
Dziecko wraca do domu po zakończeniu roku szkolnego. Jak zacząć z nim rozmowę?
Agnieszka Święch, Fundacja OFF School: Na początek warto podziękować.
Podziękować? Jak by to mogło wyglądać?
A.Ś.: "Dziękuję ci, córko, że przez cały rok szkolny się starałaś i dotrwałaś do czerwca. Zdaję sobie sprawę, że to był ogromny wysiłek. Podziwiam cię i szanuję". A potem można zerknąć na świadectwo i się pośmiać.
Wielu rodzicom nie jest do śmiechu, gdy widzą oceny.
Grzegorz Święch, Fundacja OFF School: A mogłoby, bo są bez sensu. Od przedszkola uczymy dzieci, że ich wartość zależy od ocen w zeszycie albo na świadectwie. Najpierw są czarne i czerwone serduszka, słoneczko albo deszczowa chmurka. W teorii bezpieczne, ale przecież każdy ten symbol kojarzy się jednoznacznie dobrze albo źle. Później przychodzą stopnie i egzaminy, którym cały system w szkole jest podporządkowany. I robi się jeszcze gorzej, bo ten system jest archaiczny. Ekstremalnie niedopasowany do obecnego stanu wiedzy i współczesnego świata.
Mimo to rodzice za nim podążają.
A.Ś.: W szkole dziecko uczy się, że jego wartość jest w rękach nauczycieli. Od ich opinii zależy szkolna reputacja ucznia. Niższa ocena i spada w tabeli rankingowej, co samo w sobie jest karą. Zdarza się, że takiej ocenie towarzyszy upokarzający komentarz nauczyciela i śmiech innych uczniów.
G.Ś.: Dziecko wraca do domu i co się dzieje? Najczęściej dostaje od rodziców jedno z nielicznych pytań w ciągu dnia…
Co było w szkole?
G.Ś.: Odpowiada i znowu obrywa. Dostaje kolejną negatywną ocenę w postaci reprymendy albo kary. Analogicznie jest z wysokimi ocenami. Dziecko dostaje nagrodę w szkole i kolejną nagrodę w domu. Rodzice są mili, uśmiechnięci, zadowoleni. Wtedy jest fajnie. Czego to uczy? Tego, że za wszelką cenę trzeba mieć wysokie stopnie, bo wtedy mama, tata i pani w szkole będą zadowoleni. To nie ma nic wspólnego z rozwojem.
A co ma?
A.Ś.: Autentyczny rozwój człowieka następuje, kiedy coś go zaciekawia. Gdy jest przestrzeń, żeby się w tej ciekawości trochę zatrzymać, porozmawiać. Uczymy się, kiedy jesteśmy zrelaksowani. Tymczasem dzieci są wystawiane na ciągłe napięcie. W szkole i w domu. Trudno o relaks, kiedy spodziewasz się, że zaraz zostaniesz oceniona. Raczej się boisz.
G.Ś.: Proces edukacyjny powinien być podróżą, która zaciekawia i wciąga. Zaprasza mnie do swojego świata i mówi: zobacz, zobacz, zobacz. Oceny kastrują młodych z tej naturalnej ciekawości. Radość odkrywania zastępuje lęk. A rodzice jeszcze go dokładają. My, dorośli, często nie potrafimy się cieszyć osiągnięciami, za to strach mamy świetnie oswojony. Umiemy się tylko bać i uczymy tego dzieci. "Oj, czwórkę dostałaś, a nie piątkę. No ja nie wiem, czy czwórka wystarczy, żeby dostać się na studia. Trzeba to podciągnąć".
A co nam mówi ta czwórka?
A.Ś.: Dla każdego znaczy coś innego. Dziecko się nie domyśli, jeśli nauczyciel mu nie wytłumaczy. A on najczęściej nie ma na to czasu. Jest zajęty realizowaniem zadań, które nakłada na niego system. Wyobraźmy sobie, że uczeń zamiast oceny z każdego przedmiotu dostaje opis siebie, nie tylko w edukacji wczesnoszkolnej. Co wtedy zrobią nastolatki? Będą naturalnie zaciekawione i zaczną rozmawiać. "A co ci tam napisała babka z polskiego? Bo mi napisała, że mam superwyobraźnię i żeby popracować nad interpunkcją".
G.Ś.: Jako dorośli robimy czasem w pracy testy psychometryczne. Czy one polegają na wystawianiu ocen? Nie. Opisują, kim jesteś, do czego masz predyspozycje, jakie są twoje mocne strony. Kieruje nami zaciekawienie, a nie rywalizacja. "Zobacz, to jest moja mocna strona i w tym będę się lepiej sprawdzać. A ty do czego masz predyspozycje?". Odkrywamy przy tym prostą prawdę: nie mogę być lepszy ani gorszy od ciebie, bo nie da się do nas przystawić tej samej miary. Ty jesteś innym człowiekiem.
A.Ś.: Tak docieramy do współpracy. "Ja mam to, ty masz coś innego, czego ja nie mam. Zaprosimy do grupy jeszcze kilka osób z innymi zasobami i każdy będzie mógł wykorzystać swój potencjał". W szkole się tego nie uczy, a tego właśnie oczekuje od nas świat. W ten sposób można również nauczyć się dawać i otrzymywać wsparcie.
Jak dawać wsparcie dziecku, któremu z matmy wybitnie nie idzie?
G.Ś.: Jeden rodzic powie: "Jesteś słaby z matematyki". Inny powie: "Ty tępaku, kolejna dwója z matematyki". A mógłby powiedzieć: "Widzę, że potrzebujemy jeszcze popracować nad nauką wzoru, który ułatwi ci rozwiązywanie zadań". To od nas zależy, jaki komunikat dostanie dziecko. Taki, który zachęci, czy taki, który zniechęci. Możemy wpływać na dziecko, bez nieustannej krytyki.
A.Ś.: Ale żeby do niego dotrzeć, musimy najpierw dać mu poczucie bezpieczeństwa i stworzyć z nim więź. Zainteresować się nim jako człowiekiem. Widzieć jako odrębną istotę, a nie własny projekt, który ma realizować nasz pomysł na jego życie. Czy my, dorośli, chcielibyśmy, by nasi przyjaciele pytali wyłącznie, jak nam się wiedzie w pracy? "Co powiedział szef? Masz już awans? Jeszcze nie? Tylko taki?" Praca to tylko część naszego życia. Jej odpowiednikiem u dzieci jest szkoła. Skupianie się tylko na jednej sferze powoduje, że dobrostan psychiczny człowieka podupada. To właśnie fundujemy dzieciom, nieustannie skupiając się na ich ocenach. Reszta życia jest pomijana.
Kiedy pojawia się coś trudnego w życiu dziecka, rodzice mówią: "Będzie lepszy czas na rozmowę. Teraz zbliża się koniec roku szkolnego, wiec trzeba się skupić na ocenach". A jak dziecko czy nastolatka coś dręczy, to jak on ma się skupić na tej nauce? Niska ocena z matmy to też jest pretekst do rozmowy, ale nie dyscyplinującej. Siądźmy razem i zapytajmy, w którym momencie mu najtrudniej, gdzie się gubi. Nie da się budować relacji słowami: jesteś po prostu głąbem z matmy.
Jasne, ale trudno się nie czuć się głąbem, jeśli zbiera się same dwóje. Jak się pozbyć ocen ze szkoły?
G.Ś.: Każdy człowiek to unikalna kombinacja cech i predyspozycji, które można rozwijać i ukierunkować. Tymczasem system edukacji traktuje dzieci, jakby były wyciągnięte z kserokopiarki. Ocenianie jest OK w przypadku rzeczy i usług, ale nie, jeśli chodzi o ludzi. Żeby pozbyć się ocen ze szkoły, trzeba wywrócić do góry nogami cały system edukacji i oprzeć go na innej podstawie programowej. Zmniejszyć liczbę lekcji, lektur i zadań, którymi obarcza się ucznia, i zaufać temu, że dobra relacja nauczyciela z uczniem, którą w końcu będzie czas zbudować, zaowocuje lepszymi efektami edukacyjnymi.
Nauczyciel powinien mieć czas na to, żeby poznać ucznia i go zrozumieć. Dobrzy nauczyciele dziś dają z tym radę, ale to jest okupione ich prywatnym czasem i wielkim poświęceniem. System ocen, w którym obecnie funkcjonujemy, jest drogą na skróty. Owszem, da się w ten sposób ocenić więcej dzieci w krótszym czasie, ale że niesprawiedliwie i nieadekwatnie, rujnując im psychikę, to już nikogo nie obchodzi. Dla dziecka oceny oprócz krzywdy nic nie wnoszą. A my w szkole i domu wciąż uczymy dzieci, że mają być doskonałe we wszystkim, i jeszcze nieustannie je porównujemy.
"Janek dostał piątkę, z niego powinieneś brać przykład".
G.Ś.: Najpierw oczekujemy, że dziecko będzie naśladowało nas. Potem Janka, jutro Stasia, a pojutrze Krzysia. A kiedy dziecko ma być sobą? Nie dajemy na to przestrzeni. Dlaczego? Bo jako dorośli też często żyjemy cudzym życiem. Obserwujemy brata, sąsiada, kolegę z pracy, gwiazdy w internecie. Nie po to, aby czerpać wiedzę, którą można dostosować do własnych przekonań i przyzwyczajeń, ale by ich bezrefleksyjnie naśladować. Nieustannie potrzebujemy kogoś, kto nam powie, co robić i pokaże, jak żyć, bo sami czujemy się zagubieni.
Dlaczego?
G.Ś.: Bo nie mamy zbudowanego poczucia sensu. Nikt nas tego nie nauczył. Dlaczego? Bo system szkolny był oparty na ocenach, w którym nie ma miejsca na odkrywanie swoich pasji i zdobywanie umiejętności potrzebnych w dorosłym życiu. To jest błędne koło. Jeśli dziecko uczy się dla ocen, dla rodziców, dla paska na świadectwie, w przekonaniu, że to mu zapewni świetną przyszłość, to bardzo mu współczuję.
Nie zapewni?
G.Ś.: Mówi się, że piątkowi uczniowie w przyszłości będą pracować u tych trójkowych. Prymusi często uczą się dla ocen, nie dla wiedzy. Dla rodziców, nie dla siebie. Skupieni wyłącznie na stopniach, nie mają czasu nauczyć się życiowej zaradności, bo wszystko inne robią za nich rodzice. A kiedy skończą studia i przychodzi im się zmierzyć z prawdziwym życiem, pojawia się kryzys. Nie mają pojęcia, co chcą robić, bo nic o sobie nie wiedzą. Przez ponad 20 lat spełniali cudze oczekiwania i dziś są dobrze wykształconymi analfabetami życiowymi.
A.Ś.: Przy tym chłopcy mają więcej szczęścia, bo mogą łobuzować. Z badań wynika, że dziewczynki nie znają siebie tak dobrze jak chłopcy. Wiedzą za to doskonale, czego się od nich oczekuje. Mają być grzeczne, skromne i posłuszne. W rezultacie wcześniej niż u chłopaków rozwija się u nich poczucie samokontroli. Bardzo się pilnują, bo szalenie im zależy, żeby sprostać tym oczekiwaniom. Chcą zostać zauważone i docenione, więc spędzają więcej czasu na nauce, mają mniej czasu na zainteresowania i pasje. Chłopcy mają więcej wolności, a tym samym większą szansę, żeby siebie poznać. Rezultat tych działań jest paradoksalny, bo nauczyciele bardziej interesują się rozrabiającymi chłopcami.
Pilność dziewczyn brana jest za normę.
G.Ś.: Cały system szkolny jest też bardziej krytyczny wobec dziewczyn. Stawia im większe wymagania, mniej rzeczy jest im wybaczanych. To, że chłopcy broją, jest odbierane jako naturalne, usprawiedliwiane ciekawością. Dziewczyny nie broją, bo społecznie nie ma na to zgody. A gdy zaczną, powstaje rysa na ich szkolnej reputacji.
A.Ś.: W dorosłym życiu kobieta przejawiająca te same zachowania co mężczyzna jest odbierana bardzo negatywnie. W życiu zawodowym pewny siebie mężczyzna to charyzmatyczny lider. Pewna siebie kobieta, jeśli uda jej się przetrwać szkołę i nie zamknąć w sobie, jest oceniana jako wyrachowana i dążąca po trupach do celu.
W szkole ocenom podlega nie tylko stan wiedzy, ale także wygląd.
A.Ś.: Różowe włosy, za krótkie spodenki, kolczyk w brwi – próby wyrażania siebie są nieustannie krytykowane. A to jest bardzo ważna chwila w dorastaniu, która prowadzi do budowania tożsamości. Nastolatek próbuje się określić, jakoś zidentyfikować. Nie wie do końca, czy te różowe włosy i kolczyk w brwi są dla niego OK, ale ma na nie ochotę. Chce spróbować. Nie doświadczając tego, nie będzie wiedział, co lubi, jaki chce być i jak wyglądać.
G.Ś.: Jeżeli nie możemy wyrażać tego, kim jesteśmy, pojawia się brak poczucia autentyczności. Od małego jesteśmy uczeni, żeby udawać kogoś, kim się nie czujemy. A w dorosłości sądzimy, że na tym polega życie.
To znaczy, że lepiej wcale nie komentować zmian w wyglądzie?
A.Ś.: Zauważać, ale bez oceny. Wydaje nam się, że jak powiemy: "Ślicznie wyglądasz, córeczko, z tymi różowymi włosami", to już jest super. Jesteśmy z siebie zadowoleni, bo wydaje nam się, że jesteśmy mili. Tylko że komplement ma w sobie zakamuflowaną ocenę. Już sam fakt, że jesteśmy oceniani, bywa bardzo stresujący. A jeśli komplement jest nieszczery, dziecko to wyczuje. Lepiej podpytać, skąd taka decyzja. Może córka się kimś zainspirowała i właśnie znaleźliśmy nowy temat do rozmowy? Po takiej pogawędce można powiedzieć: "Wow, rozmowa z tobą była bardzo inspirująca". Jeśli chcemy komplementować, doceniajmy cechy charakteru, postępy czy umiejętności.
G.Ś.: Młodzi potrzebują, żeby rodzic był w ich świecie nie tylko, gdy przynoszą świadectwo. Potrzebują rozmowy o tym, co czują, co się z nimi dzieje, co ich kręci. Tylko często nie potrafią wprost tego wyrazić. Pragną akceptacji, nie ciągłej krytyki. Dlaczego odrzucają dorosłych? Dlatego, że oni są źródłem permanentnej oceny. Oni mają tego dość. Wtedy się izolują, zamykają i odcinają.
Czego dziecko nie powinno nigdy usłyszeć?
G.Ś.: Najgorsze, co można dziecku powiedzieć, to epitety nasączone pogardą: ty durniu, ty idioto, ty tępaku, wstyd mi za ciebie. To są ekstremalnie mocne słowa. Gdy dziecko słyszy coś takiego, powstają w nim naprawdę głębokie rany. Jeśli będzie mieć szczęście, może kiedyś przepracuje je na terapii. Taki proces terapeutyczny polega na odcięciu pępowiny łączącej dorosłego, często 40–50-letniego już człowieka, ze swoimi rodzicami. Dorosły ma problem, żeby się z tego wyplątać. A jak ma sobie poradzić 17-latek? On nie ma dokąd iść. A nawet jakby miał, to skąd ma wiedzieć, że sobie poradzi, skoro nieustannie słyszy, że nie? Ci, którzy już nie są w stanie wytrzymać, uciekają z domu.
Niebawem ruszacie z grupami poMOCy dla rodziców, którzy czują się bezradni w kontaktach z dorastającymi dziećmi. Co powiecie rodzicowi, który właśnie się dowiedział, że jego dziecko nie przejdzie do następnej klasy?
G.Ś.: Powtórzenie klasy jest procesem edukacyjnym. Trudnym, ale jest. Kiedy pojawia się ktoś z takim problemem, mówię: puść, zostaw dziecku odpowiedzialność za oceny. Nie odrabiaj za niego zadań, nie waruj. Nie przejdzie z klasy do klasy? To nie przejdzie. Straci rok, ale może zyska 10? To, czego je nauczy powtórzony rok, może okazać się bezcenne w całym jego życiowym dorobku. Ale jeśli ty za niego przejdziesz tę klasę, to na pewno niczego się nie nauczy. Twój lęk, drogi rodzicu, jest twoim lękiem, nie dziecka. Wsadź ręce pod tyłek i oddychaj. Wytłumacz konsekwencje, dołóż wszelkich starań, żeby pokazać sens nauki, a potem zostaw. Jeśli pomimo tego dziecko zdecyduje o powtórzeniu klasy, to mu pozwól. Zaniedbanie ocen jest decyzją dziecka, uszanuj ją.
Rodzic powie: mam nie dbać o swoje dziecko i jego przyszłość?!
G.Ś.: Dbać to odgrywać swoją rolę. Rolą rodzica nie jest pilnowanie ocen na świadectwie, to nie jest jego odpowiedzialność. Rodzic ma być przewodnikiem, który otwiera dziecko na świat, rozbudza zainteresowania, pokazuje poczucie sensu. Najpierw zrozum swoje dziecko i jego motywację do nauki. Jeśli wie, po co się uczy, to ocena będzie dla niego tylko niewiele znaczącą cyfrą w dzienniku. Jeśli nie wie, będzie potrzebować ocen i przewodnika, który przez całe życie będzie mu mówił, co ma robić. Rozmowa o poczuciu sensu jest kluczem do wszystkiego, zarówno w okresie dorastania, jak i w dorosłości. W dorosłym życiu też co jakiś czas trzeba robić sobie przystanek i sprawdzić, czy to, jak funkcjonuję, ma dla mnie sens, czy może się gdzieś zagubiłem i brnę bezrefleksyjnie. Jak mamy poczucie sensu, reszta jest wyłącznie ozdobą, niczym więcej.
A.Ś.: Często gubią nas oczekiwania, że dziecko doskonale zda maturę, będzie lekarzem, prawnikiem, prezesem. Trzeba je puścić i pozwolić decydować. Jesper Juul zauważył, że przez oczekiwania rodziców dzieciom brakuje przestrzeni. Rodzice cały czas są obok. Zapisują na dodatkowe zajęcia, przywożą, odwożą, kontrolują. Ciągły nadzór, zero wolności.
Czy te działania nie biorą się z troski? Rodzic chce dla dziecka jak najlepiej.
G.Ś.: Najlepiej dla dziecka czy dla siebie? Gdyby faktycznie chciał dla dziecka dobrze, to dałby mu swobodę. Dorośli magicznie zapominają, jak sami byli dziećmi i nastolatkami. Warto sobie przypomnieć te czasy. Kiedy czułem się spełniony, a kiedy osaczony? Opieka to swoboda, nadopiekuńczość to więzienie. My, dorośli, często skupiamy się na konwenansach: co wypada, co będzie dobrze wyglądało, czym można się przed innymi pochwalić. Chcemy móc przypiąć sobie medal wspaniałego rodzica: wychowałem, wykształciłem, więc kontrolujemy wszystkie dziecięce aktywności. Zamykamy w klatce oczekiwań, zamiast otwierać dziecko na świat.
Jak się otwiera dziecko na świat?
G.Ś.: Rodzic, który otwiera dziecko na świat, pokazuje mu najwięcej, na ile go stać. Stać w rozumieniu mentalnym, nie finansowym. Pozwala doświadczać życia i jego barw. Wtedy u dziecka budzi się ciekawość, bo każdy dzień może być przygodą.
A.Ś.: Zabierzmy dziecko na spacer czy do kina. Nie po to, żeby odhaczyć dwie godziny razem, ale żeby pogadać o tym, co się zobaczyło. Co w tym filmie było fajnego? Co ci się podobało u głównej bohaterki? Jak myślisz, ona mogła inaczej postąpić? Dzięki takim rozmowom możemy pokazać sferę emocjonalną człowieka, wpoić wartości, nauczyć tolerancji.
G.Ś.: Jeśli jedziemy na wakacje za granicę, wyjdźmy poza basen w hotelu i zobaczmy, jak żyją ludzie w innych kulturach. Szukajmy elementów poznawczych. Jeżeli ich nie ma, to nie ma zainteresowań. Bez nich nie ma na czym budować. Dajmy dzieciom swój czas, bądźmy w ich świecie, ale nie narzucajmy im wizji siebie, w ich ciele, w ich skórach i w ich głowach. One są odrębnymi jednostkami. Jeśli od najmłodszych lat przez cały proces towarzyszenia dziecku będę autentycznie zainteresowany nim i jego światem, ono się odwzajemni. W pewnym momencie nasze światy zaczną się przenikać i nawzajem inspirować. Nie uda się tylko wtedy, gdy to nie będzie naprawdę. Kiedy ja, rodzic, będę to zainteresowanie udawał.
Agnieszka Święch. Założycielka fundacji OFF school, trenerka umiejętności społecznych, doradczyni zawodowa i tutorka. Autorka warsztatów edukacyjno-rozwojowych dla nastolatków i ich rodziców. Entuzjastka relacji opartej na wolności i akceptacji.
Grzegorz Święch. Założyciel fundacji OFF school, wiceprezes i partner edukacyjnej firmy szkoleniowej Nowe Motywacje. Pracuje z dorosłymi i młodzieżą. Projekty, którym daje życie, są przesycone ideą wolności i humanizmu, bo człowiek powinien być zawsze najważniejszy.
Maria Organ. Dziennikarka, reporterka, kulturoznawczyni. Najchętniej pisze o kobietach i oczekiwaniach społecznych. W wolnych chwilach czyta i tańczy.