
Kolejny etap Polska Stories za nami. Od 24 października do 19 grudnia na łamach weekend.gazeta.pl publikujemy reportaże uczestników programu. Artykuł Katarzyny Augustyniak-Woźnicy jest trzecim z nich.
Długi korytarz z eleganckimi brązowymi panelami i płytkami na ścianach. Niektóre drzwi do pokojów otwarte na oścież. Czasem cisza przerywana jedynie odgłosami z telewizora lub radia. Innym razem muzyka puszczana na korytarzu i podopieczni poruszający się tak, jak każdy może – o własnych siłach albo na wózkach. Tu też toczy się normalne życie. Dzwonki zamontowane w każdym pokoju, by w razie problemów natychmiast dać znać, że dzieje się źle. Dziś w nocy opiekunowie znowu usłyszą co najmniej kilka wezwań. Raczej nie będą to prośby o zmianę pampersa czy podanie wody, ale pytania o to, co się dzieje z krowami, które zostały na gospodarstwie. Jedna z podopiecznych znowu będzie powtarzać, że wraca do domu, mimo że po zawaleniu się dachu na jej drewnianym domu tam była i widziała, że tego domu już praktycznie nie ma.
Takie doświadczenia ma Anna, opiekunka z 16-letnim doświadczeniem w pracy w DPS-ie. Awansowała ze stanowiska pokojowej, po tym jak zdobyła kwalifikacje opiekuna domu pomocy społecznej. Skończyła dwuletnią szkołę policealną w Krakowie. Wie, że na dzisiejszej zmianie musi być czujna.
Każdy z mieszkańców ma swoje doświadczenia, życie, które za sobą zostawił. Ja to dobrze rozumiem, tę ich samotność, i kiedy po raz setny pytają o swój dom, chętnie odpowiadam.
Poczucie niesprawiedliwości
Dom pomocy społecznej, w którym pracuje Anna, przeznaczony jest dla osób starszych. Podobnie jak miejsce pracy Dagmary, opiekunki z kilkunastoletnim stażem. Jej zdaniem przez lata wyobrażenie społeczeństwa o takich miejscach, choć teraz określanych w delikatniejszy sposób, niewiele się zmieniło.
– Kiedyś to nazywano nie DPS, ale dom starców – przypomina Dagmara. – Tak się niektórym wydaje, że ktoś, kto jest w DPS-ie, to najbiedniejszy czy menel. Owszem, są i tacy ludzie, którzy całe życie przepili, potem trafiają do takiego DPS-u i są jak królowie – uratowani. Ale mieszkają tu też osoby, które całe życie ciężko pracowały, a dziś chorują i mają na tyle poważne problemy zdrowotne, że rodzina nie ma możliwości się nimi zająć. Są też tacy, którzy w pewnym momencie życia się pogubili albo inni w perfidny sposób ich wykorzystali. Nasi podopieczni przepisali komuś działki i potem lądują w takim DPS-ie.
Kontakt z dramatami ludzkimi to jedno. Drugie to poczucie niesprawiedliwości, bo pracownikom, którzy poznali historię życia niektórych mieszkańców, czasem trudno się zdystansować od pensjonariusza, który ma swoje za uszami.
Tak jak nieżyjący od kilku lat mieszkaniec DPS-u, który nigdy nie pracował, molestował swoje dzieci, siedział w więzieniu, a domagał się wciąż nowych udogodnień, na przykład laptopa czy wymiany podłogi w pokoju.
– Ci, którzy krzywdzą innych, też z czasem chorują. Starość, o ile dożyjemy, nikogo nie ominie – podsumowuje Anna.
Pozostaje zagryźć zęby i traktować wszystkich profesjonalnie. Zwłaszcza że trafiają tu osoby w różnym stanie zdrowia: od osób chodzących, które nie mają gdzie się podziać, nie mogą porozumieć się z rodziną, po leżące.
Z jednej strony wciąż takie miejsca kojarzą się ponuro, a z drugiej strony coraz trudniej dostać się do takiej placówki. Dziś pobyt w DPS-ie to poważny wydatek.
– Ja zatrzymałam się na kwocie 4,5 tys. złotych. Niestety, mało kto ma taką emeryturę, by bez wsparcia rodziny czy gminy móc zamieszkać w domu pomocy społecznej – podkreśla Dagmara.
Zasadą jest, że na rzecz pobytu może być ściągnięte maksymalnie 70 proc. przysługującego świadczenia emerytalno-rentowego.
Jak u siebie w domu
Tu przychodzą osoby, które od lat mają swoje rytuały i styl życia. Trudno im czasem przekonać się do drugiego pensjonariusza. Wybuchają konflikty, wiele osób jest przenoszonych z pokoju do pokoju. Pracownicy muszą umieć radzić sobie w takich sytuacjach.
Najwięcej osób zabiega o pokoje jednoosobowe, jednak paradoksalnie trafiają tam ci, którym najtrudniej jest porozumieć się z innymi mieszkańcami. Dotyczy to publicznych placówek, w prywatnych płaci się po prostu za konkretne miejsce.
– Chcemy, żeby mieszkańcy czuli się tu jak u siebie. W ogóle w zamyśle dom pomocy społecznej to tak naprawdę jest ich dom. Ja wiem, że to się rządzi różnymi prawami, sanepidem itd., ale jak już tu są, to niech mają, jak oni chcą. Jak chcą mieć ubrania w pudełku, część na przykład pod łóżkiem, to niech tak mają. Niech czują, że są faktycznie u siebie – mówi Dagmara.
To "jak u siebie w domu" zdaniem pracowników powinno wiązać się nie tylko z przywilejami, ale także z obowiązkami, czyli wykonywaniem samodzielnie różnych czynności. Nie po to, by wyręczać pracowników, ale by zadbać o swoje zdrowie.
– Nawet jeżeli ktoś jest na tyle sprawny, że mógłby sam sobie pościel zmienić, coś przeprać, bo mają pralki w pomieszczeniach gospodarczych, to często z tego rezygnuje – zauważa Dagmara. – Jeżeli zdarzają się tacy, którym się nie chce czegoś zrobić, to jest taki ich szlagier: wy macie za to płacone. Tylko że nikt nie zastanawia się nad tym, że my mamy płacone nie za to, by ich wyręczać, ale wspomagać, by jak najdłużej zachowali sprawność. Od rana do wieczora jest full jedzenia, grille nie grille, prażonki, lody, urodziny. Szczerze? Jakby te osoby wróciły do środowiska, nawet te sprawne, jestem w stu procentach przekonana, że nie byłyby w stanie się odnaleźć – dodaje.
Dyrekcja, pracownicy i wiele organizacji dwoi się i troi, by zorganizować czas sprawniejszym podopiecznym. Miał być ogródek dla mieszkańców – był, ale zajmowali się nim pracownicy. Miał być aerobik – był, ale dopiero po przekupstwie lodami.
Pracownicy DPS-u dostrzegają, że czasem to, co można zobaczyć w mediach społecznościowych ich zakładów pracy – jak twierdzi Dagmara – odbiega od rzeczywistości: – Chcemy pokazać, jacy jesteśmy fajni, że mieszkańcy działają, ale niestety bardzo często osoby, które trafiają do DPS-u, nie chcą podejmować aktywności. Nie chodzi tu o to, by nasi podopieczni od razu angażowali się w jakieś wymyślne ćwiczenia, ale by podejmowali wysiłek, który pomoże im utrzymać sprawność.
O tym, jak spędzają czas podopieczni, opowiada inna opiekunka w DPS-ie dla osób z niepełnosprawnościami, Iwona:
– Gotują, frytki i pizzę robią. Mają zajęcia kulinarne. Mają wolny wybór, na co chcą, to idą. Jak mają chęć, to idą. Jest i kino, i teatr. Przeważnie przez tydzień.
W placówkach odbywają się też nabożeństwa i sprawowane są msze święte, obchodzone są święta, urodziny, organizowane prezenty pod choinkę.
Jak mówi Iwona o swoich podopiecznych: – Pisać zwykle nie umieją, ale bardziej mówią, co chcą dostać od Świętego Mikołaja.
Na świątecznej liście znajdują się DVD, magnetofony, radia.
– Albo papierosy. O, to są zadowoleni, bo mają paczkę dodatkową – śmieje się Iwona. – Mają swoją palarnię i tam sobie idą palić.
W DPS-ach różnego typu funkcjonują rady mieszkańców – tam zapadają najważniejsze decyzje. Na przykład w DPS-ie Iwony podopiecznym udało się wykreślić z menu potrawę, której nie lubili.
– Czują, że nie jesteśmy obcy. Widać to po tym, gdy odchodzą pracownicy, to wpływa na mieszkańców. To jest taka nasza druga rodzina, większość życia tam spędzamy, przyzwyczajamy się do siebie. Ci sprawniejsi wolą sami koło siebie zrobić, po prostu mamy zmiany, musimy iść, święta nie święta. Czasem boli, bo boli, ale tłumaczę sobie, że nie tylko ja pracuję w święta. Pracuję po 8 godzin, czasem mamy 12 – dodaje Iwona.
Trzeba jednak umieć też postawić zdrowe granice.
– Budowałam relację z jednym panem, ostatecznie skończyło się to tak, że dzwonił do mnie po godzinach pracy, aby mu kupić a to cukier, a to czekoladę. Nie można pozwolić na takie zachowanie, bo w pewnym momencie nie będzie już miejsca na swoje życie – mówi Dagmara.
Mieszkańcom czasem brakuje kogoś bliskiego. Gdy pracuje się dłużej, wiadomo, kto często ma gości, a kto jest sam. Niekiedy zaczynają się intensywne pielgrzymki do osoby, która wcześniej była pozostawiona sama sobie. Czasem opiekunowie podejrzewają, że może chodzić o próbę wyciągnięcia pieniędzy od babci czy dziadka. Póki nie są to osoby ubezwłasnowolnione, opiekunom nie wolno ingerować w ich życie.
– Rodziny notorycznie przywożą jedzenie, tony jedzenia, a mieszkańcy mają tu więcej jedzenia niż niejeden człowiek mieszkający w środowisku. Są osoby, które zawsze przychodzą, zabierają do siebie na święta, ale są też tacy: przyjechać, pokazać się, zostawić tony placków, które trzeba wywalić. I elegancko, odfajkowane. Wyczyścili sumienie, jeszcze babcia przy okazji coś rzuci – mówi Dagmara.
– Jedna pani zrobiła nam awanturę, że w pokoju jej ojca jest bałagan. Pan kupuje tytoń i rozsypuje go po pokoju, przygotowując sobie papierosy. Nie jesteśmy w stanie ciągle po kimś sprzątać. Poza tym to nie są osoby ubezwłasnowolnione, którym można zabronić na przykład palenia papierosów. Mają swoje pieniądze, jeżeli są sprawni, mogą wyjść do sklepu – podkreśla pani Ania.
Przetrwać pierwsze trzy dni. Dać szansę
W DPS-ach mieszka wielu niesprawnych ludzi, którzy sami nie poradziliby sobie. Potrzebują codziennego wsparcia. Aby móc wykonywać tę pracę, trzeba najpierw zrozumieć, jak ważny jest drugi człowiek, ten cierpiący, ten umierający. Do obowiązków opiekunów należy codzienna toaleta osób niepełnosprawnych, zmienianie pieluch, mycie, golenie. Opiekunowie zabierają podopiecznych do lekarza i na badania. Czasem opiekun staje się kuratorem częściowo ubezwłasnowolnionego mieszkańca DPS-u, reprezentuje go w różnych miejscach. Wymaga to umiejętności zachowania się w nieprzewidywalnych sytuacjach, a przy tym wsparcia człowieka, który dowiaduje się na przykład o kolejnych chorobach.
– Ja, jak zaczynałam pracę, to po tygodniu powiedziałam, że do tej pracy nie wrócę. Dla mnie wyobrażenie o takiej pracy było inne: idziemy do parku, na spacer, rozmawiamy. Ludziom się wydaje, że to jest praca może ciężka psychicznie, zgodzę się, ale też obciążająca fizycznie, bo jeżeli jesteśmy cztery osoby na zmianie i musimy przebrać całe piętro osób niesprawnych – 30 osób – to nie czarujmy się, jest to wymagające – mówi Dagmara, opiekunka DPS-u z kilkunastoletnim doświadczeniem. – Mama powiedziała, żeby dać sobie szansę. Tak też zrobiłam. Oni też dają nam szansę, bo nam ufają, tak naprawdę są zależni poniekąd od nas. To są ludzie wymagający pomocy – podkreśla.
– Ci ludzie wydawali mi się jacyś przerażający, z niepełnosprawnościami. Przyszedłem do tej pracy bardzo młodo, teraz zrozumiałem, że tak ma być, wyostrzyło to mój charakter, stałem się bardziej dojrzały i ciut twardszy niż wtedy – stwierdza Marcin, jeden z opiekunów domu pomocy społecznej dla osób starszych.
Podobnie o swoich doświadczeniach mówi Iwona: – Nawet mama mi mówiła: wytrzymaj tydzień. Sądziłam, że odejdę, ale potem mi przechodziło, a teraz człowiek tak się zżył. Bolesne są rozstania, jak na przykład koleżanka odchodziła na emeryturę, to aż płakali. Byli pracownicy wpadną na chwilę do nich, jak są gdzieś przelotem, tęsknią za nimi w głębi.
Na swoją pracę, jak mówi, nie może narzekać. Do DPS-u dla mężczyzn z niepełnosprawnościami została skierowana z bezrobocia jako 22-latka. Później dyrektorka przedłużyła jej umowę. Dziś, po ponad 10 latach, nadal chwali sobie pracę w takim miejscu. Ceni umowę na czas nieokreślony.
– Czasem boli w święta czy weekendy, ale tak to nie można narzekać. Z początku było trudno. Trzeba się przyzwyczaić, że są różne przypadki, bo jest cięższy oddział, gdzie są panowie na wózkach, i dźwiganie, i pampersowanie. Ciężko jest, ale przeważnie jesteśmy dwie, to jedna drugiej pomoże – wylicza Iwona. – Ważna jest odporność psychiczna, żeby się nie załamywać. Miałam taką koleżankę, którą bolało, że zamiast z narzeczonym posiedzieć w weekendy i święta, szła do pracy. Odeszła.
Do tego dochodzi dźwiganie. Podnoszenie osoby chorej do kąpieli czy zmiany pampersa jest bardzo obciążające dla kręgosłupa.
Jednocześnie aby dobrze zająć się taką osobą, trzeba mieć odpowiednie przeszkolenie. Wiedzieć, jak podnosić, by w najmniejszym stopniu obciążyć swój kręgosłup. Jak pielęgnować odleżyny i odparzenia, by nie powiększać ran, a jednocześnie ulżyć podopiecznemu w cierpieniu.
Są jeszcze kwestie związane z nagością i intymnością. Wkroczenie w sferę intymną rodzica czy dorastającego dziecka, których trzeba przewinąć i umyć, może być bardzo obciążające dla obu stron. Profesjonalny opiekun czy opiekunka działa szybko, tak by nie zawstydzać podopiecznego.
"Chciałabym trafić do DPS-u"
– Nasze społeczeństwo wciąż postrzega DPS-y jako gorsze miejsca do opieki nad chorym człowiekiem niż własne domy – uważa Anna, opiekunka z 16-letnim doświadczeniem. Pracuje w DPS-ie w województwie małopolskim.
Rodzina człowieka wymagającego całodobowej opieki z jakiegoś powodu nosi w sobie poczucie winy, że nie poświęciła własnego życia, by zająć się umierającym ojcem czy matką. Rodzice dzieci z niepełnosprawnościami obwiniają się, gdy nie mają już sił, by ulżyć w cierpieniu. Sami nie radzą sobie z własnym życiem, prowadzą jedną zbiórkę na rehabilitację za drugą i nie wiedzą, że można spróbować działać inaczej.
Jak stwierdza Iwona, opiekunka z 10-letnim stażem w domu opieki dla osób z niepełnosprawnościami: – Naprawdę dobrze, że są takie ośrodki, bo jak jest taki zły stan, to co ci rodzice w domu zrobią. Ani pracy nie podejmą, bo muszą zajmować się takim dzieckiem, a my popracujemy te 8–12 godzin i idziemy do swoich rodzin, a taka matka przy takim dziecku nigdzie już nie wyjdzie. Cały czas tylko na rehabilitację zbierać. A dziecko rośnie, dorasta, jest coraz cięższe. Tu nie ma co się obwiniać. Też jak się widzi, jak taka matka nie ma od nikogo pomocy, ani pójść na zakupy, ani do fryzjera, ani odpocząć psychicznie, bo to jest męczarnia psychicznie i fizycznie, nakarmić, przebrać i żeby odleżyny się nie porobiły, obrócić, pampersa zmienić.
Stały dostęp do opieki pielęgniarskiej, kontakt z innymi pensjonariuszami, a przede wszystkim poczucie, że nie są dla nikogo obciążeniem, sprawia, że sami podopieczni czują się w swoim cierpieniu lepiej.
– Tu jest inaczej niż w domu, my jesteśmy obcymi ludźmi, trochę zbliżamy się do nich, ale my mamy tę świadomość, że wchodzimy, wychodzimy i możemy zostawić to za bramą. Natomiast jak masz kogoś chorego, to wciąż do niego wracasz. Ktoś przyjdzie, tak jak na przykład ja sobie dorabiam i przyjdę na pięć godzin, fajnie, jest to superulga, ale mimo wszystko ta osoba musi wrócić. Psychicznie jest to bardzo obciążające. Też nie można kogoś oceniać, jeżeli umieszcza bliską osobę w placówce. Szacun dla ludzi, którzy na przykład zajmują się niesprawnymi rodzicami w domu, ale jestem w stanie zrozumieć, że mogą ich oddać. Jest tu dach nad głową, opieka medyczna, zawsze masz możliwość odwiedzić taką osobę, zabrać na kilka dni do domu, jeżeli stan zdrowia pozwala – mówi Dagmara.
Często w dyskusjach o domach pomocy społecznej pojawiają się określenia: "umieścić kogoś w DPS-ie", "trafić do DPS-u", jakby osoba, która zostaje mieszkańcem DPS-u, nie miała na to żadnego wpływu. Tymczasem artykuł 54 ust. 4 Ustawy o pomocy społecznej wskazuje, że umieszczenie osoby w domu pomocy społecznej wymaga przede wszystkim jej zgody, a jej brak powoduje zaangażowanie w sprawę sądu lub prokuratora. To sąd ostatecznie podejmuje decyzję o tym, czy umieszczenie jest zasadne.
Wątpliwości co do tego, gdzie spędzić starość w przypadku choroby odbierającej samodzielność lub po prostu samotności, nie ma pani Anna, opiekunka z 16-letnim stażem w DPS-ie:
Gdyby okazało się, że mam alzheimera lub inną chorobę, chciałabym zamieszkać w DPS-ie. Albo gdybym była samotna. Pensjonariusze to często osoby, które nie miały żadnej rodziny i niekiedy same podejmowały decyzję o tym, by zamieszkać w DPS-ie. Tu mają opiekę, ale także towarzystwo. Tu też toczy się normalne życie. Nie wiem, czemu ludzie mają takie przekonanie, jak już wielokrotnie słyszeliśmy, że DPS-y to umieralnie czy poczekalnie na śmierć. Owszem, dochodzi do niej, ale jest tu też dużo aktywizacji, ciekawie spędzanego czasu. Nawiązują się przyjaźnie.
Jakiś czas temu widzami TVN wstrząsnął reportaż o przemocy w jednym z domów pomocy społecznej. Niektóre osoby zatrudnione w takich placówkach w innych miejscach odczuły krytykę, tak jak Dagmara: – Jak się pojawi temat DPS w telewizji, to padają hasła: no przecież oni tam nic nie robią, tylko dziadków biją i piją kawę. Zanim się kogoś napiętnuje, wypadałoby to przez pewne instytucje wyjaśnić i sprawdzić, czy faktycznie dochodzi do przemocy. Są rzeczy, których nie jesteś w stanie zrobić inaczej. Ktoś patrzący z boku stwierdzi: no rany boskie, no leją ich równo. Przykład z ostatnich dni. Mamy bardzo otyłą panią i mówimy jej, że nie pojedzie kolejką, bo nikt nie włoży jej do tej kolejki. Chciała udowodnić, że sama wstanie, i się przewróciła. I siniak, i ktoś ją zobaczy i powie, że no, biją ją tu. Oceniać można kogoś z perspektywy, gdy wejdziesz w to środowisko, gdy to zobaczysz i przeżyjesz. Tym bardziej że praca nie jest adekwatna do zarobków. My zarabiamy marne grosze.
– To jest naprawdę ciężka praca, dostają podwyżki wszyscy, a gdzie są DPS-y? Nikt nie mówi, że DPS-y też mają ciężko, ale jak się coś dzieje, to już na całą Polskę kontrole – dodaje Iwona.
We wrześniu 2021 roku najniższa pensja opiekuna w DPS-ie w jednym z powiatów województwa małopolskiego wynosiła 2,8 tys. złotych. Aby dorobić do domowego budżetu, wielu pracowników łączy pracę w domu pomocy z innymi płatnymi zajęciami. Pozwala im na to grafik. W niektórych DPS-ach pracuje się w systemie 12-godzinnym. Po 12 godzinach pracownik ma dzień wolnego. Pani Ania na zmianę z koleżanką chodzi do leżącej pani w charakterze opieki domowej.
Pracę zostawić za murami?
Zapadł już zmrok. Anna wraz z kilkoma innymi opiekunami siedzi w pokoju socjalnym, ale nie śpi, nie popija kawy. Jest czujna, coś może się wydarzyć.
– Ludzie najczęściej umierają o świcie. Może potrzebują tej samotności, a może związane jest to z tym, jak funkcjonuje ich organizm – mówi.
Odkąd 16 lat temu przyjęła pracę opiekuna domu pomocy społecznej, widziała wiele razy, jak śmierć przychodziła po mieszkańców nagle, jak złodziej pod osłoną nocy.
– Niektórzy owszem, przeczuwali, że odejdą. Jedna pani poczuła się gorzej i mówi: "Ja umieram". My z koleżanką na to: "Pani Zosiu, co też pani opowiada". Nie minęło kilka minut, a pani zaczęła blednąć. Pracownik wezwał pogotowie, inni udzielali pomocy. Gdy przyjechał lekarz, stwierdził zgon. Albo pan Kazimierz, chodzący, w miarę sprawny, wczoraj jeszcze żegnał się ze mną po zmianie. Rano przychodzę i słyszę, że nie żyje. To dlatego nie należy się przywiązywać. Praca jest pracą. Trzeba zostawić ją za murem.
Ci mieszkańcy i tak mieli dużo szczęścia. Niespodziewana śmierć jest lepsza niż wielomiesięczna agonia. Tak przynajmniej twierdzi Marcin, opiekun z kilkuletnim stażem: – Nieraz taka osoba potrafi umierać długo, być w agonii miesiąc, dwa. Ludzie cierpią, każdy dotyk ich boli. Pamiętam, że dwa–trzy pierwsze zgony robiły na mnie wrażenie. Popłakałem się, musiałem iść do ubikacji. Musiałem zrozumieć, że tak ma być. Teraz raczej przyjmuję, że ta osoba już się nie męczy.
Praca w DPS-ie zmieniła podejście Dagmary do śmierci. – Te obrazy odchodzenia mieszkańców uświadamiają, że czasem lepiej odejść szybciej, niż cierpieć wiele miesięcy. Gdy umierał mój tata, łatwiej było mi się z tym pogodzić, bo miałam takie podejście, że tak długo nie cierpiał.
Z kolei Anna wskazuje: – Czasem, gdy ktoś umiera bardzo długo, niektórzy mieszkańcy gromadzą się w jednym miejscu i modlą się przy świecy za tę osobę, za jej duszę, by było jej łatwiej odejść. W taki sposób wspierają swoich znajomych.
Podopieczni są też wymagający. Czasem choroba tak ich doświadcza, że stają się nieprzyjemni, zdarza się, że ktoś uderzy opiekuna, plucie czy wyzwiska też się zdarzają. Gdy już do takich sytuacji dochodzi, sprawiają one przykrość, upokarzają, ale trzeba działać dalej.
Jak mówi Marcin: – Praca z człowiekiem ciężko schorowanym jest trudna. Do cierpienia można przywyknąć. Człowiek już tego nie widzi, robi z automatu. Trzeba wyłączyć myślenie, zdystansować się. Staram się patrzeć w taki sposób, że ta osoba jest chora, a na pewne złośliwości trzeba przymykać oko.
Koty
Według danych GUS 31 grudnia 2021 roku w Polsce działało 2015 zakładów stacjonarnych pomocy społecznej, które łącznie posiadały 127,3 tys. miejsc, z czego 114,3 tys. było zajętych. W tej puli 45 proc. stanowią domy pomocy społecznej, a 27,6 proc. to placówki zapewniające całodobową opiekę osobom niepełnosprawnym, przewlekle chorym lub osobom w podeszłym wieku w ramach działalności gospodarczej lub statutowej. Wobec potrzeb, przed jakimi staje starzejące się polskie społeczeństwo, to wciąż za mało. Nie dziwi więc trend związany z powstawaniem prywatnych domów opieki.
Z okna DPS-u pani Ani rozciąga się widok na ogródek. Dziś stoją tam skrzynki z warzywami, kiedyś można było znaleźć tam miski z wodą i z jedzeniem dla kotów, które dokarmiała jedna z nieżyjących już mieszkanek.
– Jej zachowanie wydawało się nam niezrozumiałe, wolała sama nie zjeść i zanieść im swój obiad, ale pozwalaliśmy jej te koty dokarmiać. Czasem było ich kilkanaście. Gdy poznasz lepiej historię podopiecznego, zrozumiesz, jakie motywy nim kierują. Ta pani zawsze mówiła, że więcej dobra dostała od zwierząt niż od ludzi.
Polska Stories
Polska Stories to kilkumiesięczne warsztaty dla młodych reportażystów i reportażystek, którzy rozpoczynają pracę w zawodzie. Dziesięciu uczestników, którzy doszli do finału, wzięło udział w bezpłatnym cyklu szkoleń dziennikarskich. Prowadziła je wielokrotnie nagradzana reportażystka Olga Gitkiewicz. Każdy reportaż przygotowany w ramach Polska Stories zostanie opublikowany na stronie głównej Gazeta.pl oraz w serwisie Weekend.gazeta.pl. Spośród dziesięciu opublikowanych reportaży jury złożone z doświadczonych redaktorów i dziennikarzy wybierze najlepszy tekst. A jego autor na minimum sześć miesięcy dołączy do współpracowników Weekend.gazeta.pl.