Rozmowa
Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)
Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)

"Klasyczny atak histerii, klasyczny, taki na wymuszenie" – tak zachowanie sześcioletniej Wiktorii, bohaterki jednego z odcinków programu "Superniania", komentuje prowadząca Dorota Zawadzka. Jej ocena trafia do uszu dwóch milionów Polaków, którzy na ekranach telewizorów widzą nagą sześciolatkę w wannie bez wody. Dziewczynka ma mokre, wciąż nieumyte włosy, zanosi się płaczem, krzyczy, że jest jej zimno. I traci panowanie nad sobą. Prowadząca program radzi matce: "Nie reaguj, nic jej nie będzie". Czy pani zdaniem Wiktoria "klasycznie histeryzuje"?

Na potrzeby mojej książki obejrzałam wszystkie odcinki "Superniani", "Surowych rodziców" i innych reality show z udziałem dzieci emitowanych w polskiej telewizji, nie tylko na antenie TVN. Za każdym razem próbowałam przyjąć perspektywę dziecka. Proszę, żeby pani i każdy, kto czyta naszą rozmowę, wyobraził sobie, że siedzi w tej wannie zamiast Wiktorii. Już od jakiegoś czasu pod ciągłą obserwacją kompletnie obcych ludzi: kamerzystów, dźwiękowca i innych osób z ekipy telewizyjnej.

Ale co tam! Proszę się myć i zachowywać jak gdyby nigdy nic! Na szczęście w łazience jest mama – jedyna bliska osoba, dzięki której można poczuć się trochę bezpieczniej. Moczy ci włosy i chce nałożyć szampon. Chcesz to zrobić samodzielnie. Mama próbuje negocjować. Mówi, że najpierw ona, a potem ty. Protestujesz. Ona znowu spokojnie tłumaczy i pewnie doszlibyście do porozumienia.

Ale stop! Na progu łazienki stoi ktoś jeszcze, kto od jakiegoś czasu rozkazuje twoim rodzicom. Ta obca kobieta postanawia, że skoro masz własne zdanie, to twoje włosy w ogóle nie będą umyte, choć są już mokre. Teraz masz natychmiast wyłazić z wanny! Protestujesz. Twoja mama, też zestresowana całą tą sytuacją, ignoruje cię na polecenie tej kobiety. W ogóle nie zwraca uwagi na to, co masz do powiedzenia. A ty po prostu chcesz umyć te cholerne włosy, bo są brudne i mokre. Tymczasem oni wypuszczają wodę z wanny, jest ci zimno. Twoja mama jak robot powtarza to, co każe jej mówić ta obca kobieta, nazywana Supernianią. Co pani czuje?

Złość i zagubienie.

Właśnie. Ja na miejscu Wiktorii też byłabym bardzo zdenerwowana i zdezorientowana i wyrażałabym swoją złość i ból tak samo jak ona. Dzieci "histeryzują" dokładnie tak samo, jak sto lat temu "histeryzowały" pozbawione praw kobiety. Jeśli człowiek – każdy człowiek: dziecko, kobieta, mężczyzna – nie ma możliwości wyrażania siebie, swoich uczuć i opinii, to w pierwszym odruchu postara się być bardziej głośny i dobitny. I to nie jest żadna histeria, tylko w pełni adekwatna reakcja na ignorowanie, pozbawianie podmiotowości i deprywację podstawowych potrzeb.

Pamięta pani piramidę ludzkich potrzeb Maslowa?

Anna Golus, autorka książki 'Superniania kontra trzyletni Antoś' (fot. Paweł Klein)

Mniej więcej.

Na samym dole piramidy Maslow umieścił potrzeby fizjologiczne, nad nimi potrzebę bezpieczeństwa, przynależności, szacunku, a najwyżej – potrzebę samorealizacji. Twierdził, że najpierw musimy zaspokoić głód, pragnienie i się wyspać, by w ogóle mieć jakieś inne potrzeby. Tymczasem współcześni badacze sugerują, że absolutnie podstawowe wcale nie są potrzeby fizjologiczne, ale potrzeba bliskości i przynależności. Małe dziecko samo ani się nie nakarmi, ani nie przewinie, więc płaczem i kwileniem dąży do nawiązania więzi.

Co to ma wspólnego z sześcioletnią Wiktorią?

Sześcioletnia osoba nadal jest całkowicie zależna od swoich opiekunów. Metody wychowawcze, takie jak ignorowanie "histerii" i inne rekomendowane w programie "Superniania" – na przykład przymusowa izolacja (karny jeżyk) czy niedostępność emocjonalna podczas usypiania – polegają właśnie na pozbawieniu dziecka miłości i bliskości rodzica, czyli deprywacji jego podstawowej potrzeby.

Ignorowanie dziecka w taki sposób, jak została zignorowana sześcioletnia Wiktoria, jest równoznaczne z komunikatem: kocham cię wtedy, gdy jesteś grzeczny, spokojny, gdy dobrze się zachowujesz. Musisz zasłużyć na moją miłość.

Każdy psychoterapeuta zgodzi się z tym, że wychowanie oparte na modelu, w którym dziecko musi zasłużyć na miłość bliskiej osoby, jest szkodliwe dla rozwoju jego osobowości, dla stylu przywiązania, jaki wypracuje, i dla relacji, jakie będzie starało się budować jako osoba dorosła.

Dla niektórych uczestników udział w "Superniani" skończył się terapią.

Udało mi się porozmawiać z kilkorgiem uczestników programu. Dziś są już dorośli. Dwoje powiedziało, że wstyd, upokorzenie, a także gnębienie przez rówieśników latami wypominających im udział w programie doprowadziły u nich do psychicznych turbulencji. Jedna z osób stwierdziła, że gdybym zgłosiła się do niej dwa lata wcześniej, w ogóle nie chciałaby ze mną rozmawiać, bo każde wspominanie tego programu wiązało się dla niej z ogromnym cierpieniem.

Jedną kwestią są metody wychowawcze promowane w "Superniani", ale też w innych tego typu programach. Drugą – deptanie prywatności dzieci. Etyka zawodowa psychologa zabrania upubliczniania prywatności pacjentów, a więc sam koncept pomocy psychologicznej prowadzonej na wizji kompromituje osobę, która twierdzi, że w ten sposób pomaga. Powiem więcej: pomoc, z której trzeba skorzystać, nie jest pomocą, ale przemocą.

Czy w takim razie udział dzieci w reality show powinien być zakazany?

Nie wiem, czy do naszego systemu prawnego uda się wprowadzić taki zakaz, ale nie byłoby to nic nowego na świecie. We Francji zabronione jest upublicznianie prywatności dzieci, a w 2018 roku w Portugalii, po emisji zaledwie dwóch odcinków "Superniani", prokurator generalny w trosce o ochronę wizerunku nieletnich polecił nadawcy zamazać twarze i zniekształcić głosy dziecięcych bohaterów. I tylko pod takim warunkiem zezwolił na dalszą emisję formatu. Jak się pani domyśla, program wyleciał z ramówki. Tymczasem w naszym kraju prowadząca program "Superniania" była doradczynią rzecznika praw dziecka Marka Michalaka.

Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)

Emisja programu zakończyła się w 2008 roku, ale metody wychowawcze, a przede wszystkim to, w jaki sposób interpretujemy zachowania dzieci, co o nich myślimy, wciąż opierają się na tamtym modelu. Skąd bierze się przekonanie, że dzieci próbują coś wymusić, robią na złość, histeryzują i tak dalej, a naszym zadaniem jest te wszystkie zachowania poskromić?

Ten model określa się mianem tradycyjnego. Opiera się on na przemocy i nadużywaniu władzy. Dziecko postrzegane jest tu jako byt niepełny, który za pomocą odpowiednich metod trzeba dopiero ukształtować. Nie jest osobą, ale w wyniku wychowania dopiero się nią staje. Poza tym jako coś niedoskonałego, niepełnego jest też czymś złym i to zło należy z niego wykorzenić za pomocą zestawu rozmaitych nagród i kar. Jeśli dziecka nie będziemy poskramiać, łamać, cywilizować, wejdzie nam na głowę. Wychowanie jest więc polem walki o władzę pomiędzy rodzicem a dzieckiem.

Zaznaczmy, że twórcy programu "Superniania" stanowczo i wyraźnie przeciwstawiali się stosowaniu jakichkolwiek form kary cielesnej.

To prawda. Jednocześnie format ten – zarówno w pierwotnej, brytyjskiej wersji, jak i w każdej innej, także polskiej – promuje zamiast klapsów inne kary, przede wszystkim time out. Choć tego słowa twórcy nie używają, zastępując je łagodnym eufemizmem, takim jak karny jeżyk, karny żółwik, miejsce wyciszenia. Te metody przedstawiane są w programie jako formy kar pozbawione przemocy. Tymczasem, choć są one pozbawione przemocy fizycznej, cały czas są przemocą psychiczną.

Co to jest karny jeżyk?

Teoria jest taka, że kiedy dziecko zrobi coś nie po myśli rodzica, jest odnoszone na mięciutką, słodziutką poduszeczkę w kształcie jeża czy żółwika (karny żółwik) albo na miejsce, obok którego na ścianie wisi kolorowa naklejka z napisem "miejsce wyciszenia". I ma tam siedzieć tyle minut, ile ma lat. Teoretycznie ten czas ma służyć uspokojeniu się i przemyśleniu tego, co zrobiło się źle. Pomijam głupotę takiej logiki: dziecko ma trzy lata, a więc potrzebuje jedynie trzech minut na opanowanie emocji i zrozumienie swoich czynów, ja, 38-latka, potrzebuję ich aż 38. Czy to znaczy, że z wiekiem cofamy się w rozwoju emocjonalnym i intelektualnym?

Może wcale nie chodzi o zrozumienie, ale o cierpienie. Starszy musi cierpieć dłużej, żeby kara odniosła skutek.

Według osób, które propagują tę metodę, dziecko wcale nie cierpi, lecz uspokaja się i rozważa swoje postępowanie. W każdym razie mówimy tylko o teorii, bo w praktyce to nigdy tak nie funkcjonuje. Czasami procedura odnoszenia na karnego jeżyka trwa godzinami. Proszę sobie wyobrazić, że czteroletni Adrian był przez swojego ojca na rozkaz Superniani odnoszony na poduszkę sto razy! Dzieci płaczą, krzyczą, wierzgają nogami, są przerażone, ale nikogo to nie interesuje. Znowu chodzi tu o to, by pozbawić dziecko czegoś, co jest dla niego absolutnie najważniejsze, czyli bliskości rodzica i jego uwagi.

Ale czemu to trwało tak długo, skoro założenia tej metody są inne?

Bo liczyły się minuty ciszy i spokoju, więc nawet jeśli trzylatek faktycznie siedział na poduszce, ale płakał, to miał tak siedzieć, aż będzie cicho. Trzyletniemu Patrykowi, który uderzył mamę, powiedziano, że ma siedzieć na karnym jeżyku, aż mama po niego przyjdzie. Kiedy wreszcie przyszła – po długim płaczu chłopca i właściwej trzyminutowej karze – Patryk miał ją jeszcze przeprosić. Dziecko odmówiło, a Superniania kazała – choć umowa była inna – by Patryk dalej siedział na poduszce, aż będzie gotowy przeprosić. Nie wiadomo, jak długo to trwało, ale Patryk w końcu ze zmęczenia zaczął zasypiać. Wydawałoby się, że każdy dorosły wie, że jeśli trzyletnie dziecko usypia, to przenosimy je do łóżeczka i pozwalamy mu zasnąć. Tymczasem prowadząca program rozkazała matce: "Teraz, jak do niego pójdziesz, to go postaw przed sobą, podnieś go i postaw go przed sobą, żeby sprowokować ruch, żeby on nam nie zasnął". Matka poszła, obudziła Patryka. Myśli pani, że on w tym momencie w ogóle rozumiał, co się do niego mówi, pamiętał, po jaką cholerę siedzi na tej poduszce i za co ma przeprosić? Nie.

Pisze pani, że tradycyjny model wychowania, nawet jeśli jest pozbawiony przemocy fizycznej w postaci klapsów, wciąż pozostaje przemocą psychiczną i jest ona tak samo niszcząca dla psychiki jak przemoc fizyczna.

Krzywdy nie mierzy się natężeniem bólu fizycznego. Jeśli złamię nogę, to będę czuła ból fizyczny, ale to nie będzie krzywdzenie. Jeśli jednak tę nogę złamie mi ktoś bliski, to ból fizyczny będzie najmniej istotnym elementem mojego cierpienia. Prawdziwą krzywdą i największym bólem będzie ból psychiczny. Istotą krzywdzenia człowieka jest zadawanie mu bólu psychicznego.

Dlatego nie widzę różnicy pomiędzy metodą odnoszenia dziecka po sto razy na karnego jeżyka a klapsem. Powiem więcej: od 10 lat na różne sposoby sprzeciwiam się przemocy wobec dzieci. Gdy oglądałam kolejne odcinki "Superniani" i kolejne dzieci rozpaczające na karnym jeżyku, to nawet mnie, zdecydowanej, radykalnej przeciwniczce kar cielesnych, zdarzało się pomyśleć, że z dwojga złego – podkreślam: z dwojga złego! – już lepszy byłby klaps, bo przynajmniej dziecko cierpiałoby krócej.

Naprawdę?

Tak. Sprzeciw wobec przemocy nie powinien ograniczać się do tego, żeby nie sprawiać bólu fizycznego, ale żeby w ogóle nie krzywdzić dzieci. Nie niszczyć ich podmiotowości, nie deptać godności.

Badania obrazowe ludzkiego mózgu wykazały, że ból, jaki człowiek odczuwa w momencie, gdy jest ignorowany przez innych, aktywuje te same obszary mózgu co ból fizyczny. To były badania na osobach dorosłych, ale u dziecka potrzeba bliskości i przynależności jest jeszcze silniejsza niż u dorosłego, co oznacza, że karny jeżyk i każda inna forma ignorowania dziecka może sprawiać mu jeszcze większy ból.

Prowadząca 'Supernianię' Dorota Zawadzka, 2013 r. (Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl)

W takim razie co powinna zrobić mama Patryka, gdy synek ją uderzył?

Po prostu wyjaśnić, że jeżeli kogoś uderzamy, to tego kogoś to boli. Dzieci nie są głupie, rozumieją znacznie więcej, niż myślą dorośli. Oczywiście ten komunikat zapewne trzeba będzie powtarzać, ale przecież dorośli, gdy uczą się nowych rzeczy, też potrzebują powtórzeń. A dziecko uczy się od zera absolutnie wszystkiego! I jak najbardziej jest w stanie zrozumieć, że jego zachowanie ma konsekwencje, ale w tym przypadku nie dla niego, ale dla innych. Zresztą tylko w ten sposób naprawdę nauczy się, że nie należy nikogo krzywdzić.

Martin Hoffman w książce "Empatia i rozwój moralny" wyróżnił trzy sposoby dyscyplinowania dzieci: nadużywanie władzy, wycofywanie miłości i indukcja, czyli wyjaśnianie dziecku, że jego zachowanie wpływa na innych. Pierwsze dwa sposoby dyscyplinowania pokazują, że złe zachowanie – na przykład uderzenie mamy – ma skutki dla samego dziecka, które dostaje klapsa, jest odnoszone na karnego jeżyka albo ignorowane przez obrażoną matkę. To wszystko są kary: sprawiają przykrość w odwecie za przykrość, jaką sprawiło dziecko. Hoffman wykazał, że jedynie indukcja pozwala na rzeczywiste uwewnętrznienie norm moralnych poprzez możliwość postawienia się w sytuacji ofiary.

Karanie uczy nas, by unikać złego zachowania, bo w konsekwencji i nas spotka przykrość. Drugi człowiek się tu nie liczy.

Dokładnie. A nawet więcej: jeśli dziecko sprawia komuś przykrość, a my w reakcji na to sprawimy przykrość jemu, to uczymy je też tego, że można sprawiać przykrość drugiej osobie, jeśli mamy nad nią władzę. Więc, drogie dziecko, jak dorośniesz, to będziesz mogło sprawiać przykrość swoim dzieciom, podwładnym w pracy i wszystkim mniejszym i słabszym od ciebie. Tego uczymy dzieci, wymierzając im kary.

Czyli wychowujemy despotów?

Wychowujemy ludzi, którzy na świat patrzą przez pryzmat władzy. Jak jesteś na górze, możesz gnoić, ale jak na dole, to masz siedzieć cicho. Za pomocą takich metod wychowuje się rodziców, których zobaczyliśmy w programie "Superniania". Takich, którzy poddają się każdej władzy. Wielu z nich naprawdę cierpiało i nie zgadzało się z rozkazami Superniani, a mimo to poddawali się władzy, jaką ma psycholog, a przede wszystkim telewizja. Niestety, współcześnie psycholodzy są trochę jak szamani albo wyrocznie, a psycholog z telewizora to tym bardziej guru.

Zobacz wideo Ile czasu może spędzać dziecko przed telewizorem?

W tradycyjnym modelu wychowania dużą wagę przywiązuje się do słowa "przepraszam". Czy ono faktycznie jest tak ważne?

Jeśli dziecko rozumie, co znaczy to słowo, i rozumie, że swoim zachowaniem sprawiło przykrość, samo przeprosi. Problem w tym, że rodzice często oczekują, że dziecko wypowie je dla samego wypowiedzenia, a to, czy faktycznie rozumie, co się stało, i czy czuje skruchę, jest nieistotne.

Weźmy przykład czteroletniego Adriana, tego, który był przez ojca odnoszony sto razy na karnego jeżyka. Prowadząca program za punkt honoru obrała nauczenie czterolatka słowa "przepraszam". Za naukę wziął się ojciec, który kazał synowi powtarzać różne wyrazy. Powiedz "klocek". "Klocek". Powiedz "samochód". "Samochód". Powiedz "przepraszam". I Adrian odmówił powtórzenia tego słowa, mówiąc "to nie jest gra". Nie chciał przeprosić mamy – może tylko przed kamerami, tego nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że lepiej niż dorośli rozumiał, że słowo "przepraszam" jest słowem specjalnym, zarezerwowanym na specjalne okazje, że jest formą okazania skruchy. Po wielu próbach Adrian w końcu mówi "przepraszam". Przeprasza ojca, choć przecież mamie sprawił przykrość. Ale wszyscy są zadowoleni. Właśnie nauczyli dziecko kłamać.

Jaka jest w takim razie alternatywa dla tradycyjnego modelu wychowania?

Nie ignorować dzieci, nie karać ich wycofaniem miłości, tłumaczyć, zamiast karać. To się teraz nazywa rodzicielstwem bliskości, ale to po prostu traktowanie dziecka z szacunkiem. Uznanie, że nawet małe dziecko jest już kimś, a potem, gdy dorośnie, będzie tym samym kimś, tylko z większą liczbą doświadczeń.

Czyli totalna wolność i dzieci wchodzą nam na głowę – powiedzą zwolennicy modelu tradycyjnego.

Absolutnie nie. Nie chodzi o to, by spełniać każdą zachciankę i na wszystko pozwalać. Chodzi o to, by tłumaczyć. A jak dziecko protestuje, płacze, krzyczy, to nie interpretować tego w kategoriach "co za rozpuszczony bachor", "złośliwy", "wymusza", tylko zrozumieć, że to jest sposób komunikacji i wyrażania emocji. I być przy nim, aż się uspokoi. Dzieci najbardziej na świecie potrzebują naszej bliskości i miłości i jeśli jej nie wycofamy, zrozumieją, że teraz jest pora spania albo że nie wolno bić mamy. Będą dobrze traktować innych, jeśli same będą dobrze traktowane.

Czy w takim razie każdy dorosły, zanim zareaguje na złe zachowanie dziecka, powinien postawić się w jego sytuacji?

Chciałabym, żeby to było takie proste. Tragedia przemocy polega na tym, że bardzo wielu dorosłych nie jest w stanie postawić się w sytuacji dzieci. Często dorośli, którzy byli źle traktowani jako dzieci, żywią przekonanie, że dzięki temu wyrośli na ludzi. Ci ludzie naprawdę nie mają dostępu do tego, co czuli jako dzieci. Musieli wyprzeć ten ból. Jeden z uczestników programu "Superniania", dziś młody dorosły, powiedział mi, że między innymi dzięki udziałowi w tym programie dzisiaj jest dobrym człowiekiem. Rozmawiałam też z jego mamą. Powiedziała, że jej syn do dziś omija poduszkę "karnego jeżyka" szerokim łukiem.

Anna Golus. Doktorka nauk humanistycznych w dyscyplinie nauki o kulturze i religii (doktorat o udziale dzieci w programach reality show, obroniony w 2020 r. na Uniwersytecie Gdańskim), autorka książki "Dzieciństwo w cieniu rózgi. Historia i oblicza przemocy wobec dzieci", stała współpracowniczka "Tygodnika Powszechnego", inicjatorka kampanii "Kocham. Nie daję klapsów" i akcji "Książki nie do bicia".

Magda Roszkowska. Dziennikarka i redaktorka. Zdobywczyni nagrody Grand Prix Festiwalu Wrażliwego w 2019 r. Jej teksty ukazują się też w "Dużym Formacie" "Gazety Wyborczej".