Rodzina
Billboard 'Gdzie są te dzieci?' w Warszawie (Adam Stępień / Agencja Wyborcza.pl)
Billboard 'Gdzie są te dzieci?' w Warszawie (Adam Stępień / Agencja Wyborcza.pl)

Jednocześnie w Polsce obowiązuje zakaz aborcji ze względu na wady letalne, nie finansuje się in vitro, matkom grozi utrata pracy, brakuje mieszkań, żłobków i przedszkoli, a nauczyciele odchodzą ze szkół publicznych. Na jeszcze jedną sprawę zwraca uwagę kampania Pomagam.pl i agencji Feeders. W odpowiedzi na billboardy Fundacji Nasze Dzieci z pytaniem "Gdzie są TE dzieci?" wywiesili własne: "TU jestem", ze zdjęciami chorych dzieci potrzebujących wsparcia, którego ich rodzinom nikt nie daje.

– Zdarza się, że przychodzą do mnie kobiety i mówią, że leczą się na bezpłodność. W zasadzie nie ma medycznych przeciwwskazań, żeby zajść w ciążę, ale się nie udaje. Kiedy w rozmowie dogrzebujemy się do głównego powodu, to najczęściej jest silny lęk przed urodzeniem chorego dziecka – mówi Teresa Krzyżowska, pedagożka, psychoterapeutka. – To zjawisko mocno nasiliło się w ostatnim czasie. Kobiety jeszcze nie są w ciąży, a już opowiadają z lękiem i takim bólem w środku, że nie wyobrażają sobie sprowadzić na świat dziecka, które miałoby cierpieć z powodu głębokiej niepełnosprawności. Nie dość, że nie dostaną pomocy od państwa i same będą musiały sobie radzić, to zadają sobie naprawdę trudne pytania. Jeśli ja decyduję się urodzić dziecko, które na moich oczach będzie cierpiało i umierało, to kim ja jestem? Jakie okrucieństwo musi być we mnie, żebym była gotowa patrzeć, jak druga istota tak się męczy? A w Polsce już nie ma wyboru.

Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje na wakacje

Na pytanie, czy Polska jest dobrym krajem do tego, żeby zakładać rodzinę, być matką, mieć dzieci, aż 55 proc. badanych kobiet i ponad połowa matek odpowiedziało przecząco – wynika ze wspólnego badania Katarzyny Pawlikowskiej, Garden of Words i SW Research.

Ale nie tylko o lęki chodzi. Kobiety po trzydziestce, nawet jeśli uwolniły się od cudzych oczekiwań, często pozostają zakładniczkami czasu i wewnętrznej presji. Pytane, czy chcą zostać mamą, odpowiadają: nie wiem.

Na pytanie o to, czy chcą mieć dziecko, niektóre kobiety odpowiadają: nie wiem (shutterstock)

AGNIESZKA, 36 lat

Życiowo jestem ogarnięta. Od 11 lat pracuję jako przedstawicielka handlowa w branży stomatologicznej. Mam mieszkanie. Ponad 60 m, już bez kredytu. Świetne warunki do założenia rodziny. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby mieć dziecko. Poza jedną techniczną kwestią: nie mam faceta. Rozstaliśmy się miesiąc temu.

Poznałam go przez Tindera. Miałam 33 lata i pierwszy raz poczułam, że kurczy mi się czas. Co się wtedy czuje? Taka lekka panika. Zainstalowałam aplikację, połączyła nas jeszcze tego samego dnia. Sparowała mnie jeszcze z kilkoma innymi mężczyznami, ale tylko on wyjątkowo o mnie zabiegał. Od pierwszej chwili dawał do zrozumienia, że chce się zaangażować. Miałam trochę wątpliwości, ale zrobił wszystko, żeby je rozwiać.

W tygodniu pytał, gdzie jestem i czy możemy na chwilkę się spotkać. Łapał mnie w drodze na służbowe spotkanie i na parkingu stacji benzynowej wręczał bukiet kwiatów. To było urocze.

W weekendy robiłam kurs doszkalający. Raz zaspałam i poszłam na zajęcia bez śniadania. Godzinę później już był przed uczelnią. Przywiózł wypasione kanapki. Ciemne pieczywo, warzywa, do tego owoce na deser. Koleżanki mało się nie popłakały, a ja byłam w szoku.

Złoty strzał, pomyślałam. Czułam się oszołomiona, nigdy wcześniej nie spotkałam takiego faceta. "Jesteś wspaniała", powtarzał. "Będziesz cudowną matką dla naszych dzieci". Wydawało mi się, że złapałam pana Boga za nogi. Stwierdziłam, że do tej pory nie chciałam dziecka, bo nie miałam sensownego partnera. A teraz wszystko się zmieni.

Wcześniej byłam w związku z 15 lat starszym facetem. Zakochałam się w nim jeszcze na studiach. Był po rozwodzie, miał jedno dziecko i nie chciał kolejnych. Szybko przejęłam jego poglądy. Mówiłam wszystkim, że jest nam cudownie i nie chcę ślubu ani dzieci. Jakbym chciała przekonać cały świat. Byliśmy razem i tylko to się liczyło.

Jak się zorientowałam, że pije, długo wierzyłam, że pójdzie na terapię i nasza miłość zwycięży. Tak zmarnowałam najlepsze lata swojego życia. Odeszłam po sześciu. Musiałam załatać swoje poczucie wartości, więc nie myślałam o dzieciach. Wydawało mi się, że wciąż mam dużo czasu na decyzję. Aż nagle obudziłam się kilka lat po trzydziestce, kiedy nie jest łatwo znaleźć kogoś, kto ma czystą kartę. Nie chciałam drugi raz faceta z dzieckiem. Już to przerabiałam i wiem, jakie są konsekwencje. W takim związku nigdy nie jesteś na pierwszym miejscu.

Całe moje życie było ułożone pod cudze dziecko. Weekendy, wyjazdy, wolny czas – wszystko zaplanowane pod jego córkę. Na początku wydawało mi się, że mamy dobry kontakt. Z czasem zaczęło się rozjeżdżać. Skończyło się tak, że jako dorosła kobieta toczyłam wojnę z 15-latką. O niego. Konflikt na emocje i zagrywki, bo każda chciała być pierwsza. On wtedy zawsze się wycofywał. Nigdy nie wyznaczył granicy, nie powiedział: ty jesteś moją córką, a ty moją partnerką. I jeszcze była żona. Rozstali się wieki temu, ale wciąż robiła mu jazdy. Wydzwaniała w sobotę od siódmej rano z pretensjami, że zapomniał młodej kupić jakiś zeszyt. Już pomijając picie, nie chciałam dla siebie drugi raz czegoś takiego.

'Drugi raz nie chciałam faceta z dzieckiem' (shutterstock)

Chyba dlatego, kiedy pojawił się facet bez bagażu, szybko dałam się złapać. Uwierzyłam, że karta się odwróci i w końcu będzie normalnie. Roztaczał przede mną wizję rodziny, a ja mówiłam sobie: jest dobrze, bez paniki, mam dwa lata, żeby go poznać i zdecydować. 35 lat to jeszcze bezpieczny czas, żeby urodzić. Skoro ja nie jestem zdecydowana, może wystarczy nam jego pewność? Dobrze, że nie zaszłam w ciążę, bo zostałabym sama z tym dzieckiem.

Po kilku miesiącach naszego związku miał wypadek. Operacja, rehabilitacja. Przez jakiś czas był niesprawny i wymagał opieki. Niby miał swoje mieszkanie, ale wolał być u mnie. Przyjeżdżał z torbą ubrań na kilka dni, gotowałam dla niego po pracy. Nastrój mu trochę spadł, bo wcześniej był bardzo aktywny. Teraz nie mógł ćwiczyć. Zaczęło się między nami psuć, przestał mówić o rodzinie i dziecku. Usprawiedliwiałam to okolicznościami. Gdy próbowałam delikatnie zagadnąć, szybko zmieniał temat albo mówił, że dziecko to koszty. Pomyślimy, jak spłaci kredyt za mieszkanie. Potem się okazało, że tego kredytu to mu zostało sześć tysięcy. Mogłabym mu dać taką kwotę od ręki.

W końcu udało nam się wyjechać na pierwszy wspólny urlop. Tydzień u rodziny za granicą. Supermiejsce, darmowy nocleg, do tego pełna lodówka. Okazało się, że podczas wakacji on woli siedzieć w domu, niż coś zobaczyć. Wybraliśmy się raz do sklepu, bo chciał jogurt. Długo stał przed lodówką, w której był olbrzymi wybór, ale nic z niej nie wyciągnął. Nie wiedziałam dlaczego. Po powrocie opowiadał moim znajomym, że najtańszy jogurt kosztował równowartość 8 zł, więc zrezygnował. Myślałam, że spalę się ze wstydu. Już wtedy chciałam z nim poważniej pogadać, ale ciągle coś się działo. Najpierw zaczął się u mnie duży remont. Potem zmarł tata, a ja miałam wypadek.

Po pogrzebie powiedział do wujka, że od dawna jest gotowy się żenić, to ja się waham. Cała rodzina była zaskoczona. Mieli pretensje, co ja odwalam, przecież to taki wspaniały facet. Byłam w szoku. Nie byliśmy nawet zaręczeni, od dawna nie było tematu. "A niby co miałem im powiedzieć?" – rzucił, gdy w końcu zapytałam, po co takie rzeczy opowiada. Wróciłam właśnie od lekarza z informacją, że tym razem to mnie czeka operacja. Będę wyłączona z życia na miesiąc, mówiłam. On siedział niewzruszony na mojej kanapie i oglądał Netflixa. Po chwili odwrócił głowę od ekranu i wymamrotał, że mu przykro. Nie wytrzymałam. Chyba coś we mnie pękło po tej wizycie u lekarza. Chciałam konkretów, ale nie związku z desperacji. Jeśli cię to przeraża, to lepiej, żebyśmy się rozstali, powiedziałam. Wtedy załagodził sytuację. Powiedział, że będzie przy mnie, bo mnie kocha. Poszliśmy spać.

'Powiedział, że ani ślubu, ani dzieci nie będzie' (shutterstock)

Rano zrobił mi kawę i kanapki do pracy. Przytulił i życzył wspaniałego dnia. Wieczorem przywiózł kilka moich rzeczy ze swojego mieszkania i się wymiksował. Powiedział, że ani ślubu, ani dzieci nie będzie. W ogóle sobie tego nie wyobraża. Zawsze można zmienić zdanie, prawda?

Mam 36 lat i poczucie straconego czasu.

Mama mówi: "Zrób sobie z kimś dziecko, ja ci pomogę. Nie musisz z nim być, tylko się z nim prześpij". Dla niej macierzyństwo było wspaniałym doświadczeniem. A jeśli kobieta nie chce dzieci, na pewno kłamie. Ciocia powtarza: "Może nie chcesz dzieci, ale jedno trzeba mieć". A wśród przyjaciółek są dwa skrajne obozy. Jesteśmy cztery, taka nasza paczka. Jedna ma dziecko i chce kolejne. Dwie są przekonane, że rodzina to nie dla nich. Nie chcą, żeby ich życie uległo zmianie. No i jestem jeszcze ja z moim niezdecydowaniem. Nie ma na nie miejsca. Nikt nawet nie próbuje zrozumieć tego, co ja czuję.

Najbardziej chyba niepokój. Boję się, że przyjdzie moment, gdy w pełni poczuję, że naprawdę chcę mieć dziecko, ale będzie za późno. Chciałabym mieć więcej czasu na zastanowienie. Zmarnowałam ten, który miałam. Skupiłam się na niewłaściwych mężczyznach i bezsensownych działaniach. Ostatnie lata jakoś szybko mi uciekły i nagle staję przed decyzją, którą powinnam podjąć natychmiast. A ja jeszcze siebie nie znam.

Nie wiem, czy dziecko to moja potrzeba. W pełni moja. Czy może zostało mi to włożone do głowy? Nie czuję instynktu macierzyńskiego. Nie wzrusza mnie widok dzieci. Tak naprawdę za nimi nie przepadam. Jest kilka, które lubię, ale niespecjalnie mam do nich podejście. Nie bardzo wiem, co mówić, jak się bawić, jak się zachować. Nie chcę zamykać tej furtki, ale nie wiem, czy jestem gotowa, żeby ją szeroko otworzyć.

Agnieszka nie wie, czy jest gotowa na nowy związek (shutterstock)

Często słyszę, że macierzyństwo to coś tak wspaniałego, że trudno to opisać. Dla mnie to abstrakcja, nie mam punktu odniesienia. Czasem go szukam. Wiem, jak to zabrzmi, ale mam małego kota i go uwielbiam. Skoro jest we mnie taka miłość do zwierzęcia, to może z dzieckiem byłoby tej miłości wielokrotnie więcej? Czasem myślę, że to byłoby cudowne doświadczenie. Ale póki nie mam z kim zajść w ciążę, szybko odpycham te myśli. Nie chcę sama brać odpowiedzialności za decyzję o ciąży. Czułabym się lepiej, gdybym podejmowała ją z partnerem. Gdybym widziała, że on też chce dziecka, mogłabym się upewnić w przekonaniu, że to jest to, czego ja naprawdę chcę.

Od dwóch tygodni znów jestem na Tinderze. Interesuje mnie, czy facet chce założyć rodzinę, ale nie pytam o to na pierwszej randce. Nie cisnę w rozmowie, ale to ciśnienie jest we mnie. Nasłuchuję, co kto mówi o dzieciach. Wczoraj spędziłam dwie godziny z nowo poznanym chłopakiem. Rozmowa toczyła się w kierunku, który on wybrał. Opowiadał o swoich pasjach, wspomniał o rodzinie, a ja tylko słuchałam. Było super. Póki co chcę, żeby tak zostało. Próbuję się uspokoić.

Teresa Krzyżowska

50 lat temu nie istniało pojęcie świadomego rodzicielstwa. 25-latka miała być już po ślubie i mieć dziecko. Inaczej uznawano, że coś z nią nie tak. Nie było refleksji nad tym, czy para ma warunki, wystarczająco pieniędzy albo odpowiedzialności w sobie, żeby tego człowieka dobrze wychować. W latach 80. i 90., kiedy dostęp do uczelni wyższych zaczął się upowszechniać, pojawiło się przyzwolenie społeczne, żeby kobiety rodziły pierwsze dziecko po studiach. Wtedy funkcjonowały jeszcze w Polsce mieszkania spółdzielcze, a w domach często mieszkały rodziny wielopokoleniowe, więc młodzi rodzice nie martwili się kredytem ani opieką nad dzieckiem – dobrze funkcjonowała instytucja babci czy prababci, jak też dostępu do państwowych żłobków. A później pojawił się internet i dał nam dostęp do nieskończonej ilości wiedzy. Samoświadomość kobiet zaczęła się gwałtownie rozwijać. Pojawił się silny nacisk na robienie kariery, a czas zamążpójścia i zakładania rodziny się przesunął. Wtedy też kobiety zaczęły dopuszczać do siebie wątpliwości dotyczące podziału obowiązków domowych i macierzyństwa. Z czasem tych rozterek zaczęło przybywać.

Wiele kobiet ma wątpliwości co do macierzyństwa (shutterstock)

Choć oczekiwania społeczne się zmieniły, te rodzinne – niekoniecznie. Nawet jeśli na poziomie racjonalnym kobiety nie zgadzają się z tym, co mówi ciotka czy mama, w emocjach wciąż czują presję. I nie mają narzędzi, żeby się z niej wyrwać. Mimo że społecznie jest "przyzwolenie" na bezdzietność, to niewielu kobietom udaje się powiedzieć bez lęku i niepewności: nie chcę mieć dzieci. Możemy zwijać się w trąbkę i stawać na głowie, ale każde pytanie z cyklu "kiedy dziecko?" będzie w nas emocjonalnie uderzać.

Jednocześnie kiedy kobieta ma dobrą pracę, mieszkanie, przyzwoite zarobki i znajdzie partnera, to zwykle jest już po trzydziestce. Zdążyła się przyzwyczaić do życiowej swobody. Trudno z niej zrezygnować. A jeśli zaczyna rozmyślać o dziecku, to wciąż rzadko otrzymuje wsparcie. Tych facetów, którzy powiedzą: "Jestem gotowy, będziemy się równo dzielić obowiązkami", jest mało. Często zdarzają się natomiast tacy, którzy nie chcą dzieci, bo boją się, że stracą własną pozycję dziecka. Ona waha się, bo chciałaby zajść w ciążę. A on nie chce dziecka, bo ma być tym jedynym do opieki i kochania. Bywa, że kiedy ona rodzi i zajmuje się dzieckiem, on idzie do innej kobiety, żeby go pocieszała i pielęgnowała.

KATARZYNA, 32 lata

Od dziecka chciałam być adwokatem. Rodzice szybko się rozwiedli, a moje życie zmieniło się w koszmar. Chciałam chronić dzieci w podobnej sytuacji. Kiedy się okazało, że praca prawniczki nie spełnia moich oczekiwań, zostałam logopedą. Uczę dzieci mówić, również pro bono, te z trudnych środowisk. W tym się spełniam. Ale własne dziecko to inny rodzaj odpowiedzialności. Nie wiem, czy go chcę, cały czas towarzyszy mi wewnętrzny konflikt. To bardzo męczące, kiedy się jest w siódmym miesiącu ciąży.

Z mężem jesteśmy razem sześć lat, dwa lata temu wzięliśmy ślub. Jak tylko zaczęliśmy się spotykać, on był gotowy na cały pakiet. Ślub, dom, dzieci. Pragnął rodziny, już się wybawił. A ja wcale. Jeśli dzieci, to w odległej przyszłości. Kiedyś. Dzieci to poświęcenie, a ja w końcu chciałam mieć czas dla siebie. Wszystko, co związane z macierzyństwem, przerobiłam wcześniej.

'Dzieci to poświęcenie' (shutterstock)

Moja rodzicielka jest alkoholiczką. Nie nazywam jej mamą, bo na to nie zasługuje. Urodziła mnie, to wszystko. Po rozwodzie z ojcem była zajęta tylko butelką. Miała swoje wewnętrzne dramaty i ciągle wymyślała nowe. Kiedy rzygała i sikała pod siebie, to ja musiałam się nią opiekować. Życie z taką osobą to ciągłe poczucie winy. Każdego dnia to ja byłam winna, że jej coś nie wyszło. Na przykład jak zmarła moja starsza siostra, która miała wrodzoną wadę serca. Kto wie, może wciąż by żyła, gdyby dostała właściwą opiekę? Nie dostała, a ja już nie mogłam tego udźwignąć i gdy nadarzyła się okazja, uciekłam. Do taty. Miałam wtedy 11 lat.

Trzymał mnie krótko. Robił wszystko, żebym nie była jak kobieta, która mnie urodziła. Do moich obowiązków należało sprzątanie, gotowanie i zajmowanie się młodszymi braćmi. Urodzili się rok po roku. Wcześnie przeszłam te wszystkie etapy: pieluchy, literki, wierszyki i piosenki. Zapamiętałam to jako męczarnię i teraz trudno mi się tego wspomnienia pozbyć.

Z perspektywy czasu jestem mu wdzięczna. Nie każdy, kto urodził się w patologii, może powiedzieć: zwyciężyłem, zwyciężyłam. A ja wyszłam na ludzi. Mam męża, dom, psa, zaraz będzie dziecko. Zarabiam, nie muszę ciągnąć pieniędzy od państwa, nie muszę nikogo o nic prosić. Nie lubię łaski. Zawsze się wstydziłam, gdy rodzicielka wyciągała rękę po hajs do każdego. Może dlatego nie chciałam dzieci? Nie wolno sprowadzać dziecka na świat, jeśli nie jest się w stanie mu nic zapewnić.

Nigdy nie poczułam tego, o czym mówią inne kobiety. Nie rozumiem, co to znaczy pragnąć mieć dzieci. Mam koleżankę, która już osiem lat się stara. Łamie mi to serce, ale nie potrafię sobie wyobrazić, co ona czuje. Nie wiem, jak się przeżywa instynkt macierzyński. Wiem, jak to jest chcieć kogoś ratować – może to coś podobnego? Miałam 15 lat, kiedy przyszedł na świat mój najmłodszy brat. Zalała mnie wtedy fala ciepła i uruchomiła we mnie potężną chęć pomocy. Byle go wyrwać od tej strasznej kobiety. Ale nie miałam jak, musiałam zająć się sobą. Gdybym sama wcześniej nie uciekła do ojca, pewnie skończyłabym podobnie. Dziś brat ma 16 lat i właśnie wyszedł z ośrodka leczenia uzależnień narkotykowych. Za każdym razem, jak go widzę, mam ochotę go przytulić. Ale są dni, kiedy myślę o nim z obojętnością i kompletnie nic do niego nie czuję. Chyba nie tak działa instynkt?

Po tym, jak partner mi się oświadczył, poszłam do ginekologa, żeby się ogarnąć. Od lat miałam problemy z menstruacją. Okres pojawiał się dwa razy w roku. Wiedziałam, że w tym stanie nie mam szans na dziecko. Nie chciałam, żeby mój przyszły mąż poczuł się oszukany. Żeby nas zniszczyło staranie o dzieci. Słyszałam o parach, które sypiają ze sobą tylko po to, żeby się rozmnożyć. To by było straszne. Zaczęłam się leczyć. Dwa lata przed ciążą brałam już leki prenatalne. W myślach nie chciałam dziecka, a jednocześnie przygotowywałam na nie swoje ciało. Były we mnie dwa głosy: rozum i serce.

Okazało się, że zatrzymanie miesiączki ma podłoże psychosomatyczne. Lekarze nie znaleźli innej przyczyny. Moje ciało blokowało się pod wpływem strachu. Bałam się zajść w ciążę.

Katarzyna: Bałam się zajść w ciążę (shutterstock)

Trochę ironia losu, że pisałam wtedy pracę dyplomową z dostępu do badań prenatalnych. Po co? Prawo medyczne to mój konik i lubię mieć plan zapasowy. Dowiedziałam się, że 35 lat to granica, której nie warto przekraczać. Wtedy rośnie możliwość wystąpienia wad wrodzonych płodu, a w naszym kraju już nie ma aborcji ze względu na wady letalne. Rząd zabronił kobietom dbać o siebie, więc zdecydowaliśmy z mężem, że to "kiedyś" musi być teraz. Ryzyko jest mniejsze. Dobry moment i tyle, żadnego instynktu.

Test najpierw wyszedł negatywny. Poczułam ulgę, jak zobaczyłam jedną kreskę. Po pięciu minutach patrzę i cholera, jednak jest druga. Doszłam do wniosku, że coś jest nie tak z testem. Po tygodniu zrobiłam jeszcze jeden, trzecia w nocy, a ja sikam na plastik. Od razu dwie kreski. Co poczułam? Najpierw lekką panikę, a potem radość, bo mąż się ucieszy. Dziewczyno, przecież wiedziałaś, co robisz, mówiłam do siebie. Czego się spodziewałaś, że może się nie uda? Owulacja po ośmiu miesiącach przerwy i od razu ciąża to niezły fart. Musi znaczyć, że sobie poradzisz – próbowałam się trochę uspokoić.

Mam trzech ginekologów, tak na wszelki wypadek. Po przeczytaniu wielu historii spraw sądowych chciałam czuć się bezpiecznie. Nie pozwolę, żeby lekarz decydował za mnie, nie ma do tego prawa. Pisanie tej pracy pomogło mi świadomie przechodzić ciążę i zdecydować, że nie będę rodzić naturalnie. Chcę cesarkę.

Mam zaburzenia psychosomatyczne, mogę się zablokować w trakcie. Nie urodzić mimo fizycznych możliwości, bo boję się posiadania dziecka i tego cholernego porodu. Lekarz przyjdzie i powie: "Przyj, rodź, ciśnij", a ja nie dam rady. Co wtedy? Znam swoje ciało i nie chcę podejmować ryzyka. Nie chcę być kolejną z tych kobiet, o których czytałam, że umarły.

Skierowanie dostałam od psychiatry. Przez to, że miałam beznadziejnych rodziców i leczyłam się kiedyś na depresję. W Polsce nie tną na życzenie. Trzeba zapłacić albo mieć przesłankę. Moja niegdysiejsza trepanacja czaszki nie była przesłanką do cesarki. Mam specyficzny rodzaj padaczki, ale to też za mało. Skierowanie od psychiatry nie wszędzie jest akceptowane. Są szpitale, które tego nie rekomendują. Trzeba wybierać uważnie. Zdarza się, że kobieta przychodzi z zaświadczeniem, a lekarz i tak każe rodzić naturalnie. Nie wiem, ile kosztuje cesarka prywatnie. Kiedyś to było 10 tys. zł, ale może być więcej przy dzisiejszej inflacji.

Zobacz wideo Rodzina+ odc. 1. Karolina i Ania. "Państwo polskie nie uznaje takich rodzin jak nasza i krzywdzi w ten sposób dzieci"

Wydaje mi się, że kobietom, które pragną dziecka, jest łatwiej. Ja jestem w siódmym miesiącu i wciąż mam wątpliwości. Jak robię USG i widzę, że on do mnie macha, ssie kciuk albo bawi się stópką, to coś wielkiego się we mnie uruchamia. Albo jak słyszę na placu zabaw śmiech dzieci, wtedy przez krótką chwilę tylko się cieszę. Przez resztę czasu czuję się fatalnie. Mąż chodzi za mną i powtarza, że mam śliczny brzuszek, a mi jest niedobrze.

Macierzyństwo to coraz częściej świadomy wybór (shutterstock)

Najczęściej się zastanawiam, czy go nie odtrącę. On będzie ode mnie uzależniony i to jest najbardziej paraliżujące. Ta ogromna odpowiedzialność. Boję się, że będę uwiązana 24 godziny na dobę i szybko zacznę tęsknić za wolnością. Mój największy lęk, to że poczuję się osaczona i będę chciała się wydostać. Czasami myślę, że syn mnie zatrzyma, a ja nie chcę być zatrzymana. Teraz mogę w każdej chwili wyjść z domu. Jak się pojawi, nie zawsze muszę go brać ze sobą. Ale on zawsze będzie.

Wiem, że mogę liczyć na męża, będziemy dzielić obowiązki. On już się nie może doczekać. Na bank będzie takim tatą, który rozpieszcza. Jeśli coś mnie przerośnie, mąż przejmie pałeczkę. Ale jak patrzę na koleżanki, widzę, że wszystko robią same. One chodzą z dziećmi na spacery. One siedzą z nimi w domu. I to mnie przeraża.

Całe gniazdko jest uwite tak, żeby miał jak najlepiej. Mamy dom z ogródkiem, plac zabaw, przestrzeń. Sami jesteśmy wykształceni i chcemy inwestować w jego rozwój. Tylko boję się tego zmęczenia, o którym mówi wiele kobiet. Że to będzie taki ciężar, że po prostu pęknę.

Nachodzi mnie czasem taka myśl, że właśnie coś tracę. Z drugiej strony może coś zyskam. Tylko jeszcze tego nie przeżyłam, więc nie wiem, co to jest.

Teresa Krzyżowska

W tej chwili w kobietach jest tak dużo lęku przed posiadaniem dzieci, że trudno znaleźć argumenty za, gdy tak wiele jest przeciw. Mieć dziecko, żeby na starość ktoś podał szklankę wody i pochował? To nie są dobre argumenty. Mieć kogoś do kochania? Skrajnie egoistyczny powód. Bo mąż nalega, żeby mama wreszcie została babcią? Bez sensu. Mieć dziecko, żeby stać się pełnowartościową kobietą? Absurd. To wszystko nie są dobre powody.

Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje na wakacje

Świat jest niezwykły, porywający, piękny i ciekawy. Móc go pokazywać młodemu człowiekowi, patrząc, jak szeroko otwiera oczy, jest czymś niezwykłym. Sprowadzić na świat kogoś, by mógł przeżywać i doświadczać – to jest dobry powód, żeby zostać mamą, bo to jest prawdziwa miłość.

Imiona bohaterek na ich prośbę zostały zmienione.

Maria Organ. Dziennikarka, reporterka, kulturoznawczyni. Najchętniej pisze o kobietach i oczekiwaniach społecznych. W wolnych chwilach czyta i tańczy.