
Najwygodniej jest dotrzeć do Melnika samochodem. Podróż z Sofii zajmuje zwykle około dwóch i pół godziny, a po drodze można napawać się niesamowitymi widokami. Miasteczko leży bowiem u stóp pasma gór Piryn. Otaczają je skały z piaskowców tworzące kaniony i piramidy melnickie – skalne formacje o ostrych, oryginalnych kształtach.
Melnik znajduje się na liście stu atrakcji turystycznych Bułgarii, ale przede wszystkim jest uznawany na najmniejsze miasto w tym kraju, choć nie zawsze tak było.
Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje
Za czasów tureckich, czyli w XVIII wieku, mieszkało tu między 10 a 12 tys. ludzi. Później jednak Melnik stopniowo zaczął się przerzedzać – ludzie szukali nowych terenów pod uprawę winorośli – ale i tak liczył 7–8 tys. mieszkańców. Gdy w XIX wieku największe tureckie osiedle spłonęło, część rodzin, które ocalały, ruszyła w inne zakątki Bułgarii. Dziś nikt z mieszkańców nie pamięta już, czy ogień wybuchł przypadkiem, czy też ktoś celowo go wzniecił.
Przed laty w domach na wzgórzach, stawianych na kamiennej podbudowie i wzmacnianych od środka deskami, mieszkali głównie bardzo zamożni kupcy i winiarze. Z Melnika pochodzą też bułgarski rewolucjonista Iwan Anastasow, ikonograf Łazar Argirow, poeta Anastasios Palatidis, dyrygent Wasilios Teofanus i filolog Dimityr Tiłkow.
W 1912 roku Melnik przeszedł spod władania imperium osmańskiego do terytorium Bułgarii. I choć Bułgarzy nie osiedlali się tu masowo, miasteczko żyło. – Mężczyźni robili wina, kobiety tkały dywany – mówi sprzedawczyni w kiosku z pamiątkami, przekazując mi obraz miasta, który wyłania się z przekazywanych z pokolenia na pokolenie opowieści. – Stało tu około trzech tysięcy domów, ludzie spotykali się w barach. Teraz Melnik jest opustoszały, zresztą sama zobacz – zachęca.
Według oficjalnych państwowych danych w 2011 roku w Melniku mieszkało niewiele ponad 200 osób. – To możliwe? – pytam ekspedientkę. – A skąd! – prycha z dezaprobatą. – Nie mam wątpliwości, że o połowę mniej.
I choć kolejna zachęta, by to sprawdzić, już ze strony mojej rozmówczyni nie pada, postanawiam dowiedzieć się, jak wygląda to dziś.
"Nigdy nikt nam niczego nie ukradł"
Staję na środku głównego placu Melnika. Jest słoneczny dzień, na wąskich uliczkach parkuje kilka przyprószonych piaskowcem aut. Ruszam na spacer po miasteczku. Sława i Bizar prowadzą sklepik z pamiątkami w samym centrum, ale nie mieszkają tu. Do Melnika mają z domu samochodem 15 km. – To bardzo bezpieczne miasto – twierdzą jednogłośnie. – Wie pani, że my nie tylko nie mamy tu kamer, ale nawet nie musimy specjalnie pilnować towaru. Nigdy nikt nam niczego nie ukradł, a handlujemy tu już dobrych kilkanaście lat.
Wania pieli ogródek przed domem na wzgórzu, niedaleko głównego placu Melnika. Żyje tu od urodzenia i jest przekonana, że 200 osób w Melniku nie mieszka na pewno. – Góra 85 – podnosi się znad grządki i patrzy mi prosto w oczy. – Pewnie się pani zastanawia, czemu pielę ogródek, choć jest upał, a chwastów niedużo? Bo niewiele mam zajęć, a dzień trzeba czymś wypełnić.
Jak jej się tu żyje?
– Bardzo spokojnie – mówi. Poza pieleniem ogródka czas upływa jej na gotowaniu jedzenia dla rodziny i słuchaniu lokalnego radia. – Co prawda do lekarza mam daleko, na szczęście na zdrowie nie narzekam – dodaje.
A gdyby nagle potrzebowała pomocy medyków, to sąsiad podwiózłby ją bez proszenia. – Razem się wychowaliśmy tu na tych wzgórzach, nasze dzieci chodziły do tej samej szkoły – mówi Wania.
Na chwilę zawiesza wzrok na przechodzącej niedaleko dojrzałej parze. – Pani patrzy, oni nie są stąd. Podobnie jak tamten mężczyzna, co jest kelnerem w miejscowej restauracji, i ta ciemnowłosa dziewczyna, co miód sprzedaje. Ludzie, których spotka pani dziś na spacerze, to albo turyści skuszeni zwiedzeniem małego miasteczka, albo ci, którzy na gościach zarabiają, ale tu nie mieszkają. Znam tu każdego – przekonuje.
"Ona też nie jest stąd"
W Melniku nie ma szkół ani szpitala, a poczta nie działa. Przynajmniej tego dnia, kiedy tu jestem. Przy głównej i jedynej uliczce handlowej roi się od sklepów z pamiątkami i napojami oraz knajp. Zaglądam do menu miejscowej restauracji. Królują mięsiwa: pieczona karkówka, cielęcina, jagnięcina czy polędwica w warzywach, ale są też dania dla wegetarian: biały ser z grzybami, zapiekany kalafior i kabaczki. Na powitanie kelner, nawet nie zapytawszy mnie o zdanie, podaje rakiję własnej produkcji.
– Pan tu mieszka? – pytam, korzystając z okazji.
– Nie. I ona też nie jest stąd – wskazuje wzrokiem na kelnerkę.
Chwilę się zastanawia, po czym uświadamia sobie, że jednak zna kogoś, kto w Melniku mieszka. To Luiza, która odpowiada w restauracji za dostawy towaru. Akurat ma przerwę, więc siedzi przy stoliku z tyłu budynku i raczy się papierosem.
– Przeprowadziłam się tu 21 lat temu, szukając spokoju – zaczyna swoją opowieść, dając mi do zrozumienia, że zna Melnik nie gorzej niż ci, co żyją tu od zawsze. – Kiedyś policzyłam, że nasze miasto ma 110 mieszkańców. Zdążyłam już poznać wszystkich, choć nie wszystkich polubiłam – uśmiecha się i wypuszcza nosem dym z papierosa.
Szybko się przekonuję, że uwadze Luizy nic nie umknie.
– Przed chwilą rozmawiała pani z Wanią, która mieszka niedaleko. Widziałam, jak się pani gimnastykowała, żeby jej zrobić ładne zdjęcie, ale Wania zdjęć nie lubi, więc udawała, że pieli grządki. Widziałam też, że fotografowała pani tę starą szkołę, którą niedawno kupił inwestor z Sofii. Z tego, co wiem, będzie ją przerabiał na pensjonat dla turystów – twierdzi.
Melnik leży 175 km na północ od Sofii i 30 km od granicy z Grecją. Dlatego niektórzy turyści docierają tu autem z Salonik. Bułgarzy przyjeżdżają tu z sąsiednich miejscowości do pracy, a turyści – głównie ze Skandynawii i z Wielkiej Brytanii – by zwiedzić miasto i spróbować lokalnych win. Tutejsza gleba, górski klimat oraz wysokie temperatury stanowią dobre warunki do uprawy winorośli. Za czasów świetności miasteczka pochodzące stąd wino pijali bułgarscy chanowie i bojarzy, a także weneccy dożowie, francuscy książęta i baronowie oraz austriaccy hrabiowie.
Winny dom
Do dziś robi się wina w każdym mielnickim domu. Także w Domu Kordopułowa, który jest największą na Półwyspie Bałkańskim rezydencją z czasów bułgarskiego renesansu. Ten okres, kiedy odrodziła się bułgarska świadomość i kultura, trwał od połowy XVIII wieku, a skończył się w XIX stuleciu.
Wybudowana w 1754 roku imponująca posiadłość należała do greckiego kupca Manolisa Kordopułowa. Handlował on winem w całej Europie – ponoć najchętniej kupowano je w Wenecji, Genui i Paryżu.
Spadkobiercy Kordopułowa zamienili jego dom w muzeum. Bilet kosztuje 5 lewów, czyli około 12 zł, i obejmuje zwiedzanie oraz kieliszek lokalnego wina. Można też skusić się na pakiet za 18 lewów, czyli około 43 zł – w cenie degustacja kilku win oraz deska lokalnych serów i wędlin. Przedtem jednak warto zwiedzić piwnice wykopane w skale pod domem, w których gospodarze przechowują beczki z winem. Ponoć w temperaturze 14 stopni, jaką zapewnia wciąż sprawna wentylacja, zachowuje ono smak i aromat nawet przez 10 lat.
Młody mężczyzna prowadzący degustację mówi, że zgodnie z obowiązującymi przepisami w piwnicy Domu Kordopułowa można przechowywać do 250 tys. litrów. Ale ponieważ poprzednie lata nie sprzyjały winobraniu, obecnie w beczkach znajduje się jedynie około 7 tys. mielnickiego trunku.
Jednak o wiele ciekawsze od piwnicy z winem są wystrój i wyposażenie Domu Kordopułowa. Oglądając weneckie malowidła na ścianach, stroje, krosna, rzeźby w drewnie i witraże, można sobie wyobrazić, jak żyli tutejsi mieszkańcy. Przestrzeni i pomieszczeń jest sporo: pokój gościnny, sypialnie, kuchnia, sala do tańca i sauna.
Główna izba ma ułożone w kręgu miejsca do siedzenia dla gości i liczy około 90 mkw. Okna są tu w dwóch rzędach: te u góry wykonano z kolorowego szkła weneckiego z weneckimi i otomańskimi motywami, te niżej są w stylu bułgarskiego renesansu – duże i bez zdobień.
Wspólna sypialnia
Patrzę w górę i podziwiam umieszczone na suficie motywy bułgarskie, greckie, tureckie i orientalne. W sypialni zachwycają witraże i kominek stylizowany na mały minaret. Jego wieżę zdobi prawosławny krzyż. Co ciekawe, sypialnia była wspólna dla wszystkich domowników. Ogromne wnętrza w górskim klimacie niełatwo było ogrzać nawet dużym kominkiem, więc członkowie rodziny grzali się, śpiąc jedno przy drugim.
Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje
Zaglądam do izby, gdzie Krasimir, barman z Domu Kordopułowa, myje kieliszki po winie. Właśnie skończyła się kolejna degustacja.
– Mieszkasz w Melniku? – zagaduję, choć właściwie to się domyślam, jaka padnie odpowiedź.
– Uwierz, że nawet bym nie chciał. Zresztą moi znajomi też nie – zarzeka się. Do pracy w najmniejszym mieście Bułgarii codziennie pokonuje dystans 20 km. – Melnik jest dla mnie za mały, co miałbym tu robić? Mam dopiero 36 lat i oczekuję od życia jakiejś rozrywki. W tym miasteczku jej dla mnie nie ma.
Na koniec wizyty w Domu Kordopułowa stromymi schodami wchodzę na odnowiony taras na dachu, z którego roztacza się widok na całe miasteczko. Dostrzegam ułożoną z kamieni mapę Bułgarii i słoneczny zegar. Spoglądam na zegar w telefonie – i on, i wskazówki słoneczne wskazują tę samą godzinę, a mimo to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że zwiedzając Melnik, przeniosłam się w czasie.
Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Specjalizuje się w niebanalnych rozmowach z odważnymi ludźmi. Pasjonatka kawy, słoni i klasycznych samochodów.