Polska Stories
Pan Józek przy pracy (Aleksandra Jesionka)
Pan Józek przy pracy (Aleksandra Jesionka)

Kolejny etap Polska Stories za nami. Od 24 października do 19 grudnia na łamach weekend.gazeta.pl publikujemy reportaże uczestników programu. Artykuł Aleksandry Jesionki jest szóstym z nich.

Na podwórku stoją rzędami ustawione styropianowe ule, dominują kolory zielony i niebieski. Korpusy, z których składają się ule, przełożone są naprzemiennie. Niektóre mają blaszane daszki, inne styropianowe. Te drugie obciąża się cegłą, aby mocny wiatr nie otworzył ula.

- Nie znam takiego spośród grona swoich znajomych, coby kiedyś miał pszczoły i teraz, proszę ciebie, z czasem, po paru czy parunastu latach, tych pszczół nie miał. Żeby go to przestało interesować. Każdy, kto z tym zaczął, to tę pracę kontynuuje i w jakiś sposób czerpie z tego zadowolenie - mówi Józef Jakubiec, 77-letni pszczelarz, który w zawodzie pracuje już 63 lata.

Pan Józek

Kiedy w rodzinie pojawia się jeden ul, z dużym prawdopodobieństwem pojawią się następne, a hobby zamieni się w rodzinne gospodarstwo pasieczne, w które angażuje się nie tylko sam pasjonat, ale także jego żona, dzieci, a nawet sąsiedzi. Doskonałym tego przykładem jest właśnie pan Józek, który miłością do pszczół zaraża każdą osobę, z którą rozmawia. Choć, jak sam przyznaje, nie spodziewał się, że tak potoczy się jego życie.

Więcej na temat konkursu Polska Stories

- Nigdy nie myślałem, że będę pszczelarzem zawodowym. Przypadkowo ojciec kupił dwa ule, no i ja mu tak zacząłem asystować. Spodobało mi się. Jak zaczynałem, miałem 14 lat, nie miałem wtedy żadnych innych zainteresowań oprócz tego, że zacząłem chodzić do technikum mechanicznego.

Zanim jednak zaczął na dobre rozwijać własną pasiekę, ukończył studia na Politechnice Śląskiej na kierunku mechaniczno-technologicznym. Później podjął pracę jako specjalista do spraw sprzętu pszczelarskiego w firmie Marbet, produkującej ule styropianowe. Prowadził testy i pisał sprawozdania. - Jako inżynier mechanik byłem w stanie przerzucić moje zainteresowania konstrukcyjne na sprzęt pszczelarski. Zacząłem testować wszystko to, co produkowaliśmy w Marbecie: i ule styropianowe, i inny sprzęt. Wtedy na przykład doszedłem do wniosku, że ul styropianowy jest doskonałym zamiennikiem drewnianego, bo jest lekki, ciepły, prosty w produkcji i stwarza lepsze warunki obsługi.

Kiedyś ule były drewniane, teraz są styropianowe czy poliuretanowe (Aleksandra Jesionka) , Podczas odsklepiania ramek, pozbywamy się wosku (Aleksandra Jesionka)

W tamtym czasie na pszczelarskich podwórkach dominowały ule drewniane. Nie spodziewano się, że ule styropianowe czy poliuretanowe można wykorzystywać, a przede wszystkim produkować w tak prosty sposób. - Na spółkę ze szwagrem już miałem uli drewnianych prawie 200. No i w tych ulach prowadziliśmy gospodarkę pasieczną, tutaj, na terenie Bratucic i Dąbrówki. Po testach, które wtedy prowadziłem, wychodziło mi na to, że zdecydowanie lepiej jest posiadać ule styropianowe i w nich prowadzić gospodarkę. Tak że te 200 uli drewnianych zlikwidowaliśmy i przesiedliliśmy pszczoły do uli styropianowych. Oczywiście te styropianowe były takie pozagatunkowe, bo ja, pracując w Marbecie, miałem dostęp do tego sprzętu niepełnowartościowego, wybrakowanego, uszkodzonego. To wszystko można było ponaprawiać we własnym zakresie.

Problemy i ich rozwiązywanie

Kiedy w 1985 roku do Polski przyszła warroza - pasożyt atakujący pszczoły miodne - z dnia na dzień spadła sprzedaż sprzętu pszczelarskiego. Rolnicy, zaskoczeni tym, jak łatwo można stracić rodziny pszczele, porzucali zajęcie.

Warroza przyszła z Indii. Ona była początkowo na pszczole indyjskiej, tzw. olbrzymiej. I poprzez działanie człowieka została przeniesiona do tych niższych części kontynentu azjatyckiego i dostosowała się do pszczoły miodnej. Nikt nie myślał wtedy, że warroza może być rozwleczona poprzez sprzedaż pszczół i matek. Nikt się też nie zastanawiał, jakie środki ochrony zastosować – tłumaczy pan Józek, który wówczas nie zrezygnował z prowadzenia pasieki.

- Zawsze masz pewną grupę, która zostaje, próbuje przeczekać trudny okres. Zaczęto opracowywać różne metody likwidacji tej warrozy, na przykład poprzez preparaty oparte na toksynach. Niby jakieś wskazane dawki, ale każdy preparat, który się wprowadza do ula, jest w jakiś sposób niekorzystny.

Dziś najczęściej stosowanymi preparatami ochrony pszczelej rodziny są paski dostępne na receptę wypisywane przez lekarzy weterynarii. Choć wszystkie tego typu specyfiki są przebadane pod kątem bezpieczeństwa, można ich używać dopiero późnym latem czy jesienią, kiedy sezon wybierania miodu na sprzedaż jest już zakończony.

Problem stanowi także chemizacja rolnictwa, przede wszystkim preparaty służące do zwalczania chwastów w uprawach. Badania naukowców z Uniwersytetu w Austin mówią, że preparat może niszczyć niektóre z pożytecznych dla pszczół bakterii, co obniża ich odporność na inne mikroorganizmy. - Rolnik chce spryskać pole czymkolwiek, żeby mu tylko chwasty nie wyrosły. No to spryska chemią i mu te chwasty nie rosną. Tam rośnie, powiedzmy, pszenica, a jak już ma skosić pszenicę, żeby to wszystko ładnie dojrzało, to znowuż pryśnie. A przecież ten preparat zostaje w zbożu - zauważa pan Józef.

Kiedy jedna pszczoła użądli, kolejne też będą chciały (Alex Desanshe/Shutterstock) , Latem, kiedy trafimy na otępiałą pszczołę warto ją napoić (guentermanaus/Shutterstock)

Integracja

Kiedy powstało Stowarzyszenie Pszczelarzy Zawodowych, pszczelarze z całej Polski mieli okazję w końcu się poznać i szukać wspólnych rozwiązań problemów, które zaczęli napotykać w pracy. - Zorganizowany został taki zjazd, taki założycielski, w Warszawie. I tam żeśmy się spotkali w gronie, powiedzmy, 50 osób, gdzieśmy próbowali zebrać wszystkich tych największych pszczelarzy z terenu Polski. Wiadomo było, gdzie kto ma swoją działalność. Od tamtej pory raz, dwa razy w roku się spotykamy i jeździmy na te zjazdy i różnego rodzaju wycieczki, tak że to też jest taka działalność integracyjna.

Spotkania te odgrywają ważną rolę w omawianiu bieżących spraw, istotnych nie tylko dla pszczelarzy zawodowych, ale także dla osób zajmujących się pszczelarstwem hobbystycznie. Szukane są rozwiązania i metody walki z chorobami atakującymi pszczoły. Omawiane są szczególne przypadki, z którymi się spotykają. Debatują, uczą się jeden od drugiego.

Praca przy pszczołach to obowiązek, który angażuje każdą wolną chwilę. Zawsze znajdzie się coś, co można jeszcze zrobić – i mowa nie tylko o cyklicznych przeglądach, które mają zapobiec ucieczce pszczół. Kiedy skończy się okres rojowy, trzeba dbać, aby owady miały pokarm i nie padły z głodu, szczególnie dotyczy to pszczelarzy, których pasieki liczą setki rodzin pszczelich. - W tej chwili jestem dalej pszczelarzem zawodowym. Posiadam w granicach 300 rodzin pszczelich. No i pomimo tego, że jestem w wieku emerytalnym, dalej muszę z tymi pszczołami robić, bo nie da się z tego zrezygnować. Każdy, kto by mi mógł pomóc, ma swoje pasieki, swoje pszczoły. Jeden drugiemu nie może pomóc z tego względu, że każdy ma dużo roboty. I każdy w jakiś sposób musi sobie sam organizować pracę i system obsługi tych pasiek, żeby temu wszystkiemu podołać.

Rodzina

Ul pszczeli można porównać do dobrze prosperującej firmy - w tym ekosystemie każdy pracownik odgrywa ważną rolę. Najwięcej w gnieździe jest robotnic, które zaraz po wygryzieniu się z komórek zabierają się do pracy.

Pszczoła, w zależności od tego, jak długo żyje, pełni różne funkcje. Najmłodsze oczyszczają plastry z resztek kokonów i zajmują się młodszymi od siebie pszczołami. Po około dwóch tygodniach owady zaczynają budować bądź odbudowywać plastry za pomocą wosku, który wytwarzają. Przedostatnim etapem jest awans na strażniczkę ula. To właśnie około trzeciego tygodnia życia pszczoła wykształca gruczoł jadowy i żądło, dzięki którym może obronić dom przed szerszeniami czy pszczołami z innej rodziny. Najstarsze robotnice do samej śmierci zajmują się zbieraniem pyłku, nektaru czy spadzi. To właśnie zbieraczki spotykamy najczęściej.

W ulu żyją też trutnie, które nie pełnią żadnych społecznych funkcji. Nie pomagają w pracy, nie zajmują się produkcją miodu ani opieką nad pszczołami. Trutnie zapładniają królową, która jako jedyna pełni funkcje rozrodcze w rodzinie. Ze wszystkich pszczół królowa żyje najdłużej, bo około pięciu lat.

Od świtu do nocy

- Nigdy nie jestem w stanie powiedzieć, co będę robić wcześniej niż dwie godziny przed wyjazdem albo przed jakąś decyzją, no bo cały czas mam różne tematy do zrobienia, z których nie wiem, który mi się akurat priorytetowo nawinie. Na przykład teraz muszę iść jeszcze zobaczyć do pszczół, czy te mateczniki, które włożyłem, jeszcze są. Jeżeli są, to je trzeba błyskawicznie zagospodarować, czyli podłożyć matecznik do innego ula, innej rodziny pszczelej, która nie ma matki. Jak się matki wylęgną, to pierwsza, która się wylęgnie, ścina pozostałe, które zostają w ulu - opowiada pan Józek.

Pszczoły nie zbierają pyłków jeśli jest chłodniej niż 12 stopni Celsjusza (kajornyot wildlife photography/Shutterstock) , Ule stawiane są w różnych miejscach, żeby uchronić je np. przed gradobiciem (kosolovskyy/Shutterstock)

Sezon zbierania miodu trwa od końca maja do początku sierpnia, jednak w ciągu roku jest wiele innej pracy, której nie widać na pierwszy rzut oka. Przede wszystkim mowa o przygotowaniu miodu do sprzedaży. - W ramach działalności naszego gospodarstwa rodzinnego załatwiamy produkcję, konfekcjonowanie miodu, czyli rozlewanie do słoików, i przygotowanie do sprzedaży, czyli oklejanie etykietami. Mamy również przydzielone kody kreskowe, dzięki czemu mogę oferować swoje miody do sklepów i nie mam problemu z wystawieniem faktur.

Działalność gospodarstw rodzinnych ma tę zaletę, że - jak sama nazwa wskazuje - w prace zaangażowani są domownicy. - Oczywiście bardzo się cieszę, kiedy ktoś pomoże przy pracy. Jakiegoś pracownika załatwię czy, powiedzmy, wnuczkę, córkę. Ja płacę za robotę, ale wymagam, że coś musi być zrobione. Bo na przykład obiecałem, że przywiozę miód do sklepu, więc muszę rozlać, okleić, fakturę wypisać i zawieźć. A jeżeli mam ten miód w wiaderkach, to on mi się w tych wiaderkach skrystalizuje, ja go muszę rozgrzać, przelać do tzw. odstojników i z odstojników rozlać do słoików.

Pszczelarskie migracje

Pracownia, w której pan Józek wiruje miód, jest wyłożona jasnymi płytkami. Od razu po wejściu uderza silny zapach miodu. Jest wyjątkowo chłodno jak na letnią porę roku. Aż do sufitu sięgają korpusy z wywirowanymi wcześniej ramkami. Pod ścianą stoi stół do odsklepiania ramek jeszcze niewywirowanych. Na środku pszczelarz trzyma deskę, na której podtrzymywane są ramki. Spływa z niej miód, nic się jednak nie marnuje, bo stół wyłożony jest sitkiem, które filtruje miód z odciętych plastrów wosku pszczelego.

Pan Józek kursuje na trasie Bielsko–Bratucice. Każde z tych miejsc jest miejscem początkowym, z którego udaje się w inne, jeszcze dalej położone. Wywozi ule na pożytki, czyli w miejsca, w których pszczoły zbierają surowce do tworzenia miodu. Najczęściej ule z pszczelimi rodzinami przewozi się  późnym wieczorem. - Jeżeli mam pasiekę w jednym miejscu, to nie ma problemu. Ale jeżeli mam pasiekę, powiedzmy, w kilkunastu miejscach, czyli szereg pasiek, a mieszkam jeszcze gdzie indziej, no to już są problemy natury logistycznej: jak to wszystko pozałatwiać, żeby w każdym miejscu móc w odpowiednim czasie pewne konieczne sprawy zrobić.

Sam fakt posiadania pszczół to jedno. Trzeba pamiętać, że pszczoły muszą być prowadzone i pilnowane przez pszczelarza w odpowiedni sposób. Tak aby pasieka mogła się dobrze rozwijać. - Jak się pszczół odpowiednio nie obsłuży i nie da się odpowiedniej ilości miejsca rodzinie, konkretnie w ulu, no to wpadają w nastrój rojowy i z ula uciekają.

Pożytki

W regionach Bratucic miodu lipowego szuka się w Niepołomicach, a dokładnie w Puszczy Niepołomickiej. Najbardziej poszukiwanymi obszarami są jednak nie otwarte tereny, lecz podwórka.

- Z takiej lipy koło domu to myślisz, że ile będzie? Słoik miodu, półtora? Na lipy się wywozi do lasu. Ja zostawiam pszczoły na podwórkach, żeby ktoś miał na nie oko, bo jak się daje na tereny, ludzie kradną całe rodziny - tłumaczy Katarzyna, która pszczołami zajmuje się od 15 lat. - Podjeżdżają w nocy i robią sobie odkłady pszczele, czyli tworzą nowe rodziny z czyichś - kontynuuje. - Twoje pszczoły zostają w bardzo małej ilości. Złodzieje biorą sobie kilka ramek z czerwiem i pszczołami, no i mają nową rodzinę. Całe ule też kradną. Ale to robi fachowiec, nie byle laik. Trzeba wiedzieć, gdzie jest miód. Jeśli widzą, że są ule pełne miodu, stoją jakiś czas, wybierają miód i zostawiają pasieki z pszczołami, ale bez miodu. Dlatego strach jest mieć je na uboczach. Przez to się tak trzyma koło domu.

A jak wygląda szukanie odpowiedniego miejsca?

- Jedziesz do kogoś i się pytasz albo masz kogoś znajomego, kto ma kogoś znajomego. Po prostu jedziesz i dogadujesz się. Czasami jest tak, że ktoś pozwala ci postawić ule i dajesz jakąś tam ilość miodu. Czasami ludzie biorą po dwie dychy od rodziny pszczelej za cały czas, kiedy trwa pożytek.

Jej przygoda z pszczołami zaczęła się przypadkowo.

- Mężowi się pszczoły podobały. Kupił je od jakiegoś dziadka z okolicy i co miałam zrobić, jak musiałam się tym zająć? Nie mogłam ich zostawić, żeby na pastwę losu były. Nauczyć się, co zrobić, żeby ich nie zakarmić, żeby nie umarły z głodu. I tak zaczęliśmy razem przy tym robić.

Różne pszczoły pełnią w ulu różne role (Kuttelvaserova Stuchelova/Shutterstock) , Przed użądleniem chroni pszczelarzy specjalny strój i kapelusz z siatką (santypan/Shutterstock)

Mąż Katarzyny, Maciej, dodaje: - Pszczołami się zaraziłem od Józka. Ja jestem hobbysta. Lubię wszystko mieć, to jest genetyczne, to jest zakodowane we mnie. Jakby krokodyle były w Polsce, tobym je hodował. W pszczołach jest dużo zagadnień, a ja jestem ciekawski. Masz dużo zależności, na przykład po jakim czasie się matka wylęga? Dlaczego się matka wylęga z takiego samego jajeczka jak zwykła pszczoła?

- Bo jest karmiona czymś innym niż pszczoła - wtrąca Kasia.

- No ale to jest zagadnienie. I dlaczego się roją? Ja nawet uwielbiam sobie usiąść przed ulem i patrzeć, czy pszczoły pracują, czy nie pracują, czy noszą pyłek, czy nie noszą pyłku. Jak nie noszą pyłku, to znaczy się, że trzeba zaglądnąć do ula, bo coś jest nie tak. Albo z pogodą jest coś nie tak - kończy Maciej.

Zmiany klimatyczne

Ważną kwestią w rolnictwie jest pogoda i zmiany, które zachodzą w ostatnich latach. Ze wzrostem temperatury, który na pierwszy rzut oka jest pozytywnym czynnikiem, mamy do czynienia również z anomaliami. - Zmiany klimatyczne dla pszczelarzy na naszym terenie są korzystne. Nie mówię oczywiście o zjawiskach ekstremalnych, o kataklizmach, których nigdy nie było, a teraz mogą być. Bo jak przejdzie, przypuśćmy, gradobicie, no to wiadomo; masz produkcję wyłączoną na dwa–trzy tygodnie, aż się to wszystko odbuduje. Aczkolwiek jeżeli chodzi tylko o samą temperaturę, z tego tytułu pszczelarze są zadowoleni. Pszczoła to jest dziecko słońca, ona lubi słońce. Choć jak jest za gorąco, na przykład te 35–40 stopni, to nawet pszczoła się nie cieszy - komentuje pan Józef.

Kiedy przejdzie gradobicie czy nawałnica, rolnicy muszą szukać alternatyw. Jedną z dostępnych możliwości jest chociażby przewiezienie uli na odległość kilku kilometrów, w miejsce, gdzie gradobicie nie zniszczyło środowiska. Niektórzy, jak pan Józek, zapobiegawczo rozmieszczają ule w kilku różnych miejscach. - Mam pszczoły w różnym terenie, dlatego jak nie ma pogody tutaj, to jest duże prawdopodobieństwo, że w drugim miejscu ta pogoda będzie lepsza i umożliwi loty pszczołom i będą mogły dalej zbierać.

Pszczoła wylatuje z ula w temperaturze minimalnej 12 stopni. Kiedy jest zimniej, a przyjdzie na przykład okres zakwitania wierzby, rolnicy narażeni są na kolejne straty. - Temperatury w kwietniu mogą oscylować w pobliżu zera nawet, a wierzby kwitną przez dwa–trzy tygodnie. I pszczoła nie może lecieć, bo jest za zimno. No i takie to jest po prostu: obserwujesz, czemu nie ma spadzi, a powinna być. Często wszystko wskazuje na to, że spadź powinna być, a nie ma. A tu wystarczy, że przejdzie większy wiatr czy większy deszcz. Zdarzają się kwaśne deszcze, które przychodzą z zachodu, i może być tak, że ta mszyca jest uszkodzona czy zniszczona. A jak mszycy nie ma, to nie ma spadzi - tłumaczy pan Józef.

Samo poznawanie przyrody i całoroczny z nią kontakt jest niejako koniecznością w przypadku hodowli pszczół. Trzeba wiedzieć, kiedy i jakie konkretnie rośliny zakwitają w danym miesiącu, jakie mają właściwości nektaro- i pyłkodajne. - Jest to interesujące, bo masz różne problemy: czemu w tamtym roku miałem dużo miodu, a w tym roku w tym miejscu nie mam miodu. A tu wystarczy, że będzie inna wilgotność gleby, czy, powiedzmy, wystarczy, że będzie dwa stopnie zimniej, i już tego miodu może nie być - analizuje pan Józef.

Aby rośliny mogły się rozmnażać czy wydawać owoce, potrzebne są zewnętrzne siły, które im to umożliwią. Dlatego tak duży wpływ na otaczające nas środowisko ma pszczoła miodna. Jest naturalnym zapylaczem; przenosi pyłek z pylnika na znamiona słupków roślin. Dzięki jej pracy nie potrzebujemy ingerencji chemii w środowisko i samą żywność.

Z pierwszej ręki

63 lata, które pan Józef spędził do tej pory z pszczołami, minęły przede wszystkim na nauce funkcjonowania z nimi. Twierdzi, że im szybciej ludzie nauczą się odpowiedniego przy nich zachowania, tym łatwiej będzie im pracować, pozyskiwać miód czy pyłek. - Wiem, co pszczoły lubią, a czego nie lubią. No, nie lubią, powiedzmy, szybkich ruchów, hałasów, jakichś nerwowych zachowań. Bo one na przykład wyczuwają twój nerwowy styl bycia przy nich. Jak jesteś nerwowa, bo się na przykład boisz. Nie wolno się pszczół bać, bo one to wyczuwają, one cię atakują wtedy. A jeżeli zakładasz, że się nic nie dzieje, że one będą łagodne, no to są łagodne. Ktoś powie: aaa, bo ciebie pszczoły znają. Nie! Pszczoły nikogo nie znają, bo one za krótko żyją. Tylko trzeba znać przyczyny, ewentualnie wypracować sposoby, które by nie powodowały, że te pszczoły są zestresowane. No i że się im nie zrobi krzywdy, tylko że się im pomaga.

Najmłodsze pszczoły oczyszczają plastry z resztek kokonów i zajmują się młodszymi od siebie (Aleksandr Rybalko/Shutterstock)

Bliski kontakt z pszczołami jest dla pana Józka najważniejszy, bo to nie tylko kontakt osobisty, ale także tworzenie pewnego rodzaju relacji. - Ja nawet nie lubię w kapeluszu chodzić pszczelarskim, bo mnie to przeszkadza. No i staram się w ten sposób podchodzić do rodziny pszczelej, żeby ta pszczoła nie odczuwała niepokoju, że jej dom jest rozkopywany przez jakiegoś barbarzyńcę, tylko że ktoś tam przychodzi po to, żeby jej pomóc. Żeby jej tam rameczkę przestawić, żeby jej jakiegoś pokarmu ewentualnie podać. A nie kojarzyć, powiedzmy, z dewastacjami i ze zniszczeniem. Nie należy też używać perfum. Wskazane jest, żeby być wykąpanym, codzienna kąpiel to jest podstawa do takiego fajnego kontaktu z pszczołami. Jak nie mają takich obcych zapachów, no to nie reagują.

Pszczoły mają dużo lepszy węch od ludzi, a nawet psów. Kiedy jedna z nich użądli w dane miejsce, pozostałe wyczują jad z daleka i będą chciały zrobić to samo. W takim przypadku dla bezpieczeństwa nawet pan Józek zakłada swój kapelusz.

We wsiach takich jak Bratucice krążą opowieści o tym, jak dużo miodu kiedyś było. "U nas było aż osiem uli! Dziadek koniem, w beczkach, w kanach, woził miód do Bochni do skupu" - mówią starsi mieszkańcy. Pamiętają, jak ojcowie przywozili miód od leśniczego w butelkach po wódce. "Było tak, że jak był skrystalizowany, to trzymaliśmy w gorącej wodzie, żeby po troszeczkę na łyżeczkę nałożyć. I tak mogli nas leczyć. Nikt nie sprzedawał w słoikach. Tak było najtaniej. Wódkę wszyscy pili, to i butelki były. Uznawali, że są czyste po wódce, więc się lało".

Zobacz wideo Pszczelarz, któremu ktoś wytruł 2,5 miliona pszczół. 'Za zło trzeba odpłacać dobrem w zdwojonej sile'

W którekolwiek drzwi się zapuka, ludzie mówią, że ktoś w okolicy miał kiedyś ule. Sąsiad, szwagier czy dyrektor szkoły. Było także wielu bartników, którzy ścinali całe plastry miodu z drzew w lesie. Pszczoły zimowały same i było ich znacznie więcej, szczególnie tych dzikich. Jednak chemizacja rolnictwa i choroby wpłynęły na to, że przestały samodzielnie funkcjonować, a ludzie nieinteresujący się tym tematem wystarczająco nie potrafili sobie z tym poradzić.

***

Dziś wiele osób wie, że rozpuszczanie miodu we wrzątku pozbawia go właściwości leczniczych. Przede wszystkim zaczęto też wykorzystywać słoiki na masową skalę, dzięki czemu wydostanie miodu z naczynia nie jest tak trudne. Inaczej ma się sytuacja z wszelkiego rodzaju opryskami. Nie tylko rolnicy, ale także ci, którzy w rolnictwie nie pracują, a wykorzystują chemię do pozbycia się chwastów w ogródkach działkowych, nie stosują się do restrykcyjnych godzin. Wykonują opryski w środku dnia, który przypada na loty pszczół. Krzywdzą tym nie tylko siebie, ale przede wszystkim otaczający ekosystem, osłabiając i dosłownie zatruwając naturalnych zapylaczy.

Polska Stories

Polska Stories to kilkumiesięczne warsztaty dla młodych reportażystów i reportażystek, którzy rozpoczynają pracę w zawodzie. Dziesięciu uczestników, którzy doszli do finału, wzięło udział w bezpłatnym cyklu szkoleń dziennikarskich. Prowadziła je wielokrotnie nagradzana reportażystka Olga Gitkiewicz. Każdy reportaż przygotowany w ramach Polska Stories zostanie opublikowany na stronie głównej Gazeta.pl oraz w serwisie Weekend.gazeta.pl. Spośród dziesięciu opublikowanych reportaży jury złożone z doświadczonych redaktorów i dziennikarzy wybierze najlepszy tekst. A jego autor na minimum sześć miesięcy dołączy do współpracowników Weekend.gazeta.pl.

Więcej