
– Bosak to prawdziwy książę. Z wyglądu ksiądz: czarny z białą łatką pod brodą. Z charakteru – skarb. Kiedy jego rówieśniczka morduje myszy i ptaki, on z gracją przechadza się po trawniku – opowiada Matylda.
Bosak jest kotem.
– Wyborczym kotem – podkreśla z dumą właścicielka.
Gdy sąsiadom okociła się podopieczna, trwała właśnie kampania prezydencka. Z balkonu Matyldy na ulicę podwarszawskiej miejscowości zerkała twarz uśmiechniętego Krzysztofa Bosaka: kandydata na prezydenta RP w wyborach 2020. Wizerunek z baneru całodobowo mobilizował sąsiadów: Naprzód, Polsko! Matylda wraz z mamą chciały Bosaka nie tylko na plakacie, ale i w domu, chciały go wołać na jedzenie i głaskać, gdy przyjdzie im na to ochota. I tak kocię zostało Bosakiem.
"A w czym on gorszy od Biedronia?"
Matylda nie poda prawdziwego imienia. Ma 29 lat i jest fotomodelką oraz instagramerką z prawie 30 tys. obserwujących. Jej poglądy w branży modowej nie pomagają, bo jak twierdzi, środowisko ma serce raczej po lewej stronie.
Swoich przekonań jednak się nie wstydzi: jej profile w mediach społecznościowych są pełne wyrazów wsparcia dla Konfederacji. Tyle że złożyła wielkopostne postanowienie: przez 40 dni nie wda się w żadną awanturę w internecie. Opuściła wszystkie grupy o tematyce politycznej czy światopoglądowej. W czasie wirtualnego postu śledziła wyłącznie zapalonych ogrodników oraz profile katolickie. I tak już zostało.
– Zwykle dyskutuję, podając argumenty, podsyłając linki, na przykład o tym, że nie jesteśmy zlepkiem komórek albo że nie życzę sobie w szkołach tęczowych piątków. Nie mam dzieci, ale planuję mieć – zapewnia. – Nikogo nie obrażam, jednak chamów w sieci nie brakuje. Co mówią? Że jestem ciemnogród albo że mam mózg ameby.
Wzburzenie w mediach społecznościowych wywołała poparciem dla zaostrzenia ustawy aborcyjnej. Dla Matyldy argument, że płód ma wadę letalną, a więc można go usunąć, nie ma sensu, bo jak mówi, 3-letnie dzieci też chorują. Natomiast ofiarom gwałtu jest skłonna dać wybór, choć mimo wszystko namawiałaby je, aby ciążę donosiły, a dziecko oddały do domu dziecka. Mówi, że wolność każdego człowieka kończy się tam, gdzie jego pięść dotyka policzka innej osoby. Nie uważa, że decydując o życiu innych kobiet, przekracza tę granicę. Przeciwnie, zatrzymuje cios wymierzony w niechciane dzieci. O tym, jaki będzie ich los po urodzeniu, mówi oględnie: trzeba im zapewnić jak najlepsze warunki.
Matylda ubolewa, że wiele osób reprezentuje płytkie podejście do polityki. Kto? Na przykład jej sąsiedzi z dwójką dzieci. Zdaniem Matyldy od razu wiadomo, czemu są za PiS-em – tysiąc złotych wpada co miesiąc do kieszeni.
Albo ciocia, którą z mamą odwiedzają na Mazurach już po wyborach prezydenckich 2020. Ciocia chwali się, że głosowała na najprzystojniejszego – jej zdaniem – kandydata. Roberta Biedronia.
– Prosto z mostu wypaliłam: co ty, za tymi w skórach jesteś? W internecie widziałam zdjęcia z Parady Równości i tam dwóch mężczyzn przechadzało się w skórzanych strojach, jeden drugiego na smyczy prowadził. W biały dzień. Co, jeśli zobaczyłyby ich dzieci?
Roberta Biedronia w stroju skórzanym jednak nie widziała ani żeby prowadził kogoś na smyczy. Cioci podsuwa fotografię Krzysztofa Bosaka. – A w czym on gorszy od Biedronia? Może trochę za niski, ale niebrzydki – ocenia. Do domu z mamą wracają uspokojone: ciocia przyrzekła następnym razem głosować na Konfederację.
Matylda zastrzega, że nie ma nic przeciwko gejom. Uważa, że Parada Równości to wychodzenie z łóżkiem na ulicę i jak mówi: nachalna propaganda. Ona ze swoim nie wychodzi i tego samego wymaga od innych, bo – jak twierdzi – geje i lesbijki mają w Polsce te same prawa co wszyscy. Matylda z mężem, spacerując po ulicy, trzymają się za ręce, czasem się pocałują. Gejów chodzących za rękę widziała tylko w centrum Warszawy. Nie całowali się.
Każdy powinien dorobić się własnego kąta sam
Matylda pierwszy raz uczestniczyła w wyborach w 2015 roku. Głosowała na PiS. Potem już tylko na Konfederację. Zaznacza, że PiS przez swoje rozdawnictwo prawicą jest na niby.
Momentem zwrotnym w życiu nastoletniej Matyldy był – jak go nazywa – zamach smoleński. To wtedy inna ciocia, siostra ojca – jak zapewnia fotomodelka: osoba głęboko zorientowana w polityce światowej – podsuwa dziewczynie profesjonalne dokumenty. To znowu określenie Matyldy.
– Dzięki cioci zrozumiałam, że takie wypadki się nie zdarzają: samolot rozwala cienka brzózka? Albo wieże World Trade Center składają się niczym domek z kart, bo wlatuje w nie samolot? To chyba jakaś pancerna maszyna – przyznaje.
Dzięki cioci Matylda nie lubi też komunistów i socjalizmu. Kłopot dostrzega w tym, że ojczyzna z czasami PRL-u wciąż się nie rozliczyła. Powód: rządząca Polską banda Okrągłego Stołu, jak instagramerka nazywa PiS i PO. Członkowie obu partii mają na siebie haki, których ostrza – zdaniem Matyldy – sięgają czasów Solidarności, współpracy z SB czy dogadywania się z PRL-owskimi dygnitarzami. Skąd to wszystko wie? Przede wszystkim z dokumentów filmowych Grzegorza Brauna, posła monarchisty oraz zwolennika intronizacji Jezusa Chrystusa na króla Polski, a także z mediów niezależnych. Do tych ostatnich zalicza prowadzących własne kanały prawicowych youtuberów, blogerów i profile posłów Konfederacji w mediach społecznościowych.
– Ta niekończąca się awantura pomiędzy PiS i PO to atrapa – ocenia. – I jedni, i drudzy chcą utrzymać status quo i dorabiać się kosztem nas wszystkich. Konfederacja jako jedyna w Sejmie jest spoza starego układu – dodaje.
Posłów partii Razem, którzy z rzekomym układem nie mają wiele wspólnego, bo gdy zmieniał się w Polsce system, byli dziećmi, Matylda nazywa komunistami. Twierdzi, że ich hasło "Mieszkanie prawem, nie towarem" ją przeraża, bo każdy powinien dorobić się własnego kąta sam, ciężko pracując.
Jeśli nie Szwajcaria, to chociaż Węgry
– Każdy, kto ma dwie ręce i dwie nogi, jest kowalem własnego losu – stwierdza. Ale Matylda nie chce pracować, o czym poinformowała męża już na pierwszej randce. Wyznaje tradycyjny model rodziny, w którym – jak podkreśla – to mężczyzna nosi spodnie, kobieta jest panią domu, a przede wszystkim matką. Dom, którego instagramerka jest panią, zbudowali wspólnie z mamą.
– Ona jest przykładem, że jak się chce, to można. Wychowywała mnie sama. Na wszystko musiała zarobić. Czasem nie starczało na moje kieszonkowe, bo jako agent ubezpieczeniowy zarabiała różnie. Poradziła sobie, więc dlaczego teraz ma się dokładać do pomagania komuś, kto jak ona ma dwie ręce i nogi? – dziwi się i deklaruje, że matkę podziwia, ale od życia oczekuje czegoś innego.
Czego dokładnie?
– Przede wszystkim świętego spokoju celebrowanego w moim ogrodzie otoczonym jaśminowcem – wyznaje. Tego nie zazna, dopóki za naszą granicą toczy się wojna. Matylda z mężem i mamą jej nie popierają.
Zdaniem Matyldy tematyka jest trudna, a narracja płynąca z telewizji antypolska, bo pomagać innym trzeba, ale nie zapominając o interesach własnego narodu. – Weźmy taką Szwajcarię – tłumaczy Matylda – nie jest mocarstwem, ale dzięki ciężkiej pracy rodaków kwitnie. Dlaczego? Bo nie wtrąca się w nie swoje sprawy. My natomiast, zamiast mieć własne zdanie, tylko czekamy, co powie Unia, Amerykanie albo Izrael. Latamy na ich pasku. Jakoś Węgrzy potrafią się sprzeciwić. Chcę Polski suwerennej – deklaruje. – Jeśli Szwajcaria to dla nas zbyt wiele, to życzę sobie chociaż Węgier!
Do władzy trzeba dopuścić młodych
Mateusz codziennie przechodzi obok plakatów, na których na różnokolorowych puzzlach nadrukowano zdjęcia pracowników jego firmy. Napis obok głosi: "Zaangażuj się w budowanie kultury, w której pracownicy niezależnie od pochodzenia, płci, tożsamości i doświadczeń – mają głos, poczucie przynależności i są zachęcani do osiągania sukcesów". Plakaty wiszą w szatni, na stołówce i w hali produkcyjnej. O tym, że w firmie akceptują wszystkich takimi, jakimi są, Mateusz pierwszy raz usłyszał podczas rozmowy kwalifikacyjnej. Takie podejście mu odpowiada. Do pracy poszedł od razu po technikum. Od trzech lat jest tokarzem w firmie produkującej pod Mińskiem Mazowieckim cylindry drukarskie. Od trzech miesięcy – liderem zespołu. Zarządza 12 pracownikami. Jest wśród nich najmłodszy. Skończył 26 lat i odkąd ma taką możliwość, głosuje na Konfederację. Formacji oddał swój głos dwa razy.
W rodzinnym domu na wsi pod Mińskiem jego zachwytów nad Krzysztofem Bosakiem słucha wyłącznie mama. Ojciec i brat nie są zainteresowani, bo nie chodzą do urn. Z kolei babcia głosuje na PiS, bo sąsiadka powiedziała jej, że warto. Zdania nie zmieni, choćby Mateusz wołami ją ciągnął do Konfederacji. Znajomi, sącząc piwo, szybko zmieniają temat, gdy Mateusz zaczyna o tym, że do władzy trzeba dopuścić młodych. Za to w pracy sprawy kraju roztrząsane są w szatni i na stołówce.
– Starsi pracownicy są w większości za PiS-em, nieliczni za PO. A ci przed czterdziestką cieszą się, że w siłę rośnie Konfederacja. Dziś ludzie mają inne problemy niż kiedyś – ocenia Mateusz. – Tusk i Kaczyński są z pokolenia moich dziadków, jak mają mnie rozumieć? Konfederaci owszem – dodaje.
Polityczne afery zwykle rozkręcają się rankiem. Mateusz opowiada, że kolega po pięćdziesiątce, zwolennik PO, nie zdąży nawet do końca wymówić "Kaczyński", a już wyznawcy PiS-u go obskakują. Kłócą się głównie o drożyznę. Jedni obwiniają PiS o dodruk pieniędzy, drudzy bronią, mówiąc, że wszystkiemu winne są pandemia i wojna. Konfederaci – Mateusz i kilku jego kolegów – zazwyczaj nie uczestniczą w tych potyczkach.
Mateusz zabrał głos tylko raz, gdy PiS odebrał fundusze szpitalom onkologicznym, a według niego dwa miliardy podarował Rydzykowi. – Zapytałem najstarszego PiS-owca, czy lepiej uratować chore dziecko, czy wspierać kogoś, kto nawet nie wiadomo, kim jest. Powiedział, że władza wie, co robi: skoro zabrała, to widocznie musiało tak być – wspomina Mateusz. Jego zdaniem zwolennicy PiS-u są zaślepieni władzą, w odróżnieniu od oświeconych wyborców Konfederacji. O partii usłyszał kilka lat temu w mediach społecznościowych. Chciał wiedzieć więcej, dlatego nałogowo oglądał dostępne w sieci wywiady z Korwinem. Mówi, że oczarowało go z jednej strony wykształcenie byłego przewodniczącego, z drugiej jego prostolinijność, ale władzę powierzyłby młodszym: Bosakowi i Mentzenowi. Podczas kampanii prezydenckiej w 2020 roku podobało mu się, że Bosak trudne kwestie tłumaczy prostym językiem.
Na przykład podatki: Mateusz nie chce, by z jego pensji opłacać rodzinę z czwórką dzieci, w której rodzice nie pracują, bo starcza im pieniędzy z programów socjalnych. Przyznaje, że osobiście nie zna nikogo takiego, ale kolega opowiadał mu o sąsiadach, którzy podobno tak właśnie rozumują. – Druga kwestia: po co bogatemu 500+ albo bon wypoczynkowy? – wylicza.
Trzeba ich sprawdzić
Mateusz w Konfederatach ceni – jak je określa – waleczność i prawdomówność. Widzi to tak: gdy PiS zamiata afery pod dywan i zmienia prawo pod siebie, posłowie Konfederacji wchodzą pod ten dywan i po kolei wyjmują wszystko, co tamci ukryli.
Nie czytał żadnej z deklaracji programowych. Wystarczy mu śledzenie profili Sławomira Mentzena, Krzysztofa Bosaka i Grzegorza Brauna na TikToku. Przegląda je dwa, może trzy razy w tygodniu. W jednym z materiałów dostępnych na TikToku Braun z mównicy woła: stop ukrainizacji Polski, uchodźców wojennych nazywa przesiedleńcami. Inny filmik rejestruje jego eskapadę do krakowskiego sądu, z którego wyniósł do śmietnika choinkę z bombkami ozdobionymi skrótami UE i LGBT. Na spocie wyborczym z 2019 roku o społeczności LGBT mówi, że to "propaganda dewiacji".
Mateusz dostrzega, że hasło z plakatów, które codziennie mija w firmie, niezbyt pasuje do postulatów Brauna. Uważa, że Konfederaci przesadzają z wypowiedziami o gejach, aborcji czy roli kobiet w tradycyjnej rodzinie. Sam nie ma poglądów nacjonalistycznych, nigdy nie wybrał się na Marsz Niepodległości. Chce obniżenia podatków i żeby Polska ślepo nie słuchała we wszystkim Brukseli.
Co, jeśli za podatkami pójdą inne zmiany? Takie, których nie życzy ani sobie, ani swoim siostrom i siostrzenicom?
– Nie dowiemy się, dopóki Konfederacja nie dojdzie do władzy – oświadcza Mateusz.
"Króluj nam, Chryste, na Podkarpaciu i wszędzie" – kończy swój spot z 2019 roku Grzegorz Braun. Materiał promocyjny na najbliższe wybory wciąż czeka na premierę. Mateusz zapowiada, że go obejrzy.
Partia za mną, nie ja za partią
Anna odwiedza portal sejmowy zawsze, gdy podejrzewa, że decyzje konkretnych posłów w bliższej lub dalszej przyszłości zmienią jej życie. Tak było, gdy procedowano ustawy covidowe, gdy zatwierdzano certyfikaty energetyczne budynków, decydowano o przyszłości kopalni i rodzimego rolnictwa. Anna sprawdza listy głosujących, bo lubi wiedzieć, kto odpowiada za utrudnianie jej życia. Stwierdza, że statystycznie najczęściej bronią jej posłowie Konfederacji.
– Nie obchodzi mnie, kto będzie rządził: PiS, PO czy Konfederacja. To płytkie podejście do polityki – ocenia. – Nie przekonują mnie hasła i obietnice, ale czyny. Jestem realistką i wiem, że z żadną partią w pełni się nie zgodzę. Konfederacja jest mi ideologicznie najbliższa. Odkąd partia ma posłów w Sejmie, widzę, że głoszone poglądy potwierdza przyciskiem do głosowania i propozycjami ustaw – tłumaczy Anna.
Ma 33 lata i mieszka w Łodzi. Na co dzień pracuje w branży nieruchomości. Odpowiada za wynajem powierzchni użytkowych, dzierżawy i kwestie prawno-gruntowe. Studiowała dziennikarstwo, ale w zawodzie nigdy nie pracowała. Przekazów w mediach tradycyjnych nie śledzi co najmniej od siedmiu lat.
– Po co sięgać po narrację przefiltrowaną czyimś okiem, nieważne, liberalnym czy konserwatywnym, gdy internet daje możliwość sięgnięcia do źródeł – ocenia Anna. Za te kobieta uznaje na przykład portal sejmowy, wywiady z politykami publikowane w internecie czy komentarze ekspertów do projektów ustaw. Programy publikowane przez Konfederację śledzi na bieżąco, studiowała choćby "Nowy porządek. Tezy konstytucyjne" ogłoszony w ramach kampanii prezydenckiej Krzysztofa Bosaka. Na program na najbliższe wybory wciąż czeka.
Wolność osobista
Co konkretnie przekonuje ją do Konfederacji?
– Dla mnie najważniejszą wartością jest wolność jednostki, dzięki niej człowiek może o sobie decydować, aktywizować talenty, realizować marzenia, rozwijać się – wylicza. – Konfederacja stoi na straży zarówno wolności gospodarczej, jak i osobistej. To dla mnie kluczowe – dodaje.
Na potwierdzenie swoich słów przywołuje czasy pandemicznego zamknięcia. Jej zdaniem był to gwałt na naszej wolności: jeśli restaurator czy inny przedsiębiorca bał się wirusa, to zdaniem Anny mógł z własnej woli zamknąć lokal. Podobnie jego klienci mogli zostać w domu. Do dziś nie rozumie, dlaczego i ją zmuszono do udziału w tej zbiorowej fantazji, jak nazywa pandemię.
– Polska stoi małymi przedsiębiorstwami. Lockdown zmiótł wiele z nich z powierzchni ziemi. Ludzie potracili biznesy, które prowadzili od dekad. Jakim prawem władza zniszczyła ich życie? – pyta Anna.
Na uwagę, że lockdown był formą zbiorowej solidarności z osobami, którym w wyniku zarażenia groziła śmierć, Anna reaguje: inaczej to postrzegam.
Mimo ograniczeń starała się prowadzić normalne życie: widywała się ze znajomymi, jeździła pociągami i chodziła do biura. Jednocześnie odwiedzała rodziców i babcie. – W moim otoczeniu nikt nie umarł, mimo że ani ja, ani nikt z mojej rodziny nie zaszczepiliśmy się choćby jedną dawką – podkreśla.
Według oficjalnych statystyk w Polsce na COVID-19 zmarło ponad 100 tys. osób. Anna wspomina, że śmieszyło ją, gdy celebryci, politycy i sportowcy zachęcali Polaków do szczepienia się. – Już tak mam, że kiedy zewsząd słyszę: musisz to czy tamto, w głowie trąbi sygnał ostrzegawczy: sprawdź, czy rzeczy mają się tak, jak są przedstawiane – tłumaczy.
Anna nie zamierza spekulować, czy pandemia to międzynarodowy spisek, bo i tak nigdy nie dowie się, czy ma rację. Po prostu nie chce, by władza zmuszała ją do czegokolwiek. Wolność jest dla niej najważniejsza. Za jej granicę uznaje krzywdę drugiej osoby. Co, jeśli krzywda oznacza zarażenie covidem kogoś, kto nie będzie w stanie zwalczyć wirusa i umrze?
– To myślenie życzeniowe. Nikt nie jest w stanie mi udowodnić, że przekazałam wirusa komuś, kto potem zmarł – argumentuje.
Anna wie, że ludzi z jej spojrzeniem na pandemię nazwano "siewcami śmierci". Do dziś się z tego śmieje. Wtedy uznała, że przezwisko dobrze pasuje do postaci barbarzyńcy w grze komputerowej "Diablo", w której ukatrupiała rzesze potworów.
Problemy wszystkich Polaków
Środowisku Konfederacji jest wierna od dawna: już w 2015 roku w wyborach prezydenckich głosowała na Jacka Wilka z Kongresu Nowej Prawicy. Jej kandydat uzyskał wówczas wynik 0,46 proc.
– Jestem przeciwniczką narzucania ludziom sposobów życia. Przepisy regulujące zachowania jednostek powinny być zredukowane do minimum – tłumaczy.
W odróżnieniu od Anny Sławomir Mentzen, który w zeszłym roku zastąpił Janusza Korwin-Mikkego w fotelu przewodniczącego partii KORWiN (obecnie Nowej Nadziei), chce regulować zachowania przynajmniej części społeczeństwa. W stu ustawach proponuje, by rodzice mieli prawo do wymierzania dzieciom "lekkich kar cielesnych". Kobiety decydujące się na aborcję chce wysyłać do więzienia na dziesięć lat. Łagodniej obchodzi się jedynie z ofiarami gwałtu, które przerwały ciążę. Te według jednej z jego propozycji sąd uzna za winne, ale oszczędzi im krat.
Anna nie zamierza tego komentować, bo lider Nowej Nadziei ustawy spisał cztery lata temu i od tego czasu dawno mógł zmienić zdanie. – Poza tym wciąż nie jest posłem – stwierdza i nawołuje: zajmijmy się najpierw problemami, które w przeciwieństwie do aborcji dotyczą wszystkich Polaków.
Podatki widzi wszędzie: z półek sklepowych macha do niej VAT, w otrzymywanym co miesiąc pasku wynagrodzenia denerwuje ją różnica pomiędzy brutto a netto. Oczami wyobraźni widzi armię urzędników uzupełniających tabelki z zagrabionymi pieniędzmi.
– Spaceruję po Łodzi i oczy przecieram ze zdziwienia, gdzie się podziały te moje pieniądze: do lekarza chodzę prywatnie po dziurawych ulicach, nade mną ledwo stojące kamienice, a i oświata pozostawia wiele do życzenia – wymienia. – I te wszystkie utrudnienia dla przedsiębiorców: tysiące formularzy, wyjątków od reguły, terminów, których trzeba dotrzymać. Bez zatrudnienia księgowej się nie obejdzie – wylicza.
Anna marzy, by przyszły rząd – tak jak proponuje Konfederacja – zlikwidował podatek dochodowy, zwolnił z pracy rzesze pracowników administracyjnych oraz ograniczył programy socjalne, bo te rozleniwiają jej zdaniem społeczeństwo.
– Wówczas kraj gospodarczo rozkwitnie – prorokuje. Jej poglądy na ekonomię ukształtowała lektura między innymi Miltona Friedmana, orędownika wolnego rynku, którego pomysły w życie wcielali Margaret Thatcher, Leszek Balcerowicz czy bankierzy z Wall Street.
W obecnej polityce Annę najbardziej drażni, że jej życie wisi na pasku Brukseli. Nie rozumie, dlaczego Polacy, którzy wolnością cieszą się dopiero 30 lat i wciąż są na dorobku, muszą słuchać tych, co dawno zdążyli się nachapać.
– Co z tego, że zgasimy w Europie wszystkie światła, zlikwidujemy kopalnie, samochody spalinowe i wielkie hodowle, Chiny i Indie nadal będą wysyłać do atmosfery tony CO2 – ocenia Anna i proponuje, by redukcję zacząć od największych trucicieli.
Jak strategia "bo oni ciągle smrodzą, to ja też będę" wpłynie na przyszłość dzieci, które Anna zamierza mieć: czym będą oddychać? W jakiej temperaturze egzystować? Anna twierdzi, że nie ma na to wpływu, bo klimat zmieniał się zawsze. Woli skupić się na tym, co można uratować: przemysł wysokoemisyjny, który z winy Brukseli za chwilę ucieknie z Polski.
Annę obraża też lansowany przez Brukselę parytet płci. – Czy to oznacza, że jako kobieta nie mogę samodzielnie dojść do tego co mężczyzna? – pyta. I dodaje: o pensję trzeba umieć zawalczyć i zasłużyć na nią ciężką pracą. Uważa też, że mówienie o wyrównywaniu szans czy wspieraniu grup marginalizowanych nie ma sensu, bo różnice w uprzywilejowaniu istniały od starożytnego Rzymu. – I nic nie poradzimy na to, że córka Kim Kardashian ma lepszy start niż Zosia Kowalska z Łodzi – kwituje.
Dobrze Anna czuje się na Marszach Niepodległości. Jeździ na nie od kilku lat. Twierdzi, że panuje tam rodzinna, życzliwa atmosfera. Nie widziała płonących wozów stacji telewizyjnych ani ognia w mieszkaniu, w którego okna trafiła raca. Hasło narodowców "Polska dla Polaków" Anna rozumie tak: przez trzy lata mieszkała w Wielkiej Brytanii i wie, że Anglik nie tylko ma w swoim kraju lepiej od migranta, ale i czuje się od niego lepszy. Anna takiej narodowej dumy życzy Polakom. Z emigracji wróciła, bo jak mówi: Zachód to zgniłe mentalnie i kulturowo miejsce.
***
W 2019 roku Konfederacja szła do wyborów z nadzieją na kilka procent. Sławomir Mentzen ogłaszał, że tak jak jego wyborcy nie chce w Polsce Żydów, gejów, aborcji, podatków i Unii Europejskiej.
W 2023 roku idzie po kilkanaście. Sławomir Mentzen mówi wyłącznie o podatkach. I także gejów przekonuje do głosowania na niego. W mediach społecznościowych proponuje likwidację podatku od spadków i darowizn. Za niesprawiedliwe uważa, że nie płacą go dziś członkowie rodzin, podczas gdy gej, dziedzicząc majątek po zmarłym partnerze, oddaje skarbówce 20 proc. – Zlikwidujmy podatek od gejów – oświadcza z uśmiechem Mentzen na TikToku.
*Sondaż Ipsos dla OKO.press i radia TOK FM
Magda Roszkowska. Dziennikarka i redaktorka. Zdobywczyni nagrody Grand Prix Festiwalu Wrażliwego w 2019 r. Jej teksty ukazują się też w Dużym Formacie Gazety Wyborczej.