
Tekst został opublikowany w 2022 roku. To jeden z najchętniej przez Was czytanych artykułów Weekendu
***
To kontynuacja tematu "niedzielnych kierowców". Pierwszy tekst można przeczytać TUTAJ>>
Kinga zaliczyła niedawno pierwszą w życiu jazdę ze swoją teściową. – Z auta wyszłam mokra i psychicznie nieżywa. To był koszmar – zaczyna. – Grażynka siedzi jak wiewiórka, kierownicę trzyma na dole, jakby chciała w łapki grać, jedynkę i wsteczny wrzuca dwiema rękami. Na zmianę ciśnie gaz i hamulec, więc następnego dnia miałam zakwasy w karku – wylicza.
Teściowa Kingi prawo jazdy ma od blisko 30 lat. Zdała, bo "to typ prymuski", a na egzaminie jej "niedynamiczna" jazda potraktowana została jako atut. – Jeździła powoli swoim seicento, aż ktoś w nią przydzwonił i na długo się zraziła – opowiada Kinga.
Po wypadku została "panią w kapelutku i z grzywką, wożoną przez męża". Mąż nie cenił jej umiejętności za kółkiem. – I to mężowskie: "Gdzie tam będziesz jechać po ciemku? Zawiozę cię", "Tam jest ciasno, nie zaparkujesz, zawiozę cię", "Nie znasz drogi, zawiozę cię" sprawiło, że dziś w samochodzie nie jest w pełni sprawna. Teściu zawoził ją do pracy i po nią przyjeżdżał. Woził ją wszędzie, a ona lubiła być wożona – podsumowuje Kinga.
Do zajęcia fotela kierowcy Grażynkę zmusiło życie, od czterech lat jest wdową. – Co ciekawe, ona jeździ bez lęku, to inni się boją. Widziałam przerażenie w oczach kierowcy z naprzeciwka, jak brała zakręt – mówi Kinga.
Do tej pory Kinga myślała, że to jej mama – mająca problemy z parkowaniem tyłem i ruszaniem z ręcznego – jest kiepskim kierowcą. – Ale po jeździe z Grażynką mama spadła w rankingu złych kierowców o co najmniej 10 oczek. Uwierzyłam, że jazda autem to coś więcej niż umiejętności i że są przypadki beznadziejne – kończy.
Baba albo kapelusznik
Przypadki beznadziejne. Są czy ich nie ma?
Zdaniem psychologa transportu Andrzeja Markowskiego kierowcą może być każdy. – Ale nie każdy będzie kierowcą bezpiecznym – podkreśla. A to sprawa najważniejsza. – Żeby ktoś dobrze sprawdzał się na drodze, musi być w stanie trafnie ocenić sytuację, podjąć dobre decyzje i sprawnie wykonać manewry. Bycie kierowcą to wypadkowa zdolności motorycznych, poziomu inteligencji, cech osobowości, temperamentu i dojrzałości emocjonalnej – wylicza.
Przy czym, jak mówi, egzamin na prawo jazdy z większą łatwością zdają osoby mniej inteligentne, raczej z ilorazem inteligencji 90 niż 140: – Badania to potwierdzają. Ci z niższym ilorazem wykonują polecenia egzaminatora mechanicznie i bezkrytycznie, ci z wyższym – starają się myśleć za kółkiem, a polski egzamin tego nie premiuje – przekonuje.
Z danych Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców (CEPiK) wynika, że na koniec 2021 roku w Polsce prawo jazdy posiadały około 22 miliony osób, z czego ok. 40 proc. stanowiły kobiety. Patrząc na liczby bezwzględne, najwięcej kierowców było wśród mężczyzn po 65 r.ż. – blisko 3,4 mln. Kolejni w statystykach są mężczyźni między 35 a 44 r.ż. (2,56 mln) i kobiety w tej samej grupie wiekowej (2,32 mln). Choć proporcje zaczynają się wyrównywać między 30 a 35 r.ż., wciąż to głównie kobiety mają obawy przed prowadzeniem samochodu. Stereotyp "baby za kierownicą", jadącej gorzej niż mężczyzna, ma się świetnie.
Marzena* na fanpejdżu Weekend.gazeta.pl pod moim tekstem o "niedzielnych kierowcach" pisze, że doskonale pamięta swoją pierwszą samotną jazdę, tuż po zdanym egzaminie. Dojechała do świateł, stanęła na czerwonym i gdy zapaliło się zielone, nie mogła ruszyć. "Gazuję, za mną kolejka i nic. Nagle wysiada facet, podchodzi do mnie i mówi: Proszę wbić jedynkę" – Marzena po latach śmieje się z samej siebie.
Gustaw* żartuje, że jeśli kobieta włącza wycieraczki, a nie pada, to znaczy, że będzie skręcać. Ripostuje go Małgorzata*: "A żebyś wiedział. Po 25 latach zmieniłam auto na KIA, gdzie kierunkowskazy i wycieraczki są odwrotnie. Jeszcze do dziś się mylę".
Przygody z wycieraczkami miała też Gosia*: "Kilka lat temu podczas delegacji w Warszawie dostałam auto służbowe. Zaaferowana jazdą w stolicy niechcący włączyłam wycieraczki i w nerwach nie umiałam ich wyłączyć. Przez pierwsze dwa słoneczne dni jeździłam więc z włączonymi, a na światłach spryskiwałam szybę, że niby ją myję".
O czym świadczą te historie? Chyba tylko o tym, że paniom dużo łatwiej niż panom przyznać się do drogowych wpadek.
Andrzej Markowski mówi, że gdy widzimy TIR-a i jadący za nim samochód osobowy, to wystarczy 10 sekund, byśmy wyrobili sobie opinię, kto siedzi za kierownicą osobówki. – Jeśli nie wyprzedza TIR-a, to "na pewno baba albo kapelusznik", czyli staruszek. I zwykle mamy rację. Co to oznacza? Tylko tyle, że kobiety jeżdżą inaczej niż mężczyźni – bezpieczniej. I mają do tego prawo! Mężczyźni bardziej ryzykują – podkreśla.
I dodaje, że w każdej grupie wiekowej na każdy milion przejechanych kilometrów kobiety powodują zdecydowanie mniej wypadków niż mężczyźni.
Ślepa jak kret i bez koordynacji
Dorocie* prawo jazdy bardzo by się przydało, ale uważa, że byłaby zagrożeniem nawet dla pieszych na chodnikach. Jak jedzie rowerem i mija ją większy samochód, zjeżdża na pobocze, tak się boi. "Gdy jadę z kimś jako pasażerka – a jeżdżę często – w głowie ćwiczę zjazdy z rond, słuchając nawigacji. I jeszcze nie udało mi się zjechać prawidłowo" – pisze.
Jola w aucie też pojawia się wyłącznie jako pasażerka. – Dlaczego uważam, że nie nadaję się na kierowcę? Bo gdy TIR ochlapuje nam przednią szybę wodą z kałuży, to zamykam oczy – przyznaje.
Psycholożce transportu Marcie Nowak zdarza się wydawać kierowcom negatywne orzeczenia psychologiczne. – Najczęstszą przyczyną jest niska sprawność psychomotoryczna, zaburzenia w obszarze funkcji poznawczych np. trudności z koncentracją czy rozumieniem kwestionariuszy oraz niedojrzałość emocjonalno-społeczna – opowiada. Na drodze te braki mogłyby się przełożyć na zbyt wolne reagowanie, trudności ze skupieniem uwagi, wyładowywanie frustracji na innych albo skrajnie lękowe reakcje.
Braja* po kilkunastu wyjeżdżonych na kursie godzinach wciąż nie była w stanie zmieścić się swobodnie na swoim pasie ruchu, a na rondzie wszystkie linie zlewały jej się w jedno. Nie wiedziała, gdzie ma jechać, choć te same ronda analizowane w podręczniku były dla niej zrozumiałe. W nocy była ślepa jak kret i o mało nie przejechała człowieka. "Po wysłuchaniu i wyczytaniu dziesiątek opowieści o tym, jak ktoś się nauczył jeździć w jeden dzień, zaczęłam się zastanawiać, co jest ze mną nie tak? Ja się nawet nie stresowałam tymi jazdami, wręcz przeciwnie, dobrze się bawiłam. To mój instruktor był coraz bardziej zestresowany" – pisze.
Wyłożyła więc pieniądze i zrobiła test, który obowiązuje zawodowych kierowców. Co się okazało? "Że to nie jest żadna blokada emocjonalna, brak doświadczenia czy panikarstwo. Ja naprawdę nie mam koordynacji wzrokowo-ruchowej (nieleczony astygmatyzm), nie mieszczę się w normach do oceny odległości, mam silną nadwrażliwość na ostre światło i niedowidzę w ciemności, co nawet przy prędkości 50 km/h staje się dużym problemem na źle oświetlonych drogach poza miastem" – wylicza.
Braja "dla dobra swojego i ludzkości" zrezygnowała z ukończenia kursu, choć w szkole jazdy zapewniano ją, że zdoła opanować samochód na tyle, by zdać egzamin. "Dzięki, ale ja nie po to chciałam mieć prawo jazdy, żeby zdać egzamin i zaraz potem gdzieś się rozbić. Takie testy powinny przechodzić wszystkie osoby starające się o prawo jazdy, a nie tylko zawodowcy. Być może długotrwała praktyka i okulary umożliwiłyby mi w miarę bezpieczne poruszanie się po drogach, ale aż tak tego nie potrzebuję. Taksówki i ubery są wszędzie" – kończy.
Andrzej Markowski przekonuje, że badania psychologiczne dla kierowców to nie represja, lecz możliwość zdobycia bezcennych informacji na swój temat. – Dobry psycholog, nie hochsztapler, po 1,5-godzinnym badaniu wręczy nam dziewięć stron informacji zwrotnej. Bardzo często ludzie wtedy się dziwią: Ojej, to ja tak działam?!
Jeśli wyjdą jakieś niesprawności, często można je zahamować czy wręcz odwrócić. – Znam 90-latków, którzy są w stanie bezproblemowo pokonać trasę z Warszawy do Paryża w dwa dni. To osoby, które przez całe życie ćwiczyły sprawności intelektualne, krytycyzm w stosunku do samego siebie, sprawności motoryczne – to wszystko można zachować. Ale znam też 50-, 40-, ba – 30-latków, u których są tak głębokie zaburzenia, np. podniesiona impulsywność, duża skłonność do ryzyka czy podejmowania zachowań agresywnych po to, żeby siebie w pewnych sytuacjach potwierdzić, że te osoby absolutnie nie powinny siadać za kierownicą samochodu. A siadają i często kończy się to tragicznie – mówi Markowski.
Bo na drodze jest dużo łatwiej podnieść swoją samoocenę niż w szkole czy pracy, gdzie hierarchia jest ustalona. Wystarczy mocniej depnąć na gaz, wygrać "drogowy wyścig". – A dojrzałość emocjonalna to brak potrzeby ciągłego potwierdzania swojej wartości – mówi Markowski.
Czy zdarza się, że ktoś sądzi, że byłby fatalnym kierowcą, a w gabinecie psychologa transportu wychodzi, że wcale nie? Andrzej Markowski mówi, że się zdarza. – W 9/10 przypadków nadmierne obawy przed prowadzeniem pojazdu są nieuzasadnione. Czasem to niechęć do wejścia w rolę kierowcy, stereotypowo definiowaną jako męska. Ktoś po prostu nie chce startować w tej konkurencji – mówi.
Flegmatycy najpewniejsi
Pokaż mi swój temperament, a powiem ci, jakim będziesz kierowcą? W dużym stopniu – tak.
Marta Nowak tłumaczy, jak zaproponowany przez Iwana Pawłowa nieco uproszczony podział ludzi na sangwiników, flegmatyków, choleryków i melancholików przekłada się na zachowanie kierowców. – Melancholicy mają wysoki poziom lęku i będą starać się unikać wysokostymulacyjnych sytuacji, powinni jeździć spokojnie i nie za szybko. Przeciwieństwem melancholików są sangwinicy – potrzebują więcej wrażeń, są aktywni, ich jazda będzie dość dynamiczna: mogą często zmieniać pas i frustrować się, kiedy muszą dłużej stać. Flegmatycy potrzebują wielu bodźców, więc na drodze są w stanie znieść naprawdę wiele. Zupełnym przeciwieństwem flegmatyków są cholerycy – mówi.
Dane Biura Ruchu Drogowego Komendy Głównej Policji pokazują, że w 2021 roku mężczyźni spowodowali 73,6 proc. wszystkich wypadków, kobiety – 22,6 proc (3,8 proc. oznaczono w raporcie jako brak danych). Najwięcej wypadków – ponad 38 proc. – spowodowali młodzi (18-24 lata), niedoświadczeni kierowcy. Powód? Brawura i niedostosowanie prędkości do warunków na drodze. W 55,5 proc. (!) wypadków przez nich spowodowanych ktoś zginął. To właśnie kierowcy z tej grupy często mają tzw. syndrom Mad Maxa czy "wściekłego kierowcy".
Andrzej Markowski stworzył klasyfikację pięciu typów kierowców, z których aż cztery mają cechy patologiczne. Pierwsza grupa – kierowcy ze wspomnianym syndromem Mad Maxa – to osoby często stwarzające zagrożenie na drodze, z silną tendencją do agresji i ryzyka. Druga grupa – wychowawcy – nie toleruje błędów, ale wyłącznie u innych, lubi też dawać nauczki ("Zajechałeś mi drogę, to też ci zajadę, żebyś zobaczył, jak to jest"). Trzecia to kierowcy udający niemądrych i nieuważnych, żeby w razie kłopotów się wymigać, a w gruncie rzeczy egoistyczni – łamią przepisy, bo tak im wygodniej. Czwarta grupa – odreagowujący lęki – postrzega samochód jak swoją twierdzę, na drodze rozładowuje codzienne niepowodzenia, więc bywa nieprzewidywalna. Ostatni typ – asertywny – to kierowca idealny: dojrzały emocjonalnie, jeździ zgodnie z przepisami, bierze pod uwagę innych uczestników ruchu, nie reaguje na zaczepki. Chce bezpiecznie dojechać do celu.
Markowski: – Każdemu z nas zdarzają się patologiczne zachowania na drodze. Sęk w tym, żebyśmy umieli je zauważyć i żeby nie stały się naszą drugą naturą.
Noga latająca na sprzęgle
Według Alicji* stwierdzenie, że "nie wszyscy powinni być kierowcami" to bujda na resorach. "Jeśli nie ma ku temu konkretnych przeciwskazań, to czemu nie? Prowadzenie auta to nie jest fizyka kwantowa. Sęk w tym, że nie każdy instruktor potrafi przekazać wiedzę" – pisze w dyskusji o niedzielnych kierowcach.
Alicja zmieniała instruktorów trzykrotnie, aż trafiła na takiego, który nie powodował, że na drodze czuła się niepewnie. Egzamin zdawała osiem razy: "Za każdym razem ogarniał mnie taki stres, że noga na sprzęgle latała mi, jakbym miała atak padaczki. Dziś jestem dobrym kierowcą. Egzamin nie jest wyznacznikiem umiejętności kierowania pojazdem" – puentuje.
Andrzej Markowski bardzo często ma do czynienia z osobami, które nie zdały egzaminu na prawo jazdy kilka, kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt razy. – I co się okazuje? Problem nie w tym, że brak im było pewnych umiejętności czy wiedzy o przepisach ruchu drogowego. Nie, oni nie umieli podołać stresowi, jaki wiąże się z tym egzaminem. Bo bardzo często egzamin na prawo jazdy jest pierwszym prawdziwym egzaminem w naszym życiu. Po dwóch spotkaniach z psychologiem udawało się komuś takiemu zdać egzamin śpie-wa-ją-co. Bo kierowanie samochodem często siedzi w głowie – przekonuje.
Czy polski egzamin na prawo jazdy mógłby być lepszy? –Tak – mówi Andrzej Markowski. I proponuje model stosowany np. w Wielkiej Brytanii. – Tam kierowca ma za zadanie przejechać z puntu A do B, np. z ośrodka egzaminacyjnego na dworzec. Drogę wybiera sam, a egzaminator ocenia, jak to zrobił. Czy stworzył sytuacje niebezpieczne? Nawet jeśli ktoś pojedzie 5 km, zamiast 500 metrów, to może być dużo lepsze! Teraz egzamin w Polsce sprawdza pewne umiejętności z listy. A najważniejsze w ruchu drogowym jest dostosowanie swojego zachowania do własnych zdolności i umiejętności – akcentuje.
Bez prawa jazdy w Polsce nie istniejesz
Jeden z bohaterów reportażu Olgi Gitkiewicz "Nie zdążę" o polskiej samochodozie i wykluczeniu komunikacyjnym mówi, że młody mężczyzna bez prawa jazdy w Polsce "nie istnieje".
Prawo jazdy to też certyfikat sprawności. – Około 2000 roku w Niemczech zmieniono kodeks drogowy. Wystosowano wtedy apel do niemieckich kierowców, żeby, jeżeli nie czują się na siłach jeździć, oddawali prawa jazdy. Na 70 milionów osób oddano kilka tysięcy. Z czego kilkanaście sztuk (!) oddali mężczyźni. To pokazuje, jak dalece prowadzenie auta jest traktowane jako atrybut męskości. Oddaję prawo jazdy i jakbym się jej pozbawiał, stawał nikomu niepotrzebny. To wymaga bez mała heroizmu. Książę Filip oddał prawo jazdy dopiero po drugim wypadku, jaki spowodował po dziewięćdziesiątce – wylicza Markowski.
Lista przeciwskazań zdrowotnych do kierowania pojazdem jest długa. To m.in. poważne problemy ze wzrokiem czy kręgosłupem, nieleczone padaczka, narkopelsja, arytmia serca, cukrzyca... Nie pomoże amaksofobia (silny lęk przed prowadzeniem pojazdu, który diagnozuje psychiatra lub psycholog, a do wyleczenia niezbędna jest psychoterapia) czy dyspraksja (upośledzenie koordynacji ruchowej, tzw. "syndrom niezdarnego dziecka").
Za kółkiem nie powinny siadać osoby uzależnione od alkoholu, narkotyków czy leków i oczywiście po spożyciu jakichkolwiek substancji psychoaktywnych. Nasze zachowanie na drodze mogą zaburzać nawet dostępne bez recepty leki przeciwbólowe. Ale Markowski nieraz spotkał się z komentarzem: "Ja nawet po kielichu jeżdżę lepiej niż większość bab".
Marta Nowak przytacza badania przeprowadzone w 2016 roku przez Hygeia Public Health. Po szczegółowej analizie kartotek medycznych uczestników badania okazało się, że aż 25 proc. kierowców nie było zdolnych do kierowania pojazdami. – Dlatego okresowe badania wszystkich kierowców powinny stać się normą – mówi Nowak.
Jeśli mamy wątpliwości co do swoich umiejętności, ktoś nam mówi, że nie nadajemy się na kierowcę, idźmy do specjalisty. Andrzej Markowski: – Psycholog ruchu drogowego będzie umiał to ocenić. Może powinniśmy jeździć tylko w określonych warunkach pogodowych czy wyłącznie w dzień, albo tylko na terenie swojego miasteczka czy powiatu, bo duży ruch wielkiego miasta czy szybkość jazdy na autostradzie niesie tyle informacji, że nie zdołamy ich "przerobić"? To świadome ograniczenie korzystania z samochodu zapobiega pełnemu wykluczeniu komunikacyjnemu i sprawi, że nie będziemy na marginesie społeczeństwa i życia.
*Historie oznaczone gwiazdką pochodzą z komentarzy czytelników zamieszczonych na fanpejdżu Weekendu pod tekstem o "niedzielnych kierowcach".
Paulina Dudek. Dziennikarka, redaktorka, twórczyni cyklu mikroreportaży wideo "Zwykli Niezwykli" i współautorka "Pomocnika dla rodziców i opiekunów nastolatków". Nagrodzona Grand Video Awards, nominowana do Grand Press. Kontakt do autorki: paulina.dudek@agora.pl
Polska to kraj samochodozy
Auto uznajemy za artykuł pierwszej potrzeby, często z konieczności. Rzesza Polaków żyje w gminach, gdzie nie działa żadna komunikacja publiczna, a często nie dociera też prywatny bus. Nie ma jak dojechać do lekarza, do pracy, na zakupy, do przedszkola czy szkoły dzieci. Prawo jazdy i samochód są niezbędne do normalnego życia. I liczba kierowców, i aut przyrasta nad Wisłą lawinowo. W 1990 roku na drogach było pięć milionów osobówek. W 2000 roku - blisko dziewięć milionów. W 2016 roku - już 22 miliony. W 2021 roku - 24,3 mln (dane Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców ? CEPiK). Jak wynika z danych Eurostatu w 2020 roku byliśmy w ścisłej czołówce europejskiej jeśli chodzi o liczbę samochodów w przeliczeniu na 1000 mieszkańców - 642 (wyprzedzały nas tylko Luksemburg - 681 i Cypr - 645). Przy czym w całej Unii Europejskiej to Polacy jeżdżą najstarszymi samochodami - prawie 38 proc. aut osobowych ma powyżej 20 lat.