Społeczeństwo
Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)
Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)

Po tym, jak oddaliśmy głos przedstawicielom pokolenia Zet, o doświadczenia z młodymi dorosłymi zapytaliśmy ich szefów.

Iza, 39 lat: Jednemu barmanowi kupiłam budzik. Ciągle się spóźniał, a gdy próbowałam go ściągnąć do pracy, miał wyłączony telefon. Tłumaczenie zawsze było to samo: budzik nie zadzwonił. Więc dostał taki za 15 zł, na baterie. Przyniosłam i mówię: "Proszę, ten zadzwoni".

Paweł, 34 lata: Miałem na rozmowie osobę, którą bardzo ucieszyła możliwość pracy z dowolnego miejsca na ziemi. Ale oczekiwała, że cała firma dostosuje się do strefy czasowej, w której ona akurat się znajdzie.

Darek, 47 lat: Mamy tak wychowanych młodych ludzi, że zaraz po szkole wymagają pieniędzy, o których poprzednie pokolenia nie mogły nawet marzyć. Chcą zarabiać tyle, ile człowiek, który ma 20 lat doświadczenia. A kiedy już dostaną szansę, nie wiedzą, co mają robić.

Dorota, 33 lata: Nie wszystkim zależy na pełnym etacie – wolą mieć mniej, ale za to czas na inne rzeczy.

Marcin, 23 lata: W byciu przełożonym swoich rówieśników najtrudniej jest wymagać. Jasno powiedzieć: to musi być zrobione i musi być zrobione przez was.

Oczekiwania

Najpopularniejszy lokal na krakowskim Kazimierzu ma trzy piętra i 40 pracowników. Hevre renomę zawdzięcza Izie. Ponadstuletnią kamienicę, w której niegdyś mieściła się synagoga, zamieniła w dom kultury z kawiarnią, restauracją, klubem muzycznym. Darek odpowiada tu za obsługę techniczną wydarzeń, jest też szefem pracowników technicznych przy większości krakowskich festiwali. Marcin niedawno awansował na menedżera baru. Większość pracowników obsługi w Hevre jest w jego wieku – to przedstawiciele generacji Z.

Darek, 47 lat: Mamy fajnych młodych, ale zanim ich wyłowiliśmy, rotacja była duża. Owszem, można u nas zjeść, ale to jedynie dodatek do wszystkich wydarzeń. Oczekujemy, że obsługa będzie umiała o nich opowiedzieć, zamiast rozkładać ręce i mówić: Ja tu tylko nalewam piwo.

Żeby się rozwijać i być dobrym w swojej pracy, trzeba się uczyć, czasem wyjść poza strefę komfortu. A zetki najbardziej lubią komfort. Wkładamy dużo energii, żeby zachęcić młodych ludzi do tworzenia tego miejsca z nami.

Iza, 39 lat: Próbujemy na różne sposoby. Na przykład nakręciliśmy 12-minutowy film z historią budynku, żeby było im łatwiej. Klienci zachwycają się wnętrzem, często o nie pytają. Wiadomo, że kiedyś była tu synagoga, a na ścianach są cenne polichromie. Nie oczekuję, że moi pracownicy będą znać szczegóły, ale chyba łatwo zapamiętać, że budynek ma sto lat?

Iza (fot. Barbara Bogacka)

Marcin, 23 lata: Coraz mniej moich rówieśników chce pracować w gastro. W pandemii rozwinęła się branża IT, social mediów i influencerów. Zarabianie pieniędzy przez pokazywanie siebie w internecie stało się bardzo popularne. Tak jak robienie własnych ubrań, grafik i tworzenie aplikacji. To wszystko można robić z domu, nie trzeba nigdzie iść i się męczyć. Moje pokolenie woli kreatywność – kombinuje, jak zrobić mniej i dobrze zarobić. Nie uważam, że to coś złego. Sam próbowałem działać w socialach, ale to nie dla mnie. Ja muszę być w centrum jakiejś akcji, coś się musi dziać, więc wróciłem do gastro. Jedno i drugie to uczciwa praca, tylko inna.

Wielu znajomych z liceum właśnie kończy studia i wszyscy mi się dziwią. Oni zostają projektantami, informatykami, programistami. Mówią: Marcin, dlaczego ty chodzisz codziennie do roboty? Dla nich to jest dziwne, że ja idę na osiem godzin do pracy. Pytają: Jak to możliwe, że za tyle godzin bierzesz takie małe pieniądze?! Jak możesz spędzać tam tyle czasu? Nie czujesz się zmęczony? Nie masz dość? Nie nudzi ci się?

Bywam zmęczony, bo czasem to ciężka fizyczna praca, ale energia w gastro się zwraca. Pół godziny temu był u mnie kelner. Idzie właśnie konsultować scenariusz z producentem filmu, którego obsługiwał ostatnio na zmianie. Ludzie nawiązują tu mnóstwo znajomości, dzięki którym mogą rozwijać swoje zajawki. Tu codziennie dzieje się coś nowego.

***

Paweł jest współwłaścicielem agencji marketingowej Be frank i założycielem kolektywu Be polar, z którym organizuje wyjazdowe warsztaty fotograficzno-filmowe. Dba o marketing i komunikację marek uwielbianych przez generację Z, jak Resibo czy Your Kaya. Zatrudnia i uczy głównie milenialsów i zetki.

Paweł, 34 lata: Trudno pytać o doświadczenie kogoś, kto szuka pierwszej pracy, więc prosimy, żeby kandydat powiedział, jak sobie wyobraża swój typowy dzień w agencji kreatywnej. W tych wyobrażeniach najczęściej brakuje elementu pracy. Są za to wysokie oczekiwania finansowe przy zerowym doświadczeniu. Ostatnio usłyszałem: 8 tys. zł na rękę za budowanie kanału społecznościowego dla jednego klienta. Sporo, ale nie ma się co dziwić. To jest pokolenie wychowane na Instagramie, YouTubie i TikToku. Zapatrzone w influencerów, a oni często każą wierzyć w świat, który nie istnieje. Rozjazd między życiem pokazywanym w sieci a rzeczywistością bywa potężny. Ale kto by nie chciał zarabiać tyle co Friz?

Oprócz warunków finansowych dochodzą warunki pracy. Normalna rzecz, ale forma, w jakiej zetki przedstawiają swoje oczekiwania, bywa nieprzyjemna. Rzadko zdarza im się pytać. Raczej oznajmiają, czego chcą – i masz im to dać. Teraz. Jest w tym jakaś wyższość, jakby za wszelką cenę próbowali udowodnić, że tylko oni są na czasie z trendami dotyczącymi pracy. A my większość tych trendów znamy i mamy wdrożone. W naszej firmie praca zdalna była możliwa jeszcze przed pandemią. Dążymy do tego, żeby mieć czterodniowy tydzień pracy, i rozumiemy, że ktoś może mieć bolesne miesiączki.

Paweł (fot. Archiwum prywatne)

***

Dorota do niedawna była menedżerką w sklepie należącym do największej polskiej firmy odzieżowej. Zaczynała jako sprzedawczyni, by po kilku miesiącach awansować najpierw na asystentkę kierownika, a później kierowniczkę salonu. Współpracowała głównie z milenialsami i zetkami.

Dorota, 33 lata: Wystarczy, że na rozmowie kwalifikacyjnej powiedzą kilka zdań, i nie musisz patrzeć w CV. Wiesz, że masz do czynienia z zetką. Od razu przechodzą na "ty" i są rozbrajająco szczerzy. Mówią bez skrępowania, czasem nawet dosadnie. Przyjemnie było to obserwować. Przynosili ze sobą luz i spontaniczność, którą bardzo lubiłam.

Rotacja zaczynała się przed wakacjami. Wtedy część osób się zwalniała, bo chciały mieć wolne. Ta łatwość w odejściu z pracy jest dla nich bardzo charakterystyczna. Odchodzili na dwa lub trzy miesiące, żeby móc się bawić, a po przerwie znajdowali nowe zajęcie.

***

– O generacji Z najczęściej mówi się, że są roszczeniowi i mało lojalni, bo nie przywiązują się do jednego miejsca pracy, skaczą z kwiatka na kwiatek. Z naszej obserwacji wynika, że po prostu szybko podejmują decyzje zgodne ze swoimi priorytetami – tłumaczy Agnieszka Święch.

Jej Fundacja OFF School uczy, jak prowadzić dialog międzypokoleniowy, i promuje partnerskie traktowanie młodych dorosłych. – Zetki podążają za tym, co dla nich ważne. Na przykład jeśli coś, co było etyczne, przestaje takie być, po prostu odchodzą. To jest cecha charakterystyczna tego pokolenia, moim zdaniem bardzo pozytywna.

– Krzywdzące stereotypy biorą się stąd, że poprzednie generacje postrzegają ich przez pryzmat własnych doświadczeń – dodaje Grzegorz Święch, współzałożyciel Fundacji OFF School i wiceprezes Nowych Motywacji, firmy, która zajmuje się szkoleniami z kompetencji miękkich. – Młodzi nie robią rzeczy, z którymi się nie zgadzają. Milenialsi jeszcze zacisną zęby i zrobią. A zety nie. I uważam, że dzięki temu są o trzy długości mądrzejsi od nas. Spójność, podejmowanie decyzji w zgodzie ze sobą i swoimi wartościami to coś, czego ja chętnie się od nich uczę – mówi.

Grzegorz Święch uważa, że wiele osób z jego pokolenia X myli zachowania roszczeniowe z bezpośrednią komunikacją. – Jeśli młody dorosły mówi na rozmowie kwalifikacyjnej: Nie chcę pracować z biura. Jeśli to nie jest OK, nie mamy o czym rozmawiać – to nie jest roszczeniowość, tylko pokazywanie granic. Pracodawca może się na te granice zgodzić albo nie. Brak uległości i przestrzeganie własnych zasad nie jest roszczeniowością. Ale młodzi dorośli z domów, w których nie przykłada się wagi do edukacji psychospołecznej, mają przegwizdane. Bo oni będą czerpać wzorce od kolegów, z internetu i interpretować tę wiedzę na swój sposób. I tu jest pewne niebezpieczeństwo patologicznego interpretowania zjawisk pożądanych. Bo bycie asertywnym jest pożądane, ale patologicznie asertywnym – już nie.

Zobacz wideo "Młodych dziwi, że w Polsce są też babcie niemoherowe"

Ekipa

Dorota: Najważniejsze są ekipa i atmosfera. Mówili wprost, że nie przychodzą tylko do pracy, ale przede wszystkim spędzić czas z ludźmi, których lubią. Inaczej by im się nie chciało. Poszukiwanie więzi i szczerych relacji jest dla nich bardzo ważne. Sama też starałam się traktować ich po partnersku. Mówiłam: jestem fair wobec was, więc oczekuję, że wy będziecie fair wobec mnie. I to owocowało.

Rozmawialiśmy o wszystkim. Ekologia, tematy społeczne, feminizm? Z moich doświadczeń wynika, że nie zaprzątają sobie tym głowy tak bardzo, jak mogłoby się wydawać. Owszem, wiedzą, co się dzieje w świecie, ale to nie może im pochłaniać za dużo czasu. Ten wolny czas jest kluczowy. Ma być przeznaczony na przyjemności. Liczy się jedzenie, seriale, moda. Dużo gotowali w domu i najczęściej rozmawialiśmy o jedzeniu. Chcieli przyoszczędzić, ale też zdrowo się odżywiać. Lodówka w pracy była zawsze pełna.

Marcin: Uwielbiam moich ludzi prywatnie. Wychodzimy razem po pracy, spotykamy się w dni wolne. Dzięki nim chcę tu pracować. Zawsze powtarzamy, że w Hevre najlepiej się pracuje dlatego, że mamy świetną ekipę. Chce się przychodzić i spotykać tych ludzi.

Luźno

Dorota: Mimo dobrych relacji ze swoim zespołem miałam problem, żeby znaleźć kogoś na funkcyjne stanowisko. Nie chcieli. Wielu z nich nie musi pracować, bo wszystko mają zapewnione. Rodzice ich utrzymują, a oni zarabiają wyłącznie na swoje zachcianki i przyjemności. Po co więc brać na siebie dodatkowe obowiązki i stres?

Iza: Kiedy sama zaczynałam, wiedziałam, że jak będę kiepsko pracować i mnie wyrzucą, to nie będę miała pieniędzy. I nikt mi nie da na życie. Dziś młodym mniej zależy, więc luźno podchodzą do obowiązków. Dla mnie to proste: umówiliśmy się na coś – jeśli podjąłeś się pracy kelnera, a z nią konkretnych zadań, to fajnie, żebyś się wywiązywał. Nie interesuje mnie, czy rodzice dają ci więcej kasy, niż wynosi twoja wypłata.

Marcin: Czasem moja wizja stylu obsługi kelnerskiej rozmija się z wizją Izy. My, zetki, wolimy, jak jest luźno. Praca jest przyjemnością, więc po co się spinać?

Paweł: Nie możemy ich winić za to, że chcą mieć luz i czas na selfcare. My nawet nie wiedzieliśmy, co to znaczy. Dziś sam lubię selfcare, ale nie ten doprowadzony do skrajności, jak u zetek. Ich aktywności związanych z dbaniem o siebie jest tak dużo, że czasem to przypomina raczej zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. Zmienia się w farsę. Bardziej niż poszukiwanie work-life balance widzę u nich oczekiwanie work-pleasure balance, z mocnym naciskiem na to drugie. To niepokojące, bo tak nie wygląda prawdziwe życie. Przyjemności są jego elementem, ale nie stanem, który może trwać bez przerwy. No, chyba że się jest na dragach.

Czas

Marcin: Największy problem? Zmuszenie rówieśników do tego, żeby przychodzili do pracy na czas. Nie potrafią pojąć, że jak się spóźniasz pół godziny, to ma poważne konsekwencje dla całego zespołu. Niektórzy uważają, że jak poproszą kolegę, żeby został dłużej, to jest OK. Raz na jakiś czas – jasne. Ale jeśli codziennie przesuwasz zmianę o godzinę, wykorzystujesz dobre serce innych osób.

Iza: Zdarza się, że ludzie się po prostu nie pojawiają. Zabalował, wyłączył telefon i bajlando. A kiedy ktoś spóźnia się notorycznie, to się zastanawiasz: przyjdzie, nie przyjdzie? Nie myślą o tym, że przysparzają komuś stresu.

Dorota: Mieliśmy w systemie zakładkę "preferencje" i jak miałam je uwzględnić, robiąc grafik dla 25 osób, to było frustrujące. W weekend każdy miał plany, a przecież musiałam kogoś wpisać. Nieraz zdarzyło się, że później dostałam od takiej osoby L4. To było trudne, bo pracownik ma prawo do L4 i nie możesz zasugerować, że zwolnienie jest lewe.

Najbardziej irytowało jednak, kiedy dawali znać tuż przed rozpoczęciem zmiany, że nie przyjdą. To zdarzało się notorycznie i wkurzało, bo reszta zespołu musi się wtedy mobilizować i pracować za tę osobę. Nie zawsze da się innego pracownika ściągnąć z dnia wolnego. Zdarzało się też, że ktoś zniknął. Po prostu przestał przychodzić do pracy. Czasem świeżo po zatrudnieniu. Bez zawiadomienia, bez telefonu. Zero kontaktu.

Wrażliwość, niepewność

Iza: Mam wrażenie, że my mieliśmy grubszą skórę. Miałam taką sytuację, że dziewczyna nie posprzątała stolika do końca. Oprócz zabrania brudnych rzeczy trzeba wrócić i go umyć, zdezynfekować i ustawić krzesła. Czekam 10 minut, bo może zaraz przyniesie tę szmatkę i skończy, ale ona zaczęła się zajmować innymi rzeczami. Podchodzę więc do stacji kelnerskiej i pytam, czy mogłaby dokończyć sprzątanie stolika. Na co ona odwróciła się na pięcie, zaczęła płakać i wyszła. Nie wiem, co powiedziałam nie tak, przecież to jest jej praca.

Hevre (fot. Wild Hunt Wedding Photography)

Paweł: Na pewno inaczej komunikuję moje uwagi do młodszych osób. Mam wrażenie, że informacja zwrotna bywa przez zetki mylona z krytyką, a krytyka z mobbingiem. Te pojęcia się mieszają, a granice między nimi zacierają. Pokolenie Zet to jest pokolenie definicji. Lubią uporządkować i nazwać swój problem. Łatwo u nich stracić autorytet i zostać zaszufladkowanym na podstawie jednego zdania. Zależnie od ich nastroju możesz załapać się na przedstawiciela body shaming albo body positivity.

Dorota: Czasem czułam się jak w przedszkolu: bo ktoś coś powiedział, bo ja nie chcę być z nią na zmianie, bo ktoś czuje się niepewnie na kasie. Lubiłam ich, ale żeby w otwartym sklepie zostawić ich samych na dłużej? Bałabym się.

Paweł: Potrzebują nieustannego doceniania. Klienci, którzy ich nie chwalą, są gorzej traktowani niż ci, którzy nieustannie im schlebiają. Mamy pod opieką markę skierowaną do młodych osób. Jej przedstawiciele podczas cotygodniowych rozmów nieustannie powtarzają: świetna robota, jesteście super! To wystarczy, żeby moi pracownicy chcieli dla tej marki zrobić więcej.

Jednocześnie mamy klienta, który mniej chwali, ale lepiej płaci. Ufa nam. Wie, że będzie dobrze zrobione, i nie potrzebuje ciągle się zdzwaniać. Oni nie czują się przez niego doceniani i nie rozumieją, że największą wartością, jaką dostaliśmy, jest właśnie wolna ręka i brak nieustannej kontroli. To najlepszy komplement w tej branży. Młodzi jednak nie potrafią się w tym odnaleźć. W rezultacie zacierają się często granice między biznesowym podejściem do pracy a koleżeńskimi relacjami, które budujemy z naszymi partnerami. Co nie zawsze wychodzi na korzyść dla firmy.

Przesuwanie granic

Darek: Dziś w Polsce jest trochę tak jak w Anglii 15 lat temu. Prace, w których nie trzeba mieć dużo doświadczenia, brali Polacy, bo młodzi Anglicy ich nie chcieli. Żeby dziś znaleźć Polaków do pracy w gastronomii albo w technice przy eventach, trzeba długo szukać. Owszem, przychodzą, ale 80 proc. odpada po pierwszej godzinie i następnego dnia już nie przychodzi. Jest dla nich za ciężko. Nie potrafią pracować, bo nie są przyzwyczajeni. Rodzice chcieli dać im wszystko, czego sami nie mieli, ale nie nauczyli, że trzeba coś zrobić, żeby to dostać. Teraz jest problem, bo oni mają wszystko oprócz motywacji.

Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)

Marcin: Zdarzało się, że szukałem kelnera w toalecie albo na papierosie, a on był skulony za stacją kelnerską i scrollował telefon. Ktoś przychodzi do pracy, a zachowuje się, jakby wcale w niej nie był.

Iza: Bywa tak, że jest bardzo duży ruch, a kelnerka wpada na pomysł, że pójdzie zapalić właśnie teraz. I nikomu nie mówiąc, bierze kurtkę i wychodzi. Tłumaczę to dużymi literami: nie wychodzimy, jak jest duży ruch, bo wtedy pracujemy. W odpowiedzi słyszę: "Ale ja jestem zmęczona i muszę zażyć świeżego powietrza". Albo: "Ta praca nie jest dla mnie taka ważna".

Marcin: Czasem moi rówieśnicy po prostu nie rozumieją, że są w pracy. Nie łapią, że gdy się logują i zakładają zapaskę, to już nie jest chill w domu albo w knajpie ze znajomymi. Niektórzy z nas byli pozostawieni sami sobie, wychowywał ich internet. A internet nie ma granic. Jeśli nie było ustalonych zasad w domu, dlaczego mam przestrzegać zasad gdziekolwiek indziej? Szkoła nie nauczy rozumienia zasad. Ona pokaże, że istnieją, ale nie nauczy za nimi podążać. Tego mogą nauczyć rodzina i środowisko.

– Internetowi, który rodzice tak bardzo lubią obwiniać, podziękowałbym za nauczenie otwartości – mówi Grzegorz Święch. I dodaje: – Młodym brakuje rodziców. Ci rodzice są zajęci sobą, robieniem kariery, przerzucaniem dziecka z jednych zajęć na kolejne, realizowaniem swoich niespełnionych ambicji i aspiracji poprzez własne dzieci. Ale nie potrafią z nimi rozmawiać i autentycznie ich słuchać. Nie mam tu grama wyrozumiałości. To rodzice tworzą zasady i kręgosłup moralny dziecka. To oni budują wartości, to oni uczą kultury osobistej. Mamy takich dorosłych, jakich sobie wychowaliśmy.

Darek: Idąc do pracy po studiach, też musiałem się nauczyć, co znaczy słowo "pokora". Różnica jest taka, że za moich czasów, gdy zarobiłem 150 zł, to odkładałem na czynsz albo na jedzenie. A oni kupują za to modne skarpetki. Jedną parę. Poza tym mają w głowach takie samo fiu-bździu, jakie my mieliśmy w ich wieku.

Maria Organ. Dziennikarka, reporterka, kulturoznawczyni. Najchętniej pisze o kobietach i oczekiwaniach społecznych. W wolnych chwilach czyta i tańczy.