
W hiszpańskich sądach podczas rozwodu pies czy kot są traktowane identycznie jak każdy inny członek rodziny. Przepisy – które naśladują te obowiązujące już we Francji czy w Portugalii – weszły w życie na początku 2022 roku. W świetle iberyjskiego prawa zwierzęta domowe nie są rzeczami, ale "istotami żywymi obdarzonymi wrażliwością". Jeśli rozwodzący się obywatele nie zdołają się porozumieć, to sąd, kierując się dobrem zwierzęcia domowego, zdecyduje, przy kim ma ono zostać oraz jak będzie wyglądała kwestia jego utrzymania. Może również zasądzić opiekę wspólną. Dokładnie jak w przypadku dzieci.
Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl
Troje Polaków, którzy nie mają wątpliwości, że ich zwierzęta są istotami obdarzonymi wrażliwością, opowiada, jak sami szukali sprawiedliwego rozwiązania.
Rozstanie? Tego się nie robi psu
Oni: Małgorzata i Andrzej*
Ono: Sonia*
Cechy szczególne psa: 8-letnia dalmatynka. Bardzo emocjonalna. Temperament zmienny (uzależniony od wagi ciała)
– Jakby Sonia była człowiekiem, toby była dobrym człowiekiem, a tak to jest dobrym psem - kiedy Małgorzata opowiada o dalmatynce, w jej głosie słychać uśmiech. Suczkę nazywa "dojrzałą panią", która wciąż uwielbia chodzić na spacery. – Ale kiedy wraca od mojego byłego chłopaka albo jego rodziców, to zazwyczaj jest trochę przy kości i wtedy staje się kochaną przytulanką, która siada mi na kolanach. Staram się ją trochę odchudzać, na co reaguje rozpaczą. Jakby chciała zapytać: "Dlaczego mi to robisz?". A kiedy na powrót staje się szczupła, to wychodzą z niej cechy pierwotnego wilka. Biega! Tropi! Jest więc tak, jakby w niej żyły dwa różne psy. Zmienia się nawet fizycznie, bo wydłuża jej się pyszczek. Coś niesamowitego!
We troje wiedli wspólne życie przez niemal sześć lat. – Nie byliśmy małżeństwem, ale relację mieliśmy bliższą niż w niejednym sformalizowanym związku: nie tylko mieszkanie i pieniądze były wspólne, ale i zainteresowania, pasje. Wydawałoby się: dobry związek – mówi Małgorzata.
Dalmatynka dołączyła do rodziny niemal natychmiast. Dla obojga było oczywiste, że dom nie jest prawdziwym domem, kiedy nie słychać w nim tuptania psich łap. Pojawiła się Sonia i to był ich model "2 + 1". Małgorzata mówi wprost: "Pies to jest nasze dziecko".
Dwa lata temu rodzina się rozsypała. – Moje koleżanki określają takie sytuacje mianem "niskiego standardu". Wiesz, że takie rzeczy się dzieją, ale masz nadzieję, że nigdy nie przydarzą się tobie. Andrzej miał romans z koleżanką z pracy. Młodszą ode mnie. Okropnie bolesna historia – dziś Małgorzata potrafi już mówić o tym spokojnie.
Kiedy się wydało, on przepraszał i zapewniał o miłości. Romans zakończył, jednak ona uznała, że to już nie jest ten sam człowiek, którego pokochała, i że wspólne życie również musi się skończyć. – Nasze rozstanie, tak jak i związek, było żywiołowe. Sonia się strasznie denerwowała, jak w domu była awantura. Siadała na posłaniu załamana, skulona, smutna. Identycznie jak dziecko nie rozumiała, co się między nami dzieje. Takich rzeczy się nie robi psu.
Z mieszkania wyprowadziła się ona. Majątek podzielili sprawiedliwie. O Sonię kłótni nie było. – Od samego początku było jasne i oczywiste, że żadne z nas z niej nie zrezygnuje. Nie da się odpowiedzieć na pytanie, kogo Sonia kocha bardziej. Mnie kocha bardzo, ale Andrzeja też – mówi Małgorzata.
Opieka naprzemienna była jedynym rozwiązaniem. Dla niej i dla niego naturalnym, dla przyjaciół i znajomych kontrowersyjnym. – Dopytywali, jak pies się w tym odnajdzie. Odpowiadałam, że przecież dzieci po rozwodzie też czasem tak żyją. Część znajomych bardziej współczuło Soni niż mnie. Po psie widać jak na dłoni, jakie to jest nieszczęście takie rozstanie – wspomina.
Testowali różne warianty: tydzień na tydzień, dwa na dwa. A teraz – po roku – nawet trzy na trzy. Bo Sonia źle znosi zbyt częste zmiany.
I mamy żelazną zasadę, że nie ograniczamy sobie kontaktu z psem. Jeśli Sonia jest u mnie, ale Andrzej chce przyjechać i wziąć ją na spacer, proszę bardzo.
Po rozstaniu i ona, i on wiodą życie singli, ale jak tłumaczy Małgorzata, "Andrzejowi jest trudniej, bo nie ma rodzeństwa". Dlatego wszystkie święta Sonia spędza u niego. – Natomiast na świąteczne spacery chodzimy zawsze we troje.
Ostatnio, kiedy Małgorzata zaprosiła przyjaciół na kolację, zaproponowała Andrzejowi, żeby wpadł "popilnować psa". Niedługo potem on zrewanżował się tym samym. – Pies bardzo by chciał, żebyśmy znowu byli razem. To jest ewidentne. Kiedy jesteśmy wszyscy razem, ona siada na kanapie spokojna i szczęśliwa.
"Powiedział, że jestem podła i zła. I że zabierze psa"
Oni: Klara i Wojtek *
Ono: Toffi *
Cechy szczególne psa: 15-letni west. Nigdy nie szczeka bez potrzeby. Łapki "pachnące popcornem"
– Wiem, że każdy właściciel tak mówi, ale Toffi to jest naprawdę najgrzeczniejszy pies, jakiego kiedykolwiek znałam. I najmądrzejszy! W wieku szczenięcym oglądał telewizję. Kiedy widział nie tylko psy, ale i foki, niedźwiedzie albo krowę z reklamy Milki, to machał ogonem. Rozpoznawał dźwięk reklam, w których występowały zwierzęta, i leciał do telewizora. Teraz już tego nie robi, bo jest starszym panem i mu się nie chce – opowiada Klara.
To Wojtek, wówczas jej narzeczony, nalegał na powiększenie rodziny o psa. Ona miała opory. Śmierć wyżła, który był członkiem jej rodzinnego domu, przeżyła tak mocno, że postanowiła już nigdy nie narażać się na takie cierpienie. Jednak Wojtek nalegał. – Mieliśmy po 26 lat i pojawił się u niego instynkt rodzicielski. Na dziecko nie byliśmy gotowi, dlatego powtarzał, że będziemy "mamusią, tatusiem i pieseczkiem".
Zaczęli przeglądać internet i znaleźli. Piesek niczym maskotka. "Malutka, biała, puchata kulka". – Przejechaliśmy kilkaset kilometrów, oczywiście tylko po to, żeby go zobaczyć – śmieje się Klara – ale kiedy maleństwo usiadło pod moimi nogami i spojrzało mi w oczy, było oczywiste, że ten pies jest mi przeznaczony. Jak się później okazało, to był palec boży, że to ja za Toffiego zapłaciłam i to ja podpisałam umowę z hodowcą – dodaje.
We troje przeżyli pięć lat. Toffi spełnił oczekiwania Wojtka i "zachowywał się jak syneczek": zawsze chętny do zabawy, uwielbiał siadać między nimi na kanapie, a w nocy pierwszy zajmował miejsce w nogach łóżka.
Stał się barometrem tego związku. Hiszpańskie rozwiązania zakładają, że jeśli jedno z małżonków stosowało przemoc wobec zwierzęcia domowego, sąd może ograniczyć mu prawo do kontaktów z dziećmi. Wojtek przekreślił swoje szanse na bycie mężem, kiedy stał się agresywny w stosunku do westa. – Miewał napady złości i wtedy wyżywał się na Toffiku. Nie stosował przemocy fizycznej, ale krzyczał. Wtedy już wiedziałam, że ten związek nie ma przyszłości. Nie zna się prawdy o człowieku, dopóki się z nim nie zrywa – wspomina Klara.
Słysząc, że to koniec, Wojtek najpierw błagał na kolanach, a potem nękał: dzwonił kilkadziesiąt razy w ciągu nocy, czekał przed domem, nachodził w pracy. – Powiedział, że zrywając z nim, udowadniam, że jestem podła i zła. I oświadczył, że zabierze psa. A ja mu na to: "O nie, mój drogi! Na umowie kupna widnieje mój podpis". On już wtedy nie kochał ani mnie, ani Toffika. Chciał tylko, żeby mnie mocno zabolało – mówi Klara. Na ponad miesiąc wywiozła psa do mieszkających w innym mieście rodziców.
Bałam się, że Wojtek będzie próbował go wykraść siłą, choćby podczas spaceru. Dlatego przykazałam, by wyprowadzał go tylko tata.
Były narzeczony szybko dał za wygraną i zniknął z jej życia. Po kilku tygodniach Klara uznała, że niebezpieczeństwo zniknęło i pies może wrócić do domu. – Zostaliśmy we dwójkę. Bywało mi ciężko, ale psia miłość wszystko wynagradza. Jak on mnie pilnował! Kiedy widział, że płaczę, natychmiast podbiegał i zlizywał mi z twarzy łzy.
Dziś nastoletni west zażywa tabletki na psią demencję, lecz mimo to bywa, że w nocy budzi się zdezorientowany i kręci się w pościeli. Doskwierają mu też problemy z pęcherzem, dlatego zdarza mu się posikiwać w mieszkaniu. – Ale poza tym ma się świetnie! Wciąż jest bosko piękny! Wciąż, gdy spotka na spacerze psa sąsiadów, którego nie znosi od dziecka, urządza mu karczemną awanturę. To król osiedla! Wielu sąsiadów nie zna mojego imienia, ale wie, że on nazywa się Toffi. Mój pies ma fajne życie. Tak uważam.
Kilka miesięcy temu w życiu Klary i jej psa pojawił się Cezary. – Dla Toffika to był szok, że po tylu latach ktoś nagle się wkradł w nasz święty spokój. W środku nocy potrafi stać nad nami w łóżku i patrzeć na mnie na zasadzie: "Mamo, zabierz tego pana, dlaczego on tu leży?". Delikatnie trąca go łapką. "Kolego, to moja poduszka".
Cezary ma jedną wadę: jest kociarzem. – Dlatego być może jeszcze Toffika nie kocha, ale na pewno bardzo go akceptuje – mówi Klara.
"Podpisując ten dokument, czułem, jakbym tracił dziecko"
Ona i on: Katarzyna i Leszek*
One: Kajzerka i Grahamka* – kotki w nieokreślonym wieku – oraz kundelek Budyń, okołopięcioletni*
Cechy szczególne zwierząt: Kajzerka: brak kawałka ogona, Grahamka: bardzo łaknie pieszczot. Budyń: mały ciamajda, uderzająco podobny do Golluma z "Władcy pierścieni"
Kasia i Leszek bardzo chcą, żeby to był kulturalny rozwód. Sprawa jest świeża. Papiery dopiero co trafiły do sądu. – Żadne z nas niczego nie odwaliło. Po prostu po 13 latach małżeństwa wspólnie doszliśmy do wniosku, że się wypaliliśmy. Życie! – wzdycha Leszek.
Pierwszą sprawą, co do której się dogadali, były zwierzęta. – Kajzerka od początku była moim kociątkiem, a Grahamka – Kasi, więc było naturalne, kto z kim zostanie. Z Budyniem problem mieliśmy największy, bo on zawsze traktował nas sprawiedliwie. Jak widział, że się między nami psuje, to próbował to ratować, wyciągał na wspólne spacery – opowiada.
W piątkę żyli przez ostatnie dwa lata. Budyń dołączył do rodziny jako ostatni.
Był najbrzydszym z psów zamieszkujących schroniskowe boksy. To Kasia zdecydowała: "Musi być nasz". Zaniedbany, lękliwy, zamknięty w sobie. Po miesiącu odwiedzin sfinalizowali procedurę, którą miłośnicy zwierząt często określają mianem adopcji, a która zgodnie z prawem adopcją nie jest. Ustawa o ochronie zwierząt definiuje je co prawda jako istoty czujące, jednak zgodnie z Kodeksem cywilnym w stosunku do zwierząt stosowane są takie same przepisy jak do rzeczy. W schroniskach podpisuje się z reguły zobowiązanie do opieki.
Leszek podpisał dokumenty i Budyń pojechał do domu, gdzie zrealizował następujący – znany wielu psom – scenariusz:
Bardzo fajnie było obserwować, jak rozkwita. Na początku bał się wejść na kanapę. Nieśmiało stawiał jedną łapkę, drugą. Później zaczął aneksję łóżka. Na początku nie chcieliśmy, żeby spał w sypialni, wygłaszaliśmy wiele komend, że nie wolno, ale z czasem stwierdziliśmy, że w sumie to dlaczego miałby z nami nie spać?
Razem z Kasią podziwiali terapeutyczny wpływ, jaki Budyń wywarł na koty. One również zostały przygarnięte ze schronisk. Zanim w domu pojawił się pies, były wycofane, wiodły samotnicze życie. Kajzerka przez ponad rok unikała dotyku ludzkiej dłoni. – Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale kiedy w domu pojawił się Budyń, nagle zaczęła do nas przychodzić, żeby się głaskać. Jakbyśmy podmienili sobie kota! – mówi Leszek.
Uwielbiali obserwować swoje zwierzęta. Bardzo często nagrywali, jak ganiają się po mieszkaniu. Pod filmiki podkładali zabawną muzykę. Wielokrotnie je oglądali, zaśmiewali się. I wcale im się nie nudziło. – Pewnie wielu właścicieli zwierzaków to robi. No, ale było, minęło.
Podkreśla, że "gdyby się uparł", to wyprowadzając się z domu, zabrałby nie tylko Grahamkę, ale i Budynia. W końcu to on podpisał w schronisku umowę. Nie zrobił tego, ponieważ nie chciał ranić żony. – Kaśka strasznie by to przeżyła, dlatego spisaliśmy dokument, w którym przekazuję jej pełnię praw do psa. Podpisując go, czułem się, jakbym tracił dziecko – głos mu się łamie.
Zanim zaczyna opowiadać o tym dniu, w którym wyprowadził się z domu, bierze głęboki oddech. – Okropnie to przeżyłem. Pyta pani, jak się zachowywał Budyń? Nie mam zielonego pojęcia, bo nie było go w domu. Żona wyszła z nim na spacer, kiedy zabrałem rzeczy.
Kajzerka czuła się głęboko nieszczęśliwa. W mieszkaniu, w którym zamieszkała tylko z Leszkiem, rozpaczała przez dwa tygodnie. – To był dosłownie płacz. Sąsiedzi przychodzili kilkukrotnie, żeby sprawdzić, czy nie jest bita. Teraz jest już spokojniejsza. Bardzo szuka czułości. I śpi ze mną w łóżku oczywiście.
Leszek bardzo tęskni za Budyniem, a do Kaśki ma żal, ponieważ widział na Instagramie, że kiedy wyjeżdżała służbowo, zostawiała go pod opieką znajomych. – Bardzo mnie boli, że woli go zostawić z koleżanką niż ze mną. To ma być jakaś forma kary? Za co? Myślałem, że rozejdziemy się w spokoju, ale teraz to już nie wiem, czy nie w gniewie.
*Imiona istot żywych obdarzonych wrażliwością zostały zmienione.
Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl
Anna Kalita. Absolwentka politologii na Uniwersytecie Wrocławskim, dziennikarka. Współpracowała m.in. z "Gazetą Wyborczą" Wrocław, "Dziennikiem Polska-Europa-Świat" i "Dziennikiem Gazetą Prawną" oraz "UWAGĄ!" TVN. W 2016 r. nominowana do Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze za materiał "Tu nie ma sprawiedliwości", o krzywdzie chorych na alzheimera podopiecznych domu opieki, a w 2019 r. do Nagrody im. Teresy Torańskiej za teksty o handlu noworodkami w PRL. Kontakt do autorki: anna.kalita@agora.pl.