem po wizycie w bibliotece robię haul, na wzór tych zakupowych, popularnych na YouTube. Pokazuję obserwatorkom, co sobie tym razem wypożyczyłam. Zdarza się, że ktoś potem do mnie pisze wiadomość: hej, dzięki tobie sobie przypomniałam, że jest coś takiego jak biblioteka, dzięki!
Kasia żartuje, że chwaląc się wypożyczonymi egzemplarzami, sama sobie ogranicza rozwój internetowej kariery. Bo do rozwoju konta przyczynia się współpraca z wydawnictwami. A tym nie podoba się reklamowanie alternatywy dla zakupów w księgarni.
Czego ci dzisiaj potrzeba?
– Najwięcej osób wypożycza Radość i Złość – podsumowuje Paulina Płuciennik z Biblioteki Otwartej, filii Biblioteki Miejskiej w Łodzi, która jako jedyna polska placówka bierze udział w międzynarodowym projekcie "Love for Livres". W filiach partnerskich objętych programem podstawowe zbiory zostały powiększone o nowy dział: Bibliotekę Emocji. Ponad tysiąc pozycji ułożono na regałach nie według gatunków czy autorów, ale według emocji, które towarzyszą lekturze. – Mamy Smutek, Radość, Strach, Złość, Miłość i Zaskoczenie – pani Paulina wymienia i dzieli się obserwacją, że najmniej zainteresowania wzbudza ostatni regał.
Biblioteka Emocji łączy różne gatunki: beletrystykę dla dzieci i dorosłych, literaturę faktu, poradniki, poezję. Książki dla najmłodszych czytelników są rozmieszczone na niższych półkach. Stale powiększane są również regały z książkami obcojęzycznymi, bo zainteresowanie nową inicjatywą wśród czytelników jest bardzo duże. Biblioteka Emocji działa w łódzkiej filii dopiero od lutego 2022 roku, ale według założeń projektu zostanie integralną częścią Biblioteki Otwartej już na stałe. Przedłużeniem fizycznej kolekcji jest strona internetowa pozwalająca wyszukiwać książki według emocji, pory roku i dnia najlepiej odpowiadających danemu tytułowi.
38 proc.
Według najnowszego raportu Biblioteki Narodowej 38 proc. Polaków czyta rocznie minimum jedną książkę. – Te statystyki są zaniżone – słyszę na spotkaniu z wicedyrektorką Biblioteki Publicznej na Mokotowie Elżbietą Frankiewicz. – Nie jest jasne, jak te badania są przeprowadzane. Jestem przekonana, że poziom czytelnictwa w Polsce jest wyższy.
Gdy później rozmawiamy o wyzwaniach w funkcjonowaniu bibliotek, o tym, co dobrze byłoby zmienić, pojawiają się problemy lokalowe i finansowe, ale nie liczba czytelników.
Bo wskaźnik czytelnictwa w Polsce powstaje w kontrastowym napięciu między prawdą o co trzecim Polaku, który ma w ręku książkę, a prawdą o statystykach odwiedzin poszczególnych bibliotek – tu słyszę wartości między 60 a nawet 300 osób dziennie. To napięcie pokazuje dobrze dwa równoległe światy: ten, w którym obwieszcza się śmierć czytelnictwa, i ten, w którym czytają wszyscy – czyli biblioteczną bańkę.
Pani Bogusia z Kielc nie wątpi w rzetelność prowadzonych statystyk. – Czytanie to jest forma interesowania się światem. Ja bardzo ubolewam nad tym, że moi znajomi w większości nie czytają; źle mi się rozmawia z ludźmi, którzy się nie interesują światem – dodaje pani Bogusia.
O tym, że grupę docelową bibliotek warto ciągle poszerzać, słyszę od Piotra Piechoty z Działu Promocji. – To zawsze będzie tylko jakaś grupa [czytających], ale chodzi nam o to, żeby była jak największa.
Dopytuję, dlaczego i czy naprawdę to jest tak istotne, żeby jak najwięcej ludzi czytało książki. – Czytanie rozwija wyobraźnię, otwiera na nowe punkty widzenia, a to pomaga się otworzyć też na drugą osobę, na rozmowę z kimś, kto ma inne zdanie – odpowiada.
Zwracam uwagę, że nie tylko czytanie rozwija tę umiejętność. – Chodzi w ogóle o każdą formę narracji, historię. Dlatego biblioteka poszerza swoją ofertę: można przyjść na spacer literacki, spotkanie podróżnicze czy wypożyczyć grę komputerową, bo ludzie mają różne preferencje, ale każda z tych opcji to kontakt z opowieścią, z perspektywą inną niż moja własna.
Paulina Płuciennik z Biblioteki Emocji wskazuje mimo wszystko na pewną wyższość kontaktu z książką nad innymi formami narracji: – Czytanie rozwija koncentrację, a o naszą uwagę w dzisiejszych czasach walczy tyle rozpraszaczy, że umiejętność skupienia się na jednej rzeczy to coś bardzo cennego.
Pytam, czy książki to jej zdaniem realna konkurencja dla Netfliksa i social mediów, czy potrzeba czytania po prostu nie zniknie z czasem, może technologia zmieni trwale nasz sposób przyswajania treści? Moje pytanie trochę ją bawi: – Tym bardziej ludzie będą potrzebować się zatrzymać, wyciszyć, odpocząć od tych wszechobecnych bodźców. Czytanie ma się dobrze i przeżyło już wynalazek telewizji, internetu, smartfonów. Jestem pewna, że ta forma przekazu zawsze będzie miała swoje miejsce w świecie i swoich odbiorców.
Ale jak to?
Opowieść o bibliotekach to historia optymistyczna, ale z wyraźną bolesną nutą na koniec.
Najbardziej martwią mnie pieniądze. Zarabiamy nieco ponad najniższą krajową. A nieustanne podwyżki najniższej krajowej prowadzą do tego, że za rok wszystkie będziemy zarabiały tyle samo. Niezależnie, czy pracujemy tu 3, 13 czy 30 lat. Czy pracujemy w wypożyczalni, czy sprzątamy pomieszczenia. Czy robimy mało, czy dużo. I to jest niezwykle frustrujące. Finansowo nikomu nie polecałabym tej pracy. Bo to jest smutne, że człowiek pracuje z zaangażowaniem i dostaje za to takie śmieszne pieniądze – mówi bez ogródek Magda.
– To jest zawód, w którym – trzeba sobie z tego zdawać od początku sprawę – nigdy nie będzie się dobrze zarabiać. To słowa Teresy, po których w słuchawce telefonu następuje chwila ciszy. W myślach obracam jeszcze kilka razy słowo "nigdy", próbując poczuć jego ciężar. Gdy jestem gotowa, przechodzę do sedna: jeżeli nie pieniądze, to co?
Teresa odpowiada: – Moja motywacja jest właściwie bardzo prosta. Mam wielką pasję do książek, do czytania i możliwość pokazania tej pasji większej liczbie osób to jest dla mnie wartość. Ja naprawdę mam takie głębokie poczucie, że poprzez tę pracę dzielę się z ludźmi czymś najcenniejszym.
*Niektóre imiona bohaterek zostały zmienione na ich prośbę.
Polska Stories
Polska Stories to kilkumiesięczne warsztaty dla młodych reportażystów i reportażystek, którzy rozpoczynają pracę w zawodzie. Polska Stories to kilkumiesięczne warsztaty dla młodych reportażystów i reportażystek, którzy rozpoczynają pracę w zawodzie. Dziesięciu uczestników, którzy doszli do finału, wzięło udział w bezpłatnym cyklu szkoleń dziennikarskich. Prowadziła je wielokrotnie nagradzana reportażystka Olga Gitkiewicz. Każdy reportaż przygotowany w ramach Polska Stories zostanie opublikowany na stronie głównej Gazeta.pl oraz w serwisie Weekend.gazeta.pl. Spośród dziesięciu opublikowanych reportaży jury złożone z doświadczonych redaktorów i dziennikarzy wybierze najlepszy tekst. A jego autor na minimum sześć miesięcy dołączy do współpracowników Weekend.gazeta.pl.