
Zanim oddam głos moim rozmówcom, odrobina statystyki: z badania Urzędu Komunikacji Elektronicznej wynika, że Polacy spędzają w wirtualnym świecie średnio ponad cztery godziny dziennie. Niemal trzy godziny przeznaczają na rozrywkę i zakupy. Jednocześnie aż 30 proc. badanych nie potrafiło określić, ile czasu spędza w sieci.
Moi rozmówcy należą do tej właśnie grupy. – Zależy, jak bardzo triggeruje mnie dyskusja – takie wytłumaczenie podają i Iga, i Maria. Co triggeruje, czyli wywołuje silne emocje, moich rozmówców i jakie bywają skutki angażowania się w internetowe dyskusje?
"Chcesz się r*chać czy trzeba z tobą chodzić?"
Magdalena – humanistka znad morza – nie byłaby od pięciu lat w udanym związku z Januszem, gdyby nie to, że pewnego letniego wieczoru doszło u niej – jak mówi – do "kumulacji emocji" w związku z dyskusją, którą obserwowała na jednym z miejskich forów dyskusyjnych, a którą zapoczątkował mężczyzna rozgoryczony bezskutecznym poszukiwaniem partnerki na portalach randkowych. – Pisał, że wszystkie jesteśmy materialistkami, i cytował posty od kobiet, które w pierwszym zdaniu pytały go o posadę i zarobki – wspomina Magdalena.
Przez kilka lat sama była aktywną uczestniczką Tindera, Badoo i innych. W dodatku, jak tłumaczy, jedną z największych wartości jest dla niej różnorodność oraz istnienie w przestrzeni publicznej różnych punktów widzenia. Postanowiła więc "dołożyć do szwedzkiego stołu, jakim jest internet", swoje doświadczenie.
– Na zasadzie równowagi napisałam posta, w którym zawarłam cytaty z wiadomości od mężczyzn, jakie otrzymywałam na przestrzeni poprzednich pięciu lat. Na przykład: "Chcesz się r*chać czy trzeba z tobą chodzić?", tudzież: "Pewnie jesteś niewydymana, że szukasz tu faceta". Skwitowałam to stwierdzeniem, że płeć nie ma znaczenia i zarówno wśród mężczyzn, jak i kobiet zdarzają się osoby kulturalne, jak i chamidła. I nieświadoma, że wywołam burzę, poszłam spać.
Następnego dnia okazało się, że burza była potężna. Kobiety dziękowały za jej głos, bo w nich "również się gotowało", ale same wstydziły się odezwać, a mężczyźni pisali, że im "wstyd za ród męski". – Wśród adwersarzy był mój obecny mężczyzna. Zanim umówiliśmy się na randkę, wymieniliśmy bardzo wiele wiadomości. I bardzo dobrze, bo on na żywo był totalnie spięty i gdybym nie wiedziała, że taki ma charakter, tobym uznała, że wyrywam faceta na siłę, i być może uciekła, nie dając mu rozwinąć potencjału – wspomina Magda.
Jest zdeklarowaną internetową symetrystką: – Mam wśród znajomych osoby z innego kosmosu. Fanatyków religijnych czy antyszczepionkowców, z którymi się fundamentalnie nie zgadzam. Jednak nigdy się z nimi nie przekrzykuję, nie obrażam ich, nie twierdzę, że jestem dyspozytariuszką prawdy objawionej. Na poglądy ludzi nakłada się wiele spraw: rodzina, edukacja, krąg towarzyski. I jeśli ktoś pisze: "Szczepionki to spisek", to odpowiadam: "Ja uważam inaczej", ale nie z wyższością tej, co pozjadała wszystkie rozumy. Przedstawiam swoje poglądy, wiedzę i życiowe doświadczenie głównie po to, by osoby, które będą czytały taką dyskusję, a nie mają ugruntowanego światopoglądu, dostały kilka opcji i mogły zapoznać się z argumentami, dzięki którym będą mogły wyrobić sobie własne zdanie – tłumaczy Magdalena.
Maria, Iga i Leszek są zdecydowanie bardziej radykalni.
Misja: "uświadamiać gamoni"
– Wdaję się w dyskusję z debilami, którzy nie mają zielonego pojęcia o rzeczach, o których mówią. O starcie rakiety NASA nie dyskutuję, bo nie mam na ten temat żadnej wiedzy, jednak kiedy widzę, że w internecie ludzie piszą ewidentne bzdury, powielają fake newsy, wtedy zasuwam konkretnym "faktem autentycznym". Uwielbiam też dyskusje z politykami, którym udowadniam, że są głąbami i mamią elektorat jałowymi obietnicami gruszek na wierzbie. Kilka lat temu na Twitterze zaproponowałem Januszowi Palikotowi zakład, że nie zostanie prezydentem. Nie przyjął go – opowiada Leszek, przedsiębiorca z Gdańska, który zapewnia, że zawsze trzyma klasę i do osób, których posty komentuje, odnosi się kulturalnie. Komentarzy zostawia kilka dziennie: na Instagramie, Fb, Twitterze, ale też pod filmikami na YouTubie, na forach internetowych oraz pod tekstami dziennikarskimi. Jak wiele czasu mu to zajmuje? – Może kwadrans dziennie? – zastanawia się Leszek.
O swoich motywacjach mówi: – To jest misja "uświadomienie" na zasadzie "ja ci, gamoniu, wytłumaczę, jak się sprawy mają". Jeśli wiem na pewno, że w tematach dotyczących prowadzenia przedsiębiorstwa w tym kraju, ale również niektórych zagadnieniach dotyczących lokalnej czy krajowej polityki, jestem biegły, to edukuję ludzi. Jakie było poruszenie w sieci, kiedy w mieście otworzono salon masażu dla panów! No to napisałem, że właściciele mają zezwolenie, płacą podatki i zatrudniają ludzi. Jak ktoś nie chce korzystać, niech nie korzysta, ale da żyć przedsiębiorcy, który go założył! Niestety, w 80 proc. te argumenty trafiają jak kulą w płot – irytuje się Leszek.
I analizuje, że kiedy wyrzuci z siebie energię w wirtualnym świecie, później – już w tym realnym – jest spokojniejszy. – Myślę, że to działa na identycznej zasadzie, jak kiedy wrzeszczysz, prowadząc samochód. Niby żadnego sensu to nie ma, a jednak jest ci lżej – mówi Leszek.
Maria i Iga podchodzą do tematu z jeszcze większymi emocjami. Obie w przeszłości były związane z polityką: Maria pracowała w jednym z ministerstw, a Iga była członkinią lewicowej partii politycznej. Dziś pracują w korporacjach. Możliwość wpływu na otaczającą rzeczywistość daje im internet. Dyskutują o zagadnieniach fundamentalnych: prawach człowieka czy pokoju na świecie.
Oczywiście nie wyłącznie. Idze zdarza się komentować "tylko dla beki". – Po to, by się satyrycznie wyżyć! Jeśli widzę, że facet naśmiewa się z mobbingu, to daję komentarz: "Panie Areczku! Widzę, że pan wyznaje zasadę, że prawa pracownicze są tylko dla zarządu, a dla pracowników kultura zapie*dolu!". I sprawia mi radość, że dostaję 200 lajków. Fajnie! Albo kiedy w dyskusji o żywieniu psów mogę komuś podpowiedzieć, że kości wieprzowe wcale nie służą czworonogom, bo akurat ostatnio czytałam o tym, że takie żywienie może powodować rzekomą wściekliznę, i człowiek odpisuje: "Stara, nie miałem o tym pojęcia, dzięki!", to jest sympatyczne.
Maria: – Byłam wśród 50 tys. pierwszych Polaków na Facebooku i do pewnego czasu cieszyło mnie komentowanie, jakie kto wrzucił zdjęcie albo co zjadł na śniadanie. Wciąż zdarza mi się w ten sposób reagować na posty znajomych, ale powiedzmy sobie szczerze: ile można lajkować kwiatki i kotki.
"Rząd światowy planuje wybić połowę ludzkości"
– Paradoksem naszych czasów jest to, iż osoby, które nie posiadają żadnej wiedzy, uważają się za omnipotentne. Fachowo nazywa się to efektem Dunninga-Krugera. Zgrozą jest również to, że internauci stawiają na równo opinie z faktami – mówi Maria. Podczas ostatniej kampanii prezydenckiej w USA "naparzała" się ze zwolennikami Donalda Trumpa, którzy powielali między innymi teorie spiskowe spod znaku Qanon. – Miałam poczucie, że jestem w matriksie. Mnóstwo tam było ruskiej propagandy, która grała na wojnę domową w USA. Każdy głos rozsądku był na wagę złota. Wszak to w przestrzeni wirtualnej rozstrzygał się los największego mocarstwa świata.
Również w polskich portalach społecznościowych Maria dyskutuje z nieznajomymi, którzy między innymi promują spiskowe teorie dziejów. – Na przykład że istnieje rząd światowy, który planuje wybić połowę ludzkości. Tego typu informacje sieją zamęt i dezintegrują zachodnie społeczeństwa, dlatego daję im odpór – mówi Maria. Liczy na to, że uda jej się przekonać adwersarza? – Nie. Osoby, które powielają takie teorie, są albo płatnymi trollami na usługach Rosji, albo fanatykami i nie przekona ich nawet milion argumentów. Komentuję ich posty po to, by publika, która się z nimi zetknie, zobaczyła, że to nie jest jedyny pogląd. Kiedy widzę post, gdzie obrzuca się błotem na przykład mniejszości narodowe czy seksualne, to dodaję swój głos: "To jest nieprawda!", choćby po to, by przedstawiciel takiej mniejszości, który to będzie czytał, zobaczył, że to nie jest tak, że cała Polska jest przeciwko niemu. Może 200 osób go wyszydza, ale jestem też ja – sprzeciwiam się mowie nienawiści, empatyzuję – mówi Maria.
Maria na Fb i Twitterze udziela się głównie wieczorami, kiedy jej kilkuletni synek już śpi, albo – w przypadku wyborów w Stanach Zjednoczonych – nawet nocami. – Teraz poświęcam na komentowanie zdecydowanie mniej czasu, ale kiedy polska kampania wyborcza rozpocznie się na całego, znów na pewno i moja internetowa aktywność znajdzie się na fali wznoszącej. Mój mąż tego nie rozumie. Uważa, że się niepotrzebnie denerwuję i spalam energię na rzeczy, na które nie mam wpływu – mówi Maria.
Iga przekonuje, że z komentowaniem w internecie jest identycznie jak z obroną samotnej osoby, która została na naszych oczach pobita na ulicy. – Przecież jeśli jesteś tego świadkiem, to zareagujesz, prawda? Tak samo twoim obowiązkiem jest stanąć w obronie słabszych w internecie. Szczególnie takich atakowanych osób, które nie znają języka polskiego i w żaden sposób nie są w stanie się obronić same – mówi z pasją. – To, co mogę zrobić, to wziąć laptop i zamieszczać w internecie mądre komentarze. Słowo ma wielką moc. Masakra Hutu w Rwandzie była następstwem tego, że nikt nie reagował, kiedy media podsycały nienawiść na tle narodowościowym. Nienawistne treści mogą kiedyś doprowadzić do ogromnej tragedii – dodaje Iga.
Rosyjską propagandę zgłasza zatem administratorom portali społecznościowych. Najczęściej skutecznie. Rasistowskie i ksenofobiczne komentarze wygłaszane przez prywatne osoby konsekwentnie punktuje. Iga ma na to sposób: ponieważ przez kilka lat pracowała w Niemczech, doskonale wie, z jakimi reakcjami spotykają się imigranci. Dyskutując w internecie, posługuje się zatem osobistym doświadczeniem. – Miałam bardzo dobrą pracę i byłam zapraszana na rauty organizowane przez lokalne władze, jednak w miasteczku, w którym mieszkałam, Polaków się nie lubiło. Sąsiadki słały na mnie donosy do gospodarza domu tylko dlatego, że nie chciały mieszkać obok Polki. Czułam się, jakbym dostała szmatą w ryj. Dlatego kiedy widzę w internecie, że ktoś obraża obcokrajowców czy ludzi o innym kolorze skóry, to jestem pierwsza, która napierdziela, ile się da: wytykam, że to prymitywne, chamskie, ale też pokazuję, że Polaków za granicą rani się w ten sam sposób. Kiedy odparuję w ten sposób jakiemuś ksenofobowi i mój komentarz dostanie więcej lajków niż jego post, to jest ekstra – nie kryje satysfakcji Iga.
Psycholożka Joanna Heidtman nie wyklucza, że osobom aktywnie udzielającym się w internecie przyświeca poczucie misji. A jakie potrzeby realizują? – Introwertycy zyskują możliwość satysfakcjonującego kontaktu z ludźmi, natomiast dla wielu osób jest to sposób na budowanie własnej pozytywnej samooceny. Skomentuję coś ekspercko na forum lotnictwa czy miłośników historii i w ten sposób podbuduję swoje ego. Niektórzy użytkownicy internetu osiągają ten sam efekt, dyskutując wcale nie merytorycznie, a po prostu wypowiadając własne opinie, co jest już nieco infantylne – mówi psycholożka. I dodaje: – Jeszcze inna grupa osób, ale to są już przypadki ekstremalne, to są osoby o rysie pieniackim, które w realnym świecie bez przerwy z kimś wchodzą w konfrontacje i nawyk ten przenoszą do internetu. A po co? Żeby zwrócić na siebie uwagę. To jest dla nich nagroda.
"Rozumiem, przepraszam, pozdrawiam"
Iga przekonuje również, że edukacja w internecie jest jak najbardziej możliwa.
– Szczególnie starsi użytkownicy powielają stereotypy czy używają krzywdzących określeń, typu "murzyn", nieświadomi, że mogą kogoś zranić. Biorę wówczas na siebie, zachowując wszelkie zasady kindersztuby, rolę osoby, która upomina się o standardy, edukuje. Ostatnio natknęłam się na komentarz seniora, który pod postem dotyczącym bezdzietnej celebrytki napisał: "Taka młoda kobieta musi mieć dzieci!". Odpisałam mu więc "A dlaczego musi?", i rozwinęłam tę myśl: "Czasem kobieta nie znajduje odpowiedniego partnera, czasem jest chora, a czasem nie chce się rozmnażać". Czy jeśli w tym przypadku doszło na przykład do wielokrotnego poronienia, to ten człowiek wziął pod uwagę, jak bardzo jego komentarz mógł tę kobietę zaboleć? Akcja skończyła się sukcesem. "Rozumiem, przepraszam, pozdrawiam", napisał mi ów pan. "Cieszę się, również pozdrawiam" – odpisałam. I bardzo fajnie! – opowiada Iga.
W większości przypadków moi rozmówcy otrzymują jednak zdecydowanie gorsze komentarze. Mówiąc wprost: bywają obcesowo obrażani.
Iga: – Incele z anonimowych kont piszą: "Jesteś ku*wą", "Zamknij ryj".
Magdalena: – Jeden pan śledził regularnie mój profil i przesyłał mi "głosówki", jaka to jestem zje*ana.
Leszek: – "Ty łysy ch*ju", "Ty gruba ku*wo".
Cała trójka przekonuje jednak, że ich to "nie rusza", że się uodpornili. – Jestem "nieobraźliwa", ale też nie wchodzę w pyskówki. Moim magicznym zdaniem jest: "Dziękuję bardzo za rozmowę. Powiedziałam już, co uznałam za stosowne". Jak ktoś uważa, że jestem pierdo*nięta, to niech o tym powie swojej koleżance, mnie to nie interesuje. Nie moja broszka. Nie będę tego czytać – mówi Magdalena.
A Leszek dodaje, że komentując w internecie, trzeba mieć na uwadze, że jest to przestrzeń, w której wiele osób czuje się absolutnie bezkarnie, w związku z czym nie trzyma żadnych standardów. – Czego miałbym oczekiwać po człowieku, który zamiast zdjęcia profilowego ma ustawionego pluszowego misia? Nie będę się przejmował, że taki ktoś usiłuje mnie wyprowadzić z równowagi – mówi Leszek.
– Często dodaję komentarz, a następnie wyłączam powiadomienia. Szkoda mi czasu na czytanie, jak mnie obrażają ludzie z fejkowych kont – mówi Iga.
"Polacy najbardziej ufają mamie, tacie i celebrytom"
Jedynie Maria przyznaje, że personalne komentarze potrafią ranić. – Załamują mnie sytuacje, kiedy brutalnie obrażają mnie ludzie należący teoretycznie do "mojej bańki" – mówi.
Tak było, kiedy wdała się w dyskusję w obronie dziennikarzy, którzy zawiadomili o mobbingu ze strony Tomasza Lisa, do jakiego miało dochodzić w "Newsweeku". – Jeden facet z "obozu demokratycznego" bronił Lisa zażarcie, pisząc, że od nikogo nie powinno się oczekiwać anielstwa. Odpisałam, że czym innym jest anielstwo, a czym innym sytuacja, w której doprowadza się pracowników do załamania nerwowego. Wyzwał mnie od czerwonej pisowskiej świni. Takie razy zdecydowanie trudniej jest przyjmować, niż "spie*dalaj, stara ku*wo" od prawicowego fanatyka – mówi Maria.
Czy nie miewa zatem poczucia, że to, co robi, to walka z wiatrakami? – Jestem o tym wręcz przekonana! Robię to, co robię, dla spokoju sumienia, a nie dla wygranej, która oznaczałaby przekonanie wszystkich adwersarzy – mówi Maria.
Iga podkreśla, że stara się "nie angażować emocji" w komentowanie w internecie. – Ale poświęcam temu dużo czasu, nie przeczę. Uważam, że to moja obywatelska powinność: mądrze korzystać z wolności słowa i w ten sposób przyczyniać się do zmiany społecznej.
Magdalena, która – jak podkreśla – "nie naciera się lajkami", nie zamierza rezygnować z "rozkruszania dogmatów". – Widzę komentarz: "Wszyscy lekarze to ch*je, którzy zabijają pacjentów", więc piszę: "Hola, hola! Znam fantastycznych i zaangażowanych lekarzy, którzy bardzo się poświęcają, by ratować ludzi. Nie uogólniajmy! Nie stosujmy kwantyfikatorów". Podaję doświadczenie z życia, a następnie wylogowuję się z wirtualnego świata ze spokojnym sumieniem – mówi.
Leszek przyznaje, że po latach aktywności w sieci coraz bardziej traci poczucie sensu. – Polacy najbardziej ufają mamie, tacie i celebrytom. Wierzą w to, w co chcą, i fakty im w tym nie przeszkadzają – podsumowuje.
Dlatego od mniej więcej roku ogranicza czas spędzany w sieci. – Wolę spacery z moją ukraińską psiną.
Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje >>
Anna Kalita. Absolwentka politologii na Uniwersytecie Wrocławskim. Dziennikarka. Otrzymała honorowe wyróżnienie Festiwalu Sztuki Faktu oraz została nominowana do Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze za wyemitowany w programie TVN "UWAGA!" materiał "Tu nie ma sprawiedliwości", o krzywdzie chorych na alzheimera podopiecznych domu opieki, a w 2019 r. do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej za teksty o handlu noworodkami w PRL, które ukazały się w Weekend.gazeta.pl. Fascynują ją ludzie i ich historie oraz praca, która pozwala jej te historie opowiadać. Kontakt do autorki: anna.kalita@agora.pl"