
Kolejny etap Polska Stories za nami. Od 24 października do 19 grudnia na łamach weekend.gazeta.pl publikujemy reportaże uczestników programu. Artykuł Agaty Czarnockiej jest czwartym z nich.
Kino Iluzjon
Kultowe miejsce na mapie Starego Mokotowa. Zbudowane w 1950 roku przez naczelnego architekta powojennych kin Mieczysława Pipreka, starsi mieszkańcy nazywają je często po staremu – kinem Stolica. Pani Katarzyna Kozłowska przyjeżdża na spotkanie przy kinowej kawiarence rowerem wraz z koleżanką. Jest wysportowaną, szczupłą emerytką, a jej piegowatą twarz okalają siwe włosy do ramion. Mieszka na Starym Mokotowie od dziecka i z sentymentem wspomina dawne czasy, bez metra, kiedy w okolicznych willach mieszkali ludzie, do których jako dziecko dzwoniła domofonem i uciekała. Było bezpiecznie, spokojnie, nikt nie myślał o kradzieżach. Potem pojawiło się metro.
– Saska Kępa, Mokotów, Żoliborz – się mówiło, że mieszka inteligencja. I tak było. Mieszkało tu wielu ludzi sztuki i polityki. Teraz ich już nie ma – zaczyna opowieść, siadając przy cudem zajętym miejscu przy kawiarnianym stoliku przy Iluzjonie. – Metro nam tutaj zmieniło cyrkulację, podejście i ci ludzie, którzy zamieszkiwali w tych willach, wyprowadzili się, a wille pozamieniały się w firmy. – Po chwili namysłu dodaje: – Metro uprzemysłowiło dzielnicę.
W jej dziecięcych wspomnieniach Stary Mokotów był oddzielnym mikromiastem, a może jedną wielką rodziną – w najbliższej okolicy był szewc, rzeźnik, pasmanteria, wszyscy się znali. Dzisiaj rzeźnika zastąpiły sieciówki, a szewców i krawcowych z roku na rok ubywa, szczególnie po pandemii, mimo że lokalna społeczność próbuje wspierać wieloletnie interesy sąsiadów.
Rozwój komunikacji miejskiej wszystko zmienił; przyspieszył napływ ludzi spod Warszawy. Późniejsze przekształcenia własnościowe doprowadziły do tego, że wielu mieszkańców się wyprowadziło, a mieszkania, które niegdyś zajmowali znajomi pani Katarzyny, zostały przeznaczone na wynajem. Według pani Katarzyny to sprawia, że mieszkańcy mniej dbają o dzielnicę. W wynajmowanym mieszkaniu trudniej zadbać o dobro wspólnoty.
Dzielnica Mokotów rzeczywiście ma to do siebie, że każdego roku ubywa tutaj stałych mieszkańców. Według danych demograficznych w 2021 roku liczba stałych mieszkańców, zameldowanych i nowo urodzonych, zmniejszyła się o 2732 osoby, a przybyło prawie tyle samo mieszkańców czasowych, czyli wynajmujących (2249 osób).
W takim razie kto na Mokotowie został? Pani Katarzyna odpowiada, nie przebierając w słowach: zostali między innymi "menele", którzy również nie dbają o otoczenie i wyrzucają puszki po piwie, gdzie popadnie. Wspomina, że kiedyś wszyscy żyli tu razem, czuli się bezpiecznie, nie zamykali mieszkań.
Teraz, jeśli nie ma się dobrego łańcucha do roweru i porządnego zamka w drzwiach, można być pewnym, że dobytek szybko się skurczy, bo na Starym Mokotowie równie często jak tanie piwa ze sklepowych półek znikają rowery i drogocenności z mieszkań usytuowanych na parterze.
– Problematyczni mieszkańcy już na szczęście wymierają, a my się zamykamy w naszych bramach i już nam nie sikają – opowiada kobieta.
Strach przed kradzieżą wyczuwa się na facebookowej grupie mieszkańców, gdzie przynajmniej raz w tygodniu w okresie letnim dodawane są posty o kradzieży i włamaniu lub ostrzeżenia osób, które zbyt długo lekceważyły kondycję łańcuchów zabezpieczających rowery zaparkowane w podwórkach. "W ubiegłym tygodniu w przeciągu 2 weekendowych nocy w okolicach Batorego/ Niepodległości zaginęły 3 przypięte rowery, w tym mój, więc uważajcie" – ostrzega mieszkanka dzielnicy w odpowiedzi na kolejny post o skradzionym rowerze.
Złodzieje nikomu nie przepuszczą – pojawiają się posty o znikających zarówno nowych rowerach, jak i starych gruchotach, a nawet historia okradzionej karetki pogotowia. Odzwierciedlają to statystyki policyjne – mokotowski oddział Komendy Rejonowej Policji przodował na tle innych oddziałów warszawskich, szczególnie latem, pod względem liczby zgłoszeń dotyczących kradzieży i włamań.
Co się stanie z niechcianymi sąsiadami? Według pani Kasi dni najbiedniejszych mieszkańców dzielnicy są policzone: robi się coraz drożej, czynsze za mieszkania i ceny produktów rosną szybciej od zasiłków, więc biedniejsza część Starego Mokotowa nie będzie miała za co się utrzymać.
Nie ma miejsc pracy, chyba że może dla dozorców. Ale wtedy by musieli sprzątać, a przecież sami śmiecą – mówi.
Brud rzeczywiście rzuca się w oczy, mieszkańcy narzekają, że administracja nie reaguje na ich prośby o częstsze wywożenie śmieci, a okoliczne śmietniki i kontenery są przepełnione, głównie butelkami po alkoholu, bo resztę wyciągają na ulicę głodne wrony. Na Kwiatowej na trawniku zamiast kwiatów mieszkańców raczy widok porozrzucanych papierów i folii.
Kwiatowa, ta ładna
Z kina Iluzjon można przejść na tę ładniejszą stronę ulicy Kwiatowej, tę, przy której rosną jakiekolwiek drzewa. Śpiew ptaków co jakiś czas przerywa przekleństwo dobiegające z głębi podwórek po drugiej stronie ulicy. Ale tutaj nikt nie słucha krzyków, tylko rozmów o sztuce i kulturze, przy okazji zajadając się ciasteczkiem z rabarbarem za jedyne 16 zł.
Otwarcie pracowni cukierniczej Panna (nie mylić z cukiernią) w tak bliskim otoczeniu kina Iluzjon nie było zaskoczeniem, bo Stary Mokotów z roku na rok coraz bardziej się rozbudowuje, zapełnia się kawiarniami, barami i restauracjami. W Pannie wyroby cukiernicze są równie smaczne, co drogie, ale to nie problem; w kolejce po jagodziankę za 16 zł stoją osoby, które kupują od razu 20 sztuk, by szybko odjechać swoim luksusowym samochodem i zepsuć humor osobie w kolejce za nimi, która od tygodni czatowała na bułkę przed sold outem o godzinie czternastej.
Stary Mokotów to także dzielnica wyjątkowa, bo prawie nie ma tu wieżowców. Przeważa niska zabudowa i kamienice oraz charakterystyczne dla Starego Mokotowa podwórka. Na tym za Panną stoi zaparkowana biała tesla, a obok panowie w dresach degustują tani alkohol.
Większość z okolicznych kamienic jest już odnowiona, ale gdzieniegdzie trafiają się koszmary, jak okryta złą sławą kamienica przy Kwiatowej 24, zbudowana w 1936 roku według projektu Leonarda Kario, która w momencie wybuchu wojny należała do księcia Jerzego Lubomirskiego. Dzisiaj nie kojarzy się z polskim dorobkiem architektonicznym ani tym bardziej z książętami: wymaga gruntownego remontu, a z mieszkań komunalnych, które się w niej znajdują, równie często jak głośną muzykę disco polo słychać odgłosy kłótni.
Czasami wychodzą z niej postaci, które nie pasują do krzaka magnolii wystawionego w doniczce przy Pannie. Wychodzą i udają się w przeciwnym kierunku, w lewo, na Madalińskiego, tam, gdzie jest Żabka, a w bloku obok mieszkał trener piłkarski Kazimierz Górski, uwieczniony na wielkim muralu. W tym samym miejscu przed wojną swoją wędliniarnię prowadzili najpierw dziadkowie, a potem ojciec reżysera Stanisława Barei. Dziś w Żabce tuż obok o czarnego rompera należy pytać przy kasie.
W tej okolicy dobrze patrzeć pod nogi, bo Stary Mokotów zasypany jest czarnymi puszkami po piwie Romper. Czarne rompery mają magiczną właściwość – nigdy nie lądują w koszu na śmieci. Sprzedawca z Żabki narzeka, że mimo niskiej ceny, bo zaledwie 2,20 zł za puszkę, klienci znikają bez płacenia, więc przez jakiś czas na miejscu romperów widniała kartka, że ten rarytas można kupić dopiero po bezpośredniej prośbie do żabkowego sprzedawcy.
Na ścianie po drugiej stronie ulicy często wiszą plakaty Fundacji Kornice. Podczas protestów antyaborcyjnych na plakacie z płodem zwolennicy i przeciwnicy aborcji prowadzili polemikę markerem. Na plakatach zmaterializował się konflikt, który był niespodziewany, bo przecież Stary Mokotów to tolerancja i wolność wyboru.
Madalińskiego
Naprzeciwko Żabki, po drugiej stronie ulicy znajduje się ławeczka, wprost idealna do tego, aby świeżo zdobytego, legalnie lub nie, rompera wypić.
Przy tej części Madalińskiego stoją dwie ławki. Jest to bardzo przyjemne miejsce do przesiadywania; tuż obok znajduje się co prawda dość ruchliwa ulica, przez którą można dostać się do sklepu, ale pomiędzy ławkami jest pełno zieleni, która zmienia się wraz z porami roku. Tej wiosny na połaciach międzyławkowych rosło mnóstwo wielkich, różowych tulipanów. Widok jak z bajki, gdyby w bajkach zamiast zaczarowanych grzybów wyrastały puszki po czarnych romperach.
Ławeczka to miejsce przywołujące na myśl małe miasteczko, ponieważ jest bardzo często zajęta przez gawędzących sąsiadów. Niektórzy prowadzą dyskusje przy piwie, niektórzy przysiadają tam na papierosa, a jeszcze inni zatrzymują się ze swoim psem, jakby w oczekiwaniu na innego psiarza, który zapyta, jak się wabi ich pupil.
Właśnie na tej ławeczce wolny czas lubi spędzać pani Grażyna, która "od zawsze" mieszka w jej okolicy. Ma okulary i jest schludnie ubrana, mimo że przesiaduje na ławce dla pijących i palących, sama nie spożywa alkoholu. Na początku spotykam ją wśród znajomych, którzy są dosyć podejrzliwi. Od razu pytają, czy nie jestem przypadkiem z PO, bo chyba nie są sympatykami. Szybko z ich ust pada zdanie: kiedyś było lepiej, ludzie byli lepsi, dzieci więcej biegały po dworze. Pani Grażyna potwierdza, chociaż teraz, kiedy przeszła na emeryturę, nie jest tak źle, w końcu dostaje trzynastkę.
Opowiada, że pracę można tu znaleźć, jeśli się chce. Choćby w sklepie. Stary Mokotów jest również ciekawy, jeśli chodzi o te Żabki, bo w pobliżu nie ma żadnego supermarketu. Najbliższy jest przy placu Unii, a i tak niedługo się zamyka. Na domiar złego jest to SuperSam, stosunkowo drogi. Pani Grażyna trochę ubolewa, że w okolicy nie ma tanich sklepów, i mówi, że wraz z rodziną jeździ co tydzień na zakupy na Grochów, gdzie kilogram ziemniaków kosztuje 50 gr, a nie 3 zł, jak w lokalnym warzywniaku. Grochów leży po drugiej stronie Wisły i aby się tam dostać, trzeba spędzić w komunikacji miejskiej minimum 40 minut.
Ale kiedyś jednak było lepiej, analizuje pani Grażyna. – Ludzie się lubili i na podwórkach siadali przy stołach – relacjonuje, a jej kolega macha ręką i odchodzi dokończyć swoje piwo gdzie indziej.
Ta ławka to zalążek dawnych czasów sąsiedzkiej życzliwości i wzajemnego wsparcia, kiedy to na podwórkach sąsiedzi zbierali się, aby porozmawiać, podzielić się jedzeniem i nowinkami z życia sąsiedzkiego, zupełnie jak przy stole w wielkiej rodzinie.
Ławka jest też jedynym miejscem, gdzie pani Grażyna może spędzić wolny czas, bo koszty korzystania z okolicznych atrakcji przewyższają jej możliwości finansowe. Drogie kawiarnie, bary z kraftowymi piwami, restauracje z pomarańczowym winem za 30 zł za kieliszek dla pani Grażyny są niedostępne. Nawet filmy w Iluzjonie przeznaczone są raczej dla kinomanów koneserów, którzy docenią starą czeską komedię albo alternatywny czarno-biały dramat.
Po chwili do pani Grażyny dołączają jej córka z mężem i z psem, aby porozmawiać o codziennych sprawach. Trzeba korzystać z ciepłych dni, bo później nie będzie gdzie wychodzić.
Jeśli ktoś nie lubi siedzieć na ławce, po wyjściu z Żabki może pójść w przeciwną stronę i zwiedzić drugą część Kwiatowej. Właśnie tam swoje mieszkanie ma Hubert.
Kwiatowa, ta brzydsza
Hubert Kożuchowski mieszka na Starym Mokotowie od października, ale wyróżnia go to, że nie wynajmuje mieszkania, ale je tutaj kupił. Na lokalnych grupach jest tą osobą, która aktywnie działa w kierunku transformacji otoczenia na lepsze, a wolny czas poświęca między innymi na próbę poprawienia jakości życia swojego i sąsiadów. Hubert mieszka po drugiej stronie ulicy Kwiatowej, "przy tej gorszej Kwiatowej" – mówi. Gorszej, ponieważ przy jego Kwiatowej nie ma ani jednego drzewa, a temperatura nawierzchni latem dochodzi do 50 st. Celsjusza. To ten upał spowodował, że Hubert postanowił działać i zawalczyć o swoją ulicę. I chociaż jest przyjezdny, dzięki swojemu zaangażowaniu stał się znany wśród okolicznych mieszkańców.
Mimo że mieszka w klimatycznej kamienicy z czerwonej cegły, z wysokimi sufitami, to przez temperaturę i same zaparkowane samochody przez swoją część Kwiatowej Hubert raczej przemyka, byle dostać się do tej części dzielnicy, która go przyciągnęła. Dobrze skomunikowanej, z licznymi parkami i niską zabudową. Po rozmowach z sąsiadami postanowił działać i dziś współtworzy Społeczny Komitet Ulicy Kwiatowej, którego postulatem jest naniesienie zieleni trwałej na mokotowską ulicę.
– Bardzo mnie zdziwiło, że tego nie ma. Bardziej sobie wyobrażałem, że spotkam grupy, które funkcjonują, na Starym Mokotowie jest dużo fajnych inicjatyw, ale są rozproszone, a jesteśmy społecznością, która mówi wspólnym głosem, która chce drzew – opowiada.
Obecnie do Komitetu dołączyli przedstawiciele z każdego budynku z pustynnej Kwiatowej. Hubert zamierza pójść krok dalej i zacząć odwiedzać towarzyszy niedoli, czyli mieszkańców bezdrzewnej ulicy, aby podpisali się na liście, dzięki której na łysej Kwiatowej być może w przyszłości zostaną zasadzone drzewa.
Pomysł zazielenienia Kwiatowej nie każdemu przypadł do gustu. Niewielka część sąsiadów twierdzi, że skoro drzew tutaj nie było, to i teraz nie powinno ich być. Jedna z sąsiadek, której nie podobało się zazielenianie wspólnej przestrzeni przez Huberta, od tamtej pory negatywnie się o nim wypowiada i rozpowiada kłamstwa na jego temat wśród sąsiadów, którzy nie mają dostępu do internetu i nie mogą sami śledzić działań mężczyzny. Sąsiadkę zna z grupy, którą sam założył, aby lepiej komunikować się z resztą mieszkańców kamienicy.
– Podczas rozmowy na żywo wykrzyczała mi, że założyłem – jak to ujęła – TWA, czyli Towarzystwo Wzajemnej Adoracji, i że nikt nie dał mi prawa, aby zazieleniać ulicę Kwiatową – relacjonuje Hubert. – Chyba po prostu mnie nie lubi – dodaje.
Huberta zamieszanie z sąsiadką trochę zdumiewa, ale nie przejmuje się, bo jak twierdzi, niektórzy ludzie po prostu nie lubią zmian, nawet tych na lepsze.
Hubert się nie poddaje i chce, aby wspólne inicjatywy stały się częścią staromokotowskiego świata. I chociaż widzi, że Stary Mokotów to świetna przestrzeń dla wspólnych spotkań sąsiedzkich oraz inicjatyw, to nie jest dzielnicą inkluzywną. Zostaje bowiem ta część osób, które w ciągu dnia w Żabce kupują małpki i piwa, po czym gromadzą się na ławkach albo przy śmietnikach, a walka o posadzenie nowych drzew nie jest współmierna do problemów, z którymi na co dzień się mierzą.
Wiktorska, Łowicka, Dąbrowskiego
Jeśli z Żabki wyjdzie się w lewo i przetnie się aleję Niepodległości, to mijając po drodze kamienicę Futasewiczów (przy alei Niepodległości 131), w której w 1941 roku zamieszkiwał Czesław Miłosz, dotrze się w okolice podwórka, przy którym wychowała się Monika Sitkowska. Wygląd Moniki w żaden sposób nie zdradza jej historii; w okularach, schludnie ubrana, pracuje w dużej korporacji. Od dziecka mieszka na Starym Mokotowie. Wzrok przykuwają jej kolczyki w kształcie cipek, które doskonale pasują do tej tolerancyjnej, lewicowej i bogatej staromokotowskiej bańki.
Dzieciństwo Moniki toczyło się na podwórku między Wiktorską, Łowicką a Dąbrowskiego. Mieszkała tam z rodzicami w mieszkaniu komunalnym po dziadkach. Podwórko jakich wiele w tej okolicy, jednak to konkretne wyróżnia przeszłość.
Jej znajomi z podwórka byli dziećmi mafii, a w okolicznych bramach odbywały się egzekucje. Monika wychowała się na tle zdarzeń, które przypominają o tej mniej chlubnej historii dzielnicy: o narkotykach, mafijnych porachunkach i przemocy.
W święta Bożego Narodzenia 2002 roku, kiedy Monika miała siedem lat, zamordowano matkę Kariny Surmacz; dziewczynka była koleżanką ze szkoły i podwórka Moniki. Karina po tej sytuacji zniknęła, ale pozostała na językach całej Polski. Monika długo nie była świadoma powagi sytuacji, a i tak tamte zdarzenia nie odbiły się na zabawach z podwórka: bez podziałów i wykluczenia.
Później bywało i tak, że Monika bała się wracać sama do domu, ale dziś na Starym Mokotowie czuje się bezpiecznie. – Wiem, że jeśli spotkam jakiegoś dresiarza, to będzie to pewnie jakiś brat koleżanki lub kolega z dzieciństwa – wyjaśnia. – W dzieciństwie nie byłam świadoma, że to jest niebezpieczne, i dopiero teraz, po 20 latach, widzę, że nie było to środowisko, w którym chciało się wychowywać dzieci.
Monika wspomina Stary Mokotów jako miejsce zapełnione przez starszych ludzi, ogolonych na łyso mężczyzn w dresach i zaledwie garstkę dzieci, których łączyły wspólne podwórka.
Monika od dawna jest samodzielna i nie mieszka już w dawnym miejscu, ale dalej trudno jej się pożegnać ze Starym Mokotowem. Obecnie wynajmuje mieszkanie w kamienicy przy ulicy Puławskiej. I chociaż dzielnicę kocha i czuje się w niej jak w domu, to sporo rzeczy jej przeszkadza. Na przykład to, że gdy idzie do kawiarni, tej przy kinie Iluzjon, czuje się niezręcznie, bo nie ma tak modnych butów i nie jest tak świetnie ubrana jak pozostali goście. Monika przyznaje, że choć z dzielnicą jest związana od zawsze i kogo, jeśli nie ją, można nazwać staromokotowianką, to w takich miejscach czuje się nieswojo, czuje, że odstaje.
– Im bardziej się wyróżniasz, jesteś alternatywny, fajniej ubrany, tym bardziej tu pasujesz. Ja nie potrafię wsiąknąć w ten klimat – opowiada.
Zdradza mi, że na kawę najbardziej lubi przychodzić do sieciówki przy Puławskiej, co jak na Stary Mokotów jest nietypowym wyznaniem. Niemodnym. Widzi napływ ludzi do modnej dzielnicy, a nowi mieszkańcy momentami wydają się groteskowi.
– To my, osoby ze Starego Mokotowa, jesteśmy tacy ekologiczni, wszędzie jeździmy rowerem, mimo że pod domem stoi land rover, żywimy się energią słoneczną i pizzą z Polly Pizza – kwituje z przekąsem.
I chociaż chciałaby tu zostać na stałe, a jej historia splata się z przemianami dzielnicy, to nie stać jej, mimo dobrych zarobków, na zakup mieszkania na Starym Mokotowie.
Stacja metro Racławicka
Od Wiktorskiej jest tylko rzut beretem do metra. Jeśli znajdziecie się przy stacji Racławicka w godzinach późnowieczornych i przypomni wam się, że nie macie mleka, to będzie spory problem. Jeśli przypomni wam się, że nie macie wódki, w bliskiej okolicy znajdziecie aż dwa sklepy nocne. Jeden z nich, tuż przy wyjściu z metra, jest szczególnie lubiany przez lokalnych koneserów alkoholu. Za sklepem rozpościera się widok na willową część Starego Mokotowa. Piękne, duże domy z równie malowniczymi ogrodami to niecodzienny obrazek tak blisko centrum stolicy. Na Starym Mokotowie jednak nie jest to nic nadzwyczajnego – przedwojenne posiadłości, pałace i magnacje rezydenckie ciągną się przez całe ulice.
Pani Ania siedzi na murku przy wejściu do metra Racławicka. Wygląda bardzo zwyczajnie, mogłaby być recepcjonistką albo sprzedawczynią w sklepie. Szczupła, ubrana w białą bluzkę w paski i białe rurki, ma lekki makijaż i pomalowane na blond włosy, na których widać już odrosty. Gdyby nie godzina, można by pomyśleć, że usiadła tutaj, bo na kogoś czeka. I właściwie to prawda, bo czeka na właściwego klienta sklepu nocnego przy metrze.
Krzyczy do każdego, ale nie każdego prosi o królewskie. Zwraca się do mnie per Myszko i jest bardzo miła, nawet dla tych, którzy na jej prośby każą jej "zamknąć mordę".
Ania twierdzi, że żyje jej się wspaniale, a jeszcze lepiej, kiedy zdobędzie kolejne piwo. Całe życie mieszka na Starym Mokotowie, ale ostatnio najbardziej lubi przesiadywać pod sklepem. Zasypuje sprzedawczynię z nocnego sklepu komplementami, a ta od kilkunastu minut bez sukcesu próbuje wypalić całego papierosa; niestety, późnym wieczorem jest zawsze duży ruch.
Do okienka podchodzi mężczyzna, zadbany, dobrze ubrany, w średnim wieku. W ręku trzyma smycz, a na jej końcu są dwa psy. W ciepły wieczór postanowił napić się piwa. Ania od razu go rozpoznaje i krzyczy do niego per sąsiad. A dokładniej, żeby sąsiad kupił jej piwo, a jeśli jest, to królewskie. I sąsiad jest dobrym sąsiadem, bo spełnia tę prośbę bez większego zastanowienia. Ani w ciągu 15 minut udaje się namówić dwie osoby, aby kupiły jej trunek. Życie znowu jest zajebiste.
Następnego dnia rano w willi kilka metrów dalej odbędą się zajęcia z ikonopisania. Ludzie pędzący do metra ponarzekają na rozrzucone puszki po piwie pod sklepem. Już niedługo, bo lokalna społeczność chce zmiany na lepsze, a lepsze oznacza czyste, trzeźwe, zielone; na Starym Mokotowie trzeba stworzyć małą utopię. Utopia jest problematycznym stanem; nasuwa się tu myśl austriackiego filozofa Karla Poppera: "Utopia nieuchronnie prowadzi do przemocy, ponieważ kiedy staje się utopią, z czegoś trzeba zrezygnować: albo z części utopii, albo z części społeczeństwa".
***
W 2021 roku z pomocy społecznej z powodu ubóstwa na Mokotowie skorzystały 1233 rodziny. Ta liczba od 2017 roku ciągle spada; z drugiej strony osób w kryzysie bezdomności (168 osób w 2021 roku), które korzystały z pomocy opieki społecznej, jest prawie dwukrotnie więcej niż w 2017. Tymczasem Stary Mokotów pozostaje w czołówce, jeśli chodzi o ceny mieszkań w Warszawie – zadbane kawalerki w przedwojennych kamienicach oferowane są w cenach nawet ponad 20 tys. zł za metr kwadratowy.
Polska Stories
Polska Stories to kilkumiesięczne warsztaty dla młodych reportażystów i reportażystek, którzy rozpoczynają pracę w zawodzie. Dziesięciu uczestników, którzy doszli do finału, wzięło udział w bezpłatnym cyklu szkoleń dziennikarskich. Prowadziła je wielokrotnie nagradzana reportażystka Olga Gitkiewicz. Każdy reportaż przygotowany w ramach Polska Stories zostanie opublikowany na stronie głównej Gazeta.pl oraz w serwisie Weekend.gazeta.pl. Spośród dziesięciu opublikowanych reportaży jury złożone z doświadczonych redaktorów i dziennikarzy wybierze najlepszy tekst. A jego autor na minimum sześć miesięcy dołączy do współpracowników Weekend.gazeta.pl.