Rodzina
Zdjęcie ilustracyjne (Fot. Grzegorz Skowronek / Agencja Wyborcza.pl)
Zdjęcie ilustracyjne (Fot. Grzegorz Skowronek / Agencja Wyborcza.pl)

Jeśli jesteście rodzicami dzieci w wieku szkolnym, to robicie źle, jeśli wyręczacie je w odrabianiu lekcji. Nie służy to nikomu – twierdzą psychologowie i badania naukowe. No, chyba że należycie do niecałych dwóch procent (klasy 1-3) lub sześciu procent (klasy 4-8) ojców i matek, którzy deklarują, że nigdy nie pomagają dzieciom w odrabianiu lekcji. Dla całej reszty opiekunów 1 września oznacza – po raz kolejny – powrót do szkoły.

"Tylko w hodowaniu pleśni nie musiałam pomagać"

– Kiedy skończyłam szkołę średnią, odetchnęłam z ulgą. Nie paliłam może zeszytów, ale na pewno poluzował mi się zacisk na szyi – mówi Patrycja. – Sądziłam, że sprawdziany, prace domowe, projekty mam za sobą, ale okazało się, że ten koszmar powraca – tyle razy, ile dzieci ma się w domu – dodaje z westchnieniem. – Z chemii nie rozumiałam kompletnie nic – sprawdziany pisała za mnie przyjaciółka, prace domowe odrabiał za część mojego kieszonkowego starszy brat – dzisiaj magister farmacji. Podobnie impregnowana byłam na fizykę i matematykę, choć tu było zdecydowanie lepiej. Ktoś gdzieś mi czegoś nie wytłumaczył, miałam braki, a potem trudno było mi rozumieć kolejne zagadnienia. Dzisiaj moje przyjaciółki zawsze sprawdzają po mnie podliczanie punktów, kiedy gramy w karty, słusznie nie wierząc w moje kompetencje.

Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje na wakacje >>

Patrycja ma dwoje dzieci – jedna córka właśnie poszła do czwartej klasy szkoły podstawowej, a starsza debiutuje w liceum. Paweł – mąż Patrycji – jest humanistą i z przedmiotami ścisłymi też mu nie po drodze. – Kiedyś, pod koniec szóstej klasy, nasza córka zacięła się na zadaniu z matematyki. Próbowałem jej z Patrycją pomóc, ale kiedy oboje zgodnie uznaliśmy, że w zadaniu jest za mało danych i nie da się go rozwiązać, dotarło do nas, że to TEN moment, dalej jej nie pomożemy – wspomina Paweł. – W przypadku chemii wbijałam córce do głowy, że musi sama sobie radzić, jak czegoś nie rozumie, musi męczyć nauczyciela, bo ja jej nie pomogę. W matmie z kolei odsyłałam ją do Tomasza Gwiazdy – pana, który bardzo przystępnie tłumaczy problemy matematyczne na YouTubie – mówi Patrycja.

Odrabianie z dziećmi zadań domowych ma wpływ na atmosferę w domu i rozproszenie odpowiedzialności (Fot. Iwona Burdzanowska / Agencja Wyborcza.pl)

Średnią ocen rodzice pomagali córce podnosić pracami dodatkowymi. Model atomu, prezentacja na muzykę o dawnych nośnikach dźwięków z pokazem płyt, walkmana i discmana, filmik na geografię o parkowej florze i faunie. Ten ostatni był zresztą wyjątkowo czasochłonny. – Córka dostarczyła surówkę, ale napisy, filtry i naklejki robił już Paweł, korzystając z programów, które ściągnął na komórkę.

Patrycja jest oddelegowana do prac plastycznych. – Jestem doskonale znana panu z papierniczego położonego koło naszego domu. Sprzedawca lubi, kiedy się go zaskakuję. Pompony! Miedziany drucik! Naklejki oczka! Klej w sprayu! Wszystko dla mnie wyczaruje.

Patrycja śmieje się, że jedynym projektem, w którym nie pomagała córce, było wyhodowanie pleśni. –Kto odkrył po wakacjach stare kanapki w plecaku dziecka, ten wie, o czym mowa – wyjaśnia.

Strój żabki na wczoraj

Syn Hani zawsze lubił ją zaskakiwać. – Ja byłam tą mamą, której dziecko w przedszkolu mówiło w czasie mycia zębów, że potrzebuje stroju żabki na następny dzień. Nie inaczej było w szkole podstawowej. Układ planetarny w układzie słonecznym miał kilka zmian koncepcji i zajął nam, a właściwie mi, cały weekend. Owszem, było na niego więcej czasu, ale syn przypomniał sobie o projekcie w ostatniej chwili. Z masy solnej nie wyszedł, z papieru i kleju także nie, ostatecznie udało się go zrobić z kulek do wbijania ciętych kwiatów. Farba nie chciała wyschnąć, było więc dosuszanie po nocy suszarką – wspomina.

Hania niestety nie uznaje półśrodków, jak coś robi, to porządnie i z pełnym zaangażowaniem. Syn szybko ją wyczuł i znalazł na nią sposób. – Stawiał niby nam, a właściwie mi, wyzwania. W pierwszej klasie rzucił: "Mamo, jest konkurs plastyczny 'Witaj, wiosno!', chciałbym, żebyśmy zajęli trzecie albo drugie miejsce". I przez weekend wyklejaliśmy krajobraz 3D w pudełku. Hania do dzisiaj pamięta smak porażki, bo skończyło się na wyróżnieniu. – Konkurencję zmiótł bocian w gnieździe w skali 1:2 oraz "Pani Wiosna w wiosnolocie" na baterie. Tata od wiosnolotu wykłada na politechnice, poziom był więc wysoki – ironizuje Hanna.

W pierwszej klasie rzucił: Mamo jest konkurs plastyczny 'Witaj, wiosno!', chciałbym, żebyśmy zajęli trzecie albo drugie miejsce (Fot. Grzegorz Skowronek / Agencja Wyborcza.pl)

Praca domowa i jej cele

Zastanawialiście się może, czy nauczyciele widzą udział rodziców w pracach dziecka, i nie grzmią, czy serio dają się na nie łapać?

Martyna jest polonistką pracującą w jednej ze szkół podstawowych na Podlasiu i dokładnie widzi wsparcie. – Młodszym dzieciom "pomagają" rodzice, starszym - internet. Pomoc nie jest zła, ale robienie za dziecko owszem. Kiedy wyłapię takie wypracowanie, oddaję je z prośbą o napisanie od nowa, tym razem samodzielnie. Pracuję z tymi dziećmi na co dzień, wiem, jak piszą i co piszą, nie wierzę w nagłe olśnienia. Są rodzice, którzy wybitnie przesadzają z pomocą, chociaż dzieci by sobie spokojnie poradziły – dodaje.

Zdaniem dr. Łukasza Tanasia, wykładowcy SWPS i psychologa zajmującego się psychologią rozwoju i edukacji, pomoc rodziców w ogóle nie powinna być konieczna. – Praca domowa to jeden z najważniejszych elementów dydaktycznych istniejących w szkole. Nie ma jednak powodu, dla którego ta czynność powinna być wykonywana konkretnie w domu. Istotna jest tu samodzielność, bo w ten sposób dziecko uzyskuje informację na temat tego, co wie.

Zdaniem eksperta to w szkole powinna być infrastruktura pozwalająca w ciszy i spokoju wykonywać zadane prace. - Mogłoby to być w grupie wsparcia uczniów pod okiem nauczyciela, do którego można by się było zwrócić w sytuacji, gdy uczeń czegoś na lekcji nie zrozumiał. Realia są takie, że nie ma etapu, w którym uczeń może po stwierdzeniu, że czegoś nie rozumie, wrócić do nauczyciela, żeby ten wyjaśnił mu dane zagadnienie, tylko leci się do następnego działu. Jeśli okazuje się, że niczego uczeń nie rozumiał, to wiedzy nie utrwali. I tu wchodzą rodzice z koniecznością wsparcia - mówi.

Zobacz wideo Aplikacje, które pomogą w nauce. Przydatne dla uczniów i studentów

Polskie zmory

Ale może się trafić twardy orzech do zgryzienia. Syn Filipa jest świetny w programowaniu i gierkach, ale język polski i wypracowania to dla niego czarna magia. Dla Filipa i jego żony Moniki to niezrozumiałe – oboje pracują ze słowem – jedno w wydawnictwie, drugie w agencji reklamowej. No ale Jasiek z polskim jest na bakier, a w zeszłym roku szkolnym zdawał do liceum. – To bardzo inteligentny chłopak, bystry, zabawny, elokwentny, ale wypracowania pisał jak siedmiolatek: "Na obiad była pomidorowa. Mój pies pogonił wiewiórkę. Na drugie jadłem mielone". A do tego przecinki, myślniki stawiane losowo. I zawsze tak było – Filip załamuje ręce.

- Po pierwszym semestrze syn był zagrożony z polskiego, doszły więc korepetycje. Pani miała dobre referencje, doświadczenie, ogromnie dużo zapału i pasji, ale Jaś był chyba jej pierwszą spektakularną porażką. Każde wypracowanie domowe przez całą szkołę podstawową to było jak wyciskanie z kamienia wody, orka na ugorze – wspomina Filip.

– Pisaliśmy wszystko razem, uczyliśmy go na pamięć formułek przydatnych przy pisaniu charakterystyk, rozprawek, opowiadań. Było nawet podejście do nagrywania wypowiedzi i ich późniejszego spisywania – bo przecież wypowiada się sensownie. Nic nie pomogło – mówi Filip i śmieje się, że Jasiek ostatecznie się spiął i wykręcił z polskiego na egzaminie ósmoklasisty 40 procent. – Poszedł do liceum o profilu informatycznym, teraz jest na zielonej szkole, na razie nie wiemy jeszcze, czy nasz koszmar dobiegł końca – mówi ojciec nastolatka.

Kto zacznie, ten nie kończy

Rodzic dziecka w wieku szkolnym – w świetle prawa oświatowego – ma kilka obowiązków. Między innymi: zgłosić dziecko do szkoły, sprawić, by do niej regularnie chodziło oraz zapewniać dziecku warunki umożliwiające przygotowanie się do zajęć.

Psychologowie, badacze i nauczyciele sugerują, że pomaganie, które najczęściej kończy się dawaniem gotowych odpowiedzi i wyręczaniu dzieci, nikomu nie służy. Z badań prof. Kateriny Bodovski z Penn State College of Eduction wynika, że pomoc rodziców nie ma żadnego wpływu na osiągnięcia uczniów w matematyce i czytaniu. Pomoc generuje za to szkody: dziecko traci poznawczo, pogarsza się atmosfera w domu, odpowiedzialność ulega rozproszeniu.

Dr Łukasz Tanaś dodaje, że pomaganie dziecku jest bardzo trudne, bo można być rodzicem, który ma wiedzę, ale nie ma kompetencji pedagogicznych. - Co innego jest wiedzieć, jak coś zrobić, a co innego potrafić wytłumaczyć, jak to zrobić. Rodzice nie mają jednak wyboru, nie widzę innego dobrego rozwiązania. Gdyby w szkole pomagano w zadaniach domowych, to nie byłoby tematu. A tak rodzic ma dylemat - czy pomóc dziecku, poniekąd robiąc coś za nie, czy traktować własnego syna lub własną córkę jak kij rzucony w szprychy systemu edukacji, która kuleje. Można zamiast spalać się w pomaganiu, wspomóc dziecko prywatnymi korepetycjami u kompetentnej osoby. Co zresztą robimy w Polsce masowo – dodaje psycholog.

Pierwszemu synowi, dzisiaj licealiście - w szóstej klasie wymówiłam pomoc i wyręczanie. Efekt? Koniec czerwonych pasków (Fot. Grzegorz Skowronek / Agencja Wyborcza.pl)

Efekt i konsekwencje

Magda nie ma zamiaru polemizować z psychologami i badaniami, ale uważa, że odpuszczenie przez rodzica pomocy dziecku ma swoje długofalowe konsekwencje. – Mam trzech synów, mogę więc te same sytuacje rozgrywać na różne sposoby. Pierwszemu synowi, dzisiaj licealiście, w szóstej klasie wymówiłam pomoc i wyręczanie. Efekt? Koniec czerwonych pasków. Konsekwencja? Niska suma ze średniej i wyników egzaminu ósmoklasisty, który liczy się przy aplikowaniu do liceum i horror, kiedy okazało się, że żadne liceum nas nie przyjęło. Ostatecznie tydzień rodzinnej mobilizacji, dzwonienie, pisanie odwołań, nagabywanie dyrektorek i syn się gdzieś dostał – przy czym słowo "gdzieś" ma swoją wagę. Ja bardzo bym chciała, żeby nie liczyły się oceny, średnia, tylko umiejętności, zdolność do analitycznego myślenia, umiejętność pracy projektowej i w zespole. A tak się po prostu nie da, póki jest wąski lej, na który składa się każda poszczególna szóstka, jaką można uzyskać, sklejając po nocach prezentacje w PowerPoincie.

I dodaje: – Mój ojciec, któremu "nigdy w życiu rodzice w nauce nie pomagali, ba, nie miał nawet zabawek", wylądował zupełnie przypadkiem w technikum geodezyjnym, bo nie dostał się do liceum. Z geodezją nie miał ani wcześniej, ani później nic wspólnego, ale z tej szkoły wyniósł najlepsze przyjaźnie, ocean anegdot, a na studia dostał się dzięki samozaparciu. Czasy się zmieniły i nie wiem czy mam ochotę na podobne eksperymenty na własnych dzieciach – mówi. – Mam jeszcze dwóch synów w podstawówce i już zrewidowałam pomysł na spokój przed posłaniem ich do szkoły średniej, wymagający niestety mojego zaangażowania. Mówię sobie, że jeszcze tylko cztery lata, dwa egzaminy i będę mogła o szkole podstawowej zapomnieć.

Czy aby a pewno? Dr Tanaś śmieje się, że jak już się zacznie w przedszkolu robić z dzieckiem ludziki z kasztanów, to w naszym systemie edukacji nie ma dobrego momentu, żeby przestać pomagać. – Zawsze będą negatywne konsekwencje, które na dodatek będą zyskiwały na powadze proporcjonalnie do wieku ucznia, a przez to trudniej będzie przestać wpierać. Jak się ma czas i zasoby, można pomagać, ale trzeba uważać, żeby nie stworzyć zespołu, w którym rodzic pracuje, a dziecko jedynie markuje pracę – mówi.

Choć badania PW Research dla Scuola.pl są sprzed kilku lat, to raczej nie doszło w nich do dużych tąpnięć. Wynika z nich, że w nauce dzieciom od czwartej klasy w górę pomaga 33 procent rodziców trzy-cztery razy w tygodniu, a 15 procent częściej. Dr Tanaś podkreśla, że gdy rodzice pomagają dzieciom w pracach domowych i są substytutem nauczyciela, funkcja szkoły, którą miało być wyrównywanie szans, pryska i zamienia się w edukację domową. – A to pogłębia różnice w umiejętnościach pomiędzy uczniami, co w ogóle nie powinno mieć miejsca. 

W nauce dzieciom od czwartej klasy w górę pomaga 33 procent rodziców 3-4 razy w tygodniu, a 15 procent częściej (Fot. Grzegorz Skowronek / Agencja Wyborcza.pl)

Wiadomo jednak, że większość z nas nie złoży świadomie własnych dzieci na ołtarzu edukacji i jak Magda po raz kolejny zaciśnie zęby, licząc, że kiedyś to się skończy. A przed bezduszną i zrównującą dzieci do procentów oceną po ósmej klasie i przed maturą nie uciekną także rodzice, którzy nie wierzą w polski system edukacji państwowej. Wiadomo, że jest jeszcze matura międzynarodowa oraz studia za granicą. A gdzieś tam ktoś słyszał o dzieciach, które są samodzielne, odpowiedzialne i uzdolnione na każdym polu, nie siedzą na TikToku, zawsze myją zęby, a zamiast czipsów i czekolady chrupią quinoę z czarnuszką i seler naciowy. Ale to najczęściej dzieci mitycznych "córek koleżanek naszych matek". Trzymajmy się więc jakoś w zdrowiu, rodzice, w tym semestrze!

Ola Długołęcka. Redaktorka. Czujnie obserwuje ludzi i przysłuchuje się ich rozmowom. Chodzący spokój i zorganizowanie. Wieloletnia wielbicielka Roberta Redforda.