Rodzina
Zdjęcie ilustracyjne (Fot. Robert Robaszewski / Agencja Wyborcza.pl)
Zdjęcie ilustracyjne (Fot. Robert Robaszewski / Agencja Wyborcza.pl)

Kaja, 33 lata, Trójmiasto 

Ona ma żal. Wspólnym znajomym wyrzuciła wprost, że wszyscy się od niej odsunęliśmy, bo ma dziecko. Wiem, że może tak myśleć. Ale w moim przypadku nie chodziło o dziecko, tylko o nią.  

"Ty jeszcze nie wiesz, że robisz źle, ale ja już wiem" – często rzucała takimi hasłami. Nie akceptowała moich wyborów. Krytykowała mężczyzn, z którymi się spotykałam, i frustrowała, że nie żyję tak, jak by tego chciała. Czara goryczy się przelała, gdy podjęła za mnie decyzję dotyczącą wspólnego wyjazdu i za moimi plecami przedstawiła ją naszym znajomym. Nawet nie przyszło jej do głowy, żeby mnie zapytać. Zabolało. Niedługo potem zdałam sobie sprawę, że jej zachowania przypominają zachowania mojego ojca. Nigdy jej o tym nie powiedziałam. Zaczęłam jej unikać.  

O jej ciąży dowiedziałam się przez telefon. To najlepszy dowód, że już wtedy nie byłyśmy blisko. Wcześniej widywałyśmy się z byle powodu, niemal codziennie. Mieszkamy po sąsiedzku. Gdy zadzwoniła, pogratulowałam radosnym głosem, ale tak naprawdę to się bałam. Czułam, że z jej chorobliwą potrzebą kontroli to może się źle skończyć. Niewiele się pomyliłam. 

Kiedy urodziła córeczkę, pomyślałam: między nami bywało różnie, ale teraz chcę być dla niej wsparciem. Tylko nie potrafiłam się przełamać. Wracał do mnie ten ojciec.  

Czas płynął, po dwóch miesiącach wpadłyśmy na siebie na parkingu. Zaprosiła mnie do domu. Przed wizytą dostałam litanię zakazów i nakazów. Instrukcję, jak mam się zachowywać, kiedy się pojawię w pokoju, w którym jest dziecko. Poszłam na wyznaczoną godzinę, bez perfum, jak kazała. Było dziwnie, ale chyba wszystkie matki na początku są przejęte swoją rolą. Na szczęście szybko nadeszła pora karmienia i mogłam się ulotnić. Po spotkaniu już wiedziałam, że nie jestem w stanie dalej utrzymywać tej relacji. Zrozumiałam, że nie chcę patrzeć, jak ona wychowuje tę dziewczynkę. I przeżywać swojego dzieciństwa na nowo. Po prostu się bałam. A teraz boję się jeszcze bardziej, słysząc historie opowiadane przez wspólnych znajomych.  

Jest źle. Wszyscy się martwią, szczególnie o jej męża. To łagodny człowiek, chyba właśnie przechodzi jakieś załamanie. Ona zawsze trzymała go pod pantoflem. Ale od kiedy ich córka przyszła na świat, jest coraz gorzej. Narzeka na niego, ma wieczne pretensje. Ostatnio wypłakiwała się znajomym, że on za mało pomaga jej przy dziecku. Byli zdziwieni, bo zawsze, gdy dzwonią, to on jest z córką. Nie ma szans, żeby wyciągnąć go samego z domu. Ja też ciągle widzę, jak spaceruje z małą.  

Zdjęcie ilustracyjne (Fot. Małgorzata Kujawka / Agencja Wyborcza.pl)

Rozumiem, że jest matką i może być zmęczona, ale chyba nie dlatego, że nikt jej nie pomaga. Obydwoje pracują z domu. Każde na pół etatu, żeby być z dzieckiem w najważniejszych momentach. Stać ich na to. Oprócz męża w domu codziennie jest jej teściowa, na przynajmniej osiem godzin. Można wtedy odpocząć, prawda? Problem w tym, że ona ma obsesję na punkcie swojego dziecka. Wszystko musi być perfekcyjnie, tak jak wyczytała w książkach. Smoczka nie, pampersów nie, wszystko eko i naturalne. Gdy jest w domu, nie spuszcza tej dziewczynki z oka. Nic dziwnego, że pada ze zmęczenia. Tylko dla dziecka to chyba nie jest dobrze, jak obserwuje rodziców w takim stanie. Oni wszyscy są ze sobą niemal całą dobę. Codziennie od trzech lat. W teorii to może jest rodzicielstwo bliskości, ale w praktyce tam nie widać szczęścia.  

Od kiedy ich córka jest na świecie, widziałyśmy się trzy, może cztery razy, żeby dłużej pogadać. To ona proponuje spotkanie. Kawę, obiad albo spacer nad morzem. Córeczkę zawsze wtedy z kimś zostawia. Nie wiem, może z mężem, który jej nie pomaga? Jednego razu, kiedy przyszła wymęczona, już nie wytrzymałam. Powiedziałam jej, że przecież ta córka wszystko czuje. Przyznała, że faktycznie, gdy ona jest zdenerwowana, to i dziecko trudniej uspokoić. Ale nic z tym więcej nie zrobiła. A ja nie mam odwagi więcej się wtrącać.  

Wyrzuty sumienia? Do tej pory mam. Może byłabym tym głosem z zewnątrz, który ochroniłby tę małą. Wiedziałaby, że ma taką ciocię, która ma inną energię. Ale ja się już boję tego dziecka. Widuję je z ojcem albo babcią na spacerze i nie wiem, jak zagadać. Ta dziewczynka jest wychuchana, taka bardzo delikatna. Spokojne ruchy, cichy głosik. Bardzo wrażliwa, widać to po niej. Nie wiem, jak z nią obcować, żeby jej nie skrzywdzić. Z dziećmi innych koleżanek mam luz. Jedna ma dwóch synów, obydwaj mnie uwielbiają. Nie boję się, że powiem coś nie tak, gdy jesteśmy razem. A w przypadku małej nie wiem, co mówić. Co wolno, a czego nie. Na co jest gotowa. Lęk jej matki rozprzestrzenił się na nas wszystkich. Znajomi, którzy mają dzieci, też nie czują się dobrze w ich towarzystwie. Ich dzieci – tak samo, bo ona kontroluje wszystkie zabawy. Kiedy coś jej się nie podoba, to wkracza do akcji. Cały czas jest spięta, żeby córce nic się nie stało. 

Nie wiem, czy można jej pomóc. Co musiałoby się wydarzyć, żeby posłuchała kogoś innego niż siebie. 

Zobacz wideo "Obowiązkiem dorosłych jest zrobienie wszystkiego, by dzieci nie cierpiały"

Julita, 37 lat, Warszawa 

Nigdy nie miałam dużego grona koleżanek. Stawiałam raczej na kilka bliższych relacji. Byłyśmy bezdzietne, każda z nas intensywnie pracowała, więc w tygodniu trudno było się spotkać, ale w weekend zawsze starałam się znaleźć wolną chwilę. Zobaczyć się z jedną, drugą albo trzecią. Niezależnie od siebie, bo dziewczyny się nie znały, a ja bardziej niż grupowe spędy cenię indywidualne spotkania. Zdarzały się też wyjazdy, zwykle to ja je organizowałam.  

A potem zaszłam w ciążę i wszystko się posypało. 

Kiedy powiedziałam jednej z koleżanek o ciąży, odparła, że właśnie poroniła. Nie wiedziałam, jak zareagować. Nie mówiła wcześniej, że planują dziecko. Powiedziałam, że mi przykro. Z racji mojego wieku dużo czytałam o ryzyku wad genetycznych i możliwości poronienia, o tym, czego można się spodziewać, szczególnie w pierwszych miesiącach. Próbowałam jej to delikatnie przekazać. Skupiłam się na stronie zdrowotnej. Jeśli ciąża jest utracona na początkowym etapie, jak u niej, to często znaczy, że tak po prostu miało być. Zarodek prawdopodobnie nie rozwijał się prawidłowo. Lepiej w tę stronę, niż gdyby dziecko miało urodzić się chore i umrzeć zaraz po porodzie. Wiemy przecież, jaka jest sytuacja w Polsce po wyroku Trybunału Konstytucyjnego. A ona jest młodsza ode mnie, ma szansę na zdrową ciążę. Używałam racjonalnych argumentów, próbując ją w ten sposób jakoś podnieść na duchu.  

Moje emocje? Powiedziała wprost, żebym nie okazywała radości, bo nie ma na to siły. Pewnie, że zabolało. Szczęście musiałam schować do środka. Mogłam je dzielić z mężem i członkami rodziny, z nią nie było mi dane. Nasza relacja mocno się osłabiła. Po tym spotkaniu widziałyśmy się może dwa razy. Nie dałam jej znać, że urodziłam. Po reakcji na ciążę uznałam, że to nie jest dobry pomysł. Mamy wspólnych znajomych, więc musiała wiedzieć, że dziecko jest już na świecie. Nie dostałam żadnych gratulacji ani nic takiego.  

Kolejna koleżanka po prostu się oddaliła. Od osób trzecich dowiedziałam się, że też straciła ciążę. Ale może to nie jest kwestia poronienia, tylko stylu życia? Mówi się, że matka to stan umysłu, szczególnie na początku. Może ona się nastawiła, że ja się zmienię? Nie wiem. Nie miałam zbyt dużo czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Mieliśmy poważne problemy zdrowotne, ja i dziecko. Nie miałam czasu roztrząsać, dlaczego ktoś nie chce utrzymywać ze mną kontaktu.  

Były momenty, że brakowało mi kogoś, komu mogłabym się wyżalić. Na szczęście nie zostałam całkiem sama. Została ze mną jedna, prawdziwa przyjaciółka. O trwaniu tej relacji chyba przesądził czas, byłyśmy przy sobie od dawien dawna.  

Zdjęcie ilustracyjne (Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Wyborcza.pl)

Czy poczułam się opuszczona? Nie, ale uczucie zawodu się pojawiło. Jeśli masz z kimś kontakt i on nagle się kończy, trudno nie czuć rozczarowania. Kilka razy proponowałam wspólne wyjście, ale za każdym razem spotykałam się z odmową. W końcu przestałam.  

Kiedy koleżanek zabrakło, odświeżyłam relacje z osobami, które mają już dzieci albo są w ciąży. Może wreszcie gdzieś się wybiorę na kawę? Jeszcze się nie udało, ale dopiero mija mi okres połogu. Mam nadzieję, że w końcu uda się gdzieś wyrwać bez dziecka i będę miała z kim wyjść.  

Aleksandra Fabjańska, psycholożka, psychoterapeutka, specjalizuje się w poradnictwie okołoporodowym 

"Teraz to się zacznie!", "No to się wam skończy!" – takie teksty często słyszą pary oczekujące dziecka, bo takim schematem operujemy społecznie. W obiegowej opinii młoda matka jest zainteresowana wyłącznie swoim dzieckiem. O niczym innym nie mówi i na nic innego nie ma czasu. Cóż, gdyby młoda matka rzeczywiście była w stanie skupić się wyłącznie na dziecku i czerpać z tego radość, to byłaby bardzo przyjemna wizja! Jednak rzeczywistość bardzo rzadko tak wygląda.  

Jeszcze nigdy w historii ludzkości młoda matka nie była tak samotna jak dziś, często na 10 godzin zamknięta z niemowlęciem sama w mieszkaniu. Taki układ jest niepokojąco znormalizowany. Musimy być świadomi, że choć wiele kobiet w ten sposób funkcjonuje, jest to niesamowicie trudne. Mieć przy sobie przyjaciółkę, której można opowiedzieć o swoich przeżyciach bez cenzury, to wielkie wsparcie. I z drugiej strony – mieć przy sobie przyjaciółkę, która wkłada wysiłek, aby pomóc wzrastać młodemu człowiekowi, może być wielką wartością. Jednak obie strony muszą pozostać elastyczne, otwarte na inność, znosić swoją zazdrość i być gotowe się zmieniać.  

Moment, w którym jedna kobieta roni, a druga rodzi, naturalnie będzie przynosił dużo trudnych uczuć. Obydwie będą w bardzo wrażliwym momencie życia. Być może to przetrwają i będą się dzielnie wspierać. Ale możliwe też, że ich przyjaźń przygaśnie. Aż do momentu, w którym każda z nich na powrót wyreguluje swoje emocje i będzie gotowa na konfrontację z uczuciami innymi niż swoje. 

Katarzyna, 38 lat, Wrocław 

Zawsze miałam wokół siebie sporo koleżanek, również w pracy. Byłyśmy w bliskich relacjach. A potem kolejno każda zachodziła w ciążę. Zdarzyło mi się płakać w łazience, po tym jak ostatnia dotąd bezdzietna ogłosiła, że pójdzie na macierzyński. Natychmiast się od niej odsunęłam.  

Mam jedną przyjaciółkę, z którą utrzymuję kontakt, mimo że ma dziecko. Zaszła w ciążę w najtrudniejszym dla mnie momencie. Nie sądziła, że w jej przypadku to w ogóle będzie możliwe, miała poważne problemy z tarczycą. Długi czas mi nie mówiła, bo się bała. Wiedziała, jak zareagowałam na wieść o ciąży koleżanki z pracy. W końcu to z siebie wykrztusiła, bo nie chciała, żebym dowiedziała się od kogoś. Powiedziałam, że cieszę się jej szczęściem i mam nadzieję, że między nami nic się nie zmieni. Pobożne życzenia. Widziałyśmy się kilka razy, kiedy była w ciąży. Przychodziłam potem do domu i płakałam.  

Jak jej córeczka przyszła na świat, zdarzyło nam się rozmawiać o tym, co ja czuję. Ale co można z tym zrobić? Przecież ona nie zacznie udawać, że nie ma dziecka. Nie można tego od nikogo wymagać. Nigdy nie śmiałabym o coś takiego prosić. To ja muszę się z tym uporać. Wiem przecież, że są gorsze dramaty w życiu. Mój mąż mało nie umarł. 

Wzięliśmy ślub w 2016 roku. Po roku starań pomyślałam, że może trzeba będzie wdrożyć jakieś leczenie. Wtedy mąż trafił pod nóż. Przeszedł bardzo poważną operację, jego życie wisiało na włosku. Musieliśmy odłożyć marzenia o dziecku, najpierw na jakiś czas, później bezterminowo. W tej chwili nasze opcje są żadne. Ja co prawda jestem w trakcie leczenia, ale ta sprawa jest wielowymiarowa. Po operacji mąż bardzo się zmienił, trudno z nim o tym nawet rozmawiać. Uważa, że jego stan zdrowia jest na tyle niestabilny, że nie powinniśmy pakować w to jeszcze dziecka. Każdą rozmowę ucina. Uważa, że nie powinien być ojcem, skoro może w każdej chwili odejść. Nie chce słyszeć o adopcji. 

Pragnę dziecka, ale też bardzo kocham mojego męża. Jesteśmy na rozdrożu. Nie chcę odpuścić, ale muszę się liczyć z jego zdaniem i uszanować jego pogląd w tej sprawie. Mogłabym powiedzieć, że macierzyństwo jest dla mnie ważniejsze niż małżeństwo, i znaleźć sobie kogoś nowego, ale mam już swoje lata i wcale bym tego nie chciała.  

Nie jestem pogodzona z sytuacją, dlatego bardzo mi jest trudno spotykać się z koleżankami, które są mamami. Często słyszę komentarze, że dziewczyny, które urodziły, mają pieluszkowe zapalenie mózgu. Chcą rozmawiać tylko o dzieciach albo zajmują się wyłącznie rodziną, a dla przyjaciółek przestały mieć czas. Ja nie poczułam się opuszczona przez przyjaciółkę. To ja się odsunęłam i przestałam mieć czas dla niej. Nie byłam w stanie znieść jej szczęścia.  

Zdjęcie ilustracyjne (Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Wyborcza.pl)

Rozmawiałyśmy o tym, ale co można w takiej sytuacji powiedzieć? Chyba nic. Przyjaciółka w problemach z bezpłodnością mi nie pomoże. W rozmowie z mężem też nie. Ona może mi tylko współczuć. Czasem zaprosić do siebie i sprawić, że będę uczestniczyć w życiu jej i dziecka, ale to będzie wciąż jej dziecko, nie moje. Najczęściej odrzucam jej zaproszenia. Niedawno były drugie urodziny jej córeczki. Zaprosiła inne osoby z dziećmi i mnie. Chciała dobrze, ale pomyśl, jak ja bym się tam czuła? Nie chcę komuś psuć imprezy swoim bólem. A nie potrafię go opanować. Ograniczam więc spotkania. Przyjaciółka to rozumie.  

Mamy głównie kontakt telefoniczny, czasem wysyła mi zdjęcia małej. Czy wolałabym ich nie oglądać? Różnie. Cieszę się, że mała się dobrze rozwija, a moja przyjaciółka ma szczęśliwą rodzinę. Ale czasem aż do szpiku jej zazdroszczę. Wstydzę się tego, ale mam pretensje do losu, że nawet ona, która miała rozwaloną tarczycę, mnóstwo problemów i życiowych perypetii, w końcu ułożyła sobie życie i ma dziecko. A ja nie. Jestem pewna, że mi współczuje i chce mnie wspierać, ale syty głodnego nie zrozumie.  

Czy mam z kim o tym porozmawiać? Nie mam żadnej bezdzietnej koleżanki. Jestem blisko ze swoją mamą, ale nie poruszamy tematu dziecka. Ona uważa, że mój mąż za mało się stara. Unieszczęśliwia mnie, a ja się na to godzę. Ja wiem, że jemu też jest ciężko. Jest sporo ludzi, którzy nie chcą mieć dzieci i cenią sobie luźny tryb życia, więc staram się cieszyć tym, że mamy z mężem dużo czasu dla siebie. Ale to jest podszyte poczuciem pustki i goryczą. Cierpimy oboje, bo trudno nie mieć do siebie żalu. To nie jest sprzeczka o to, co zrobimy na obiad.  

Joanna, 44 lata, Warszawa 

Grałam w trzech zespołach rockowych na klawiszach. W jednym z przyjaciółmi. Sami panowie i ja, ale w towarzystwie zawsze były też kobiety. Ich żony, siostry, partnerki. Miałam wtedy stado znajomych, nawet kilku fanów. Stale z ludźmi. W trasie, w klubach, na koncertach. Szybko, głośno i bardzo satysfakcjonująco.  

Każdy wyjazd był inny, ale w drodze zwykle rozmawialiśmy o życiu i muzyce. O problemach finansowych, sercowych albo rodzinnych. Głęboko i szczerze. To było coś, co naprawdę lubiłam. Byliśmy jak rodzina. Wspieraliśmy się też na co dzień. Zdarzało się jechać do kogoś w środku nocy z interwencją w kryzysie. Czasem było śmiesznie, czasem strasznie, zawsze blisko. Wyjątkowa grupa przyjaciół. 

Podczas jednej z tras koncertowych poznałam gitarzystę z innej kapeli. Dzieliliśmy z nimi autokar. Niby banał, ale skończył się związkiem. Szybko zamieszkaliśmy razem. Cały mój zespół nam kibicował. Ślub był dla wszystkich naturalny, wesele to była feta na 200 osób. Bajka trwała w najlepsze, aż po roku bęc! Ciąża. Test zrobiłam tuż przed wyjściem na próbę. Jak zobaczyłam dwie kreski, to zaczęłam wyć. Nie ze szczęścia, ale wystarczyły dwie godziny i jakoś to sobie poukładałam w głowie. Byliśmy po trzydziestce, nie działa się żadna tragedia. Mąż był szczęśliwy, kompletnie nie rozumiał mojej pierwszej reakcji.  

Zdjęcie ilustracyjne (Fot. Krzysztof Szatkowski / Agencja Wyborcza.pl)

Nie zadzwoniłam najpierw do mamy czy brata, tylko do wokalisty. Powiedziałam, jak jest, że za pięć miesięcy będziemy musieli zrobić krótką pauzę. Przyjął to dobrze, sam miał już dzieci. Reszta zespołu dowiedziała się od niego, bo akurat siedzieli razem na piwku.  

Miesiąc później dostałam link do ogłoszenia. Podesłał mi go ówczesny basista, jedyna osoba spoza naszego towarzystwa. Mój zespół, moi najbliżsi przyjaciele szukają za moimi plecami osoby na moje miejsce. Nie na zastępstwo, na moje miejsce! Najpierw wpadłam w rozpacz, potem we wściekłość. Nie pamiętam wiele z naszych rozmów. Wiem tylko, że było ich kilka. Po którymś "źle nas zrozumiałaś" przestało do mnie cokolwiek docierać. Drugi zespół zrobił bardzo podobnie. Powiedzieli, że "prawdopodobnie nie będę miała czasu, więc lepiej już teraz się rozstać".  

Z trzecią kapelą grałam jeszcze dwa lata. W kwietniu nagraliśmy płytę, urodziłam na początku maja. Dało się. Młoda była na kilkunastu koncertach pod opieką taty. To jednak zupełnie inni ludzie. Z innego miasta, sporo młodsi. Z czasem nasze drogi po prostu się rozeszły. Nie było między nami przyjaźni, mało rozmawialiśmy o osobistych sprawach. Tylko muzyka i robota do zrobienia. Owszem, zdarzały się imprezy na wyjazdach, to byli w porządku ludzie, ale nie wytworzyła się między nami głęboka relacja. A ponieważ innych "przyjaciół" nie miałam, zostałam sama jak palec. 

Druga, trzecia ciąża i oto jestem. Samotna 44-letnia kobieta. Bez przyjaciół i bez chęci nawiązywania bliższych znajomości. Tylko ja i moje rodzinne życie. Do muzyki jakoś nie jestem w stanie wrócić. Dźwięki niby nie są temu nic winne, ale głowa uważa inaczej. 

Aleksandra Fabjańska, psycholożka, psychoterapeutka 

Ciąża zmienia relacje przyjacielskie. Pytanie, czy ta konkretna relacja jest na tyle pojemna, żeby różne uczucia mogły się w niej pojawić, nie nabierając destrukcyjnej mocy. Bo czy relację, w której jest miejsce wyłącznie na przyjemne emocje, można nazwać szczerą przyjaźnią? Chyba raczej miłą znajomością. W każdej prawdziwej przyjaźni pojawia się to, co satysfakcjonujące: radość, przywiązanie, humor, przygody. Ale też to, co trudne: złość, wściekłość, zazdrość, zawiść. Czy relacja dotąd partnerska zniesie chwilową „skośność"? Skośność, bo wcześniej nasze życia wyglądały podobnie. A teraz przyjaciółka zyskuje bezcenne doświadczenie życiowe, opiekując się swoim dzieckiem, ale jest bardziej bezbronna, krucha i zmęczona. Będzie potrzebowała wsparcia i zrozumienia.  

Judith Viorst w książce "To, co musimy utracić" pisze: „Przyjaźnie, podobnie jak inne związki, krępuje nasza ambiwalentna postawa: kochamy, ale i zazdrościmy, kochamy, ale i rywalizujemy. Chociaż warto zauważyć, że ta ambiwalencja, która dotyczy wszystkich naszych dorosłych więzi, w przyjaźniach jest najsłabsza. W przyjaźniach miłość bierze górę nad nienawiścią. Przyjaciele przyczyniają się do naszego osobistego wzrostu i dzięki nim możemy doświadczać wielu przyjemności. To dzięki przyjaciołom muzyka jest słodsza, wino ma pełniejszy smak, śmiech dźwięczy donośniej". 

Maria Organ. Dziennikarka, reporterka, kulturoznawczyni. Najchętniej pisze o kobietach i oczekiwaniach społecznych. W wolnych chwilach czyta i tańczy.