Podróże
Urlop w Polsce można spędzić inaczej, niekoniecznie nad Bałtykiem czy w Zakopanem (Shutterstock.com)
Urlop w Polsce można spędzić inaczej, niekoniecznie nad Bałtykiem czy w Zakopanem (Shutterstock.com)

Wywiad został opublikowany w 2021 roku. To jeden z najchętniej przez Was czytanych artykułów Weekendu

***

Jesteś jedną z tych osób, którym trudno usiedzieć w miejscu. Jak ci było w pandemii bez podróżowania?

Chyba tak jak wszystkim. Podróży mi brakowało, ale najtrudniejsze było to, jak nam się wszystkim pozmieniało życie. W podróżowaniu najbardziej lubię wolność i spontaniczność, nie lubię planowania. Teraz trzeba zaplanować wszystko, a i tak nic nie jest pewne. Wielu moich znajomych gdzieś pojechało w pandemii, a potem miesiącami nie mogli wrócić.

Druga rzecz – od początku w kwestii dalekich wyjazdów w pandemii miałam kaca moralnego: dobra, ja pojadę, mam ubezpieczenie, wrócę, ale to nie jest odpowiedzialne względem ludzi na miejscu, których mogę zarazić, a nie mają takich możliwości jak ja. Dalsze podróże odłożyłam więc na jakiś czas.

Nie ty jedna. Prognozy na najbliższe wakacje mówią, że Polacy w większości zostaną tego lata w domach albo ruszą w Polskę.

I będą tłumy tam, gdzie zawsze, czyli nad Bałtykiem i w górach. To chyba było do przewidzenia. Jeżdżę po Polsce i widzę, jak dużo przez ostatni rok powstało nowych miejsc dla turystów. Czasami jest to wręcz "patodeweloperka". Na przykład domki gęsto nastawiane nad jeziorem, ściana w ścianę, jak na osiedlu mieszkaniowym. Smutne, że Polacy lubią tak wypoczywać.

'Będą tłumy tam, gdzie zawsze, czyli nad Bałtykiem i w górach. To chyba było do przewidzenia' (Shutterstock.com) , (Shutterstock.com) , (Shutterstock.com)

Być może nawet nie lubią, ale nie widzą alternatywy. Ty proponujesz odkrywać Polskę nie według klucza znanych miejsc, lecz przeżyć. Skąd taki pomysł?

Początek był prozaiczny: miałam podpisaną umowę na inną książkę, ale przyszła pandemia. Brakowało mi trochę materiału, więc uznałam, że napiszę jednak o Polsce. Chciałam, żeby to było też dla mnie, żeby propozycje z książki pomogły mi uciec od popularnych szlaków. Nie lubię tego sformułowania, bo dziś już wszystkie szlaki są popularne – po prostu szukałam spokoju i czegoś innego. Ale pomysł nie był skrystalizowany.

I wtedy pojechaliśmy na kajaki na graniczny Bug.

To był ten "pstryk"?

Tak. Mówi się, że ludzie jeżdżą po świecie, a nie znają Polski. Ja Polskę znam, zaczęłam od niej moje podróżowanie dawno temu. I bardzo się zdziwiłam, że po tylu latach zostało do zobaczenia coś, co mnie tak bardzo zaskoczyło i zachwyciło.

Bug to rzeka bardzo nietypowa. Jest granicą nie tylko Polski, ale też Unii Europejskiej. Na jej brzegach nie ma infrastruktury, płyniesz z całym wyposażeniem, więc raczej nie spotkasz tam przypadkowych turystów. Codziennie musisz się meldować strażnikom granicznym, nie ma też imprez: pijaństwa, śpiewów, krzyków. Tego, co się teraz dzieje na rzekach mazurskich, na przykład na Krutyni.

'Bug to rzeka bardzo nietypowa. Jest granicą nie tylko Polski, ale też Unii Europejskiej' (Shutterstock.com) , 'Nad Bugiem czeka ta dawna przygoda, którą ludzie wspominają dziś z nostalgią. Biwaki w lesie, cicho i super' (Shutterstock.com)

Nad Bugiem czeka ta dawna przygoda, którą ludzie wspominają dziś z nostalgią: "Kiedyś to były wakacje...". Biwaki w lesie, cicho i super. Rozbijasz namiot i widzisz tylko gwiazdy.

Piszesz o "odkryciach na miarę Grenlandii czy Madagaskaru".

To właśnie ten Bug graniczny. Zobaczyłam go na zdjęciach i wiedziałam, że muszę tam pojechać. Odcinek Bugu na granicy z Ukrainą jest dzikszy. Ale pływać można też na krótkich odcinkach, jednodniowych. Dodam, że trzeba się bardzo starać, żeby wpakować się tam w jakieś kłopoty.

Wiele osób mówiło mi też o "magicznym wschodzie". Jednej z bohaterek mojej książki, podróżniczce Anicie Demianowicz, wschód Polski skojarzył się z Gwatemalą. Tam ludzie jeżdżą szukać szamanów, a w Polsce mamy szeptuchy.

Dziś tęsknimy za autentycznością, tradycją. Kiedyś tego nie lubiłaś, a dziś chciałabyś kogoś o to zapytać, a już nie ma kogo. A tam, na wschodzie, siedzą jeszcze panie pod płotami.

I biegnie tamtędy świetny szlak rowerowy Green Velo.

Który zbiera bardzo dobre opinie. Proponujesz w książce aż 30 przeżyć spod znaku przygody i niczym niezmąconego relaksu. Czy trudno było je znaleźć?

Trudno. Jak chcesz mieć w Polsce spokój na urlopie, to musisz się naszukać.

Zrobiłam gigantyczny research. Pytałam mnóstwo osób i organizacji turystycznych, dużych i małych. Jedne były pomocne, inne niespecjalnie. Może na 10 zadanych pytań jedno prowadziło w jakimś ciekawym kierunku. Tym bardziej że szukałam nie tylko przeżyć, ale też ludzi, którzy mieliby coś ciekawego do powiedzenia na ich temat.

To pokazuje, jaką siłę ma promocja: w Polsce wielu ludzi robi rzeczy z pasją, ale nie mogą się wybić. Wytyczają 500 km wspaniałych szlaków do nordic walkingu i opowiadają o tym tak, jakby to był przygodowy film, budują rzeczne barki, układają po pracy 20 ton torów, żeby puścić po nich rowerowe drezyny, czekają trzy lata, aż zakwitnie lawenda. Takich pasjonatów jest w Polsce wielu.

Musiałaś bardzo uważać, żeby nie wyszła ci książka tylko o pływaniu. Aż tyle mamy w Polsce wodnych atrakcji?

Mnóstwo. Ludzie mówią, że Polska jest piękna – i to taki slogan, ale wodne życie mamy naprawdę fajne. Jak znajomi z zagranicy pytają, co polecam, to przede wszystkim rzeki, jeziora, kajaki. Mam wrażenie, że kajaki stały się już polskim sportem narodowym. Jeszcze 10 lat temu to była nowinka, pamiętam całkiem pustą Krutynię i Czarną Hańczę. Teraz, kogo nie zapytałam, mówił, że ludzie chcą kajaków. Fajnie, bo z wody inaczej świat wygląda. Można przeżyć przygodę na niepozornej rzeczce, można popłynąć w niedzielę z dzieckiem i psem.

'Koszt wynajęcia czteroosobowej barki na siedem dni to około 3,5 tys. zł plus paliwo' (Shutterstock.com)

Mnie zaciekawiły houseboaty, czyli barki rzeczne, bardzo popularne w Niemczech, Holandii czy Francji. Pomyślałam, że to superopcja dla ludzi, którzy chcieliby spróbować na przykład żeglarstwa, ale nie mają czasu, by zrobić patent.

Tak, na barkę nie trzeba mieć patentu. Oglądałam zdjęcia niemieckich czy francuskich barek i zawsze myślałam: Boże, ja tym nie popłynę, za trudne. Ale są też inne barki. Takie większe motorówki, ale samowystarczalne: masz kuchenkę, masz gdzie spać, jak ci się jakieś miejsce spodoba, to przybijasz, a jak nie, to płyniesz dalej. Koszt wynajęcia czteroosobowej barki na siedem dni to około 3,5 tys. zł plus paliwo. Myślisz: dużo. Ale za tydzień wakacji dla całej rodziny to chyba całkiem niedrogo.

Polecam ci też tratwy na Biebrzy. Czy się odpychasz, czy tylko siedzisz na leżaku, dryfujesz w podobnym tempie. Ptaszki śpiewają i ciągle widzisz to samo. To w zasadzie medytacja. (śmiech)

O wielu wymienionych przez ciebie atrakcjach zawsze myślałam: to nie dla mnie. Bo za drogie, bo za trudne itd.

Myślę, że często mamy takie założenie i z góry rezygnujemy z jakichś przeżyć. Niepotrzebnie. Lot balonem dla jednej osoby kosztuje 500 zł – niby dużo, ale dostarcza emocji na długie miesiące. Mój rozmówca od balonów, pan Bazyli Dawidziuk, latał po całym świecie i mówi, że Polska z góry jest po prostu piękna. Wygląda jak namalowana. Może warto wznieść się w górę, by nie widzieć tego polskiego badziewia, bannerów i nastawianych wszędzie baraczków, tylko zobaczyć, że jest zielono i wiją się wstążeczki rzek. Tym bardziej że loty komercyjne balonem są bardzo bezpieczne.

'Lot balonem dla jednej osoby kosztuje 500 zł - niby dużo, ale dostarcza emocji na długie miesiące' (Shutterstock.com) , 'Polska z góry jest po prostu piękna. Wygląda jak namalowana' (Shuttesrtock.com)

Chciałabym poczuć tę rosę na twarzy, gdy balon przebija pokrywę chmur. A pozostając przy niebie, fantastyczną rzeczą wydały mi się parki ciemnego nieba. Tak zwany stargazing, czyli obserwacja gwiazd, jest na świecie bardzo popularny. Turyści specjalnie latają w tym celu na przykład na Wyspy Kanaryjskie.

Wychowałam się na wsi i pamiętam, że Droga Mleczna po prostu była widoczna. Ale dzisiaj połowa ludzi w Polsce jej nie widzi, niebo nad ich głowami jest za jasne. A wystarczy jechać w Góry Izerskie lub w Bieszczady, gdzie utworzono wspomniane parki ciemnego nieba, by zobaczyć około dwóch tysięcy gwiazd, czyli wszystkie widoczne na naszej półkuli.

Jeśli masz dzień–dwa dni wolnego i mieszkasz pod Białymstokiem, to nie musisz jechać tak daleko. Są specjalne mapy (www.lightpollutionmap.info, alps.astro.uni.wroc.pl), które pokazują, gdzie w okolicy niebo jest ciemne. Często to gdzieś niedaleko.

Noclegi na wakacjach też nie muszą być zwykłymi noclegami.

Można spać na przykład w klasztorze u benedyktynów w Tyńcu, którzy ogłaszają się na Booking.com. Ludzie czasem nie wiedzą, dokąd jadą. (śmiech) Ale opowiadał mi brat Antoni Leńczowski, prefekt domu gości Opactwa Benedyktynów w Tyńcu, że gościom się u benedyktynów podoba. Rozmowę z nim zaczęłam z grubej rury, bo każdemu się chyba nasuwa to pytanie: czy trzeba być wierzącym? Nie, nie trzeba. Benedyktyni zawsze mieli taką regułę, że trzeba przyjąć każdego.

Nietypowe noclegi to też glampingi, czyli luksusowe kempingi, które w Polsce bardzo dobrze się rozwijają. Możesz też spać w kuli sferycznej, czyli przezroczystym namiocie. Zawsze tego zazdrościłam Skandynawom, którzy z takich namiotów, w ciepełku oglądają zorze polarne. Też już to mamy.

Glamping to inaczej luksusowy kemping (Shutterstock.com)

W Polsce jest też sporo świetnych, niedużych agroturystyk i pensjonatów. Ich właściciele wcale nie chcą, żeby były większe, wystarcza im na przykład pięć pokoi. Mówią, że nie po to uciekali z miast, żeby znowu żyć w pędzie. Polskie agroturystyki to są perełki.

Potwierdzam. Jeżdżę do kilku zaprzyjaźnionych od lat i nigdzie tak nie odpoczywam.

Skoro jeździsz do zaprzyjaźnionych, to chce ci się tam wracać. Gospodarz takiego miejsca nie może sobie wymyślić, że to będzie tylko biznes. Musi włożyć w to serce.

Ale turyści też są różni. Właściciele agroturystyk często mi mówili, że jak przyjeżdża na wakacje we wsi tak zwany mieszczuch, to go denerwuje, że są muchy, pszczoły, leżą kupy. Ludzie wysyłają maile z pytaniem: "Czy są u was komary?". Jeden pan z glampingu opowiadał, że przyjechali goście, bardzo im się podobało, ale jak się okazało, że nie ma telewizora, to się zawinęli i wyjechali. Fajnie, że są w Polsce też miejsca bez telewizora i ryczących "Wiadomości".

Ostatnio szukałam lasku pod Warszawą na piknik. Zawsze czytam opinie i jedna z oceniających osób dała 1 gwiazdkę, bo "na parkingu było błoto".

No właśnie. Ludzie chcą, żeby było dziko, ale ślicznie. Ptaszki tak, błoto nie. Ale poza Polską jest tak samo. Jak koleżanki przewodniczki opowiadają, za granicą turyści chcą, żeby wieś, do której idą na wycieczkę, była "oryginalna i autentyczna", ale jednak musi być w niej prysznic z ciepłą wodą. Trochę chcemy oglądać ten świat jak w telewizorze.

'Za granicą turyści chcą, żeby wieś, do której idą na wycieczkę, była 'oryginalna i autentyczna', ale jednak musi być w niej prysznic z ciepłą wodą' (Shutterstock.com) , (Shutterstock.com)

Moim największym odkryciem zeszłych wakacji są polskie winnice. Podeszłam do nich z dużym dystansem, a wina okazały się świetne.

Winnice są już w prawie każdym polskim województwie, nie musisz jechać na wina do Francji. A wina – potwierdzam – pyszne.

Piszesz, że ludzie, którzy tworzą polską turystykę, coraz częściej zaczynają ze sobą współpracować: ja mam noclegi, a ty masz kajaki, to przejmij moich gości.

Tak mi mówili moi rozmówcy. To jest super, że tworzysz sieć, a nie tylko traktujesz tego za płotem jak wroga. Myślę, że ludzie już pojeździli trochę po świecie i zobaczyli, że tak można.

Co jeszcze się zmienia w polskiej turystyce?

Na plus: już prawie nikogo nie dziwi, że są w Polsce turyści, którzy nie jedzą mięsa. Ja go nie jem już ze 30 lat i kiedyś nie było dla mnie nic poza pierogami i naleśnikami z serem. Dziś coraz więcej ludzi pyta o dania bezmięsne i wegańskie. Jest wybór.

Druga rzecz jest smutna: w Polsce naprawdę zmienia się klimat. Często nie ma śniegu zimą, a jego granica przesuwa się coraz wyżej. Tej zimy był śnieg i wszyscy się cieszyli. Trudniej się też lata na paralotni, czatuje się miesiąc na jakiś fajny wiatr. Rzeki inaczej się rozlewają, nigdy nie wiesz, co zastaniesz: czy rozleje się szeroko, czy wcale? Chcesz płynąć, obserwować ptaki? Zadzwoń wcześniej. Każdy z moich rozmówców podawał mi konkretne przykłady takich zmian.

Co cię zaskoczyło podczas zbierania materiału do książki?

Na przykład to, że niewiele się w Polsce dzieje wokół bursztynu, a takie "amber safari" - przygodowe, świadome, nienastawione na samo kopanie dla zysku – mogłoby być sztandarową polską atrakcją. Parę lat temu byłam na Mierzei Kurońskiej na Litwie i tam wiele osób sobie rano wychodzi po bursztyn, zbierają, cieszą się, doradzają, kiedy najlepiej przyjść. U nas nad Bałtykiem – a jeżdżę nad polskie morze poza sezonem regularnie – jakoś nigdy tego nie widziałam.

Drugie ciekawe odkrycie jest takie, że w Polsce podróżuje sporo starszych osób, ale ich nie widać. Na przykład pani Leokadia Baranowska, która w wieku sześćdziesięciu kilku lat wsiadła na rower i objechała Polskę dookoła. Inna bohaterka opowiedziała mi, że spotkała polskie małżeństwo po siedemdziesiątce, na rowerach, z sakwami, chcieli jakoś fajnie wakacje spędzić. Podróżowanie, odkrywanie to stan ducha.

Mnie urzekła historia pary po sześćdziesiątce, która na rocznicę ślubu zafundowała sobie przejażdżkę czołgiem. Kierowali nim na zmianę.

O czołgach też nie wiedziałam i nie byłam pewna, czy o nich pisać. Przekonało mnie to, że jeżdżą po ogrodzonym terenie, tak zwanym tankodromie. Wygląda to super, jest naprawdę dobrze zorganizowane i nie przeszkadza innym.

Co innego głośne quady, których nie cierpię. Albo kampery.

Twoja krytyka kamperów trochę mnie zaskoczyła.

Chodzi mi o tak zwane vanlife, czyli życie w drodze, w kamperze albo przerobionym samochodzie, parkowanie i biwakowanie w nich na dziko. Takie auta są bardzo fajne, ale wyłącznie dla tych, którzy nimi jadą. Dostanę za to baty, bo kampery stały się bardzo popularne, ale na przykład na północy Skandynawii już od lat jest z nimi problem. Ludzie przyjeżdżają – jak to Skandynawowie mówią – z kontynentu, samochodami załadowanymi jedzeniem, śpią na dziko, nie wydają żadnych pieniędzy, a lokalnej społeczności zostawiają tylko śmieci i spaliny.

'Kampery stały się bardzo popularne, ale na przykład na północy Skandynawii już od lat jest z nimi problem' (Shutterstock.com) , (Shutterstock.com)

Sama chciałabym podróżować kamperem. W wielu miejscach – na przykład w parkach narodowych w Afryce – kamperów jest niewiele. I płacisz za postój. Ale wyobraź sobie, że mieszkasz nad jakimś pięknym miejscem nad morzem czy jeziorem i nagle przyjeżdża tam na dziko 10 samochodów. Albo chodzisz sobie po lesie i jedzie za tobą i smrodzi kamper. A to jest coraz częstsze, że ludzie wjeżdżają do lasów samochodami. Same kampery są fajne, ale ich właściciele nie zawsze myślą o innych.

Czego jeszcze nie chciałaś promować?

Biznesów opierających się na krzywdzeniu zwierząt.

Marzena, ja wiem, że nie chcesz o tym mówić, ale co, jeśli ktoś bardzo chce w wakacje nad morze? Albo w góry?

Wzdłuż Bałtyku są bardzo fajne trasy piesze i rowerowe. Odcinki, na których przez cały dzień nie spotkasz człowieka. Ale nie w sezonie! Wszyscy mi to powtarzali: "Bałtyk? Broń Boże w sezonie". Anita Demianowicz objechała Polskę rowerem dookoła, a już blisko domu, przemoczona i zmęczona, chciała spędzić nad morzem pod dachem jedną noc. Choć były wolne pokoje w kwaterach i wszystkim opowiadała swoją historię, nikt jej łóżka na jedną noc nie wynajął. Innej rozmówczyni się udało, bo miała własną pościel i ręczniki. Mało kto ci przygotuje pościel na jedną noc. To jest turystyka nastawiona na przerób. Przygnębiające.

Ja uwielbiam Bałtyk w lutym, marcu, we wrześniu i w październiku, bo działa kojąco. Potrafię wtedy siedzieć i nic nie robić. Zresztą teraz siedzę w lesie i moje jedyne zajęcie to przesuwanie fotela na tarasie razem ze słońcem. (śmiech)

A góry... Hm, ciężko. Beskid Niski jest jeszcze w miarę nieoblegany. Dla mnie to było zaskoczenie, że możesz poznać kulturę Łemków. Bieszczady stały się bardzo znane. Znajomy młody człowiek powiedział mi, że w tamtym roku był w Bieszczadach i on już więcej nie chce, bo to było straszne. Tłumy, komercja.

Nie wiem, co w polskich górach można polecić latem. Chyba tylko żeby przejść na Słowację.

W głosach znajomych, którzy nie pojadą w te wakacje nigdzie dalej, słyszę nutkę żalu. Jakby wakacje w Polsce były wakacjami pocieszenia.

Pytasz, czy Polska zastąpi świat? Ja uważam, że nie, bo Polska jest inna. Nie ma tu afrykańskiego nieba, żyraf, oceanu, Himalajów, lodowców. I nie będzie. Nieważne, jak bardzo będziesz zaklinać rzeczywistość, nie będzie gwarancji ciepła latem nad Bałtykiem. Ale znajdziesz w Polsce coś, co może się stać dodatkowym oddechem i odpoczynkiem. Nie zamiast, ale dodatkowo. Nawet jeśli na pocieszenie, z przymusu, to może się okazać, że nie jest tak źle.

Kajaki nad Bugiem (materiały archiwalne) , Marzena Filipczak, autorka książki 'Poczuj PL. Podróże po Polsce w poszukiwaniu wrażeń' (materiały archiwalne)

A jeśli komuś brakuje przygód w pandemii, to kajak na Bugu naprawdę jest świetny.

Podróżujesz po świecie, rozmawiasz z ludźmi. Po co przyjeżdżają na urlop do Polski?

Czymś wyjątkowym są zamki krzyżackie. Wiem, że cudzoziemcy interesujący się architekturą potrafią tylko z tego powodu do Polski przyjechać.

I obserwacje ptaków. Jak spotkasz Holendra, zawsze powie: ile w Polsce macie ptaków!

Marzena Filipczak. Podróżniczka, dziennikarka, autorka książek o samodzielnym podróżowaniu "Jadę sobie" (Nagroda Magellana), "Lecę dalej", "Między światami", "Rozważnie i romantycznie". Współpracuje z magazynami podróżniczymi i kobiecymi, prowadzi warsztaty dla kobiet poświęcone wyjazdom solo oraz spotkania dla dzieci i dorosłych o podróżach i świecie.