Rozmowa
Joanna Chmielewska (Fot. Andrzej Iwańczuk / Agencja Wyborcza.pl)
Joanna Chmielewska (Fot. Andrzej Iwańczuk / Agencja Wyborcza.pl)

O Chmielewskiej napisała pani w stylu Chmielewskiej – wartko i z przygodami. "Niełatwo mnie zabić" to nie jest jednak klasyczna biografia, lecz "powieść biograficzna". Ile w niej prawdy, a ile pani wyobraźni?

Wszystkie fakty i osoby są prawdziwe. Powieść biograficzna to taki gatunek, w którym nie każdy akapit musi mieć odesłanie do źródła, ale prawdy trzeba się trzymać. Czytelnicy i czytelniczki wezmą książkę do ręki, żeby dowiedzieć się, jak wyglądało życie Chmielewskiej, nie mogłam więc napisać, że miała cztery siostry, skoro była jedynaczką. W przypadku Chmielewskiej dotarcie do szczegółów nie było trudne – zostawiła siedem tomów autobiografii i udzieliła masy wywiadów, w tym wywiadu rzeki Tadeuszowi Lewandowskiemu, swojemu wieloletniemu asystentowi. Powstał o niej też film dokumentalny w reżyserii pani Marty Węgiel, który dzięki jej uprzejmości obejrzałam.

Powieść ma miejsca, w których trzeba użyć wyobraźni i wypełnić luki w dokumentach, na przykład dialogami – tu autor musi znać dobrze osobowość i styl bohaterów, ale ma pole do popisu. Tworząc tło – miasto, mieszkanie Chmielewskiej przy ulicy Dolnej czy biuro architektoniczne – czerpałam między innymi ze starych gazet typu "Stolica" czy "Kobieta i Życie". Starałam się utkać te światy jak najdokładniej.

Czy rozmawiała pani z samą Chmielewską?

Nie, jakoś się nie złożyło. Mogę jednak powiedzieć, że z nią dorastałam, była mi bardzo bliską osobą. My, dziewczyny z lat 70. i 80., wymieniałyśmy się jej książkami, kształtowały nas. W PRL-u z polskich pisarek czytało się Chmielewską, Siesicką, Musierowicz. Koniec. Orzeszkową i Konopnicką? Przepraszam bardzo, ale to z obowiązku do szkoły, a tak dla siebie, do poduszki, w namiocie na wyjeździe – Chmielewska! Dzięki Chmielewskiej zdobywałyśmy odwagę i pewną filozofię życiową: że bardzo wiele zależy od nas. I to nie jest tylko moje zdanie – wielokrotnie słyszałam od kobiet, które żyły w PRL-u, że to Chmielewska sprawiła, że się uśmiechnęły, śmiały się, uwierzyły w siebie. Problemy w pracy? Dzieciak łobuzuje? To nic. Damy radę, bo jesteśmy kobietami inteligentnymi, z poczuciem humoru i z wiarą w siebie. Kurczę, my jesteśmy w stanie wydłubać szydełkiem tunel w lochu pod zamkiem!

I oczywiście bardzo ważnym źródłem były dla mnie jej książki, bo Chmielewska – jak ponoć każdy, kto pisze – pisała o sobie. Joanna, główna bohaterka wielu jej tomów, wyraźnie była jej alter ego. Chmielewska powiedziała w którymś wywiadzie, że w żadnej książce nie sprzedała siebie całej. I to jest prawda. Ona stworzyła wyidealizowaną bohaterkę, kostium i maskę.

Co ten kostium i maska miały ukryć?

Myślę, że jej wrażliwość i to, że trudne wydarzenia życiowe dotykały ją dużo bardziej, niż chciała przyznać przed światem. Wolała być postrzegana jako silna, radosna i hop do przodu. Śmiała się, że "życie to mięta z bubrem", czyli nic wielkiego, "przebiegniemy je kurcgalopkiem". Była żywiołowa, nie kryła się z tym, że jej namiętnością były wyścigi konne, kasyna i brydż, że lubiła papierosy i paliła, choć to niezdrowe. Przy tym uwielbiała bursztyny, szydełkowała… Miała wiele cech książkowej Joanny, ale przede wszystkim pragnęła taka być. Dlaczego? Bo wierzyła, że tylko taka kobieta da sobie radę w życiu.

Chmielewska wiele powiedziała o sobie w "Autobiografii" i trudno w niej znaleźć momenty, w których odsłania swoją słabość. Autobiografie i pamiętniki mówią jednak wiele między wierszami. Gdy umiera jej matka, pisze tylko jedno zdanie: "Zmarła moja matka". I widać, że zapada noc. Cisza, przerwa i dopiero potem wraca do normalnego życia i znów sobie pokpiwa ze wszystkiego.

Traciła przyjaciół – wyjeżdżali lub umierali – i życiowych partnerów. Po rozwodzie z mężem, zdaniem bliskich jedyną jej prawdziwą miłością, jawnie pisze o próbie samobójczej – już odkręciła gaz, ale rozbawił ją obraz własnej głowy w piecyku i z planu zrezygnowała. Miała dwóch synów, ale nie miała córki i tylko bardzo delikatnie wspomina, że było to wielkie marzenie jej męża. Pobieżnie opisuje to, że jedną ciążę poroniła. Nie musiała się dzielić ze światem uczuciami z akurat takich momentów, ale dla mnie to jest dowód, że więcej przeżyła, niż nam pokazała. Trudnych doświadczeń miała sporo.

Mężczyźni byli dla niej raczej źródłem zawodu. Mogła polegać na kobietach.

Chmielewska niejednokrotnie wspominała, że pochodzi z rodziny silnych kobiet. W jej domu kręciły się ich całe planety. Była czupurną córką, stale kłóciła się z matką – to też cecha, z którą wiele z nas może się utożsamić – z drugiej strony matka bardzo jej pomogła w wychowaniu dzieci. W pierwszą ciążę Chmielewska zaszła jako 18-latka i bez pomocy matki pewnie trudno byłoby jej skończyć architekturę, pracować w biurze projektowym i pisać.

Bardzo dobrą relację miała z ojcem, spokojnym człowiekiem, który musiał sobie radzić wśród tych wszystkich silnych kobiet, bo były też jeszcze i babcia z Grójca, i ostra ciotka Lucyna, i ciotka Teresa, która potem wyjechała do męża do Kanady. Chmielewska pisała o nich w kilku powieściach.

Szczęścia w miłości faktycznie nie miała. Szukała i potrzebowała mężczyzn silnych – taki był jej mąż Staszek i późniejszy partner, prokurator Wojciech, o którym mówiła Diabeł. Sama była bardzo silną osobowością i może to powodowało, że na dłuższą metę trudno jej było te związki utrzymać. U Chmielewskiej to kobiety ciosały kołki na głowie mężczyznom, a Staszek pochodził z rodziny, gdzie mężczyźni byli wręcz apodyktyczni. No i jak się spotkały takie dwa żywioły, to leciały iskry.

I popielniczki.

(śmiech) Owszem. Powiedziałabym, że Chmielewska nie tyle nie miała w miłości szczęścia, ile wręcz miała pecha. Z tego, co pisała, wynika, że i mąż, i dwaj partnerzy ją oszukiwali. Zawsze w końcu była zdradzana, wykorzystywana finansowo. Chyba najstabilniejszą i najtrwalszą relację miała z przyjacielem Piotrem z Francji, ale to był tajemniczy związek, owoc nieosiągalny, a takie są najsmaczniejsze.

Joanna Chmielewska podczas pracy nad książką (Fot. Jarosław Stachowicz / Forum) , Katarzyna Droga, pisarka (Fot. materiały prasowe)

W wieku 34 lat miała stan przedzawałowy. Nim straciła przytomność, zdążyła powiedzieć lekarzowi, że nie spała trzy tygodnie.

Chmielewska pisze czasami: "Ach, gdybym mogła spać pięć godzin, to byłabym szczęśliwa". Nocami rysowała projekty i robiła obliczenia, żeby dorobić do pensji. "Dzień witała od drugiej strony", czyli świtem. Przespała się godzinkę, dwie i wstawała, bo trzeba było odprowadzić dzieci do przedszkola. Jak chorowały, to do matki. W wymarzonym mieszkaniu przy ulicy Dolnej – dwóch pokojach z przydziału – węgiel nosiła w wiadrach na trzecie piętro. Potem zakupy, coś dzieciom zrobić do jedzenia, potem znowu rysować. Ona pisze o tym wszystkim z powerem, podkreśla, że synowie wychowali się sami, ale w PRL-u zwyczajne życie nie było proste. I musiała je ogarniać sama, bo mąż na wakacjach nad morzem zakochał się w koleżance, którą uczyli grać w brydża, i wniósł o rozwód.

Jej małżeństwo było dość patriarchalne. On chodził do pracy, zarabiał i był zmęczony, a ona chodziła do pracy i robiła wszystko inne. Pieniędzy wciąż brakowało. W pewnym momencie ona się irytuje, daje Staszkowi swoją i jego pensję i mówi: "Teraz ty rządź". I Staszek po czasie musi przyznać, że nie wie, jak dawała radę. Wiodła reprezentatywne życie kobiety z inteligenckiego środowiska tamtych czasów: praca, wychowanie dzieci, do tego spotkania towarzyskie, brydże, wczasy pracownicze. W pewnym momencie przyznaje, że za dużo na siebie wzięła.

Cofnijmy się jeszcze do czasów, gdy była licealistką. Wróżbiarka jej wtedy przepowiedziała, że umrze młodo. To ostatnie w pewnym sensie się spełniło – przecież Joanna Chmielewska naprawdę nazywała się Irena Kuhn i była architektką. Irenę architektkę pożegnała definitywnie w wieku 40 lat, odtąd była już wyłącznie pisarką Joanną Chmielewską.

Naprawdę nazywała się Irena Kuhn z domu Becker. Dokonała przemiany jak w dramacie romantycznym. W dokumentach Irenę Kuhn miała do końca życia i podobno o tym nie pamiętała. Opowiadała taką anegdotę, że w urzędzie skarbowym podpisywała się ciągle Chmielewska i kiedy wyszła na jaw ta niezgodność, to tylko dzięki temu, że panie urzędniczki kochały jej książki, dało się to jakoś odkręcić.

Irena i Joanna bardzo się w niej przenikały, bo w każdej z nas jest dużo różnych kobiet. Dlatego mimo legendy, że zapomniała, jak się nazywa, wydaje mi się, że znów sama zbudowała ten mit.

Jest w książce fragment, kiedy jadą ze Staszkiem w góry i pierwszej nocy dostają depeszę, że ich dziecko jest umierające. Chmielewskiej pomaga nieznajoma dziewczyna w kasie – oddaje jej zarezerwowany przez innego pasażera bilet na pociąg, chociaż facet już biegnie do okienka. I Chmielewska pisze, że nikt jej w życiu nie pomógł tak bardzo jak ta kasjerka. To świadczy o tym, jak ważne były dla niej relacje z najbliższymi, miłość do dzieci, męża, rodziców. Mimo maski zadziorności nosiła w sobie wiele lęku i strachu. Ale też siły, żeby je pokonać. Irena wystawiła na przód Joannę – tworzącą, walczącą, obśmiewającą świat i radzącą sobie ze wszystkim. Przenikały się na pewno, a jeszcze gdzieś na dnie jak diament spoczywała jej wrażliwość. Bardzo dobrze było ją widać w jej stosunku do zwierząt, natury.

Sama sobie składała życiowe przysięgi. Były trzy: "Nigdy nie być rozsądną, nigdy nie zostawiać bałaganu w domu i – po rozwodzie ze Staszkiem – nigdy już nie wyjść za mąż".

Postanowienia życiowe wcale nie były żartem. Dotrzymała wszystkich. I to też jest dowód na to, że nie chciała być zraniona i musiała swój rozwód i zawód miłosny przeżyć bardzo mocno. Bo niby dlaczego miałaby nie wyjść za mąż? Podobała się mężczyznom. A jednak wszystkich swoich późniejszych partnerów trzymała na dystans i z żadnym nie wzięła ślubu.

Dość mocno optowała też za teorią, że nie warto być rozsądną. Ilekroć była rozsądna, coś jej nie wychodziło. (śmiech) Miała takie powiedzenie, padło w "Całym zdaniu nieboszczyka": "ten pomysł na wydobycie się z ciemnej dziury jest tak absurdalny, tak kretyńsko niemożliwy, że o to oparłam kalkulacje, że się uda". Postanowienie "nigdy nie będę rozsądna" daje też rys oryginalności, a ona umiała być oryginalna. Wiadomo, że podejmowała też racjonalne decyzje.

A dlaczego postanowiła nie zostawiać nigdy bałaganu w domu? Nie będę spoilerować, mam nadzieję, że każdy sobie przeczyta. (śmiech)

Bardzo poważnie podchodziła do swoich książek. Dokładnie sprawdzała wszystkie szczegóły i prawdopodobieństwo tego, co wymyślała. Dzwoniła na komisariat Milicji Obywatelskiej, żeby się dowiedzieć, jak najlepiej przemycać zwłoki.

Mąż jej raz zwrócił uwagę na jakieś głupstwo w cudzym artykule. Wtedy zrozumiała, jakie to jest ważne, żeby nie dać czytelnikom powodów do kpin, żeby za książkami stała rzetelność. Miała przyjaciół i znajomych w milicji i to wykorzystywała. Trochę jej to wyrzucano, ale ja ją rozumiem, ludzie są ludźmi. Dokładnie sprawdzała i badała też okoliczności historyczne.

Gdy dopiero zaczynała pisać książki, mąż stwierdził, że kryminały to literatura niższego rzędu – mało chlubna, a trzeba się narobić. Ustawił ją tym trochę.

Co więcej, nie zgodził się, żeby jego nazwisko figurowało na okładkach kryminałów, i to też była jedna z przyczyn, dla których musiała sobie wymyślić pseudonim, co akurat na dobre wyszło. Teraz kryminały weszły na wyższą półkę, ale wtedy rzeczywiście uważano je za literaturę niższego rzędu. Z drugiej strony o Agacie Christie nikt tak nie mówił, a Christie była dla Chmielewskiej autorytetem, chociaż inaczej oświetlały intrygę. Kryminały Chmielewskiej są bardziej obyczajowe – więcej w nich osobowości, przygody niż skupienia się na dochodzeniu. Ale intryga kryminalna też jest, a żeby ją ukuć, bardzo dokładnie opracować, to trzeba wykonać kawał pracy analitycznej. Chmielewska miała analityczny umysł, a politechnika, przyzwyczajenie do ścisłych przedmiotów, obliczeń z pewnością jej się przydało. Wydaje mi się, że Chmielewska do końca pisała tak, jak lubiła i uważała, że robi to dobrze. Z uwag, że to literatura popularna czy masowa, zupełnie nic sobie nie robiła. I słusznie. Książka powinna się bronić jakością napisania. Mniejsza o podziały.

Masowa była na pewno. Łączny nakład jej powieści w Polsce przekroczył sześć milionów egzemplarzy – większość autorów może o tym tylko pomarzyć. W Rosji – osiem milionów. 107 razy przetłumaczono ją na języki obce. Literatura poślednia czy nie poślednia – ludzie ją kochali. I w PRL-u była im chyba po prostu potrzebna.

Wydaje mi się, że zrobiła wielką robotę. Naprawdę. Te miliony wydanych egzemplarzy to jest jej siła docieralności. Zawsze jest jakiś ideał w zbiorowej wyobraźni, a ona na tę wyobraźnię wpływała bardzo pozytywnie. Uważam, że za to jesteśmy jej winni naprawdę dużą wdzięczność. Bo nie było dużo pisarek, które w podobny sposób opowiadały świat. Cechą PRL-u na pewno była pewna beznadziejność. A w jej książkach – jaka beznadziejność, jaki szary świat, kiedy może być taka przygoda? Są diamenty, bursztyny, dobro zawsze zwycięża i przestępcom się nigdy nie udaje. A do tego sporo śmiechu. Oczywiście to zależy od poczucia humoru, bo jedni się śmieją z "Lesia", inni nie. Ale można było się nad jej książkami oderwać od rzeczywistości, uwierzyć w siebie. Na pewno wsparła wiele swoich czytelniczek.

2007 rok, Warszawa. Joanna Chmielewska na 52. Międzynarodowych Targach Książki (Fot. Gawuc/REPORTER)

Jest dziś pani zdaniem druga taka Chmielewska?

Książki się na pewno rozmnożyły, a różni autorzy wyspecjalizowali się w różnych dziedzinach. Popularność pewnie by się znalazła, zwłaszcza wśród osób piszących kryminały – bardzo poczytną autorką kryminałów jest na pewno Kasia Bonda, ale ona pisze inne kryminały, inaczej pokazuje świat i zło. Kryminały też są inne, choćby skandynawskie, gdzie skupiamy się bardzo często na brutalności zbrodni i duża część oddziaływania na czytelnika polega na strachu. U Chmielewskiej tego nie ma. U niej jest jasny świat.

Zobacz wideo Polska ją zniszczyła. Przykry koniec kariery Violetty Villas

Myśli pani, że Chmielewskiej spodobałaby się pani książka o niej?

To jest właśnie to podstawowe pytanie, najtrudniejsze. Mogę mieć tylko nadzieję, że tak.

Gdyby się okazało, że wcale nie umarła, tylko jest w Szwajcarii?

Mam nadzieję, że jest gdzieś tam w Szwajcarii i jednak to czyta. (śmiech) Na tyle, na ile poznałam jej humor, sposób oceniania innych ludzi, patrzenia na świat i na siebie, to wydaje mi się, że powinno jej się spodobać. A przynajmniej nie widzę punktów, gdzie mogłaby mi coś zarzucić. Bo nawet kiedy odkrywam jej wrażliwość i to, co chciała troszkę ukryć przed nami, to sobie myślę: "Pani Joanno, może właśnie przyszedł na to czas?". 

Muszę na koniec jeszcze o coś zapytać: dlaczego ona, taka silna, wyemancypowana kobieta, pod koniec życia zagłosowała w wyborach na Janusza Korwin-Mikkego?

Co jej z Korwin-Mikkem odbiło, to ja nie wiem, ale miała szalone pomysły... Może po prostu wsadziła kij w mrowisko? Myślę, że gdyby porozmawiać dłużej z Joanną Chmielewską o sytuacji kobiet, doszłybyśmy do wniosku, że myślimy to samo: że każdemu należy się szacunek, bez względu na płeć.

Katarzyna Droga. Pisarka, dziennikarka, redaktorka. Od lat tworzy literackie portrety nietuzinkowych kobiet, jest autorką powieści biograficznych, m.in. o Hance Ordonównie, Aleksandrze Piłsudskiej i Hance Bielickiej. Napisała podlaską sagę "Pokolenia. Wiek deszczu, wiek słońca" i "Pokolenia. Powrót do domu". W "Sekretach przodków" przygląda się rodzinnym przekazom transgeneracyjnym. W latach 2008–2017 była redaktorką naczelną magazynu "Sens" w Wydawnictwie Zwierciadło. Po latach pracy w Warszawie wróciła do rodzinnego domu nad Narwią, by pisać książki bliskie współczesnym kobietom.

Paulina Dudek. Dziennikarka, redaktorka, absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Twórczyni cyklu mikroreportaży wideo "Zwykli Niezwykli" i współautorka "Pomocnika dla rodziców i opiekunów nastolatków". Nagrodzona Grand Video Awards, nominowana do Grand Press.