
Jacek Łagowski psy przed sklepem fotografuje od 15 lat. Zdjęcia zamieszcza na fanpage’u Dog Outside The Shop / Pies przed sklepem. Każdego psa dolicza. Ostatni – z 1 kwietnia 2022 roku – jest tysiąc sto drugi i wyjątkowy: czeka nie przed sklepem, lecz w środku. Chyba kundelek – zgaduję po uszach i ogonie, bo siedzi tyłem. W czarnej, połyskliwej kurteczce i turkusowych szelkach, przywiązany do sklepowych wózków, z poziomu szarej wykładziny wpatruje się w kolorową otchłań sklepowej alejki.
Skąd pomysł, by fotografować psy przed sklepem? Jackowi Łagowskiemu trudno to wyjaśnić. – Kiedyś mnie rozczuliły. Uznałem je za charakterystyczne dla polskich ulic, czasem zabawne – zaczyna. Ale kilka razy usłyszał, że "te zdjęcia to dramat". – Że psów nie powinno się tak zostawiać, cierpią, są narażone na różne sytuacje. Zauważyłem, że temat powraca i budzi w ludziach podobne emocje co psy bez smyczy, koty na dachach czy koszenie trawników i wycinanie drzew. Wystarczy jeden post i afera gotowa – zauważa.
Sam unika sprzeczek, nie zabiega też o rozgłos. Jego fanpage obserwuje niespełna 500 osób. Stronę o podobnej tematyce, gdzie zdjęcia psów przed sklepem nadsyłają internauci – ponad 36 tys. Nie chce ludziom swoimi fotografiami niczego powiedzieć, pouczyć, dać do myślenia, tym bardziej że sam w zostawieniu psa przed sklepem – na chwilę, w cieniu – nie widzi nic złego. Jego strona, choć publiczna, jest osobista. – To rodzaj mojego dziennika – podkreśla.
Melodia psiego czekania
Są nieodłącznym elementem polskiego krajobrazu. Tak zwyczajnym, że można się nad nim nie zastanawiać. Wilczury, buldożki, jamniki, mopsy, husky, kundelki. Kudłate, gładkie, wysokie, parterowe, budzące respekt, pocieszne, z wielkimi uszami, z krzywym zgryzem. Stoją, siedzą albo leżą przywiązane do słupków, stojaków, ławek, koszy na śmieci, uchwytów, barierek, okiennych krat. Rzadziej luzem. Przed Żabkami, Biedronkami, Rossmannami, zegarmistrzami, punktami dorabiania kluczy.
Zaczepiane przez obcych i mijane bez słowa. Unikają kontaktu. Merdają. Ściągają uwagę. Udają, że ich nie ma. Szczekają. Czekają. A raczej – całe są czekaniem. "Ojej, jaki słodki piesek". "Nie dotykaj, bo ugryzie" – to dochodząca do psiego ucha melodia tego czekania.
7,6 mln – tyle było w Polsce psów w 2021 roku. Czyli w co drugim domu.
Nie istnieje w polskim prawie ogólnym przepis, który zabraniałby wejścia na teren sklepu z psem. Nie zakazuje tego nawet Główny Inspektorat Sanitarny. Decyzja należy do właściciela, zarządcy lub najemcy. Wpuszczają nieliczni, między innymi Bonarka City Center Kraków (od 2010 roku na teren galerii handlowej mogą wchodzić psy na smyczy i w kagańcu), sklepy budowlane Leroy Merlin, kilka centrów handlowych w Trójmieście. Reszta zwykle psa wyprasza, chyba że to pies przewodnik.
Jolanta kilka lat temu przeprowadziła się do Niderlandów i twierdzi, że tam jest inaczej: pies na smyczy z właścicielem wejdzie wszędzie. Koty mają jeszcze lepiej – często bywają rezydentami sklepów, wylegują się, gdzie chcą, nawet w ubraniach, i nonszalancko rozrzucają swoje kłaczki. – Jako Polka się temu dziwię, jako kociara nie dyskutuję – śmieje się Jola.
Małgorzata kota śpiącego w kaszmirowych szalach dostrzegła w witrynie sklepu na Islandii. Nie wiadomo było, gdzie kończy się szalik, a zaczyna kot.
Natalia jest z Krakowa, ale pomieszkuje we Włoszech z partnerem i szorstkowłosym Stefanem rasy jack russell terrier. – Stefan to chodząca miłość, ma wielkie zaufanie do ludzi, chyba poszedłby z każdym. Dlatego nie zostawiłabym go przed sklepem nawet na chwilę. Umarłabym z nerwów, że go ktoś ukradnie albo że zaatakuje go inny pies – wyjaśnia.
Jeśli musi gdzieś wejść ze Stefanem, po prostu bierze go na ręce. We Włoszech nigdy nie miała z tego powodu nieprzyjemności. – W wielu marketach są wózki z przestrzenią na psa, w innych można włożyć psa do zwykłego wózka*. Ja zawsze podkładam Stefanowi karton albo chustę plażową.
Na dowód Natalia pokazuje zdjęcie nieco zaspanego Stefana, który siedzi w wózku obok jajek, szynki parmeńskiej, wina i czekolady.
Oglądamy też zdjęcie kota, którego Natalia spotyka w Wenecji w sklepie taniej sieci Prix. – Często siedzi na taśmie do przesuwania towarów. Absolutnie nikomu to nie przeszkadza.
W Polsce by przeszkadzało. – Raz w znanej sieci dyskontów włożyłam Stefana do wózka. To była sytuacja awaryjna, wracaliśmy od weterynarza, było lato, w aucie by się ugotował. Był w torbie z Ikei i żadną częścią ciała nie dotykał ani wózka, ani produktów. Mimo to ochroniarz dorwał nas przy kasie i kazał mi natychmiast wyjść, bez zakupów – opowiada.
Za Natalią i Stefanem ujęli się inni klienci: że przecież pies jest w torbie, a właścicielka zaraz wyjdzie. – Cudem pozwolił nam zapłacić – mówi Natalia.
W sklepie innej znanej sieci dyskontów, gdzie weszła ze Stefanem na rękach, kasjerka powiedziała, że piesek jest słodki, ale żeby go nie wnosiła, bo tak nie wolno. – Mam wrażenie, że w Polsce im droższy sklep, tym chętniej wpuszczają z psem. W Krakowie pod adresem Rynek 13 są Delikatesy 13. Znają nas już tam i nigdy nie robią problemów.
Zdaniem Natalii polskie podejście do kwestii psa w sklepie już się zmienia, jest większa tolerancja. Ale wciąż:
jak ktoś wsadzi do wózka dziecko w ubłoconych butach to luz, ale włóż psa w torbie, to zaraz będzie dym.
"Ten filmik to moja odpowiedź"
O zostawianie psa przed sklepem pytam Magdalenę Kordas, prezeskę Fundacji Mikropsy. Nie przebiera w słowach, a raczej – w obrazach. Wysyła mi link. – Ten film to moja odpowiedź.
Na nagraniu z monitoringu młody, zadbany piesek – nazwijmy go Reksio – czeka przywiązany przed sklepem w Bolesławcu. Wydaje się spokojny i ufny. Przez krótką chwilę kręci się przy nim mężczyzna w szarych spodniach i czarnej czapce, towarzyszy mu niski, rudo-biały piesek bez smyczy. Powiedzmy, że to Maksio.
Pierwszy do Reksia podchodzi Maksio, witają się bez agresji. Wtedy mężczyzna łapie na ręce Reksia i z całej siły ciska nim o ziemię. Zdarzenie obserwują starszy pan z rękami założonymi z tyłu i młody chłopak w czapce z pomponem. Nie reagują, chłopak odchodzi pospiesznie. Agresor bierze Maksia na ręce. Pobity Reksio spuszcza głowę. Film jest niemy, więc tylko z mowy ciała wnioskuję, że facet chce przekonać ludzi wokół, że to Reksio zaatakował Maksia. Ale kamera tego nie pokazuje. Furia mężczyzny była niczym niesprowokowana.
Trzęsą mi się ręce, a łzy wściekłości napływają do oczu. Pani Halina, właścicielka Reksia, zarzeka się przed kamerą, że do sklepu weszła "tylko po doładowanie, kasjerki obsłużyły ją bez kolejki". W tym czasie Reksiowi przetrącono szczękę i złamano łapkę. Psa znalazła w kałuży krwi. Łamie jej się głos: "Jak tak można? Teraz takie koszty".
U-KRA-DZIO-NA
Magdalena Kordas to potworne nagranie udostępnia na kanale Fundacji Mikropsy – ku przestrodze. – Już wiesz, czemu nie zostawiam psa przed sklepem nawet na minutę – kwituje.
Zwraca mi uwagę na jeszcze jeden wątek: masowe kradzieże psów sprzed sklepów. Jej zdaniem domniemane. – Pies, którego właściciel nie zastał po powrocie ze sklepu, to zawsze pies U-KRA-DZIO-NY. Ludzie potrafią popłynąć. Czytam o mafiach, które czają się na psy dniem i nocą. A pani nie było pięć minut, to jest zawsze pięć minut! – ironizuje.
I dodaje, że rowery pod sklepem zabezpieczamy blokadą z szyfrem, nie na sznurek, jak psa. – Potem wrzuca się post na FB, że ukradli. Bo lepiej wyjść na ofiarę niż na idiotę – złości się.
Kordas pamięta suczkę, która biegała po ulicy Radzymińskiej w Warszawie. To ruchliwa droga, po trzy pasy w jedną i w drugą stronę. – Wolontariusz zgarnął małą przerażoną kulkę i przywiózł do mnie. Odnalazłam właścicielkę, która darła na mnie mordę: "Na ch** ją zabieraliście?! Wróciłaby sama do domu, zawsze wracała!". Zamieściła post na FB, że psa jej ukradziono. Tak, ukradliśmy go – spod kół samochodu na sześciopasmówce – mówi Magda.
Kiedy indziej przez "bezpieczne ogrodzenie" uciekła suczka, która bała się burzy. – Biegła przerażona poboczem, zgarnięta przez osobę o dobrym sercu trafiła do mnie. 200 km od miejsca zdarzenia. Sytuacja podobna: według właścicielki psa ukradziono. I czemu tak daleko wywieziona? Podejrzane! Przecież ona teraz nie ma jak po nią pojechać, nie ma czasu, a w ogóle to oni na wakacje jadą, może bym ją przetrzymała dwa tygodnie? – relacjonuje Magda.
I reasumuje, że może i kradzieże psów się zdarzają, ale ona zna inne historie – o psach nieupilnowanych. – Ludzie nie potrafią przyznać się do błędu, swoją nieodpowiedzialność zwalają na innych. Nie wyciągają też wniosków. Szkoda, że cierpią na tym niewinne zwierzęta, rzekomo tak bardzo kochane – mówi gorzko.
Na koniec każe mi zaznaczyć, że wszystko, o czym mówi, przytrafiło się osobiście jej lub ludziom, których zna. Nie pochodzi z komentarzy w social mediach, gdzie każdy może napisać wszystko.
"Idź i bierz go"
Kasia raz "ukradła" psa sprzed osiedlowego sklepu. – Była zima. Siostra napisała: "Idź i bierz go". Panie ze sklepu potwierdziły, że pies siedzi tak już którąś godzinę. Zostawiłam im swój numer telefonu. A dziesięć kilo zgarnęłam pod pachę i zaniosłam do siebie – opowiada.
Piesek okazał się "megaspokojnym ziomkiem", po początkowym "gdzie ja jestem?" szybko się wyluzował. – Dostał smaczka i wodę. Zignorował mojego kota Chałkę. Gdy usiadłam na kanapie i klepnęłam w siedzenie, żeby przywołać kota, wskoczył pies – Kasia relacjonuje szczegóły porwania.
Był tylko jeden problem. – Nie miałam pojęcia, co to za pies, skąd, czyj? Był piątek wieczór, nie było gdzie sprawdzić chipa. Zaczęłam szukać właścicieli Pana Zguby na grupie sąsiedzkiej na FB – opowiada. I zaczęły się wpisy: że może to pies tego, a może tamtej. – Po dwóch–trzech godzinach odezwała się jedyna słuszna właścicielka z bloku obok. Na widok psa popłakała się ze szczęścia. Nieumyślnie wypuścił go mąż i się nie zorientował – mówi Kasia.
Sąsiadka przyznała, że pies jest na gigancie notorycznie. Gdy czmychnie z domu, czeka pod sklepem, jak sprzed sklepu – wraca do domu. – Super, że się znalazł i jest kochany, ale skoro ma takie tendencje, to może dobrze byłoby go lepiej pilnować? – zastanawia się "złodziejka".
W górę po drabinie agresji
Co na widok psa czekającego przed sklepem myśli dr n. wet. Jagna Kudła, lekarka weterynarii i behawiorystka? – Myślę, że jego właściciel – bo trudno nazwać go opiekunem – zachowuje się nieodpowiedzialnie. Z wielu powodów. Może nie ma świadomości, jak wielki stres powoduje u swojego psa, nawet gdy znika na tę "minutę".
A często właściciel słyszy i widzi, że pies szczeka, jest zziajany, ma rozszerzone źrenice. – To są czytelne objawy strachu. I albo ktoś nie odczytuje tych sygnałów, albo je ignoruje – ubolewa dr Kudła.
Była świadkiem, jak właścicielka dopiero co adoptowanego ze schroniska psa postanowiła przywiązać go przed sklepem, a gdy pies nie pozwolił – ważył około 35 kilo i bardzo się wyrywał – wcisnęła smycz w rączkę może pięcioletniego dziecka. – Obok biegła ruchliwa ulica, było ciemno, dziecko na pewno było od psa lżejsze. Strach pomyśleć – mówi dr Kudła.
Gdy ku przestrodze opisała to w mediach społecznościowych, odezwała się kobieta, która uratowała obcemu psu życie. Przywiązany pod sklepem przecisnął się przez barierkę, zawisł na niej i zaczął się dusić. – Ja wczoraj spotkałam psa rasy krótkoczaszkowej, który przyduszał się, próbując przecisnąć się za swoim panem do Żabki. A pana już tam nie było, poszedł na dalsze zakupy – opowiada.
Dużo częstsza zdaniem dr Kudły jest jednak sytuacja, gdy pies siedzi pod sklepem jak kupka nieszczęścia i podchodzą do niego nieznajomi – ludzie i inne psy. – Pies już cierpi, bo właściciel zniknął, porzucił go, a teraz boi się jeszcze bardziej. Do tego nie może uciec! Następuje wyrzut adrenaliny, noradrenaliny, kortyzolu. Zwierzę jest w stanie walki i ucieczki. A co zostaje, gdy nie sposób uciec? – pyta.
To znaczy, że w sytuacji silnego stresu nawet łagodny pies może zaatakować. Każdy bodziec, nawet taki, którego normalnie się nie boi – przejeżdżająca hulajnoga, rower, dziecko – zostaje zwielokrotniony.
– Pies wspina się po tzw. drabinie agresji. Najpierw się kuli, kładzie uszy po sobie, odwraca głowę – to są zachowania lękowe, ostrzegające przed podchodzeniem, które ludzie mylnie interpretują jako potulność, "grzeczność" psa. Potem pies warczy. Wreszcie gryzie i to mocno, bo on już nie ostrzega, tylko czuje, że ratuje swoje życie. A zdarza się, że gryzie od razu, bez ostrzeżenia. Ten "grzeczny piesek, który nigdy nikogo nie ugryzł" – mówi behawiorystka.
Dr Kudła zna właścicieli psów, którzy zabierają je na zakupy i zostawiają pod sklepem z uwagi na silny lęk separacyjny. – Bo "lepiej, żeby się wyszczekał na ulicy, niż zjadł im framugę drzwi". Kiedyś obcy pies nasikał jej do butów, gdy zdjęła je na chwilę w sklepie obuwniczym, by przymierzyć inne. – Pani bardzo przepraszała i tłumaczyła się właśnie tym, że nie może zostawić psa w domu. Ale lęk separacyjny trzeba leczyć – podkreśla dr Kudła.
Czasem słyszy o psach pogryzionych, a nawet zagryzionych pod sklepem przez inne psy, i takich, które urwały się ze smyczy i wpadły pod samochód czy tramwaj. (Nawet nie zaczynam wątku rzucania psem o chodnik, który dalej nie może mi wyjść z głowy). To wypadki, których ludzie nie przewidzieli, choć mogli.
Jednak konsekwencje, oprócz nagłych, bywają też rozłożone w czasie. Zostawianie psa przed sklepem może sprawić, że dosłownie zachoruje ze strachu. – Pies pamięta, że zbliżanie się do sklepu oznacza porzucenie, stres, strach. Nasilają się problemy lękowe, separacyjne, pies pilnuje opiekuna, ten go zostawia, więc pilnuje go jeszcze bardziej, koło się zamyka. Jedno z amerykańskich badań wykazało, że psy, które cierpią na zaburzenia lękowe, żyją krócej – mówi dr Kudła.
To nie wszystko. Kortyzol rujnuje psu zdrowie. To już nie mobilizujący stresik, ale dystres. Zły stres, który obniża odporność, powoduje problemy gastryczne, infekcje skóry, objawy psychosomatyczne – wylicza lekarka.
Wyobraźmy sobie starszą panią, która zostawia pieska przed tym samym sklepem od 15 lat. Ten spokojnie siada i czeka. Nie trzeba go nawet przywiązywać. Czy to można wybaczyć? – Można zrozumieć. Starsze pieski starszych ludzi też trzyma niewidzialna linka przywiązania do opiekuna. Mogą wydawać się spokojne, ale gdybyśmy założyli im obroże telemetryczne, to pewnie miałyby podwyższone tętno – mówi dr Jagna Kudła.
Są psy, które spędzają pod sklepem długie godziny, potrafią czekać na zimnie i w deszczu. – Psy są ogromnie lojalne. Wracają tam, gdzie pan czy pani może się pojawić albo gdzie widziały ich ostatni raz.
Zwykle ukochany człowiek wraca, a pies skacze ze szczęścia. Ale dr Kudła zna też przypadek psa, którego właściciel przywiązał pod sklepem i nie wrócił. Porzucony pies nie zaczął jeździć koleją. Trafił do schroniska.
Gdzie jest Bessie?
"Ja byłam z pieskiem czy bez pieska?", pytała w filmie Juliusza Machulskiego "Vabank II" młoda Beata Tyszkiewicz, a kwestia ta na stałe weszła do potocznego języka. I nic się nie przeterminowała. W natłoku codziennych spraw zdarza się niektórym o psie zostawionym przed sklepem zapomnieć. Przytrafiło się to mężowi mojej rozmówczyni Beaty. Gdy już wrócił z zakupów, a domownicy i goście zjedli obiad i wypili kawę, ktoś rzucił: "A gdzie jest Bessie?".
Poszukiwania trwały wiele godzin, zrobiła się czarna noc, a labradorka Bessie też czarna. Wreszcie kogoś oświeciło: "Kto ją widział ostatni?". Wrócili pod sklep. Czarna miłość czekała na chodniku, w tym samym miejscu, w którym pan wydał komendę "siad".
– Lobbujmy za tym, by psy mogły wchodzić do sklepów – zachęca dr Jagna Kudła. Gdy jej znajoma farmaceutka zauważyła, że do apteki przychodzi wiele starszych osób z pieskami, urządziła przestrzeń tak, by każdy był mile widziany. Da się.
Jacek Łagowski dawno nie zrobił zdjęcia do swojego dziennika piesków. Chciałby do tego wrócić. Wciąż je mija i wciąż go wzruszają.
Od Autorki: serdecznie dziękuję Jackowi Łagowskiemu za udostępnienie zdjęć piesków przed sklepami.
*Jednym z pierwszych Włochów, który zostawianiu psów przed sklepem powiedział "basta!", był Gianfranco Galantini, kierownik marketu sieci Unes w Luino. W 2016 roku napisał o nim dziennik "La Repubblica". Galantini wyjaśniał, że dzięki wózkom z miejscem na psa klienci mogą spokojnie robić zakupy. Uspokajał, że wózki są czyszczone po każdym użyciu, a pieski nie robią kłopotów. "Co najwyżej ktoś zaszczekał przy pierwszym wsadzeniu go do wózka, ale natychmiast się uspokajał", dodał z czułością.
Paulina Dudek. Dziennikarka, redaktorka, twórczyni cyklu mikroreportaży wideo "Zwykli Niezwykli" i współautorka "Pomocnika dla rodziców i opiekunów nastolatków". Nagrodzona Grand Video Awards, nominowana do Grand Press. Masz temat z życia codziennego? Napisz do mnie: paulina.dudek@agora.pl