
W pracy za kierownicą, trzeba być czujnym i skupionym. Ale jednocześnie to ludzie są w niej najważniejsi. Tak przynajmniej wynika z opowieści Zygmunta Kukli, Artura Karasiewicza i Tomasza Krzemińskiego, którzy prowadzą turystyczne autokary.
Zygmunt Kukla, dyrygent, aranżer, kierowca zawodowy od 25 lat
Autobusami i muzyką zainteresowałem się równocześnie – kiedy miałem pięć lat. Zacząłem wtedy chodzić do szkoły muzycznej i równocześnie zakochałem się w autobusach – miejskich, bo innych nie widywałem. Pasji autobusowej sprzyjało to, że rodzice nie mieli samochodu, wszędzie jeździliśmy transportem publicznym. Jak byłem w liceum muzycznym, to zamiast iść na fizykę czy matematykę, wsiadałem w autobus i jeździłem po trzy godziny z zaznajomionymi kierowcami. Największe szczęście było wtedy, kiedy na pętli dawali mi podjechać kawałek. Gdy skończyłem 22 lata, zdobyłem uprawnienia do kierowania autobusami.
To nie jest moje główne zajęcie, jestem dyrygentem, kompozytorem i aranżerem. Fakt, że za prowadzenie autobusu otrzymuję wynagrodzenie, jest kwestią dodatkową. To trochę tak, jakbym był lekarzem, a przy okazji latał szybowcami albo łowił ryby.
Tyle tylko, że nie da się jeździć autokarem hobbystycznie, stąd konieczność umowy i wynagrodzenia. Jeśli się dużo pracuje w branży muzycznej, to zarabia się więcej, niż jeżdżąc, ale to różnice typu dwa–trzy razy więcej, a nie kilkadziesiąt razy więcej, jak przed laty.
Przez 12 lat odpowiadałem muzycznie za festiwal w Opolu. Gdy tylko się kończył, na trzy miesiące przesiadałem się do autobusu i mnie nie było. Mój dawny menedżer rwał sobie z głowy resztki włosów, bo ja w trasie, a tu jakieś propozycje artystyczne. Miałem też taki okres, że tęsknota za prowadzeniem autobusów sprawiła, że na trzy lata rzuciłem muzykę. W 2017 roku poszedłem nawet na etat do firmy transportowej. Przygoda była fajna, nie żałuję, ale możliwość bycia dyrygentem i kierowcą z doskoku daje mi wolność.
Nie da się jednak dwóch tych rzeczy robić naraz. Próbowałem kiedyś w hotelu po zakończonej trasie rozłożyć laptop i popracować nad aranżacją, ale mi nie szło.
Muszę odpocząć, zaplanować przejazd. I co bardzo ważne – koszulę wyprasować na następny dzień. To są moje priorytety.
U mnie nie chodzi o kierowanie dużym pojazdem, mam zresztą uprawnienia w wielu kategoriach, ale nie odczuwam przyjemności z kierowania ciężarówką. Dla mnie esencją pracy kierowcy autobusów turystycznych i jej największą zaletą jest kontakt z ludźmi. Jak przed występem: trzeba się przygotować, napisać nuty, jest próba i koncert. Tutaj też trzeba zaplanować trasę, później jest dzień wyjazdu i poznaje się ludzi, witają się, idą zwiedzać, ja na nich czekam, wracają, są szczęśliwi, biją brawo, jak wykonam trudny manewr. Bez pasażerów jeżdżenie traci dla mnie blask. Miałem przejazdy na pusto, bo zawoziłem turystów i bez nich wracałem. To żadna frajda.
Janek Peszek mówi, że jak wychodzi z teatru po zagraniu przedstawienia, to potrzebuje kilku godzin, żeby wylądować z roli. Po powrocie z trasy jest podobnie. To jest praca, odpowiedzialność za życie i mienie.
Kiedyś częściej mnie pasażerowie rozpoznawali, zwłaszcza ci z mojego pokolenia, bo więcej było mnie w telewizji. Raz, jeszcze przed wejściem Polski do strefy Schengen, świeżo po festiwalu w Opolu, celnik w Chyżnem na granicy ze Słowacją krzyknął zdziwiony: „A co pan tu robi?!". Turyści zagraniczni dowiadywali się o moich korzeniach muzycznych, kiedy w hotelowym foyer siadałem do fortepianu. Wolę jednak zachować anonimowość, żeby nie czuć się skrępowanym.
Nie lubię wyjazdów integracyjnych, nie chcę jeździć z takimi grupami, bo tam jest pijaństwo i po godzinie jazdy wszyscy są nieprzytomni. To jest zagrożenie bezpieczeństwa, łażenie po autokarze, chlanie. Takie kursy to dostaje się za karę. Ale nigdy nie traktowałem pasażerów jak wrogów czy zło konieczne. Wręcz przeciwnie, jestem ich ciekawy, lubię ich energię.
Satysfakcja bywa ogromna.
Polskie, a może szerzej, europejskie grupy nie mają zwyczaju okazywać wdzięczności, w ogóle mam poczucie, że rzadko dziękujemy. Grupy chińskie czy japońskie kłaniają się przez pięć minut, Amerykanie wypisują laurki, wkładają dolary w koperty i wygłaszają przemowy, jakim jestem świetnym kierowcą i friendem. To inna kultura.
Turyści spoza Europy dużo się uśmiechają, piąty raz wsiadają tego samego dnia do autokaru i się miło witają, Europejczycy odwracają się tyłkiem. Nam się należy, my płacimy i wymagamy.
Najbardziej lubię wozić Amerykanów. Mają w sobie ciekawość, potrafią i chcą nawiązać kontakt. Od razu jestem częścią ich grupy. Przyjeżdżając do Europy, są świadomi, co zwiedzają, gdzie są, zadają pytania. A pytają o wszystko: jakie zboże rośnie na polach, co to za drzewa, ptaki.
Azjaci są przesympatyczni, ale na przykład Japończycy w podróży milczą – nie rozmawiają ze sobą, ze mną tym bardziej. Wozi się ich jak pusty autobus.
A kiedyś, jak kierowca przekroczył dwa razy linię ciągłą, japońska turystka zadzwoniła z interwencją do biura podróży w Tokio. Szybko zastąpił go zmiennik.
Po wejściu do Unii Europejskiej polskie autokary cały sezon jeździły, obsługując zagraniczne wycieczki wożone po Europie. Kierowcy zmieniali się co jakiś czas, dolatując na miejsce. Byliśmy tańsi, ale przez to Włosi i Francuzi mieli mniej pracy. Teraz ma wejść przepis, który narzuca autobusom zarejestrowanym na przykład w Polsce powroty co określony czas do kraju.
Na zdrowie nie narzekam, ale po przyjechaniu na miejsce staram się biegać, a nie leżeć w hotelu. Myślę, że kierowanie jest porównywalne do siedzenia po 12 godzin przed komputerem. Kiedyś w czasie wycieczki mogłem z grupą pozwiedzać. Teraz wolę pilnować pojazdu. Znam przypadek z Rzymu, gdy podczas odwożenia grupy na lotnisko był jeszcze postój w galerii handlowej. Złodzieje wycięli dziury w drzwiach od luku i ukradli wszystkie bagaże. Nie oddalam się więc z parkingu.
Jazda bardzo mnie uspokaja, zwłaszcza w porównaniu z show-biznesem, branżą jednak nerwową. Praca kierowcy autokaru jest superciekawa, każdy dzień jest inny, nawet jeśli ludzie są ci sami czy wraca się w te same miejsca. Bo zmienia się pogoda, pora roku, pora dnia, ktoś zgubi portfel, coś się dzieje. Nigdy nie jest nudno. Nie czuję tremy, ale siadając za kierownicą, zawsze czuję ekscytację, zanim poznam grupę. To samo mam, stając przed nową orkiestrą. Dla mnie najważniejsza jest satysfakcja moja i pasażera – i są one ze sobą powiązane.
Dzień, w którym grupa kończy wycieczkę, jest dla mnie zawsze smutny. Owszem, jestem strasznie zmęczony, ale po 10 dniach wspólnie zżywam się z ludźmi, kojarzę twarze.
Polecam wszystkim realizowanie marzeń, nawet jeśli to trudne albo ktoś uznaje je za dziwne pomysły. Warto to robić dla siebie, żyje się raz. Ja w każdym razie dzięki takiemu podejściu jestem osobą szczęśliwą.
Artur Karasiewicz, kierowca zawodowy z 30-letnim doświadczeniem, koordynator działu sprzedaży usług transportowych w LWnuk, czynny kierowca autokaru
Autokarami jeżdżę 27 lat, ale związany jestem z nimi od dzieciństwa. Wychowywałem się w nich, bo jako dziecko występowałem z zespołem pieśni i tańca Gawęda, który koncertował w kraju i poza jego granicami. Podczas tych wyjazdów przyglądałem się pracy kierowców. Zawsze mnie fascynowała. A dzisiaj mam zawodowy kontakt z kierowcą, który woził mnie podczas wyjazdów z Gawędą. Pan Kazimierz wciąż pracuje i jest w wyśmienitej kondycji.
Dobry kierowca to osoba, która potrafi dostosować się do oczekiwań grupy. W latach 90. budził zainteresowanie, imponował. Dzisiaj jest raczej na usługach, musi spełnić wiele wymagań. Ludzie zdarzają się bardzo roszczeniowi, kierowcom i pilotom dostaje się za niedociągnięcia biura podróży, za niezgodny z opisem standard autokaru czy plan wycieczki. Pasażerowie potrafią polemizować z kierowcą na temat trasy przejazdu, bo „za długo jedziemy". Autokar, po pierwsze, nie jedzie 120 km/godz., a taką prędkość zakładają wyliczenia czasu przejazdu oparte na GPS-ie. Po drugie, wybierając trasę, trzeba uwzględnić gabaryty i wagę pojazdu. Poza tym musimy się mieć ciągle na baczności, trzeba bardzo uważać, bo pasażerowie chętnie robią nam zdjęcia, a zdarza się, że i nagrywają telefonami naszą pracę. Zwłaszcza przed wycieczkami z dziećmi.
Trafiały mi się i bardzo rozrywkowe grupy, z imprezami tanecznymi na pokładzie, alkoholem i wszystkimi jego następstwami. Jeden wyjazd integracyjny zakończył się przywiezieniem z Mikołajek do Warszawy przypadkowego mężczyzny – gdynianina.
Innego razu po imprezie na Costa Brava kierowca podczas powrotu z kolacji rozbawił grupę muzyką, pasażerowie byli tak rozweseleni, że tańczyli w autokarze. Interweniowała policja, ale i jej udzielił się dobry nastrój. Grupa dotarła do hotelu za radiowozem na sygnałach, a impreza trwała do wczesnych godzin porannych, już bez kierowców.
Na początku mojej kariery był niepisany zakaz uprawiania sportów zimowych przez kierowców. Bo było ryzyko kontuzji, a ona uniemożliwiłaby pracę. Ubolewam – nie umiem jeździć na nartach, choć możliwości miałem wiele. Dziś ośrodki narciarskie czasem zapewniają kierowcom skipassy. Zazwyczaj jednak w przerwach między przejazdami sprzątamy autokar, przeprowadzamy drobne naprawy. Zdarza się, że grupa wraca ze stoku i czeka na nią poczęstunek przygotowany przez kierowców: odrobina dobrego alkoholu, słodycze.
Ostatnie 10 lat to było jednak przede wszystkim obsługiwanie azjatyckich grup i kursowanie na trasach w Europie Zachodniej. Polskie firmy autokarowe były zdecydowanym liderem na tym rynku. 2020 i 2021 rok wywróciły do góry nogami całą branżę z powodu koronawirusa, ale wcześniej był dobry okres. W latach 2005–2008, kiedy ludzie jeździli do pracy do Wielkiej Brytanii, firmy wysyłały w trasę po kilka autokarów dziennie, sam Orbis około 10. A kierowcy mieli zapewnione zajęcie przez cały rok. Później to przysiadło, Europa stała się bardziej dostępna dzięki tanim liniom lotniczym, pasażerów w autobusach było mniej. Ale one dawały przewagę, bo można było zabrać więcej bagażu.
W pandemii część kierowców autokarów przesiadła się na ciężarówki, ale to jest jednak styl życia i nie każdemu on odpowiada. Są i tacy, którzy już nie zamierzają powrócić do pracy na autokarach. Autokar turystyczny oznacza sezonowość.
Jakby człowiek się najadł w poniedziałek i miałoby mu to starczyć do piątku. A transport towaru odbywa się cały czas. Jedno z moich obecnych zadań zawodowych to pozyskiwanie pracowników. Słyszę od dawnych kolegów, że autokary nie dają stabilizacji, pandemia i sytuacja w Ukrainie im to unaoczniła.
Co kierowców denerwuje? Chodzenie po autobusie podczas jazdy, żeby się integrować. Jazda z niezapiętymi pasami. Stanie w korytarzu. Nadmiar alkoholu. Spożywanie posiłków w autokarach. W tym akurat przodują polskie grupy pielgrzymkowe. "Panie kierowco, coś się chyba pali!". "Nie, proszę księdza, to ja pasztet otworzyłem".
Jednak najbardziej frustrujące i uciążliwe jest to, że kierowcy samochodów osobowych parkują na miejscach dla autokarów turystycznych. Pod restauracją McDonald’s w Suchedniowie jest najgorzej. Tam wjechanie na miejsce dla autobusów graniczy z cudem. Na trasie kierowcy osobówek potrafią po wyprzedzeniu złośliwie zahamować.
Raz nie miałem szansy na to zareagować i doszło do kolizji. Całe szczęście nikt z pasażerów nie ucierpiał, a jadący za mną TIR sprawnie nas ominął.
Gdybym mógł cofnąć czas, nie zmieniłbym zawodu, chociaż odkąd urodziła mi się córka, obrałem inny kurs. Kierowcą autokaru jestem sporadycznie, głównie pracuję w biurze przy wycenach tras przejazdów i pozyskiwaniu nowych klientów. Poznałem wielu ludzi z różnych części świata, zobaczyłem miejsca, których nie miałbym szansy odwiedzić. A po tych wszystkich latach stwierdzam, że najważniejsze w pracy kierowcy autokaru jest chyba to, żeby mieć do kogo wracać do domu.
Na koniec opowiem, co mi się właśnie przydarzyło. Odebrałem autobus z przeglądu serwisowego, pojechałem po piłkarzy Polonii Warszawa i zabrałem ich na mecz do Tomaszowa Mazowieckiego. Otwieramy luki bagażowe, a tam na torbach zawodników leży... kotek. Nie był to kotek z warsztatu ani z klubu.
Okazało się, że wyjechał z panią z Ukrainy do Polski, a potem do Hiszpanii. W Barcelonie kotka nie było w kontenerze do przewozu.
Zwierzę przejechało w sumie 5300 km. Teraz jest w dobrych rękach w schronisku i po kwarantannie będzie oddany właścicielce, która czeka w Tarragonie w Hiszpanii. Taka przygoda!
Tomasz Krzemiński, pilot wycieczek, warszawski przewodnik, kierowca zawodowy od siedmiu lat
Zostałem kierowcą autobusów z powodu pandemii. Wcześniej też pracowałem za kierownicą, ale jeździłem busikami i limuzynami, zajmowałem się obsługą grup zagranicznych przyjeżdżających do Polski, mam też uprawnienia przewodnika warszawskiego i pilota wycieczek. W pandemii mała turystyka prawie umarła. Wykorzystałem więc moment zawieszenia na zdobycie doświadczenia – jeździłem na liniach podmiejskich i w przewozach pracowników.
Prowadzenie autobusów wygląda na trudne, ale takie nie jest. Już na pierwszej lekcji kursu pojechałem na miasto, bo było ciasno na placu treningowym. Wysoka pozycja, duże lusterka, dobra widoczność przez wielką szybę, opanowanie pozwalają szybko złapać zasady. W autokarze koła są za kierowcą, przód można więc wychylić bardzo daleko, co pozwala na precyzyjne manewrowanie. Są takie drogi na zachodzie Europy, że żeby je przejechać, obrys przedni autokaru musi się znaleźć lekko nad przepaścią.
To może być przerażające, ale jest do wyćwiczenia. Tak jak wjeżdżanie w wąskie bramy, parkowanie. Trzeba być czujnym, żeby zmieścić się na rondzie, 'nie zebrać' znaków drogowych. Każdy manewr musi być wypieszczony.
Jestem gadułą, a gaduły potrzebują słuchaczy. Przez większość życia pracuję w usługach, handlu, obsłudze klienta, z ludźmi. Ale w Skandynawii pracowałem przy sprowadzaniu pustych autokarów z miast w okolicy koła podbiegunowego do portów na południe Szwecji. To też miało swój urok: zatrzymywałem się tylko na obiad, chciałem, to śpiewałem, nie chciałem, to milczałem. Lubię podróżować, a praca kierowcy to jedna wielka podróż.
Moja ulubiona nacja to Amerykanie. Bo nie wywierają presji, są skłonni do kompromisów. Wyjazdy integracyjne? To zależy od grupy. Towarzystwo mocno imprezowe oznacza większy nieporządek, nadprogramowe postoje. Nie traktuję ich jednak jak kary. Jestem elastyczny i profesjonalnie staram się podchodzić do swoich obowiązków. Czasami coś sobie pod nosem powiem, w duchu pomyślę, ale nie może to rzutować na to, jak pracuję.
Klient potrafi być awanturujący się, jednak w firmie, w której pracuję, zanim dostanę burę, mam szansę przedstawić swoją wersję. Internet sprzyja subiektywnym i anonimowym opiniom, a wpływ na opinię może mieć jednocześnie za mało postojów i za dużo postojów. Bo przy 50 osobach w autokarze nie da się każdemu dogodzić.
Jeździłem międzynarodowymi autobusami liniowymi i tam rzeczywiście bywa, że kierowcy traktują pasażerów jak zło konieczne. Rzucają przy sprawdzaniu biletów: "Nazwisko pamięta?" "Bagażu ile ma?" "Pokaże kartkę". Osoba z tego typu podejściem w autobusach turystycznych nie ma czego szukać. Staramy się być sympatyczni, kulturalni, życzliwi, wychodzić naprzeciw potrzebom klienta. W imprezie turystycznej wiele czynników składa się na to, żeby z wyjazdu wrócić zadowolonym. Ja nie muszę się zmuszać, żeby ludzi miło traktować.
Lubię pasażerów – nie wszystkich i nie zawsze, ale ogólnie lubię. Chciałbym, żebyśmy byli dla siebie bardziej życzliwi, potrafili rozmawiać. To nie jest układ: ja płacę, ty jesteś szoferem, jedź.
Do pracy w turystyce autokarowej zachęcam. Zwłaszcza osoby lubiące podróżować, wyjeżdżać z domu, ceniące nieregularność i nieprzewidywalność, brak rutyny. Ale kierowanie powinno sprawiać przyjemność, praca dla pieniędzy – a za granicą można dobrze zarabiać – nie sprawdzi się na dłuższą metę.
Ten zawód ma swoje minusy. Mam dwoje małych dzieci: sześcioletnią córkę i dwuletniego synka, trudno mi się z nimi rozstawać. Jeżdżąc po Polsce, mogę być w trasie sześć dni z rzędu. Na pauzę wracam do domu, ale czasami odpoczywam w hotelu. Najdłużej nie było mnie z bliskimi półtora miesiąca. Pracowałem wtedy w Skandynawii.
I trzeba też mieć odskocznię. Dla mnie są nią ryby. Po kilkunastu dniach intensywnego bycia z ludźmi czasami muszę pobyć chwilę sam. Jadę wtedy na kilka godzin posiedzieć na jeziorze i popatrzeć na wodę.
Ola Długołęcka. Redaktorka o zróżnicowanych zainteresowaniach tematycznych. Ciekawią ją relacje między ludźmi, a zwłaszcza różnice międzypokoleniowe, lubi pisać o trendach, modach i zjawiskach. Kolekcjonuje zasłyszane historie.