Społeczeństwo
Praca, dom, zakupy. Codzienny kierat (Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl)
Praca, dom, zakupy. Codzienny kierat (Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl)

"Wszyscy są zmęczeni, a ja jestem zmęczona słuchaniem o tym" – przeczytałam pośród innych narzekań na Facebooku. Wyczerpanie wydaje się dziś tak powszechne, jakby było stanem naturalnym człowieka. Mówimy o nim ciągle, ale mało kto je faktycznie zauważa. Postanowiłam zapytać 13 osób, co sprawia, że czują się zmęczone. 

Męczy mnie praca

– Niby mam 25 lat, a tylko patrzę, jak kolejne tygodnie i miesiące przelatują mi przez palce. Kiedyś robiłam sto rzeczy, teraz mam tylko pracę i zero siły. Czekam, byle do piątku – mówi Kaja, która pracuje na etacie w branży e-commerce. – Osiem godzin siedzę przy komputerze, mimo że swoją robotę mogłabym zrobić w cztery. Praca nie jest męcząca fizycznie, choć nie cierpię wstawać o czwartej rano, żeby dojechać za miasto na szóstą. Najbardziej mnie męczy, że ta robota mnie w ogóle nie interesuje! Zaczęłam na studiach. Miało być na chwilę, wyszło jak zwykle. A jak miałam już serdecznie dosyć, to mnie awansowali.

***

– Jestem zmęczona. Jak każdy – stwierdza Karolina, liderka we wrocławskiej korporacji. – Po pięciogodzinnym maratonie spotkań online mam mózg jak sito. Jednocześnie czuję się winna, że nie jestem dość produktywna, więc próbuję odrobić te cholerne godziny.

Jeśli zespół "nie dowiezie", nie oberwie przecież zarząd, tylko osoba z biurka obok. – Cała odpowiedzialność przerzucona została na jednostkę.

Pracują więc w nadludzkim tempie i robią wszystko, żeby "dowieźć". Zatrudnianie nowych osób? "Nie opłaca się". – Pracodawca nie musi zapewniać adekwatnej liczby zadań i obowiązków, bo przecież wszystko zależy od ciebie!

Praca to konieczność, ale dobrze, gdy daje też satysfakcję (Fot. Franciszek Mazur / Agencja Wyborcza.pl)

Karolina nazywa to tresurą. – Jesteśmy jak zwierzęta w klatce pod ciągle rosnącym napięciem. Prowadzę w firmie dwa zespoły, też powinnam tresować. Ale wolę odsiewać to, co spada z góry, żeby trochę ich ochronić. Czy to mądre? Nie wiem. Pewnie poradzono by mi myślenie o sobie i "zdrowy egoizm", ale chyba nie jestem stworzona do kultury "ja". Podskórnie czuję, że powinnam coś zmienić, ale w tym tempie nie ma czasu na bunt, nie ma siły na strajk i przestrzeni na rewolucję. A pracy nie zmienię, bo mam zobowiązania i plany.

Najcenniejszą obietnicą składaną przez korporacje jest stabilizacja: dobre wypłaty, benefity, wolne weekendy. – Gorzka ironia losu – kwituje Karolina. – Codziennie czuję się, jakbym siedziała na bombie zegarowej. Jak przychodzi upragnione wolne, trudno się zrelaksować. Po nakręceniu w pracy albo jestem totalnym flakiem, albo wciąż tak nabuzowana, że wszystko robię w tej pracowej nerwówce. Spotkania ze znajomymi, gotowanie, sport, każda przyjemność staje się wyścigiem z czasem. Kiedy ładuje się swoją energię w korpo, później chce się to jakoś nadrobić. Nie przegapić herbaty z babcią, plotek z przyjaciółką czy plewienia ogródka z rodzicami. Wciskam wszystko na raz, byle odhaczyć, bo od poniedziałku cała moja energia znów zostanie przekierowana wyłącznie na pracę.

***

Aneta, logopedka pracująca z dziećmi, prowadzi jednoosobową działalność gospodarczą. – Na zajęciach muszę być maksymalnie skupiona. Do tego czasem jeszcze trzeba pajacować, żeby utrzymać uwagę młodych. Co ja wtedy wymyślam, aż sama siebie nieraz zaskakuję! Oddaję im całą swoją energię. 

Od 8.00 do 20.00 Aneta zajmuje się pracą – bo to nie tylko godziny z dziećmi, ale także dokumenty, konsultacje, rozmowy z rodzicami, ustalanie grafiku, przygotowywanie materiałów. Kiedy wreszcie wraca do domu, nie ma siły nawet ruszyć ręką. Najbardziej jednak boi się chorować. – Wtedy mój misternie układany plan się sypie – tłumaczy – muszę nadrabiać, kombinować. Teraz jest ten moment, niby staram się odpuścić, ale jest trudno. Martwię się ciągle. Na zmianę myślę o pacjentach i marzę, żeby się przebranżowić. Olać to wszystko i iść parzyć kawę do knajpy albo wyjechać gdzieś na wieś i pracować przed komputerem, żebym tylko nie musiała mówić. Jaka ja jestem zmęczona mówieniem!

***

Małgorzata Osowiecka, psycholożka Uniwersytetu SWPS: – W Polsce bardzo dużo pracujemy, mało odpoczywamy i koszmarnie na to narzekamy. A jak skończymy narzekać, wracamy do pracy i robimy nadgodziny, zamiast próbować coś zmienić. Brakuje nam nawet czasu, żeby się zastanowić, co faktycznie chcemy robić w dniu wolnym. W rezultacie, gdy przychodzi weekend, zwykle robimy to, co jest społecznie przyjęte za normę. Często decydujemy się na bardzo prostą rozrywkę. Zaangażowanie w nią może pełnić wiele funkcji, mówi się czasami o tzw. odmóżdżeniu, które pozwala nam "odłączyć się od siebie", odwrócić uwagę od rzeczy ważnych. Wybieramy chwilową depersonalizację. "Jest mi tak trudno, że wolę nie myśleć i skoncentrować się na czymś, co jest proste. Pomyślę o tym później". Jednak czas refleksji często nie nadchodzi. Budzimy się w poniedziałek, wciąż zmęczeni, i idziemy do pracy.

Chwila relaksu to taki moment, gdy przyznajemy, że my sami też jesteśmy ważni i mamy prawo odetchnąć. To może być dobry czas, by dostrzec, co nas satysfakcjonuje, a co drenuje. Zastanowić się, co chcielibyśmy robić inaczej. Może się okazać, że zmęczenie wynika z tego, że praca, którą wykonujemy, jest niedopasowana do naszej osobowości. W takiej sytuacji żaden odpoczynek nie pomoże, dopóki nie zmienimy zajęcia. A my bardzo boimy się zmian. Powtarzamy, że nie ma na nie miejsca, że to kiepski czas. Dopiero gdy przytrafi nam się poważna choroba albo wypadek, zdobywamy się na refleksję. Może warto zadać sobie te pytania wcześniej? Zmęczenie nie jest czymś, z czym należy walczyć, by się tego pozbyć. Raczej czymś, co należy zrozumieć.

Jestem zmęczona szukaniem miłości

Ewa pochodzi z rodziny, gdzie było dużo alkoholu i mało pieniędzy. Ma 34 lata, sześć lat temu zdecydowała się na terapię, żeby przeszłość przestała decydować o przyszłości. I dlatego, że miała problem, by znaleźć chłopaka, w którym zakocha się z wzajemnością. – Jestem zmęczona szukaniem miłości. Mam dużo znajomych, chętnie wychodzę do ludzi. Problem jest taki, że wokół po prostu jest mało mężczyzn.

W czasie pandemii założyła konto na Tinderze. Poszła na pięć czy sześć randek, każda bardzo ją stresowała. Dwóch mężczyzn było interesujących. Jeden okazał się sympatyczny, ale zabrakło chemii. Drugi – po rozwodzie. Nie była wtedy skłonna angażować się w taką relację.

Znalezienie bratniej duszy wymaga wysiłku i bywa przyczyną wielu frustracji (Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl)

Traciła już nadzieję, aż w samolocie zobaczyła chłopaka. – Zakochałam się od pierwszego wejrzenia – opowiada Ewa – on też był wyraźnie zainteresowany. Okazało się, że mieszka w Krakowie, ja jestem z Warszawy. Spotkaliśmy się kilka razy w jego mieście, później on przyjechał do mnie, ale skrócił pobyt, tłumacząc się pracą. Tak zaczęła się moja huśtawka. Zapewniał mnie, że "wkrótce będziemy razem" i "jestem dla niego ważna", a jednocześnie nie miał nawet czasu na rozmowę przez telefon. Co zbliżyliśmy się do siebie, to musiał odskoczyć. Kiedy zapomniał o moich urodzinach, napisałam mu kilka mocniejszych słów. A wtedy on mnie po prostu zablokował. Ciężko to przeżyłam. Zawaliłam chyba wszystko oprócz pracy. Całe wieczory spędzałam śpiąc albo płacząc. Znów zaczęłam chodzić do psychologa, nie umiałam sobie poradzić z tym, że zniknął bez słowa.

Od tego czasu Ewa była na kilku "ślepych randkach" – pary dobierały się tylko po opisach wrzuconych anonimowo na facebookowej grupie. Z dwoma chłopakami trudno było w ogóle rozmawiać, bo nie byli zainteresowani ani nią, ani sobą, ani niczym innym. Aż pojawił się ktoś bardzo zainteresowany. – Trochę się przestraszyłam, gdy od razu wyznał, że jestem tą jedyną. Widziałam, że czyta dużo porad internetowych coachów, leciał ich tekstami, ale było miło. Spotkaliśmy się drugi raz, na pożegnanie chciał mnie pocałować. Nie byłam jeszcze gotowa. Zamiast tego przytuliłam go i zapewniłam, że się dobrze bawiłam. Trzeciego spotkania już nie zaproponował.

Niedawno Ewa znów kogoś poznała. – Po kilku spotkaniach zaprosiłam go do siebie. Został na noc. Od tamtego czasu zachowuje się, jakby nic się nie stało. Nie odniósł się do wydarzeń, nie zaproponował kolejnego spotkania. Mamy kontakt, ale jakby rzadszy. Zastanawiam się, czy to coś dla niego znaczyło – opowiada. – Przeszłam bardzo długą drogę, żeby wyleczyć się ze szkodliwych przekonań o mężczyznach, dużo pracowałam nad sobą w terapii. I teraz, w momencie, gdy jestem gotowa być świadomą i kochającą osobą, mam wrażenie, że nie ma kogo kochać. Mężczyźni są niedojrzali, nieciekawi, nie chcą podejmować wysiłku budowania związku. Doszło do tego, że czytam internetowe rady, gdzie poznać mężczyzn i jak się zachowywać. Nawet nie wiem, co mam poprawić.

Męczy mnie to, że nie możemy dogadać się po ludzku

Tomasz chciał opieki naprzemiennej, jego była partnerka nie chciała o tym słyszeć. – Zaczęło się, jak syn miał trzy lata. W czerwcu skończy siedem, a w sprawie wciąż brak rozstrzygnięć, które ustabilizowałyby jego życie. Jestem tym potwornie zmęczony.

Miesiąc temu mały musiał przeprowadzić się z mamą na Podlasie. Tomek dowiedział się o tym po fakcie. Przez miesiąc widział syna raz, raz rozmawiali przez telefon. Na więcej kontaktów matka się nie zgodziła, choć Tomek ma pełnię praw rodzicielskich. Nie zna dokładnego adresu dziecka, nie wie, do jakiego przedszkola chodzi mały. Tomek jest świadom, że matka nie musi mieć zgody ojca na przeprowadzkę, jeśli zostaje na terenie kraju. – Ale po ludzku – mówi – wypadałoby uprzedzić, przegadać, zwłaszcza przy takim maluchu. Nie jest to jednak prawnie wymagane. Niestosowanie się do postanowienia sądu o kontaktach na czas postępowania już wiąże się z konsekwencjami. Ale trzeba naprodukować kolejnych wniosków, uiścić opłaty i czekać. Czekać, czekać, czekać.

Małgorzata Osowiecka: – Zdarza się, że zmęczeniem maskujemy emocje. Ogromny smutek, złość albo wstyd często dostają łatkę wyczerpania. Czasem dlatego, że nie potrafimy rozpoznać tych emocji, a czasem dlatego, że trudno nam się do nich przyznać. Wiele badań pokazuje, że tłumienie emocji jest szalenie męczące, więc chcąc nie chcąc, to zmęczenie będzie nam towarzyszyć, póki nie sprawdzimy, co jest pod spodem. Często są tam sytuacje, o których się nie rozmawiało, a które warto by było wyciągnąć na wierzch i przegadać.

Dzieci mnie męczą. Są wspaniałe, ale męczą 

Ewa się nie wysypia, ciągle jest w gotowości, odpowiedzialna za dwie małe istoty, organizację atrakcji, odwożenie do szkoły, przedszkola i te rozmaite sprawy, które należy załatwić. – Każdego dnia muszę tak dużo pamiętać, tak dużo dostrzegać i takiego mnóstwa słów wysłuchać, często przytulać, wiele tłumaczyć i jeśli gotować, to tylko pomidorową, a makaron zawsze obok, że się to już czasem nie mieści – mówi Ewa. – Chciałabym posłuchać ciszy, kiedy potrzebuję. Wyjść z domu, kiedy chcę. Głośniej posłuchać muzyki, gdy mam na to ochotę. Będąc mamą, stawianie siebie na pierwszym miejscu jest trudne. Niestawianie rodzi zmęczenie i frustrację. Wyzwania związane z "życiem z dziećmi" są wspaniałe, ale są też wykańczające. Trudno jest zregenerować siły, bo karuzela się nie zatrzymuje. Trzeba na nią wskoczyć o poranku, a ten zaczyna się codziennie o 5.30.

Macierzyństwo to trud i bywa niekiedy źródłem rozczarowania (Fot . Marcin Stępień / Agencja Wyborcza.pl)

Eliza, mama dwóch nastolatek, codziennie staje się kimś, kim nigdy nie chciała być. Zrzędą. "Powieś ręcznik na kaloryferze, odwieś kurtkę, ułóż buty, wyrzuć rolkę po papierze toaletowym, nie zostawiaj tu podpasek". – Wobec poważnych problemów to niby bzdury, ale jeśli gadasz tak przez kilka lat, pojawia się gigantyczna frustracja. Czuję się umęczona trywialnymi sprawami – opowiada. – Wieczorem nawołuję, żeby ogarnęły się do spania. Rano, żeby wstały. Jak nie wkroczę, starsza potrafi mieć codziennie na pierwszej lekcji spóźnienie albo nieobecność. I nie jestem samotną matką! Mąż dzieli ze mną obowiązki, ale te dwie to jakieś kosmitki.

Mało komu to mówi: – Macierzyństwo mnie cholernie rozczarowało. Znajome mają podobne obserwacje. Chciałabym czasem po prostu pogadać z bardzo inteligentną 15-latką o czymś fajnym. Ale to, że nie wywiązuje się z umów w drobnych sprawach, czasem tak schrzani atmosferę, że już się gadać nie chce. Nastolatkowie dzisiaj są bardzo skupieni na sobie. Świadomi swoich potrzeb i praw, dla rodzica mają mało empatii. To nie są dzieci, które zrobią mamie herbatkę, ale jaką dla nich należy kupić, doskonale potrafią przypomnieć.

Małgorzata Osowiecka: – Mamy tendencję, by myśleć, że tylko praca ma prawo nas męczyć. Zapominamy, że przeciążenie jest naturalną konsekwencją życia, które toczy się dziś w szalonym tempie. Pandemia, wojna po sąsiedzku, inflacja, błyskawiczny rozwój technologii to tylko ułamek zmian, jakie nas społecznie ostatnio dotykają. A przecież mamy prywatne życie, w którym jest wiele momentów drenujących z energii: ważny wyjazd, rozstanie, zaręczyny, przeprowadzka, narodziny dziecka, strata bliskich. To są kamienie milowe, z którymi może się wiązać duże zmęczenie, nawet jeśli towarzyszą im pozytywne emocje. Tymczasem my wciąż nie dajemy sobie przyzwolenia, żeby się po takich wydarzeniach zregenerować. Im więcej wymagań, jakie stawiają nam przyjaciele, rodzina, pracodawca, media, tym więcej potrzebujemy odpoczynku. Najgorzej, jeśli wyczerpanie spychamy do podświadomości. Bo za jakiś czas ono uwidacznia się w postaci objawów fizycznych: nieustannych bólów brzucha, głowy, zębów, ale też poważniejszych schorzeń.

Męczą mnie media

– Męczy mnie generowanie społecznych lęków – mówi 30-letnia Julia. – Robi się to w sposób pozornie nieszkodliwy, często wręcz memogenny. "Źle się wypróżniasz, sprawdź, jak robić to dobrze" albo: "Większość z nas źle obiera banany, zobacz, jak robić to prawidłowo". Niby śmieszne, ale w efekcie upewnia się nas, że nic nie wiemy o życiu i świecie, a wszystko – nawet obrać banana – można lepiej. Skoro nie radzimy sobie ze skórką owocu, którą potrafi obrać nawet małpa, to nic dziwnego, że za chwilę AI odbierze nam pracę. Jak pojawia się nośny temat – ostatnio właśnie AI – to nie ma sensownej analizy plusów i minusów. Jest od razu o zabieraniu pracy, panowaniu nad światem i zagładzie. Mainstreamowe, lifestyle’owe media codziennie fundują nam lęk, bo emocje działają. To się klika. Szok jeszcze ma swoje granice, ale lęk? Tutaj każdy swoją granicę ma w głowie. Dlatego można nim atakować niemal bez końca.

Media przepełnione są miałkimi treściami (Fot. Paweł Kozioł / Agencja Wyborcza.pl)

Julii wtóruje jej rówieśniczka Natalia: – Męczy mnie reklamoza. W telewizji, na ulicach, w czasopismach, a najbardziej w social mediach. Ciągłe impulsy do tego, żeby wydawać pieniądze. Oczywiście dla własnego dobra! Żeby lepiej wyglądać, lepiej się czuć, lepiej się relaksować. Ten słynny slow life i inne bzdury podszyte koniecznością wydawania. Rozumiem, że dziś to normalna forma zarabiania pieniędzy, ale megafrustrujące jest, gdy widzisz ulubionych influencerów oznaczających kolejne posty jako reklamy. Niby wiadomo, że oni nie płacą za te produkty z własnej kieszeni i to jest reklama, ale z tyłu głowy gdzieś wisi ten fajny krem za 500 zł, po którym mają zniknąć wszystkie zmarszczki. Albo ten urokliwy hotel, w którym można się relaksować za "drobne" kilka tysięcy.

Wyjątkowość i bylejakość – męczące strony codzienności

Marta ma poczucie, że dziś nie wystarczy powiedzieć: lubię czytać książki i oglądać filmy. – Obecne czasy wymagają szczególnych zainteresowań. Robienia czegoś po pracy, ciągłego rozwijania się w obszarze pozazawodowym. Mamy taki ogrom możliwości, że niekorzystanie z nich jest widziane jako brak ambicji. Bylejakość, bo nie ma czym innych zafascynować – mówi. – Cały czas walczę w swojej głowie z tym, żeby rzeczy, które robię, wypływały ze mnie, a nie z chęci przypodobania się światu. Tym konfliktem pomiędzy "jestem wartościowa taka, jaka jestem" a "będę wartościowa, jak będę mieć szczególne zainteresowania" bywam bardzo zmęczona.

Monikę, absolwentkę architektury, najbardziej męczy właśnie bylejakość. – Mam wrażenie, że ogarnia większość sfer życia. Od relacji romantycznych, kumpelskich – bo jak pojawia się coś trudnego, to łatwiej odejść, niż się postarać – po pracę. W moim przypadku sztukę użytkową i architekturę. Wszystko jest nijakie. Czy to blok, czy muzeum, buduje się je tak, że jakby je wyciąć i wkleić gdziekolwiek indziej, to będzie pasować. Architekci nie projektują, tylko produkują, zgodnie z życzeniem inwestora. A przecież są wykształceni i powinni zadbać, żeby wszystko grało zarówno funkcjonalnie, jak i wizualnie. Zachwycamy się starymi budynkami, bo mają piękny detal. Kamienice warszawskie z międzywojnia, śliczne klatki schodowe. Ale czy ktoś dziś myśli o tym, żeby zrobić wysmakowaną balustradę? Szkoda mi tego wszystkiego. Miejsca publiczne i relacje społeczne? To samo. Wracam z pracy autobusem i nieustannie słyszę "ku*wa" i "ja pie*dolę" jako jedyne słowa dialogu. Im częściej tak się zdarza, tym bardziej zachwycają mnie zbiory listów, cudze przemyślenia, literatura. Czytam i jestem zadziwiona, że ktoś się posługiwał tak wyszukaną i zabawną polszczyzną!

Polska mnie męczy

– Decyzje starszych panów w Sejmie mają realny wpływ na moje życie osobiste. Jestem zmęczona tym, że zaglądają mi do portfela, do mieszkania, do łóżka, do macicy. Nakazują i zakazują. Nie słuchają moich potrzeb jako obywatelki. Nie szanują mnie jako kobiety, jako bezdzietnej, jako niekatoliczki, jako przedsiębiorczyni – tłumaczy Karolina. – I nie chodzi już nawet o to, kto rządzi. Od lat mamy w Polsce na zmianę rządy tak naprawdę prawicowe i ultraprawicowe. Gdyby nie potrzeba bycia blisko z rodziną, przyjaciółmi i po prostu miłość do Polski jako kraju pięknej przyrody, uciekłabym stąd. Kto wie, może jeszcze ucieknę. Choć im jesteśmy starsi, ja i mąż, tym mniej nam się chce zaczynać wszystko od nowa.

Strajk kobiet. Polki mają dość wtrącania się polityków w ich osobiste decyzje (shutterstock.com)

Agata mam poczucie, że należy do kolejnego straconego pokolenia. Żyje w ciągłej niepewności. – Raz po raz jesteśmy w momencie jakiegoś gospodarczego albo politycznego przełomu i jestem tym zmęczona – mówi. – Szkołę zaczynałam w 1990 roku, czyli po upadku komunizmu. Kiedy wydawało się, że uda się coś osiągnąć albo chociaż mieć stabilną pracę i normalne życie, w 2008 roku przyszedł kryzys. Mnóstwo znajomych straciło wtedy pierwszą pracę. Ledwo się jakoś pozbieraliśmy, zaczęliśmy zwiedzać świat, myśleć o rodzinach i mieszkaniu – jeb! Koniec. Zaczął się PiS, covid, wojna w Ukrainie i znowu koszmarny kryzys. Spośród moich bliższych i dalszych znajomych emigruje szczególnie jedna grupa: rodzice córek. Koleżanka powiedziała wprost, że wyjeżdżają, bo nie chce, żeby jej córka dorastała w tym kraju. Ja mam 40 lat i nie wiem, czy za miesiąc wystarczy mi pensji, a pracuję na etacie. Podobno lepiej już było, tylko nie wiem kiedy.

Maria Organ. Dziennikarka, reporterka, kulturoznawczyni. Najchętniej pisze o kobietach i oczekiwaniach społecznych. W wolnych chwilach czyta i tańczy.