Społeczeństwo
Zdjęcie ilustracyjne (Jakub Ociepa / Agencja Wyborcza.pl)
Zdjęcie ilustracyjne (Jakub Ociepa / Agencja Wyborcza.pl)

Paulina, 33 lata

Jest wrześniowe popołudnie, mam 23 lata i właśnie pakuję swoje rzeczy do bagażnika granatowej corsy. Trochę mnie mdli, jestem w piątym miesiącu ciąży. Maciek jedzie ze mną. Kiedy docieramy do domu moich rodziców, mówi: "Jakoś to wszystko poukładam. Jesteśmy młodzi, mamy siłę. Wszystko będzie dobrze". Liczę, że zmieni pracę, znajdzie jakieś mieszkanie dla całej naszej trójki i ten kryzys minie. Nie wchodzi do środka, żegnamy się na podjeździe. Od tej chwili zobaczę go jeszcze kilka razy.

To on bardzo chciał mieć dziecko. Raz podczas spaceru mijamy kobietę w ciąży, a on nagle wypala: "Mam ochotę podejść do niej i ten brzuch pogłaskać". Innym razem: "Zobacz, jak ona pięknie wygląda. Ty też byś tak mogła". Czasem rzuca od niechcenia: "Bardzo chciałbym już mieć potomka". W końcu przestaję przyklejać plastry antykoncepcyjne. Dochodzimy do wniosku, że jak będzie, to będzie. 

Dowiaduję się późno. Na studiach mam mnóstwo zajęć, a po nich pracuję. Do tego intensywnie gram w siatkówkę. Lekkie plamienia biorę za okres. Wcześniej już taki mi się zdarzał, nie mam czasu specjalnie się tym przejmować.

Do ginekologa idę, gdy zaczyna mnie boleć pierś. Tuż obok wymacałam guza.

– Pani Paulino, to normalne, że w ciąży może urosnąć gruczoł mlekowy pod pachą – mówi z uśmiechem lekarz.
– W jakiej ciąży?! – wykrzykuję.
– Pani jest w czwartym miesiącu. Jak może pani nie wiedzieć?!

Wychodzę z gabinetu, wybieram numer do Maćka. Na początku nie może uwierzyć, więc powtarzam kilka razy. Od koleżanki, która z nim pracuje, dostaję wiadomość, że chodzi i mówi wszystkim: "Będę tatą!". Gdy czekam na niego w naszym studenckim mieszkaniu, sama zaczynam nieśmiało się cieszyć.

– Muszę mniej pracować, lepiej jeść – mówię, kiedy wchodzi. – Lekarz powiedział, że mam niedowagę.
– Zarobię na nas, nie masz się czym martwić. Wezmę dużo nadgodzin, kto wie, może dzięki temu dostanę też awans!

Do tej pory z pieniędzmi bywało średnio. Zawsze pracował, ale nigdy nie miał.

Zdjęcie ilustracyjne (Jakub Wójcik / Pixabay)

Tydzień później dzwonię i proszę, żeby po drodze z pracy kupił makaron do rosołu. Zapomniałam, a mieszkamy na ósmym piętrze, nie chce mi się specjalnie schodzić. Dwie godziny później krzyczy pod oknem, żebym zrzuciła mu portfel. Swój gdzieś zapodział i nie ma jak kupić tego makaronu.

Innym razem wieczorem robię kolację. Otwieram toster i nagle zatrzęsło mną całą. Włosy stanęły mi dęba na całym ciele, krzyknęłam, zrobiło mi się słabo. Biegnę do pokoju i mówię, że mocno kopnął mnie prąd. Musimy pojechać sprawdzić, czy z dzieckiem wszystko w porządku. On siedzi spokojnie z piwem na kanapie i mówi:

– Masz prawo jazdy, jedź sama.
– Sama sobie dziecka nie zrobiłam i sama nie będę się o nie troszczyć! – krzyczę.
– Ale ja teraz odpoczywam i nie pojadę.

Zapala mi się w głowie czerwona lampka.

Później są wspólne zakupy w Ikei. Ekspedientka zeskanowała wszystkie produkty, wyszło coś ponad 750 zł. On patrzy na mnie, ja na niego.

– Trzeba zapłacić – mówię. 
– A, dobra – odpowiada i wręcza mi 50 zł. 

Mam ochotę go rozszarpać, nie wiem, gdzie podziać oczy.

Zaczynam nosić ulotki, żeby dorobić. Chodzę po mieście z wielkim plecakiem pełnym papieru, ale czuję się coraz gorzej. W końcu się poddaję. Po południu siadam obok niego na kanapie i mówię:

– Dłużej tak nie dam rady. Przeniosę się na trochę do rodziców.
– Pamiętaj, to jest też moje dziecko! – odpowiada.
– Nie możemy z nim mieszkać w mieszkaniu studenckim, ogarnij się, Maciek! Zostały cztery miesiące, a nie stać nas nawet na wynajem czegoś samodzielnie.
– Twój tata ma dużo pieniędzy, może nam zapłacić.
– Teraz ty zostajesz tatą – odpowiadam i zaczynam się pakować.

Chcę dać mu czas, żeby się oswoił z całą sytuacją. Wierzę, że niebawem po mnie przyjedzie i wszystko się ułoży. Nic bardziej mylnego. Po tygodniu u rodziców dochodzą mnie słuchy, że Maciek pojawił się w pracy ze łzami w oczach.

Powiedział ponoć: "Spotkał mnie największy zawód w życiu. To nie jest moje dziecko. A tak się cieszyłem, że w końcu będę tatą!". Jakbym dostała obuchem w łeb. Wtedy pierwszy raz pomyślałam, że chyba będę musiała sama wychować dziecko. Po dwóch tygodniach znajoma wysłała do mojej przyjaciółki zdjęcie z pytaniem: "Czy on nie powinien właśnie skręcać łóżeczka?". Na zdjęciu on na imprezie, trzyma rękę w majtkach jakiejś kobiety. Zrobiłam mu awanturę.

Zdjęcie ilustracyjne (Małgorzata Kujawka / Agencja Wyborcza.pl)

Babcia mówi: "Ty powinnaś go znaleźć, całować po stopach i błagać, żeby wrócił! Dziecko będą przezywać od bękartów, a ciebie nikt już nie zechce. Jak to będzie przed ludźmi wyglądało?!". Brakuje mi sił, nachodzą mnie różne myśli. Może powinnam coś zrobić, żeby pozbyć się problemu? W końcu próbuję jeszcze dać mu szansę, może się opamięta. Wciąż studiuję, dojeżdżam do Warszawy na niektóre zajęcia. Pytam, czy mogę u niego przenocować. Zgadza się, ale on śpi na łóżku, dla mnie kładzie materac na podłodze. Nie proponuje nawet herbaty.

Do tego dochodzą komentarze niektórych wykładowców. Idę na konsultację projektu do profesora, brzuch mam już bardzo widoczny. Nie odzywam się, kiedy odpala przy mnie papierosa, w końcu to jego gabinet, ale gdy dmucha mi dymem w twarz, nie wytrzymuję:

– Profesorze, przepraszam, ale jestem w ciąży. Czy mógłby pan dmuchać w inną stronę?
– Trzeba było nóg nie rozkładać, to by nie było problemu.

Siły dodaje mi brat, tata i ten rosnący brzuch. Wiedziałam, że jak dziecko w końcu się pojawi, to wszystko stanie się trochę łatwiejsze. Poród jest trudny, bo nie mam skurczy. O czwartej rano leżę wykończona, ale mała jest już u mnie na piersi. Wtedy lekarz pyta: A tatuś kiedy przyjedzie? 

Rozgoryczona podnoszę głowę i patrzę na niego.
– Serio?! Nie przyjedzie, do cholery!
– A, dobra, chyba rozumiem. To ja zszyję tak, żeby następcy byli zadowoleni.

Do Maćka udaje mi się dodzwonić tydzień po porodzie.
– Jesteś tatą od siedmiu dni.
– Tak? A myślałem, że rodzisz za miesiąc.

Ściągam go do urzędu stanu cywilnego. Nie wyobrażam sobie, żeby mojemu dziecku wpisać do dokumentów "ojciec nieznany". 

– Będzie miała na imię Milena – mówię.
– A dlaczego nie ustaliłaś tego ze mną?! – oburza się.
– No jak można z ojcem nie ustalić imienia?! – wtóruje mu urzędniczka.

Myślałam, że oszaleję.

Próbowałam go przekonać, żeby był w życiu małej. My nie musimy być razem, ale żeby z nią miał kontakt. Przyjechał, jak miała może trzy miesiące. Przywiózł markowe ciuchy. Pracował akurat w sklepie i chwalił się, że jak jest wyprzedaż, to może je kupić za grosze. Pokazał też świeży tatuaż na plecach. "Lost everything may be a second chance". Było tam wkomponowane imię małej. Bratowa wzięła go na rozmowę. Mówi: "Chciałeś mieć dziecko, to teraz musisz wziąć odpowiedzialność". Zapewniał, że jest gotowy. Później wymienialiśmy jeszcze wiadomości. Pisał: "Tak, muszę wziąć życie w swoje ręce". Więcej go nie widziałam.

Zdjęcie ilustracyjne (Michał Grocholski / Agencja Wyborcza.pl)

Wiem, że ma dwójkę dzieci i żonę, bo z jej konta przychodzą alimenty. Prosiłam za pośrednictwem jego brata, żeby skontaktował się z córką. Pojawił się albo chociaż do niej napisał. Powiedział podobno: "Prędzej bym cię zabił, niż pozwolił ci dać jej mój numer. A to dziecko mnie nie interesuje".

Milena skończyła dziewięć lat. Wszyscy mnie straszyli, że trudno jest pozbawić ojca praw rodzicielskich. Tymczasem wystarczyło powiedzieć prawdę. Sędzia zakończyła przewód po zeznaniach mojej mamy. Przywołała sytuację, gdy przyszła do niej Milenka.

– Babciu, czy ja jestem brzydka, czy bardzo brzydka?
– Jesteś piękną dziewczynką!
– To jestem głupia czy bardzo głupia?
– No co ty, dziecko, jesteś bardzo mądrą dziewczynką!
– To jestem bardzo niegrzeczna, tak?
– Jak każde dziecko, czasem bywasz łobuzem, ale jesteś bardzo dobrym dzieckiem.
– To co jest ze mną nie tak, że mój tato nie chce mnie nawet poznać?

Aleksandra Fabjańska, psycholożka, psychoterapeutka, specjalizuje się w poradnictwie okołoporodowym

Ciąża jest ważnym i intensywnym procesem emocjonalnym. Kobieta, aby poradzić sobie z natłokiem przeżyć, potrzebuje kogoś, kto będzie z nią dzielił te przeżycia. Kiedyś te przeżycia dzieliła głównie z innymi kobietami. Dziś to najczęściej partner jest najbliżej emocji kobiety w ciąży. Kiedy zabraknie wsparcia z jego strony, a inni bliscy nie wypełnią tej luki, to może być niebezpieczny stan. Różne są związki i różne są historie. Czasami to właśnie ciąża staje się otrzeźwieniem dla kobiety. Myśli: ja mogłam dawać się ranić, ale nie pozwolę na to, aby moje dziecko dorastało w takich warunkach. Czasami rozstanie będzie najlepszą z możliwych decyzji, ale to bardzo ważne, aby kobieta w tak wrażliwym momencie życia mogła się odwołać do innych źródeł wsparcia.

Zdjęcie ilustracyjne (Pixabay)

Hanna, 41 lat

To był mój pierwszy raz w Anglii, po studiach pojechałam na rok, żeby podszkolić język. Will zaczepia mnie na koncercie i tak się zaczyna. Szarmancki, dziewięć lat starszy. Nikt wcześniej na mnie w ten sposób nie patrzył. Pyta, o której kończę pracę, a gdy wychodzę, już czeka pod drzwiami. W ciągu dwóch tygodni właściwie stajemy się parą.

Wiem, że jest w trakcie rozwodu i ma dwójkę dzieci. Szybko poznaję chłopców, jeździmy razem na wycieczki. Czasem ich przy mnie strofuje, bywa szorstki, ale wtedy wciąż patrzę na wszystko przez różowe okulary. Wybaczam, kiedy robi mi sceny zazdrości. Na święta zabiera mnie do swojej mamy. Podczas rodzinnej sprzeczki ktoś z rodziny szepcze mi do ucha: "Uważaj, w co się pakujesz".

Po roku w Anglii nie chcę dłużej pracować w sklepie, a nigdzie indziej nie chcą mnie przyjąć. Decyduję się na powrót do Polski. Szybko dostaję pracę w korporacji w Gdańsku. Will jest niepocieszony, ale nie protestuje. Ja raz podskórnie czuję, że to nie jest mężczyzna dla mnie, raz tęsknię za nim do szaleństwa. Piszemy do siebie, zaczynamy odwiedzać się nawzajem. W końcu Will podejmuje próbę przeprowadzki do Gdańska. Raz, potem drugi. Nie wypala.

Wszystko jest nie tak, jak trzeba, według niego śmiesznie zarabiam, sam nie potrafi się tu odnaleźć. Wyjeżdża do Irlandii, do Dublina. Obiecuję mu, że spróbuję poszukać tam pracy. Pomyślałam, że pojadę tylko pod warunkiem, że znajdę coś na podobnym stanowisku co tutaj. Chcę w końcu sprawdzić, jak nam się będzie żyło razem dłużej niż kilka miesięcy, i podjąć jakąś ostateczną decyzję.

Niespodziewanie szybko dostaję zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną. Lecę na spotkanie do Dublina, to nie są jeszcze czasy zdalnych rozmów. Dobrze mi poszło, dostaję tę pracę. Na koniec spotkania przyszły szef mówi: "Kochana, tylko proszę cię, przyjedź, żebyś nas nie wystawiła". A ja wciąż nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Cieszymy się obydwoje jak wariaci!

Niebawem ląduję w Gdańsku. Wypowiedzenie złożone, nowe papiery podpisane. Biorę się do pakowania. Zauważam, że okres mi się spóźnia, ale się nie przejmuję. Wiem, że to niemożliwe, żebym była w ciąży. Czasem po prostu tak bywa, gdy się często lata samolotem. Po dwóch tygodniach dla świętego spokoju kupuję test ciążowy. Pokazuje dwie kreski.

Nie wierzę. Stwierdzam, że trafił mi się wadliwy egzemplarz. Spokojnie idę do apteki po kolejny, myśląc o tym, co jeszcze mi zostało do załatwienia przed wylotem. Znów dwie kreski. Wciąż nie dowierzam, dzwonię umówić się do ginekologa. Idę do niego z nadzieją, że to jakaś pomyłka. Ale on kończy mnie badać i mówi: "Gratulacje!".

Strach, rozpacz, panika. Nie mogę spać w nocy, budzę się co chwilę. W głowie gonitwa czarnych myśli. Nigdy nie czułam instynktu macierzyńskiego, nie zachwycałam się dziećmi, przeciwnie – choć byłam już po trzydziestce, temat macierzyństwa dla mnie nie istniał.

Nagle jakby klapki spadły mi z oczu. Przestaję być zakochana, zastanawiam się, czy ja w ogóle chcę z tym człowiekiem iść przez życie. Miałam to sprawdzić po przeprowadzce do Dublina. A teraz? Przecież nawet roku nie przepracuję, nie dostanę macierzyńskiego. Będę od niego kompletnie uzależniona.

Zdjęcie ilustracyjne (Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl)

Idę do kafejki internetowej i za pośrednictwem holenderskiej fundacji zmawiam tabletki poronne. Jest 2013 rok, boję się, że jak zamówię z domu, to ktoś mnie namierzy. Płacę 100 euro darowizny i czytam. Mają stronę w wielu językach. Jest tam napisane, jak działają tabletki, kiedy można je stosować. Są historie kobiet, które z nich skorzystały. Jedne mają wyrzuty sumienia, inne się cieszą. Nie wiem, jak będzie ze mną, ale teraz łapię pierwszy głęboki oddech od tygodnia i dzwonię powiedzieć Willowi o ciąży. On się cieszy.

Przylatuje kilka dni później, razem zastanawiamy się co dalej. Najpierw proponuje, żebym poszła choć na chwilę do nowej pracy w Dublinie, a potem się zobaczy. Zaraz jednak zmienia zdanie. Stwierdza, że sam naszej trójki nie utrzyma, więc lepiej będzie, jak on przeniesie się tutaj. Obecny pracodawca ze względu na ciążę ma obowiązek pozwolić mi zostać, mimo że jestem na wypowiedzeniu. 

– Co tu będziesz robił? – pytam.
– Będę ci pomagał, jak wrócisz do pracy po macierzyńskim.

Zaczynam płakać. Nie chcę dwójki dzieci na utrzymaniu. Will patrzy na mnie i nagle wypala:

– Wiem, dlaczego ty się nie cieszysz. To nie jest moje dziecko! Ale nie martw się, tak cię kocham, że wychowam jak własne.

Wpadam w szał, zaczynam drzeć się jak opętana. Wtedy on popycha mnie na łóżko. Krzyczę jeszcze głośniej. "Co robisz, idioto, jestem w ciąży!" Każę mu się wynosić. Ale on ani drgnie. Zaczyna mnie uspokajać, tłumaczy, że to hormony. Niedługo potem wyjeżdża, choć żadna decyzja wciąż nie zapadła. Wtedy jeszcze nie wiem, że to nasze ostatnie spotkanie.

Nie wiem, co robić. Will wydzwania i powtarza, że to nie jego dziecko, ale mnie kocha. Musimy być razem, bo inaczej zrobi sobie krzywdę. Każdego dnia grozi, że się zabije. Ja tu mam pracę i rodziców, odrobinę poczucia bezpieczeństwa. Myśli pędzą, nie zatrzymują się nawet na chwilę. Wtedy przychodzą tabletki i kiedy mam je w ręce, schodzi ze mnie większość napięcia.

Ogarnia mnie spokój, jakby ktoś zdjął mi z pleców wielki ciężar. Już na chłodno analizuję, ile mam lat, jaka jest moja sytuacja zawodowa i finansowa. Po kilku godzinach jestem zdecydowana. Nagle dzwoni telefon, matka Willa.

– Jeśli nie będziecie razem, masz usunąć tę ciążę! Mój wnuk nie będzie wychowywał się bez ojca!
– Urodzę – odpowiadam i się rozłączam.

Dopiero teraz dzwonię powiedzieć mojej mamie, że zostanie babcią.

Na czas ciąży i porodu przenoszę się do rodziców. Z jednej strony się cieszę, bo na USG widać już maluszka. Ale to taka radość podszyta strachem. Martwię się o pieniądze i jak sobie poradzę, gdy skończy się macierzyński. Cały czas myślę o Willu. Ciągle mam nadzieję, że się opamięta. Zrozumie, że te szantaże, to, w jaki sposób mnie traktuje, jest niewłaściwe. Fantazjuję, że przyjeżdża i się nami opiekuje. Zamiast tego on co jakiś czas pisze do mnie na Facebooku, że mnie kocha. Ale ani razu nie pyta, co z dzieckiem i jak się czuję.

– Czy przyjedziesz podpisać dokumenty dotyczące ojcostwa? – pytam.
– Chodzi ci tylko o alimenty i pieniądze! – odpowiada, tak jakby był jakimś bogaczem.

Prawniczka mnie zachęca, ale nie wnoszę sprawy do sądu. Miałam tyle przepłakanych dni i nocy, że chyba nie udźwignęłabym tego emocjonalnie. Czuję się samotna jak nigdy w życiu.

Po urodzeniu dziecka pomagają mi rodzice. Nie wiem, skąd biorę siłę, ale robię studia podyplomowe. Udaje mi się też zaciągnąć kredyt na mieszkanie bez wkładu własnego. To ostatni moment, kiedy takie dają. Po macierzyńskim wracamy do Gdańska. Nie jest łatwo. Zarabiam trzy tysiące. Rata kredytu 1500 zł miesięcznie, 800 zł za żłobek.

Zostaje mi 200 zł na życie. Mam jeszcze trochę oszczędności z tego, co zarobiłam w Anglii. Topnieją z miesiąca na miesiąc. Boję się zmienić pracę, ale nie mam wyjścia, muszę to zrobić dla nas. Na szczęście się udaje, zaczynam lepiej zarabiać i w końcu mogę złapać oddech.

Syn ma cztery lata, kiedy pierwszy raz zadaje pytanie: "Dlaczego wszyscy mają tatę, a ja nie mam?". Will nigdy nie zapytał o dziecko. Do tej pory nie wie nawet, czy to chłopiec, czy dziewczynka.

Zdjęcie ilustracyjne (Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl)

Aleksandra Fabjańska, psycholożka, psychoterapeutka, specjalizuje się w poradnictwie okołoporodowym

Społecznie lubimy podtrzymywać bardzo idylliczny obraz ciąży. W rzeczywistości jednak najbardziej naturalnym stanem psychicznym w ciąży jest ambiwalencja. I ta ambiwalencja może mieścić wszystkie możliwe uczucia. Kobieta w tym samym czasie może i się cieszyć z ciąży, i fantazjować, jak by to było, gdyby jej nie było. Trudne, kryzysowe doświadczenia w czasie ciąży, takie jak rozstanie, będą podbijać tę ambiwalencję. Z jednej strony kobieta może się jeszcze bardziej sklejać z dzieckiem i czuć "teraz jesteśmy już tylko my dwoje". Z drugiej strony może też złościć się na dziecko, ponieważ jego pojawienie się zmienia wszystko.

To, czy łatwiej porzucać, czy być porzuconym, jest osadzone w naszych wewnętrznych doświadczeniach. Jednak bycie porzuconą, w dodatku niespodziewane, będzie generować poczucie braku kontroli, które i tak jest obecne w ciąży. Kobieta w ciąży zmienia się i nie ma na to wpływu. Choćby uparła się ze wszystkich sił, to nie powstrzyma tego, że jej brzuch rośnie, ciało się zmienia, a dziecko zmieni jej rozkład dnia. Takie tracenie wpływu na swoje życie jest trudne nawet w zaplanowanej, wyczekiwanej ciąży w udanym związku. W sytuacji rozstania z ojcem dziecka to uczucie braku kontroli i przewidywalności może stać się nie do zniesienia.

***

Maria Organ. Dziennikarka, reporterka, kulturoznawczyni. Najchętniej pisze o kobietach i oczekiwaniach społecznych. W wolnych chwilach czyta i tańczy.