Społeczeństwo
Młodzi ludzie popadają w długi (fot. Shutterstock)
Młodzi ludzie popadają w długi (fot. Shutterstock)

Ponad miliard złotych - jak wynika z danych opublikowanych przez Biuro Informacji Kredytowej - wynosiły pod koniec ubiegłego roku łączne zobowiązania Polek i Polaków, którzy nie skończyli jeszcze 25 lat. Rekordzistą okazał się 23-letni mężczyzna z Lubelszczyzny z długiem w wysokości 3,42 miliona złotych.

Jeszcze mniej optymistycznie prezentują się dane dotyczące osób w wieku 18-35 lat. Informacje zgromadzone przez Krajowy Rejestr Dłużników wskazują, że ich łączne zadłużenie wynosi ponad sześć miliardów złotych (stan na marzec 2020). Przeciętna wysokość zobowiązania to 9045,74 zł. Dłużników w tej grupie wiekowej jest ponad 690 tysięcy. Wśród nich nasi rozmówcy:

Paweł* (25 lat, kucharz, muzyk)

Problem zaczął się pięć lat temu - od chwilówki na kilkaset złotych. Spodobało mi się, że w kilka minut mogę mieć środki na zakup sprzętu elektronicznego, ciuchów, czegokolwiek. Poczułem, że pieniądze są łatwo dostępne. Pierwsza chwilówka była darmowa - wziąłem 500 złotych, spłaciłem tyle samo. Nie wiem, jak to się stało, ale z tych kilkuset złotych szybko zrobiło się kilka tysięcy. Zacząłem pożyczać od innych firm.

Trzeba było szybko znaleźć pracę. Zostałem sushi masterem. Nie mogłem narzekać. Dobrze płatne zajęcie, zwłaszcza w stolicy. Miałem jednak pięć tysięcy długu, dla mnie kosmiczna wtedy kwota. Zaczęły się nerwy, bóle psychosomatyczne. Zarabiałem, miałem umowę o pracę, więc poszedłem do banku po kredyt konsolidacyjny na spłatę chwilówek. Wcisnęli mi jeszcze dodatkowe parę tysięcy pożyczki. Myślałem: spłacę chwilówki, rata jest niska, a mam kilka tysięcy na swoje zachcianki. Wszystko zaczyna się układać. Ale pojawiały się nowe potrzeby, zupełnie wydumane, czysty konsumpcjonizm: na przykład wakacje za pięć tysięcy złotych.

Wtedy można było przedłużać spłatę chwilówek niemal w nieskończoność, wystarczyło przelewać 200 złotych na miesiąc. Łącznie wziąłem ze 40 pożyczek tego typu i dwa kredyty konsolidacyjne w banku. Dziś wiem, że pracują tam manipulanci, którzy wmawiają nam, że potrzebujemy danej kwoty. Wtedy dałem się jednak nabrać. Obecnie mam około 80 tysięcy długu.

Pierwsza chwilówka była darmowa (fot. Grzegorz Skowronek / Agencja Gazeta)

Urszula (24 lata, sommelierka)

W 2017 roku wprowadziłam się do mieszkania należącego do mojego ojca. Wreszcie miałam swoją przestrzeń, którą mogłam urządzić tak, jak mi się podoba. Zbliżały się święta. Co roku robię wigilię dla przyjaciół. Ta miała być pierwszą zorganizowaną w moim mieszkaniu.

Pracowałam od czterech miesięcy w korporacji, zarabiałam stałe pieniądze, które dały mi zdolność kredytową. Zdecydowałam się na kredyt w banku. Chciałam kupić meble do jadalni i salonu, żeby mieć gdzie ugościć znajomych. Zależało mi na czasie, załatwiłam więc wszystko poprzez aplikację: trzy kliknięcia i oczekiwana kwota wpływała na konto. Było to na tyle łatwe, że gdy jakiś czas po wigilii zabrakło mi pieniędzy, uległam pokusie i znów kliknęłam. Wtedy też zaczął się okres mojej hipomanii [zaburzenie psychiczne, które charakteryzuje się m.in. stanem euforii - przyp. aut.]. Nie patrzyłam na konsekwencje. Gdy miałam kaprys, sięgałam po kredyt gotówkowy. Na meble, remont, nowe ubrania, gramofon, bo zawsze o nim marzyłam, prezenty dla innych.

W ciągu czterech miesięcy wzięłam 23 kredyty na sumę około 30 tysięcy. Około, bo działałam impulsywnie, nie pamiętam niektórych szczegółów. Długi spłacam od półtora roku.

Paulina (22 lata, studentka, kelnerka)

Ludzie, z którymi się zaprzyjaźniłam na początku studiów (a właściwie ich rodzice), nie należeli do najbiedniejszych. Nie chciałam się przy nich czuć jak uboga krewna. Starałam się im dorównać, a przynajmniej nie dać po sobie poznać, że mam mniej pieniędzy.

Bałam się szybkich pożyczek, przeczytałam jednak, że banki chętnie przyznają karty kredytowe również tym osobom, które nie mają żadnego zabezpieczenia. Wystarczyło podać zarobki, miejsce pracy, porozmawiać chwilę z konsultantem w oddziale i tyle. Dostałam kartę z limitem dwa tysiące złotych. Większość kwoty przeznaczyłam na kupno telefonu, spłaciłam ją z odsetkami, bo nie wyrobiłam się w terminie. Zaproponowano mi zwiększenie limitu do 10 tysięcy. Zgodziłam się.

Znajomi zaprosili mnie na wspólne wakacje. Wyjazd do Tajlandii. Nie chciałam odmówić, żeby nie zorientowali się, że mnie nie stać. Musiałam dokupić sobie trochę ubrań. A skoro ubrania, to i sprzęt elektroniczny - komputer, telewizor. Dziś te rzeczy wydają mi się zupełnie zbędne.

Po paru miesiącach zaczęły się problemy z pokryciem długu. Myślałam, że przelanie tzw. wpłaty minimalnej ratuje przed odsetkami. Nie ratowało. Zaczęła się panika - pożyczanie od znajomych z rodzinnego miasta etc.

Po paru miesiącach zaczęły się problemy z pokryciem długu (fot. Shutterstock)

Na trzecim roku miałam już osiem tysięcy zadłużenia na karcie. Ukrywałam to przed rodziną. Na szczęście podczas pobytu w domu puściły mi nerwy i rodzice o wszystkim się dowiedzieli. Teraz spłacam pieniądze z ich pomocą. W międzyczasie zmieniłam pracę na nieco lepiej płatną.

Kiedyś było mi wstyd przed ludźmi, że nie mam pieniędzy na zachcianki, a teraz - że przez głupotę doprowadziłam do takiej sytuacji. 

Anna (35 lat, pośredniczka nieruchomości)

Dobrze zarabiałam, miałam stałą pracę i dwa kredyty - jeden miał pokryć studia podyplomowe, drugi wycieczkę do Wenezueli. Pracowałam w służbie zdrowia, byłam psychologiem. Ale w 2017 roku okazało się, że ktoś ma lepsze znajomości i mnie wygryzł. Pacjentów, a co za tym idzie - pieniędzy, było coraz mniej. Mąż zaczął zarzucać mi, że za mało zarabiam. "Mało" to dla niego sześć tysięcy netto.

Brałam kolejne pożyczki, żeby żyć ponad stan i uniknąć awantur z mężem. W 2018 roku miałam już 70 tysięcy zobowiązań finansowych. Mąż stawał się coraz bardziej agresywny, zaczął znęcać się nade mną psychicznie. Aby załagodzić sytuację, dołożyłam sobie 130 tysięcy długu. Nie byłam już w stanie go spłacać. Ale gdy zaciągasz kolejne pożyczki, łudzisz się, że jakoś będzie.

Udało mi się spłacić już 80 tysięcy złotych. Aktualnie nie mam nic, walczę z (byłym już) mężem o odpowiedni podział majątku: chciałabym odzyskać mój wkład własny zainwestowany w zakup naszego domu, w którym dziś mieszka on. Jestem dumna, że jakoś wszystko wytrzymałam, że się nie zabiłam. Na początku bałam się telefonów z windykacji, zastraszania itd. Teraz sobie z nimi radzę. Wszystko zaczyna się powoli układać. Co prawda pracuję w trzech miejscach, ale mam dzięki temu pięć tysięcy stałego dochodu oraz wpływy z prowizji. Zmieniłam całkowicie branżę. Jestem między innymi pośrednikiem nieruchomości. Mam jeden cel - chcę za dwa lata wyjść całkowicie z tego g***a.

Marcin (29 lat, stażysta i rencista)

Moja historia z długami zaczęła się od nieszczęścia w rodzinie. W 2014 roku samobójstwo popełnił mój młodszy brat. Gdy mama dowiedziała się o tym zdarzeniu, dostała zawału serca. Obydwoje rodzice zostali bez pracy.

Rok wcześniej zaciągnąłem kredyt na samochód w wysokości ośmiu tysięcy złotych. Cieszyłem się, że mam wymarzone auto. Miałem też stabilne zatrudnienie, dobrą pensję. Samobójstwo brata wszystko zmieniło. Koszty pogrzebu i zakupu nagrobka spadły na mnie. Dopadła mnie depresja i nerwica. Poszedłem więc na zwolnienie lekarskie, zarabiałem mniej i zaczęło mi brakować na raty. Wszelkie "dziury" łatałem więc kolejnymi kredytami i chwilówkami. Łącznie uzbierało się 30 tysięcy złotych długu. Niestety, choruję do dziś, co uniemożliwia mi stabilne zatrudnienie. W lipcu 2019 złożyłem wniosek o upadłość konsumencką, został on zaakceptowany przez sąd. Aktualnie jestem na stażu, niedawno otrzymałem rentę z tytułu częściowej niezdolności do pracy.

Żałuję tego, co zrobiłem. Byłem młody, zdołowany. Chciałem podreperować budżet domowy pożyczkami, zamiast przyznać się bliskim i przyjaciołom, że mam problemy finansowe. Dziś żyję bez windykatorów, telefonów od wierzycieli. Duża ulga.

Historia z długami zaczęła się od nieszczęścia w rodzinie Marcina (fot. Shutterstock)

Katarzyna (26 lat, żołnierka)

Zawsze dostawałam od rodziców wszystko. Żyli w separacji i każde z nich chciało dać mi i rodzeństwu więcej niż druga strona. Nie musiałam się uczyć, bo na lekcjach chłonęłam wiedzę jak gąbka i bez jakiegokolwiek wysiłku dostałam się do wymarzonego liceum. Później zaczęły się studia i już musiałam nieco bardziej się postarać. Nie potrafiłam siedzieć nad książkami, więc ta przygoda skończyła się bardzo szybko. Poszłam do pracy, zarabiałam najniższą krajową, ledwo wiązałam koniec z końcem.

W 2015 roku nagle zmarł mój ojciec. Załamałam się. Brak ojca starałam się wynagrodzić sobie zakupami. Postanowiłam zostać żołnierką, jak chciał tata. Pierwszą pożyczkę wzięłam jeszcze w trakcie służby przygotowawczej, bo za 681 złotych (dokładnie tyle wynosił wówczas mój żołd) nie byłam w stanie opłacić nawet rachunków. Później już poszło. Jedna chwilówka za drugą (do dzisiaj nie wiem, ile dokładnie ich było), cztery kredyty w banku, w tym jeden odnawialny. W najgorszym momencie miałam około 100 tysięcy długu. Kiedy komornik po raz pierwszy zajął moje wynagrodzenie, dostawałam mniej więcej 1600 złotych. Nie było mnie stać, żeby opłacić czynsz (prawie 900 złotych). Powstał dług wpisany do księgi wieczystej.

W tym momencie muszę sprzedać mieszkanie, żeby nie zlicytował go komornik. Od jakiegoś czasu stopniowo wychodzę z długów. Jeśli chodzi o chwilówki, muszę oddać już tylko 1500 złotych. Gdy po sprzedaży mieszkania spłacę komornika, zostanie mi "jedynie" 20 tysięcy kredytu w banku.

Zobacz wideo "Co tak drogo?". Nowy cykl Gazeta.pl sprawdza, czy z drożyzną da się walczyć. Zaczynamy od schabowego

Karolina (32 lata, pracownik gospodarczy)

W 2013 roku, w wieku 25 lat, wzięłam kredyt konsolidacyjny. Chciałam spłacić dług zaciągnięty, by opłacić kurs na prawo jazdy, dobrałam też trochę pieniędzy, by kupić niedrogi samochód - miesięczna rata wyniosła 730 złotych. Rok później zachorowałam na depresję poporodową. Wówczas nie wiedziałam jeszcze, co mi jest. Gdy pojawiły się nagłe wydatki, takie jak konieczność remontu pokoju i łazienki, okazało się, że brakuje mi na ratę. A ja chciałam pokazać wszystkim, że nie jestem najgorszą matką na świecie, wzięłam więc pierwszą chwilówkę.

Gdy kończyła się jedna, brałam kolejną. I tak w kółko. Łącznie uzbierałam ich 14. Właściwie nie pamiętam, co się wtedy wydarzyło. Po drodze pojawiły się kolejne problemy zdrowotne - zapalenie trzustki, złamana noga itd. Nie dałam już rady ze spłatą kredytu.

Mam 150 tysięcy długu. Często staję przed wyborem: kupić sobie nowe buty, bo te już się rozwalają, czy też wydać pieniądze na dziecko. Wiadomo, która z tych dwóch opcji zazwyczaj wygrywa. Na szczęście mogę liczyć na wsparcie rodziny - to zaleta posiadania siódemki rodzeństwa.

Niebawem składam wniosek o ogłoszenie upadłości konsumenckiej, bo przy moich zarobkach będę spłacać długi do końca życia. Na co dzień sprzątam i pobieram opłaty na targowisku miejskim, zarabiam najniższą krajową. Wiem, że mogłabym postarać się znaleźć jakieś lepsze zajęcie, ale w mojej sytuacji budżetówka to najlepsze wyjście. Przynajmniej mam umowę o pracę i prawo do urlopu.

Gdy kończyła się jedna chwilówka, Karolina brała kolejną (fot. Shutterstock)

Weronika (33 lata, ekspedientka)

Jak większość Polaków braliśmy z mężem kredyty - na zakup pralki, wyjazd na wakacje etc. Problem pojawił się, gdy ze zdwojoną siłą wróciła do mnie depresja, na którą wcześniej chorowałam, a nasze dzieci zaczęły mieć coraz większe potrzeby. Nabraliśmy więc pożyczek w pseudobankach i sukcesywnie je spłacaliśmy. Zaszłam jednak w trzecią ciążę. Nieplanowaną, nie było nas stać na kolejne dziecko.

Wydawało się, że będzie w porządku - choć byłam zatrudniona na umowę-zlecenie, pracodawca zaczął opłacać moje składki chorobowe. Pojawiły się jednak komplikacje związane z ciążą, na przykład krwotoki. Nie byłam w stanie pracować i zostałam zwolniona. Dziecko urodziło się na szczęście zdrowe, ale zostaliśmy z jedną pensją. Dzień po moim wyjściu ze szpitala odłączono nam prąd. Potem poszło lawinowo: kolejne windykacje, blokady kont, nachodzenie w domu. Załamałam się, miałam myśli samobójcze, córka zachorowała na depresję. Moich relacji z mężem nie da się już chyba odbudować.

Co będzie dalej? Nie wiem, boję się o tym myśleć. Wiem natomiast, że gdyby nie bezinteresowne wsparcie, które otrzymujemy od ludzi, nie mielibyśmy co jeść.

Krystian (30 lat, urzędnik)

Zaczęło się od promocji, którą zrobił bank. Zakładając kartę kredytową, można było otrzymać 500 złotych do wykorzystania na Allegro. Zamówiłem kartę, korzystałem z niej i regularnie ją spłacałem.

Aż przydarzyła się awaria samochodu. Naprawę - 3000 złotych - opłaciłem z karty kredytowej. Debetu planowałem się pozbyć dzięki kolejnej wypłacie. Nie wystarczyła na całość. Postanowiłem pokryć resztę z następnej wypłaty. Pojawiały się jednak kolejne wydatki, które opłacałem kartą, i tak uzbierało się około 15 tysięcy złotych długu. W pewnym momencie zorientowałem się, że jak tak dalej pójdzie, stoczę się na samo dno. Nie zauważyłem między innymi, że odsetki na koniec okresu rozliczeniowego są liczone tak, że jeśli spłaciłem 2999 złotych,  procent jest naliczany od 3000, a nie od złotówki.

Miałem narzeczoną, z którą planowaliśmy ślub i dziecko. Nie chciałem jej w to wciągać. O wszystkim jej jednak powiedziałem. Na szczęście nie zostawiła mnie, a ja zawziąłem się, żeby spłacić całe zadłużenie. Kartę schowałem do szuflady i każdy dodatkowy grosz przeznaczałem na pokrycie zadłużenia. Zacząłem prowadzić budżet, co pomogło mi ogarnąć finanse. Dziś jestem wolny od długów.

Zaczęło się od promocji, którą zrobił bank (fot. Shutterstock)

***

Choroba, utrata pracy czy śmierć bliskiej osoby to tylko niektóre z powodów, dla których młodzi ludzie popadają w długi. - Istnieje taki termin jak "zdolność do odraczania gratyfikacji", kiedyś określane po prostu mianem "cierpliwości", "sumienności" - mówi Roman Pomianowski, psycholog, prezes Stowarzyszenia Program Wsparcia Zadłużonych. - Wkładamy w coś wielki wysiłek, aby po pewnym czasie otrzymać jakąś nagrodę. Tymczasem młodzi coraz częściej ulegają pokusie szybkiej, niemal natychmiastowej gratyfikacji, a stąd już tylko krok do tego, by wpaść w spiralę zadłużenia.

Podobnego zdania jest Tomasz Gabrylewicz, prawnik z Europejskiej Fundacji Pomocy Zadłużonym EUROLEGE. Zwraca przy tym uwagę na niebezpieczny schemat: - Bardzo często osoby w wieku 18-35 lat chcą szybko zdobyć gotówkę, pomijają więc etap oszczędzania i dorabiania się, który wyposażyłby ich w odpowiednią zdolność kredytową i dałby możliwość wzięcia pożyczki w którymś z dużych banków.

Korzystanie z usług firm oferujących chwilówki jest ryzykowne, choć, jak mówi Gabrylewicz, ten sektor został uporządkowany w 2011 roku. - Na mocy Art. 36a Ustawy o kredycie konsumenckim ustalono maksymalną kwotę, którą parabanki mogą zarobić na kliencie w ramach dodatkowych opłat, tzw. pozaodsetkowych kosztów kredytu. Zapisy z ustawy antykryzysowej uchwalonej 31 marca tego roku dodatkowo obniżają wspomniane koszty - dodaje prawnik.

Zaznacza jednak, że państwo ma ograniczone możliwości i nie jest w stanie w pełni nadzorować działalności wspomnianych firm. - W Polsce funkcjonuje dziś około 500 instytucji pożyczkowych, niektóre z nich mają swoje przedstawicielstwo za granicą, na dodatek nie muszą być wcale spółkami akcyjnymi, mogą być prowadzone w formie jednoosobowej działalności. O wiele łatwiej kontrolować duże banki - stwierdza.

Gdzie zadłużeni mogą szukać pomocy? Między innymi w organizacjach oferujących darmowe konsultacje psychologiczne i doradztwo windykacyjne, np. we wspomnianym Stowarzyszeniu Program Wsparcia Zadłużonych. Pomoc prawną mogą zapewnić fundacje takie jak EUROLEGE czy ANTYWINDYK.

Jeżeli padliśmy ofiarą oszustwa finansowego (na przykład w sytuacji, gdy naliczenie dodatkowych opłat związanych z pożyczką jest niezgodne z ustawą antylichwiarską), możemy zgłosić sprawę do ministerialnego Funduszu Sprawiedliwości. Wreszcie: polskie prawo pozwala dłużnikom na złożenie wniosku o ogłoszenie upadłości konsumenckiej, która może skutkować redukcją lub umorzeniem długów.

*Niektóre z imion zostały zmienione na prośbę rozmówczyń i rozmówców.

Mateusz Witkowski. Ur. 1989. Redaktor naczelny portalu Popmoderna.pl, stały współpracownik Gazeta.pl, "Czasu Kultury" i "Dwutygodnika". Stypendysta Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w roku 2018. Interesuje się związkami między literaturą a popkulturą, brytyjską muzyką z lat 80. i 90. oraz włoskim futbolem. Współautor fanpage'a Niedziele Polskie, autor facebookowego bloga Popland. Prowadzi zajęcia dotyczące muzyki popularnej na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.