
Tekst został opublikowany w 2022 roku. To jeden z najchętniej przez Was czytanych artykułów Weekendu
***
Promem z Rzymu przypływam do Barcelony chwilę po 20. Łapię internet i szukam hotelu na jedną noc. Wymagania mam jasno sprecyzowane: parking, raczej schludnie, blisko centrum, nie drożej niż 100 euro za dobę i wygodne łóżko. Znajduję Hotel Regas, położony niespełna dwa kilometry od słynnej, wciąż niedokończonej Sagrada Família. Dwuosobowy pokój kosztuje 71 euro, w tym 6 euro to taksa klimatyczna, płatna na miejscu.
Rzucam okiem na zdjęcia. W przytulnym wnętrzu stoi duże łóżko i wanna z hydromasażem. W pośpiechu nie zwracam uwagi na pewien niuans – wanna stoi w pokoju, nieopodal łóżka, a nie w łazience. Poza tym apartament nie ma szafy, biurka ani aneksu kuchennego, ale pora robi się coraz późniejsza, a cena kusi, więc klikam "rezerwuję".
Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl
Po chwili dostaję e-mailem potwierdzenie z hotelu. Przed wejściem wypatruje mnie już pracownik w ciemnobrązowej liberii. Prosi, żeby poczekać, szybko schodzi na parking i równie szybko wraca z informacją, że można wjeżdżać. Najpierw jednak powoli odsłania ciemną kotarę, za którą jest wjazd. A potem, wciąż w łączności przez radiotelefon z kolegą z recepcji, pilotuje mnie na najniższy poziom. Dziwię się, czemu musi mieć pewność, że parking jest "czysty", czyli że nie ma na nim innych gości.
Ściereczki z magnesami
Na kolejnych poziomach stoi po kilka aut. Niektóre mają zasłonięte numery rejestracyjne. Przy każdym słupie wisi ściereczka w kolorze liberii pracowników hotelu. Ma długą gumkę i magnesy wszyte tak, by nie rysowały lakieru auta, a jednocześnie szczelnie przylegały do tablicy rejestracyjnej.
– Zasłonić? – pyta pracownik hotelu. Jest lekko zdziwiony, że odmawiam, ale nie docieka. Myślę, że niezadawanie zbędnych pytań zajmuje, poza dyskrecją, wysokie miejsce w jego "dekalogu".
Podobnie jak przyjmowanie gości tak, by wzajemnie się na siebie nie natykali. Pracownik hotelu towarzyszy mi bowiem w windzie, z niej prowadzi mnie do pokoju i otwiera drzwi kartą. Po czym zabiera ją i odchodzi.
– Czy może mi pan zostawić kartę? Chciałabym wyjść na spacer – mówię.
– Na recepcji przez całą dobę ktoś jest. Jak wrócisz, to odprowadzę cię do pokoju – wyjaśnia.
Pokój wygląda dokładnie tak jak na zdjęciach. Nad ogromnym okrągłym łóżkiem wisi równie duże i okrągłe lustro. Obok duża wanna z hydromasażem i umywalka. Za jedynymi w tym pomieszczeniu drzwiami znajduje się niewielka toaleta. Zamurowane okna są zasłonięte roletami, ściany pomalowane na niebiesko. W hotelu nie ma restauracji, w pokoju – nawet czajnika. Ale elektroniczne ścienne menu oferuje kawę, szampana, lubrykanty i zestawy zabawek erotycznych. I dopiero wtedy dociera do mnie, co znaczy opis w ogłoszeniu "hotel tylko dla dorosłych". Myślałam, że po prostu będzie cicho – byłam kiedyś w takim miejscu dla gości bez dzieci na Karaibach.
Najwyraźniej nie jestem jedyna. Para sześćdziesięcioparolatków, na którą natknęłam się przy wejściu, gdy wracałam ze spaceru, spogląda na mnie porozumiewawczo. Ich uśmiechy zdają się mówić: tak, my też wybraliśmy to miejsce ze względu na dobrą cenę i wygodne położenie.
Fotel do masażu i półka na jedzenie
Kolebką hoteli miłości jest Japonia. To tu jeszcze w epoce Edo [trwała od 1603 do 1868 – przyp. red.] powstały pierwsze pokoje dla par, które szukały ustronnego miejsca na seks. Wystrój porywający nie był, ale przystępne ceny – dwa jeny za noc lub jeden jen za parę godzin – rekompensowały tę niedogodność.
II wojna światowa sprawiła, że przybytki miłości w większości przestały funkcjonować, ale gdy tylko się zakończyła, biznes zaczął odżywać. Także za sprawą przepisów służących zwalczaniu prostytucji, które ustanowiono w Japonii w 1958 roku. Domy publiczne zamieniały się w hostele po kryjomu świadczące usługi seksualne.
Z czasem hoteli miłości nie tylko przybywało – w 1961 roku tylko w Tokio było ich prawie trzy tysiące – ale także stawały się coraz ładniejsze i coraz wymyślniej urządzone. Zwłaszcza że odwiedzały je nie tylko młode pary czy kochankowie, którzy nie mieli własnego kąta, ale i małżeństwa. Ówczesne mieszkania klasy średniej bowiem były skromne, a łazienka często pozostawała w sferze marzeń. Za to hotele miłości zaczęły się prześcigać w oryginalnym dizajnie. Właściciele inwestowali w duże, okrągłe łóżka, ogromne lustra, przezroczyste wanny z hydromasażem. Na ścianach wieszali erotyczne rysunki i fotografie. Gdy i to się opatrzyło, zaczęto stylizować hotele miłości na szkoły, statki, gabinety ginekologiczne czy wagony metra.
"Pokój to bajka. Wielki, nie tylko jak na warunki japońskie. Na ścianie wisi wielki telewizor, a obok ekran i rzutnik. W rogu stoi automat do gier i fotel do masażu" – tak wizytę w japońskim hotelu miłości opisuje na swoim blogu podróżnik Kazimierz Pawłowski.
Szczególną uwagę zwraca na dyskrecję, podobną do tej, której przestrzegał personel hotelu w Barcelonie: "Gdy zamawia się posiłek, jest on dostarczany w taki sposób, abyśmy nie musieli stykać się z obsługą. Przy drzwiach wejściowych jest półka w ścianie z drzwiami po dwóch stronach. Można je otworzyć z korytarza i z pokoju. Gdy posiłek jest gotowy, obsługa przynosi go nam, wkłada na tę półkę i dzwoni do nas. My od swojej strony wyjmujemy danie".
Miliardowe zyski
Obecnie w Japonii działa około 37 tys. hoteli miłości. Rocznie odwiedza je średnio 500 mln klientów. Pokój kosztuje od 30 do 50 euro za kilka godzin lub ponad 75 euro za noc, a zyski z tego biznesu sięgają co roku ponad 47 mld dolarów.
Dochodowy interes szybko stał się popularny w innych zakątkach świata. Oprócz Japonii hotele miłości pojawiają się na Kubie, w Tajlandii, Korei Południowej, Hongkongu, Indiach, Singapurze, Brazylii, Wietnamie, Tajwanie i Oceanii.
Moda przychodzi także do Europy. W 2011 roku w Paryżu otworzył się pierwszy, inspirowany japońskim, francuski hotel miłości. Podobne miejsca powstały w ostatnich latach też w Polsce, na przykład w podwarszawskim Żyrardowie. Hotel miłości założyła tu w 2017 roku Aleksandra Rasz, wcześniej urzędniczka państwowa. Jak sama mówi, szukała sposobu na podgrzanie namiętności w długoletnim związku. Chodziła na warsztaty, testowała akcesoria erotyczne i konsultowała się z seksuolożkami, ale najwięcej dały jej rozmowy z koleżankami, które borykały się z podobną sytuacją.
– W udanych, długoletnich związkach, często z dziećmi, nawet do dobrego życia erotycznego wkrada się nuda i przewidywalność. Wszystkie szukałyśmy sposobu, by poczuć tak silną namiętność jak na początku związku. Po tych rozmowach przy winie, czasem zabawnych, czasem smutnych, doszłam do wniosku, że parom brakuje miejsca, w którym znów mogłyby stać się kochankami – opowiada Rasz.
Od pomysłu do otwarcia apartamentu Szampan i Sekrety minęły dwa lata. – Musiałam stworzyć coś, co jeszcze nie istniało. Byliśmy pierwszym takim apartamentem w Polsce, więc na początku zderzałam się z komentarzami o prowadzeniu agencji towarzyskiej czy tanich pokoi na godziny – wspomina Rasz.
Seksowny sułtan albo surowa policjantka
W domu trudno zapomnieć o praniu czy dzieciach w pokoju obok, a w hotelach wąskie, skrzypiące łóżka, cienkie ściany czy alarmy przeciwpożarowe wykrywające nastrojowe świece nie sprzyjają uprawianiu miłości. Dlatego w Polsce zaczęły powstawać kolejne apartamenty miłości, także dla amatorów BDSM, specjalnie wygłuszone i wymyślnie wyposażone. Minimalny wiek osoby meldującej się to 18 lat. Ceny? Apartament w polskim hotelu miłości kosztuje od około 500 zł do 1000 zł za dobę.
– Mam wrażenie, że za sprawą pandemii stajemy się coraz bardziej otwarci na seks i eksperymenty – twierdzi Rafał Pośpiech, współwłaściciel apartamentu BDSM w Częstochowie.
W apartamencie do zabaw seksualnych, który prowadzi wspólnie z żoną Renatą, na gości czekają ogromne, solidne łóżka, klatka, leżanka, a nawet kozioł przywieziony z sali gimnastycznej w likwidowanej szkole. U Aleksandry Rasz główną atrakcją jest Pokój Fantazji. Można się w nim wcielić w seksownego sułtana czy surową policjantkę.
– Kiedyś zrobiliśmy w apartamencie biuro prezesa oraz konfesjonał, mimo że takiego wystroju na stałe nie mamy w ofercie. Ale najczęściej wybieranym wystrojem jest Pokój Greya, czyli łagodny BDSM – przyznaje Rasz. – Nie trzeba przykuwać się do specjalnego krzesła czy wskakiwać na huśtawkę do seksu. Można założyć kajdanki albo wypróbować uprzęże lub uchwyty do unieruchamiania. Każda para decyduje, czy spotkanie będzie bardziej romantyczne, czy wyuzdane i ostre – dodaje.
"Kolega był z żoną i żona zachwycona. Chcę, żeby moja też była"
Erotyczne fotografie na ścianach czy dodające pikanterii łóżkowym igraszkom lustra zawieszone na sufitach to wyposażenie standardowe. Hotele do zabaw seksualnych mają też dodatkowe usługi i są gotowe spełnić najróżniejsze zachcianki swoich gości, na przykład dowieźć tort z dedykacją czy ukrytym pierścionkiem lub tylko zapalić świece tuż przed wejściem gości.
Aleksandra Rasz organizowała chociażby zaręczyny inscenizowane na policyjne przesłuchanie. Przyszła narzeczona była podejrzana o kradzież pierścionka, a gdy go znaleziono obiecała, że za karę będzie z tym mężczyzną do końca życia. A także 35. rocznicę ślubu. Gościła parę, która po rozwodzie zeszła się ponownie i gorąca noc w apartamencie była obietnicą, że tym razem nie przestaną dbać o namiętną stronę związku.
– Sporo jest par, które pracują za granicą i przyjeżdżają do Polski w odwiedziny. Zostawiają dzieci dziadkom, a sami celebrują wspólne chwile. Są też mężowie pracujący poza krajem, którzy na czas pobytu w domu zabierają do apartamentu żony, żeby wynagrodzić im czas rozłąki – mówi Rasz. – Dowiadują się o nas od znajomych. Dzwonią i mówią: "Wie pani, kolega był z żoną i żona zachwycona. Więc chcę, żeby moja też była". Są też pary jednopłciowe, co bardzo mnie cieszy – dodaje.
Bywa, że kochankowie przez cały weekend z apartamentu nie wychodzą. Wyjeżdżając, żartują, że będą musieli w domu odespać, bo podczas pobytu nawet oka nie zmrużyli. Często między gośćmi a gospodarzami tworzą się krótkie, ale bardzo bliskie relacje.
– Najbardziej zapadła mi w pamięć rezerwacja pana, który podarował weekend swojej żonie walczącej z nowotworem. Była po obustronnej mastektomii, po chemii straciła włosy i mierzyła się z utratą poczucia kobiecości. Mąż chciał pokazać, że kocha ją bez względu na wszystko – wspomina Rasz.
Zaangażowała się mocniej niż w jakąkolwiek inną rezerwację, osobiście wybierała nawet bukiet dla żony. – Pół roku temu ta pani do mnie zadzwoniła. Chciała zrobić sobie zmysłową sesję fotograficzną w apartamencie i podarować te zdjęcia mężowi w podziękowaniu. Nie będę ukrywać, że się popłakałam – przyznaje Rasz.
Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl
Jęki rozkoszy
W komentarzach o hotelu miłości w Barcelonie na booking.com niektórzy goście piszą, że jęki rozkoszy nie pozwalały im odpocząć. Ja byłam tak zmęczona chodzeniem po stolicy Katalonii, że spałam świetnie. Albo może zwyczajnie trafiłam na moment, kiedy w hotelu było dość pusto. Sąsiedzi apartamentu BDSM w Częstochowie też na razie krucjat nie organizują. A jak reagują mieszkańcy z domów w pobliżu pokoju Szampan i Sekrety?
– Musieliśmy przekonać sąsiadów, że nie jesteśmy agencją towarzyską i nikt podejrzany nie będzie wystawał na korytarzach. A ponieważ nasi goście okazali się na poziomie, żadnych orgii w windzie nie urządzali, po niedługim czasie większość mieszkańców chyba w ogóle o nas zapomniała – śmieje się Rasz.
Do dziś śmieje się też na wspomnienie gościa, który zamierzał spędzić w jej hotelu wieczór ze swoją partnerką i jeszcze jedną, zaprzyjaźnioną parą. To miał być pierwszy raz, ale bał się, że jednak nie przełamią bariery i do wymiany partnerów nie dojdzie. – W pewnym momencie padła zaskakująca propozycja: z panią się tak dobrze rozmawia na te trudne tematy. Nie chciałaby pani zostać naszym wodzirejem tej nocy i jakoś nas ośmielić? – wspomina Rasz. I dodaje: – Z żalem, ale jednak odmówiłam. Zdarzają się też pytania o możliwość spotkania z kimś trzecim. Wtedy zawsze odpowiadam, że liczba osób w sypialni dla nas jest bez znaczenia, natomiast znalezienia tych osób się nie podejmuję.
Niebawem hotele miłości mają też powstać w Toruniu i Gdańsku. W ich "dekalogu" oprócz dyskrecji i niezadawania zbędnych pytań wysoko znajdzie się pewnie pomoc w czerpaniu radości z seksu parom o najróżniejszych potrzebach.
Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Specjalizuje się w niebanalnych rozmowach z odważnymi ludźmi. Pasjonatka kawy, słoni i klasycznych samochodów.