Społeczeństwo
Największym postrachem większości uczniów jest matematyka (shutterstock.com)
Największym postrachem większości uczniów jest matematyka (shutterstock.com)

Tekst został opublikowany w 2022 roku. To jeden z najchętniej przez Was czytanych artykułów Weekendu

***

Mama trzecioklasistki, wieś koło Gliwic

– Córka od trzech lat chodzi na korepetycje grupowe z angielskiego. Nadrabia zaległości, które pojawiły się w przedszkolu, a w szkole zostały pogłębione. Podczas nauki zdalnej zauważyłam, że przeczekuje lekcje, a nauczycielka nie zwraca na to uwagi. Nie było wyboru, więc w szkole zatrudniono osobę, która się zgłosiła, ale delikatnie mówiąc, minęła się z powołaniem. Na korepetycje z języka chodzi większość dzieci. W grupie córki jest ich trójka, płacę 30 zł za godzinę. 

Mama licealisty, Łódź

– Korepetycje przed samym egzaminem ósmoklasisty kosztowały około 1200 zł miesięcznie. Godzina fizyki, dwie–trzy matematyki, kilka miesięcy przed egzaminem doszedł język polski. Do tego wykupiłam kurs ósmoklasisty online, a w zasadzie dwa, więc przez całą ósmą klasę syn miał też zajęcia w weekendy. Mimo świadectwa z paskiem i relatywnie dobrze zdanych egzaminów nie dostał się do wymarzonego liceum. Poszedł do innego, na profil biologiczno-chemiczno-matematyczny, i już wiemy, że będzie potrzebował korepetycji.

Mama ósmoklasistki, wieś koło Pułtuska

– 40 zł za lekcję tygodniowo od trzech lat. Zajęcia prowadzi studentka matematyki. Nie wypuszcza córki, póki nie skończą zadania, więc czasem trwają godzinę, czasem półtorej. Córka wybitnie nie lubi matmy, ale o korepetycje czasem się nawet upomina. Myślę, że od stycznia zajęcia będą częstsze, żeby zacząć przygotowania do egzaminów.

Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje

Dodatkowe zajęcia z języków to już standard

Na pytanie: „Czy Pana(i) dzieci w mijającym roku szkolnym korzystały z korepetycji – zajęć odpłatnych w celu nadrobienia braków w wiedzy, problemów z nadążeniem za programem szkolnym?", twierdząco odpowiedział co czwarty rodzic dziecka w wieku szkolnym – od pierwszej klasy szkoły podstawowej do ostatniej klasy szkoły średniej. Takie są wyniki badania przeprowadzonego przez Quality Watch dla Rejestru Dłużników BIG InfoMonitor. Autorzy wskazują, że do popularności korepetycji przyczyniła się pandemia. Zdalna nauka przełożyła się na zaległości i problemy z opanowaniem bieżącego materiału, a przestraszeni sytuacją rodzice chętniej wysyłali dzieci na dodatkowe lekcje. Średnio wydawali na ten cel w ubiegłym roku szkolnym 293 zł miesięcznie.

Znajomość angielskiego to priorytet. Rodzice chcą, żeby dzieci umiały się dogadać z rówieśnikami z innych krajów (shutterstock.com)

– Dodatkowe zajęcia z języków to już standard, przyjęty nie tylko przez zamożnych. I to może zawyżać wynik badania – komentuje dziennikarka edukacyjna Justyna Suchecka. – Zajęcia w szkołach językowych często traktujemy jak korepetycje, bo to odpłatne lekcje, które mają podnieść poziom wiedzy. Wynikają jednak częściej z aspiracji rodzicielskich niż problemów edukacyjnych dzieci, przynajmniej w pierwszych latach nauki. Dorośli mają przekonanie, że znajomość języków to przyszłość, a w szkole jest ich zawsze trochę za mało, co oczywiście jest prawdą – tłumaczy.

Mama dwójki spod Warszawy opowiada: – Dzieci chodzą na dodatkowy angielski od czwartej klasy podstawówki, płacę 360 zł za dziecko. Nauczyciele na lekcjach puszczali im piosenki – i świetnie, bo dzieci najchętniej uczą się przez zabawę – ale na tym się kończyło. A ja chciałam, żeby zaczęły mówić. Znajomość angielskiego w dzisiejszych czasach to jest priorytet. Nie chodzi o piątki na świadectwie, ale żeby dzieci umiały się dogadać z rówieśnikami z innych państw. Za granicą dzieci wychodzą ze szkoły i potrafią mówić w dwóch obcych językach. W Polsce nie ma co na to liczyć.

– Trafiają do mnie dzieci, które po kilku latach nauki hiszpańskiego w szkole ledwo potrafią się przedstawić – potwierdza hispanistka, dla której korepetycje są głównym źródłem utrzymania. Na lekcjach ma zarówno 11-latków, jak i absolwentów liceum, którzy po raz kolejny zaczynają naukę od zera. – Największy problem, jaki dostrzegam, to chaos w nauce i ciągłe przeskakiwanie z tematu na temat. Nauczyciel pędzi z materiałem, a dzieci często nie rozumieją, co się w ogóle dzieje na lekcjach. Nie nauczą się dobrze jednego, a już robią kolejną rzecz. A przecież język trzeba utrwalać. Jak nie używamy jakiejś konstrukcji, ona zanika. Co z tego, że nauczymy się nowej, jak nie pamiętamy poprzedniej?

W ubiegłym roku zgłosiła się do niej uczennica, która od początku roku szkolnego złapała sporo kiepskich stopni. – Jak zobaczyłam, ile materiału zdążyli omówić w szkole przez dwa miesiące, zdębiałam. Na prywatnych lekcjach zrealizowałabym w tym czasie maksymalnie połowę tego. Nawet zdolny uczeń by całości nie przyswoił. A przecież to są zajęcia indywidualne, mamy więcej czasu na konwersacje i całą uwagę poświęcam jednej osobie – tłumaczy.

Mama ósmoklasistki, Kraków

– Córka od dwóch lat ma lekcje indywidualne z angielskiego i hiszpańskiego. Nie dla ocen, ale dlatego, że lubi i sama chciała więcej godzin. Płacimy 300 zł miesięcznie za angielski, hiszpańskiego za darmo uczy ją moja siostra. Przeraża mnie, ile płatnych zajęć mają jej rówieśnicy. W moich czasach z korepetycji korzystali uczniowie, którzy mieli trudności w nauce, potrzebowali więcej czasu na zrozumienie materiału albo nadrabiali zaległości. Dziś z dodatkowych lekcji polskiego i matematyki korzystają nawet prymusi. Jeśli oni nie są w stanie samodzielnie się przygotować do egzaminów, to chyba coś jest z tym systemem nie tak. Mam wrażenie, że bez korepetycji z matematyki córka nie ma szans, żeby dostać się do dobrego liceum.

Największym postrachem jest matematyka

Justyna Suchecka zwraca uwagę, że podstawa programowa po likwidacji gimnazjów jest szalenie rozbudowana. Wcześniej materiał ze wszystkich przedmiotów rozkładał się na trzy lata. Teraz ten sam przypada głównie na siódmą i ósmą klasę. – Oczywiście nie można upraszczać i powiedzieć, że trzy lata upchnięto w dwóch, bo nieco materiału przesunięto do szkoły średniej, ale wciąż jest dużo więcej do przyswojenia, niż było. Gdy w 2016 i 2017 roku tworzono obecną podstawę programową, ówczesny Rzecznik Praw Dziecka bił na alarm, że jej wykonanie jest nierealne – mówi dziennikarka.

Matematyka od lat sieje postrach wśród uczniów (shutterstock.com)

Dziś dzieci nadrabiają korepetycjami, szczególnie przed egzaminem ósmoklasisty i maturą. Największym postrachem jest matematyka.

Mama dwójki, w tym ósmoklasistki, wieś pod Ostrowcem Świętokrzyskim

– Syn zawsze był zdolny i łapał wszystko w mig. W podstawówce z matematyki miał mocną czwórkę, gdyby się bardziej przyłożył, byłaby piątka i pasek na świadectwie. Problemy zaczęły się w gimnazjum. Z czwórek spadł na jedynki. Po pierwszym półroczu przyszedł i mówi: „Nie daję rady, mamo, potrzebuję korepetycji". Znalazłam emerytowaną nauczycielkę. Po pierwszych zajęciach dzwoni do mnie i mówi: „Syn nie ma problemów z matematyką. Cały zakres, jaki powinien znać, zna, więc w czym problem?". Mówię, że problemem jest 11 jedynek w dzienniku. Kazała mi iść zobaczyć wszystkie kartkówki syna. Okazało się, że nauczycielka daje dzieciom do rozwiązania 15 zadań w 45 minut i to z programu starszych klas. Jak poszedł do liceum, problem z matematyką zniknął.

10 lat później ta sama pani uczy siostrę chłopca i problem znów się pojawia. Tym razem większy, bo dziewczynka ma zdiagnozowaną dyskalkulię.

– Córka ma zalecone zajęcia kompensacyjne z poradni. W pandemii dostawała karty pracy do zrobienia online. Nikt jej nawet nie próbował nic tłumaczyć – mówi mama. Co zrobiła? – Pocztą pantoflową znów znalazłam emerytowaną nauczycielkę matmy. Za 35 zł za lekcję będzie pomagać córce.

Dodaje: – Szkoła podstawowa jest po to, żeby opanować podstawy. Matematyka jest ważna, przydaje się w życiu na każdym kroku, ale nie na poziomie całek. Nie każdy pójdzie na studia ścisłe i będzie inżynierem.

Mama ucznia pierwszej klasy liceum, Łódź

– Syn dużo chorował. Czwarta, piąta i szósta klasa były wyjęte z życia przez jego liczne pobyty w szpitalach. Kilka razy załapał się na oddziale na lekcje matematyki, to wszystko. W szkole nie ma pomocy dla dzieci w takiej sytuacji. Potem przyszła pandemia i nauka w domu. Przez pierwszy rok korespondencyjna, bo szkoła nie była przygotowana do zajęć zdalnych. Dzieci dostawały tylko wiadomości na LIBRUS-ie z informacją, jaki kawałek podręcznika mają same przerobić. Były pozostawione same sobie. W kolejnym roku lekcje zdalne, pół godziny zamiast 45 minut. Sama organizacja nauki była tragiczna. Każdy nauczyciel wysyłał zaproszenia na aplikację, w której czuł się dobrze: raz Zoom, raz Google Meet albo coś jeszcze innego. Bywało tak, że synowi wpadały nieobecności, bo nie dostał zaproszenia na lekcję. 

Chłopak jest bystry. Długo jechał na inteligencji, ale powtarzałam mu, że niebawem to będzie za mało. Mimo piątek w dzienniku miał wiedzę w kratkę. Pod koniec siódmej klasy zaczął sygnalizować, że nic nie rozumie z fizyki. Znalazłam na Facebooku studenta, który dawał mu korepetycje. W ósmej klasie doszła matematyka. U dwóch korepetytorów, bo jeden nie miał wystarczających mocy przerobowych. Do tego język polski na kilka miesięcy przed egzaminem. A w sobotę i niedzielę powtórzeniowe zajęcia online, żeby tę wiedzę jakoś usystematyzować. 

Syn denerwował się liczbą dodatkowych zajęć, ale nie chciał z nich rezygnować. Wiedział, że ma zaległości. Mnie trudno było patrzeć, jak wstaje w weekendy na ósmą. Miałam wrażenie. że na pierwszych dwóch lekcjach dopiero się budzi, ale nie było kursu, który zaczynałby się później. Sama w szkole byłam pilną uczennicą i nigdy nie miałam korepetycji.

Wychowawczyni zachęcała mocniejszych uczniów, żeby pomagali słabszym. Tak krzewiła między nami solidarność. A tu jeden kurs to było kilka tysięcy złotych. Stwierdziłam, że jakoś przeboleję te pieniądze, a chłopak może nawet biernie coś wyłapie. „Płaczę i płacę", jak mawia młodzież. 

Teraz jest w pierwszej klasie liceum, dziś podobno dostał jedynkę z fizyki. Póki co dajemy sobie czas, ale niebawem pewnie zaczniemy myśleć o dodatkowych lekcjach.

Dzieci chętnie korzystają z pomocy, bo dzięki niej są w stanie więcej zrozumieć i są spokojniejsze (shutterstock.com)

Mama dwójki, syn w pierwszej klasie liceum, córka na tym samym etapie edukacji domowej Montessori, Piastów pod Warszawą 

– W podstawówce dzieci miały korepetycje razem. Córka ma 13 lat, syn 14. Są na tym samym etapie edukacji, bo córka poszła do szkoły, mając sześć lat. Teraz syn jest w klasie o profilu politechnicznym, ma cztery godziny matematyki tygodniowo u wykładowczyni uniwersyteckiej. Córka dwie godziny tygodniowo u nauczyciela, który pomaga jej w edukacji domowej. Sama matematyka kosztuje mnie 2400 zł miesięcznie. 

Przed egzaminami ósmoklasisty wszyscy nauczyciele przypomnieli sobie, że mają zaległości w podstawie programowej. W czasie, który powinien być poświęcony na powtórkę, ruszyły kartkówki, klasówki, czytanie lektur i wprowadzanie nowego materiału. Od połowy marca to była jazda bez trzymanki. Dzieci szły się kąpać, a ja czytałam im wtedy książkę, żeby jakoś nadgonić. Spały po sześć godzin, ja też byłam nieprzytomna. Od czwartej klasy miały korepetycje z matematyki i dodatkowy angielski, w ósmej przed egzaminami doszedł jeszcze polski. 

Dzieci lubią korki. Ciągną do tych lekcji, bo dzięki nim są w stanie wszystko zrozumieć i są spokojniejsze. Córka mówiła: „Myślałam, że jestem głupia z polskiego, a okazało się, że nie". One za chwilę będą studentami i pracownikami, jeśli w szkole się nauczą, że są głupie, to co będzie dalej? 

Zobacz wideo Czy każde dziecko może być dobre z matematyki?

Teraz obydwoje są już w miejscach, w których chcą być. Syn w klasie politechnicznej liceum ogólnokształcącego w Warszawie, córka w nauczaniu domowym. Przy czym jak patrzę na zmęczenie syna, to się zastanawiam, czy za chwilę też nie przeniesie się do domu.

Córka zdecydowała się na szkołę Montessori i jest przeszczęśliwa, że nie grozi jej już codzienny stres, że zostanie przyłapana na niedociągnięciach albo poglądach niezgodnych z tymi, jakie ma nauczycielka. Zrobiła sobie plan lekcji, siedzi i się uczy. Ma korki z matmy i hiszpańskiego, wciąż chodzi na dodatkowy angielski. 

Syn w liceum zaczyna lekcje o 7.00. Po drodze ma okienka, często kończy koło 17.00. Na zajęciach co rusz kartkówka, od początku roku szkolnego napisał ich 11, a jest koniec września. Po wszystkim wraca do domu, musi odrobić zadania. Angielski razem z córką i korki z matematyki dwa razy w tygodniu po dwie godziny. Zaczynają się o 18.00, więc jak je kończy, to pada ze zmęczenia. Rozważamy jeszcze kurs z programu C++, bo jego marzeniem jest studiowanie informatyki. Pytałam, czy chce coś odpuścić, ale mówi, że nie.

Przepustka do wymarzonej szkoły średniej 

Justyna Suchecka

Egzamin w ósmej klasie jest tylko z trzech przedmiotów: języka polskiego, języka obcego i matematyki, a jego wyników nie można poprawiać. Dla wielu dzieci dobre wyniki z matmy są przepustką do wymarzonej szkoły średniej. A nadchodzący rok będzie pod tym względem dramatyczny. Wciąż mamy do czynienia z tzw. kumulacją roczników, która wzięła się z tego, że próbowaliśmy posłać do szkół sześciolatki. Standardowy rocznik to 350 tys. dzieci w skali kraju. Obecnie w ósmych klasach i pierwszych klasach szkoły średniej mamy ich po 500 tys. Nie ma rejonizacji, szkoły pękają w szwach, szczególnie w miastach konkurencja jest duża. Myślę, że stąd bierze się część uczniów, którzy chodzą na korki. To nie są dla nich zajęcia wyrównawcze, tylko walka o każdy kolejny punkt ponad 80 proc.

Kamil Herbuś jest profesjonalnym korepetytorem matematyki. Prowadzi kurs online (archiwum prywatne)

– Kiedyś uczyłem indywidualnie 30–35 osób. Teraz mam ich w grupach 440 – mówi Kamil Herbuś, profesjonalny korepetytor matematyki. Zaczynał, pomagając rówieśnikom za ptasie mleczko. Dziś prowadzi oblegany kurs online dla ósmoklasistów. Godzina indywidualnej nauki z Herbusiem kosztuje 250 zł, ale prywatnie ma już tylko czterech uczniów. Brakuje mu czasu. – Mam 15 grup kursu ósmoklasisty od poniedziałku do piątku. Do tego dwie grupy klas pierwszych szkół średnich. Są to kursanci z ubiegłego roku, którzy chcieli nadal współpracować, bo wybrali klasę z rozszerzoną matematyką.

Kursy grupowe wymyślił w trakcie pandemii. Do końca 2022 roku przewiduje zebrać na nich 500 osób, bo wciąż zgłaszają się kolejne dzieci. – Sam opracowałem system nauki. W pierwszej kolejności uczniowie rozwiązują testy diagnostyczne. Dzięki nim widzę, na jakim poziomie jest ich wiedza. We wrześniu, gdy mają już swoje plany lekcji, wysyłam im 18 terminów z prośbą, by wskazali wszystkie, które im odpowiadają. Na podstawie testów i dyspozycyjności dopasowuję kursantów do adekwatnej grupy zaawansowania.

W szkolnej klasie zwykle są uczniowie słabi i mocni. Nauczycielowi łatwiej skupić się na mocnych jednostkach, bo łatwiej tłumaczyć komuś, kto łapie. Uczeń, który nie nadąża, zwykle siedzi cicho. A jak dziecko od wczesnych lat ma zaległości, to one się nawarstwiają i rodzi się awersja do matmy. Trudno lubić coś, czego się nie rozumie. 

U mnie zajęcia mają formę debaty, a język tłumaczenia dostosowuję do poziomu grupy. Zależy mi, żeby słabsze dzieci polubiły matmę, nadrobiły to, czego brakuje, i były w stanie napisać egzamin na 60–70 proc. Mam ten komfort, że mogę pracować tylko z dziećmi, które chcą się uczyć. Zawsze to podkreślam, gdy piszę ogłoszenie o kolejnym naborze. Dzieci, które zaczynają kurs z przymusu, szybko z niego rezygnują.

Herbuś dobrze wie, czym jest presja rodziców. Oczekiwali, że po mechanice i budowie maszyn na AGH-u znajdzie ambitniejsze zajęcie niż korepetycje. Ugiął się i zanim stał się królem korków, trzy lata pracował w firmie informatycznej. Z korepetycji jednak nigdy nie zrezygnował. Szybko zaczęły przynosić większe zarobki niż etat na menedżerskim stanowisku. Poza tym lubi kontakt z dziećmi, praca przynosi mu satysfakcję. – Mam ostatnio coraz większe poczucie misji, ale żeby iść uczyć do szkoły? Trudno mi to sobie wyobrazić. Wolę przyjąć na kurs za darmo osoby z trudną sytuacją finansową.

„Słaby uczeń"? On po prostu nie umie się uczyć 

Według badań CBOS im bardziej wykształcony rodzic, tym chętniej posyła dzieci na korepetycje. Takie zajęcia są najpopularniejsze w miastach liczących do 20 tys. mieszkańców i w tych największych, powyżej 0,5 mln mieszkańców. Na odpłatne dokształcanie uczęszcza tam odpowiednio 54 proc. i 33 proc. uczniów. Czy to dobrze? Dlaczego rodzice są przekonani, że bez korków ich dzieci sobie nie poradzą?

– Od lat w środowisku uczniów i rodziców utrwalana jest opinia, że tylko dzięki korepetycjom można osiągnąć wysokie wyniki egzaminu ósmoklasisty i matury. Nie zgadzam się z tym uogólnieniem – mówi Danuta Kitowska, nauczycielka chemii z 30-letnim doświadczeniem i twórczyni kursów z zakresu uczenia się. – To prawda, że nauczyciele gonią z materiałem, ale wymagana podstawa programowa z wielu przedmiotów jest przeładowana i trudno znaleźć przestrzeń na dodatkowe powtórki czy rozwinięcie tematu. I tutaj właśnie potrzebna jest samodzielna praca uczniów. Samodzielność jednak trzeba najpierw wykształcić.

Zauważyłam, że najczęstszym problemem "słabych uczniów" nie jest brak zdolności, ale brak umiejętności uczenia się. A to sprawia, że uczeń jest zagubiony, zestresowany, a wiadomości przyswaja dłużej i mniej skutecznie. Rezultat? Męka nad książkami, panika w dniu testu, a potem niezadowalające wyniki.

Według nauczycieli, korepetycje są potrzebne tylko wtedy, gdy uczeń nie może poradzić sobie z dużą partią materiału (shutterstock.com)

Rodzicom często się wydaje, że jeśli opłacają korepetycyjną usługę, to wartość ich wsparcia jest szczególnie wysoka. Chcąc dla dzieci jak najlepiej, nie zdają sobie sprawy, że wyrządzają im krzywdę. Po pierwsze, podczas korepetycji uczeń jest zwykle realizatorem cudzego planu i nie posiądzie jednej z najważniejszych umiejętności potrzebnych w dorosłym życiu, jaką jest planowanie uczenia się. Po drugie, korepetycje zwalniają z odpowiedzialności. Uczeń, wykonując polecenia, ma poczucie dobrze spełnionego obowiązku i gdy coś pójdzie nie tak, za porażkę wini korepetytora, egzaminatora, nauczyciela, ale na pewno nie siebie. Po trzecie, kiedy uczeń ma czujnego korepetytora na wyciągnięcie ręki, nie musi samodzielnie szukać rozwiązań. Dla młodych ludzi, którzy są niecierpliwi, to wygodne. Od razu dostają rozwiązanie i ich problem znika.

Kiedy korepetycje są niezbędne? – Kiedy dziecko ma duże trudności i inne sposoby, jak na przykład pomoc koleżeńska, zawiodły. Oraz w sytuacji, gdy dziecko było długo chore, leżało w szpitalu i nie jest w stanie poradzić sobie z dużą partią materiału. W obydwu przypadkach polecałabym jednak tylko doraźne lekcje, do czasu ustabilizowania sytuacji.

Maria Organ. Dziennikarka, reporterka, kulturoznawczyni. Najchętniej pisze o kobietach i oczekiwaniach społecznych. W wolnych chwilach czyta i tańczy.