Reportaż
kredyt (fot. Shutterstock / Shutterstock)
kredyt (fot. Shutterstock / Shutterstock)

Kredyt 250 000 zł; rata: 2100 zł; odsetki: 85 proc. raty

Prezes Glapiński pojawił się w ich życiu wczesną wiosną, gdy rata kredytu na mieszkanie – wówczas 1800 zł – spotkała się z rachunkiem za gaz – 1500 zł – oraz prąd – około 400 zł. To spotkanie pożarło niemal jedną uniwersytecką pensję, a prezes zyskał status rezydenta ich myśli.

Z początku się nie narzucał: był nagłym zdziwieniem, odczuwanym, gdy zauważyli, że stan konta zupełnie nie koresponduje z dniem miesiąca. Bo zwykle fundusze topniały około 25, ostatnio krucho bywa już 15. Czasem przychodził jako ścisk żołądka, gdy kolejne zajęcia sportowe dziecka trzeba było zakredytować.

Z kawy noszonej w termosie na zajęcia ze studentami byli wręcz zadowoleni. Okazała się smaczniejsza niż ta kupowana na wynos w sieciówkach. Podobnie cieszył ich obiad ugotowany poprzedniego wieczoru, który czekał w pudełku na przerwę między wykładami. I może to uśpiło ich czujność, bo gdy prezes objawił się kolejny raz, przypominał rozpędzoną śnieżną kulę pustoszącą ich konto. Dziura w domowym budżecie tylko rosła.

Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje na wakacje >>

Wzięli dodatkowo płatne zlecenia: ona cykl zajęć na uczelni, on tłumaczenia w komercyjnym wydawnictwie. Dziura zmalała, ale wciąż groziła rozrostem. Nie mówiąc o tym, że w ich myślach funkcjonowała niczym portal, za pomocą którego prezes coraz zuchwalej mościł się w ich codzienności. Schowali dumę do kieszeni i pierwszy raz od bardzo dawna poprosili o pomoc rodziców.

Dziura na koncie zniknęła, portal się zamknął, ale prezes wciąż jest – niczym ekspedient waży każdą ich decyzję. Rata kredytu zdążyła wzrosnąć do 2100 zł, a oni:

  • zdążyli zrezygnować z planów zapisania dziecka na dodatkowe zajęcia na basenie (dziecko nawet się ucieszyło);
  • zmniejszyli liczbę zajęć judo z raz w tygodniu na raz na dwa tygodnie (dziecko nie zauważyło);
  • przestali robić zakupy w drodze z pracy do domu, w jedzenie zaopatrują się wyłącznie po prawej stronie Wisły, głównie na pobliskim bazarze, bo ceny są tam o 25 proc. niższe; dużo rozmawiają o tym, ile wydali, co kupili i gdzie znaleźć tańsze owoce, które co prawda nie są sezonowe, ale dziecko je lubi;
  • gdy znajomi proponują wyjście na miasto i wspólną kolację, mówią, że zamiast restauracji wolą bar, gdzie nie trzeba zamawiać jedzenia, albo umawiają się na składkowe biesiadowanie w domu;
  • nie pojadą na spektakl teatralny albo koncert do innego miasta;
  • on aplikuje o dofinansowanie swojego projektu naukowego, choć wie, że nie jest wystarczająco przygotowany i dla dobra badań powinien jeszcze poczekać, ale dodatkowy 1000 zł w miesiącu pomoże opłacić gaz;
  • nie kupują nowych ubrań;
  • na pewno nie wybiorą się na żadną weekendową wycieczkę.
Prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński. (Fot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl)

Dorota i Adam są pracownikami uniwersytetu z pensjami 4000 zł na głowę. Na kupno mieszkania zdecydowali się w 2015 roku. Opłacenie raty kredytu wraz z czynszem było i tak tańszym i bardziej stabilnym rozwiązaniem niż wynajęcie mieszkania. Mogli sobie na to pozwolić, bo mama Doroty podarowała im wkład własny, który pokrył połowę wartości mieszkania.

Wybrali prawą stronę Wisły, wtedy jeszcze słabo rozpoznaną przez rynek i przez to tańszą, co pozwoliło im kupić trzy pokoje o powierzchni 80 mkw. Pewnego dnia po prostu poszli do banku, w którym Adam miał konto. Przy tak dużym wkładzie własnym i stałych dochodach na decyzję czekali trzy miesiące. Pod koniec spotkania doradca kredytowy wyciągnął kartkę z wykresem, zaznaczając, że ma obowiązek ją pokazać. Jego długopis poszybował do góry – „tyle maksymalnie wzrośnie państwa rata". Mieli płacić 1300 zł, a długopis wskazywał 1600 zł. „Ale proszę się nie martwić, potem zmaleje" – długopis poszusował w dół. Zapadła cisza, a doradca dodał: „Chyba że wybuchnie wojna w Ukrainie".

– Nie ma dramatu, jest za to ciągłe myślenie o stanie finansów – podsumowuje ich obecną sytuację Adam. – Przez długi czas cieszyłem się z tych moich 4000 zł. Jako osoba bez wsparcia finansowego z domu myślałem, że wręcz awansowałem do niższej klasy średniej i że z czasem czwórkę zastąpi szóstka. Okazało się, że być może realnie zamieni ją dwójka, jeśli koszty życia będą rosnąć. Ale wciąż wielu moich studentów o kupnie mieszkania nawet nie marzy. Nie dostaną wkładu własnego od rodziców. Wszyscy pracują w butikach, knajpach, czasem na nocne zmiany w magazynach, wynajmując pokoje na dzikim i brutalnym rynku najmu. Moja sytuacja jest ich marzeniem – przyznaje.

Przez lata oszczędności zgromadzone w ciągu roku starczały Dorocie i Adamowi na sfinansowanie letnich wakacji nad polskim morzem. Tym razem zapłaci za nie karta kredytowa. Potem, by spłacić urlop, wezmą wakacje kredytowe.

Pożar w hipotekach

Oburza cię, że twoja miesięczna rata kredytu hipotecznego wzrosła o 70 proc., z czego większość to odsetki? Bank ma na to gotową odpowiedź: nikt nie kazał ci brać kredytu o zmiennym oprocentowaniu. Znałeś ryzyko. Pokazywaliśmy wykresy. A w ofercie mamy też bezpieczny i przewidywalny kredyt o stałym oprocentowaniu. To był twój wybór.

– Tyle że to argument dość bałamutny – twierdzi dr hab. Mikołaj Lewicki, socjolog gospodarczy. – W Polsce kredyt o stałym oprocentowaniu jest drogi, dostępny dla relatywnie wąskiego grona konsumentów. Równocześnie system mieszkaniowy opiera się na własności, wobec której nie ma alternatywy, bo rynek wynajmu jest mało konkurencyjny. Dominuje najem krótkotrwały, od indywidualnych wynajmujących. Najemcy trudno myśleć o tego typu najmie jako o zamieszkiwaniu u siebie. Nie daje to przewidywalności, a przede wszystkim komfortu zadomowienia. Dopóki nie zwiększymy zasobu mieszkalnictwa opartego na najmie rynkowym i publicznym, będziemy żyć w kraju, w którym wzięcie kredytu obarczonego dużym ryzykiem to wybór mimo wszystko lepszy niż drogi i niepewny rynek wynajmu  – dodaje.

Kredyty o zmiennym oprocentowaniu są powszechne głównie w krajach o tzw. rynkach wschodzących, w których stabilność lokalnej waluty nie jest wysoka. Tymczasem w 2018 roku Polskę uznano za jedną z 25 najbardziej rozwiniętych gospodarek świata. – Jesteśmy gotowi, by i u nas funkcjonował system preferujący stałe oprocentowanie kredytów hipotecznych. Brakuje jednak systemowych rozwiązań, które by dopingowały banki do stworzenia bardziej konkurencyjnej oferty – twierdzi Lewicki.

Ekonomista Maciej Grodzicki z Uniwersytetu Jagiellońskiego opowiada, że kredyty hipoteczne o zmiennym oprocentowaniu dopuszczono na szeroką skalę w Stanach Zjednoczonych dopiero w latach 80., na fali deregulacji sektora finansowego. Wcześniej mieszkania z hipoteką były spłacane według stałego oprocentowania. Ta rewolucja na rynku bankowości miała zasadnicze konsekwencje. Kredyt hipoteczny o zmiennym oprocentowaniu stał się tańszy i znacznie bardziej dostępny, co zwiększyło popyt na mieszkania własnościowe. Doszło więc do sprzężenia interesów banków z budownictwem prywatnym i sektorem deweloperskim. Upowszechnił się model, w którym dostęp do mieszkania staje się sprawą zadłużenia gospodarstw domowych, dodatkowo biorących na siebie ryzyko zmian stopy procentowej.

Z kolei dla banków szeroka dostępność kredytów hipotecznych o zmiennym oprocentowaniu i przeniesienie ryzyka na kredytobiorców uczyniły je źródłem pewnych i bezpiecznych zysków. Dziś banki zarabiają głównie na nich, choć wcześniej źródła ich dochodów były bardziej zróżnicowane, w dużej mierze opierały się na kredycie dla przedsiębiorstw. Ten system dominuje w krajach anglosaskich, ale widoczny jest i u nas.

Baner reklamujący kredyt hipoteczny z 2009 r. (Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl) , ylko wybrańcy dostaną teraz kredyt hipoteczny (Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Wyborcza.pl)

– Do tego w Polsce wielkość oprocentowania kredytu zależna jest od WIBOR-u, czyli stawki, według której banki umawiają się, że będą sobie pożyczać pieniądze. Pomijam fakt, że tych transakcji prawie nie ma, bo banki „siedzą" na depozytach i nie potrzebują od siebie niczego pożyczać. WIBOR nie ma więc dużego przełożenia na praktykę, jest raczej wskaźnikiem, który wyraża oczekiwania banków. Ale co istotniejsze, wzrost WIBOR-u powinien podążać za wzrostem stóp procentowych, być odpowiedzią na politykę finansową państwa. Tymczasem w Polsce przez kilka miesięcy, zwłaszcza na przełomie 2021 i 2022 roku, kolejne wzrosty stawki WIBOR-u wyprzedzały decyzje Rady Polityki Pieniężnej. Tak jakby prezes Glapiński reagował na oczekiwania banków. Dziś banki centralne w krajach takich jak Polska w większym stopniu troszczą się o spokojne nastroje sektora finansowego i rynków walutowych niż o faktyczną walkę z inflacją.

To sytuacja, w której ogon macha psem

wyjaśnia Grodzicki.

Ale to też sytuacja, w której wielu kredytobiorcom grunt pali się pod nogami, bo nie mają z czego spłacać miesięcznych rat. Państwo musi jakoś zgasić ten pożar. Stąd ustawa o wakacjach kredytowych, ale i programy dopłat, takie jak Fundusz Wsparcia Kredytobiorców.

– Zamiast gasić kolejne pożary, skupmy się na prewencji. Gasząc pożar na rynku kredytów hipotecznych, wciąż utrzymujemy system, w którym banki mogą unikać głębszej odpowiedzialności społecznej, martwiąc się wyłącznie o zwiększanie zysków. Natomiast ci, których nie stać na wkład własny i którzy skazani są na rynek wynajmu, jako podatnicy dorzucają się do pomocy osobom bardziej uprzywilejowanym – podsumowuje Lewicki.

Kredyt: 232 000 zł; rata: 1703 zł; odsetki: 89 proc. raty

Trzy najbliższe miesiące dopnie na zero ze stawką żywieniową 33 zł na dzień. Potem pensja przestanie wpływać na konto. Instytucja kultury, w której pracowała od ponad roku, właśnie zlikwidowała jej etat, a Marcie znowu wzrosła rata kredytu na mieszkanie. Tym razem o ponad 600 zł. Ale o tym, co będzie potem, jeszcze nie myśli. Wieczorami nie siada z kartką i nie podlicza dziennych wydatków. Nie nadkłada drogi, by zrobić zakupy w dyskoncie. Kupuje mniej. Nie zadręcza się myślą, czy i kiedy będzie musiała wrócić do rodzinnego miasta, by zamieszkać z mamą, a ratę przynajmniej częściowo opłacać z wynajmu. Wie, że podstawą przetrwania jest niemyślenie o tym, czy w ogóle się przetrwa.

Na razie zrezygnowała z cotygodniowej psychoterapii, choć terapeutka sugerowała, że spotkania raz na dwa tygodnie to w jej przypadku za mało. Na antydepresanty nowej generacji też musi poczekać – kosztują ponad 100 zł miesięcznie.

Ostatnio jadła śniadanie, a w radiu prezes banku tłumaczył, że rosnące raty kredytów to dobry trend antyinflacyjny. By uzbierać na miesięczną ratę, ludzie ograniczą konsumpcję do minimum. W efekcie ceny spadną! – objaśniał prezes, a Marta przegryzała kanapkę z serem z promocji.

Kilka dni później na koncie kredytowym pojawił się nowy harmonogram spłat na sześć najbliższych miesięcy. W sierpniu zapłaci bankowi 1703 zł, z czego aż 1534 zł to odsetki. Spłata zaciągniętego kredytu: 169 zł.

Nie tak miało być.

Marta wygrzebuje harmonogram spłat rozłożony na 30 lat. Pięć lat temu, tuż przed podpisaniem umowy, przysłał go doradca kredytowy. Z tabelki jasno wynika, że w 2022 roku jej rata powinna wynosić nieco ponad 1000 zł, a prawie połowa to spłata kapitału. Doradca co prawda wspomniał, że harmonogram jest najwyżej „orientacyjny", a raty mogą podskoczyć. Kreślił przed Martą historię poprzednich kryzysów. Gorzej, niż było, nie będzie, uspokajał. W najczarniejszym scenariuszu miała płacić 1800 zł. I tej myśli chwyciła się niczym tratwy. Kredyt hipoteczny po latach spędzonych w wynajmowanych pokojach i potem w 16-metrowej kawalerce – jedynym samodzielnym lokum, na jakie mogła sobie pozwolić – to i tak najwygodniejsza z tratw. Dla kogoś z pensją 2800 zł na rękę właściwie nieosiągalna.

Od 26 maja 2022 r. będzie możliwe uzyskanie kredytu hipotecznego na całą kwotę. Ale taki kredyt będzie dużo droższy. (Fot. Piotr Skórnicki / Agencja Wyborcza.pl /)

Szansa pojawiła się, gdy z siostrą sprzedały mieszkanie po zmarłej babci w rodzinnym mieście, i ostatecznie zmaterializowała się w postaci 58 000 zł wkładu własnego. To była przepustka do lepszego świata: 27 mkw. w jednej z warszawskich dzielnic. Co w tej samej cenie sprzedawano też mieszkanie ponad 40-metrowe, ale z czynszem wyższym o 300 zł. Nie dałaby rady.

Według analityków NBP w pierwszym kwartale 2023 roku rata kredytu Marty w najbardziej prawdopodobnym scenariuszu wzrośnie do 2200 zł, w najczarniejszym – do blisko 3000 zł. Z czego 90 proc. to będą odsetki.

Pytasz, czy się boję, a ja nie znam innej rzeczywistości niż finansowe przetrwanie i dopinanie miesięcy na zero

wyjaśnia bez emocji.

Ma sześć lat, kiedy mama pierwszy raz wręcza jej listę zakupów i wysyła na targ. Idzie, a w myślach powtarza, co usłyszała: kup wszystko najtaniej, bo inaczej nie starczy do pierwszego. Z czasem jest w tym coraz lepsza. Nie tylko szuka, kto ma najtańsze ziemniaki, a kto cebulę, ale i negocjuje ceny. Najbardziej lubi moment powrotu do domu, kiedy mama ją chwali, bo z powrotem przyniosła nie tylko zakupy, ale i pieniądze.

Zobacz wideo Ania nie je od dwóch lat. Ludzie nie wierzą w jej chorobę

W domu ciągle z siostrą słyszą, że nie ma z czego opłacić wycieczki szkolnej, nie ma na zdjęcie klasowe czy studniówkę. Żyją z nauczycielskiej pensji mamy i renty 360 zł na głowę po zmarłym tacie. Cały czas krąży nad nimi widmo finansowej katastrofy – przynajmniej tak pamięta to Marta.

– Jednocześnie w domu często rezyduje pan Olek, budowlaniec. Mama zamawia u niego a to kuchnię, a to regał w dużym pokoju czy zabudowę sypialni. Całe dzieciństwo albo pożyczamy na remont, albo go spłacamy. Mama w ten sposób radzi sobie ze śmiercią taty, co przyznaje wiele lat później. Ja czuję wstyd, przecież jestem biedna, tymczasem w domu mam ładniej niż wiele koleżanek – opowiada Marta.

U niej też jest ładnie. Drogi model klasycznej duńskiej kanapy – Marta znalazła w internecie używany i kupiła za grosze. Wymieniła obicia. Drewniane drzwi szafy sięgające od podłogi do sufitu wyciął stolarz, ale wnętrze jest z Ikei, bo tak wyszło taniej. Na ścianie plakaty ze sztuką współczesną.

Właśnie to ją teraz cieszy: zamiast ciułać grosz do grosza, by w jednym miesiącu dopłacić do raty niewielką nadwyżkę, licząc, że bank łaskawie zmniejszy następne spłaty, oszczędzała na drobne remonty, na ładne meble albo na siebie.

– I na co teraz przydałby się ten mój wysiłek, kiedy cała logika spłat wzięła w łeb – kwituje Marta. W 2046 roku, kiedy skończy spłacać kredyt, będzie od czterech lat na emeryturze. Ulgi nie poczuje.

Kredyt 1 000 000 zł; rata: 7700 zł; odsetki: 90 proc. raty

– To jest rodzaj gry. Ale ta gra nie jest dla wszystkich, bo całe ryzyko trzeba wziąć na siebie, a oni znają karty. Mimo to siadamy do stołu – opowiada Piotr. – Siadamy, bo kredyt hipoteczny to wciąż najtańsze źródło pieniądza – dodaje.

Oni to banki. Piotr i Magda – właściciele hurtowni w branży spożywczej. W biznesie od ponad dekady. Twierdzą, że skorzystali już z 30 różnych produktów finansowych. Obecnie spłacają ich 11, w tym leasingi firmowych samochodów, kredyt obrotowy przedsiębiorstwa, a także kredyt hipoteczny na ponad milion złotych. Jego rata właśnie wzrosła do blisko 8000 zł, z czego ponad 7000 to odsetki.

Czasem dzwoni do mnie babcia i skarży się, że przez te nasze kredyty nie może spać. A ja śpię jak dziecko. Może dlatego, że nie posiadam układu nerwowego, a może po prostu wiem, kiedy uciec do przodu. Najlepiej teraz!

tłumaczy Piotr.

Ucieczka do przodu to w tym wypadku wystawienie na sprzedaż domu, na który wzięli kredyt i w którym zamieszkali zaledwie pół roku temu, przenosząc całe dotychczasowe życie z Łodzi do wsi pod Gdańskiem. Owszem, żałują, ale i tak nie zamierzali mieszkać tu dłużej niż dwa lata – dopóki córka nie wyrośnie z przedszkola. W okolicy brakuje dobrej publicznej szkoły. Kredyt wzięli na 30 lat.

– Gdy ludzie podpisują umowę, często są przerażeni, że zobowiązanie będą spłacać trzy dekady. Mnie drżała ręka na myśl o tym, że musiałabym tyle czasu mieszkać w tym samym miejscu. Nie mamy zgromadzonych oszczędności na kontach. Nie trzymamy gotówki w skarpecie, ale jesteśmy elastyczni, szybko się adaptujemy i dobrze zarządzamy płynnością finansową – wyjaśnia Magda.

Pierwszy nieoczywisty wybór podjęła, gdy zamieniła Warszawę na Łódź, pracę w korporacji na wspólny biznes i życie z Piotrem w dwupokojowym mieszkaniu po babci. Potem przemieszkali jeszcze kilka lat na czwartym piętrze bez windy, aż w 2018 roku wzięli kredyt na prawie pół miliona złotych i po okazyjnej cenie kupili dom z potencjałem. Zaczęli od gruntownego remontu.

Gdy przyszła pandemia, nagle wiele osób zapragnęło mieszkać w domu z ogrodem. Pewnego dnia Piotr zaproponował Magdzie: zobaczmy, co się stanie, gdy na płocie powiesimy baner z ceną z księżyca. Wybór znów był nieoczywisty. Agent nieruchomości, gdy usłyszał o 1 200 000 zł, popukał się w głowę, ale ogłoszenie zawiesił, a Magda i Piotr zapakowali córkę do fotelika i ruszyli w Tatry szukać dla siebie nowego miejsca. Górale okazali się mało otwarci na ceprów, więc gdy sprzedaż doszła do skutku, przenieśli poszukiwania na północ. Przeglądali ogłoszenia w pobliżu Trójmiasta, robili wstępne rozpoznanie i jechali 350 km, by obejrzeć kilka wcześniej wyselekcjonowanych ofert. Taką podróż odbyli czterokrotnie. Po spłaceniu poprzedniego kredytu w kieszeni zostało im ponad 300 tys. zysku z poprzedniej sprzedaży. W ostatnim momencie znaleźli to, czego szukali, zainwestowali w niewielkie remonty, jak zainstalowanie fotowoltaiki czy nowego prysznica.

Teraz kieruje nimi nie tylko przekora, ale i przezorność: przewidują, że rata ich kredytu pod koniec roku wzrośnie do 10–12 tys. zł i wtedy zrobi się nerwowo. Co to znaczy?

– Przestaniemy inwestować w firmę, w pozyskiwanie nowych klientów, sprzedamy samochód marki premium i kupimy „jeździdło". Ograniczymy wizyty w restauracjach. Przestaniemy jeździć na wakacje – wyjaśnia Piotr.

Tego chce uniknąć. Twierdzi, że to ostatni moment, by na inwestycji zarobić. Na rynku już panuje zastój.

– Czuję wewnętrzny sprzeciw, gdy patrzę na wielkość odsetek. To już nie jest pożyczka, ale lichwa – mówi Magda.

– Tyle że bez banków i kredytów cały czas mieszkalibyśmy na czwartym piętrze bez windy. Ryzykujemy, ale mamy też piękny dom, na którego sprzedaży możemy zarobić – trzeźwo ocenia Piotr.

Po sprzedaży zamierzają wziąć kredyt na kolejną nieruchomość. Jeżeli wezmą go w najgorszym momencie kryzysu, zaczną spłatę od najwyższej raty, potem będzie już tylko lepiej.

– Amerykanin w ciągu życia przeprowadza się średnio 11 razy, my dopiero cztery – zauważa Piotr.

Magda studzi jego zapał: ich córka jest coraz starsza. Co, jeśli wcale nie będzie chciała się przenosić?

Na razie klienci, którzy złożyli ofertę kupna, zapadli się pod ziemię. Dom pod Gdańskiem wciąż czeka na nowych właścicieli.

*Ilustracje zwiazane z kredytem hipotecznym (Fot. Adam Stępień / Agencja Wyborcza.pl)

Kredyt: 385 000; rata: 3180 zł; odsetki: 100 proc. raty

– Wczoraj było 2300 zł, dziś, jak tylko się obudziłam, poczułam, że coś jest nie tak. Wchodzę na konto, a tu proszę: 3180 zł samych odsetek! Spłata kapitału: okrągłe zero – wylicza Ola.

Mąż Tomek kiwa głową zza nowego drewnianego stołu, wokół którego stoją cztery nowe, obite na żółto krzesła. Za nim salon z widokiem na ogród, przed nim przestronna kuchnia z ratą 540 zł miesięcznie. Dom w stanie deweloperskim ekipa budowlana oddała na początku stycznia. Potem Tomek z teściem go wykańczali.

– Dzień Matki świętowaliśmy już tutaj – wspomina.

"Tutaj" to znaczy we wsi Anielew pod Mińskiem Mazowieckim.

Ola dzień zaczyna od przeglądania w sieci gazetek promocyjnych okolicznych supermarketów. Wybiera ten, w którym kupi najwięcej po okazyjnej cenie. Potem do produktów wymyśla posiłki i rozpisuje je na dany tydzień. Ola ukończyła technikum gastronomiczne. Od blisko dekady pracuje w zawodzie. Wie, jak efektywnie wykorzystać dostępne zasoby. Przykład z ostatnich dni: dzieci – a ma ich troje – lubią rosół, po jego ugotowaniu warzywa i mięso zmieliła na farsz do pierogów. Potem wspólnie je lepili, wyszło 3,5 kg. Na zakupy tygodniowo wydaje nie więcej niż 300 zł. Poza tym do budżetu na jedzenie dorzucają się rodzice Oli. I tak są u niej codziennie, bo opiekują się rocznym Ignacym, gdy pozostała dwójka jest w przedszkolu. Spłacają też ich kredyt na samochód.

Tomek w zakładzie produkcyjnym pod Mińskiem Mazowieckim zarabia na rękę 3600 zł. Zimą, gdy pracy jest więcej, można sporo dorobić do pensji, ale nie latem. Ola niedawno straciła pracę w cateringu dietetycznym. Szefowa wyrzuciła ją za zdjęcie hamburgera, które Ola opublikowała w mediach społecznościowych, gdy była na zwolnieniu. Hamburgery zrobiła na obiad dla dzieci. Szefowej ten argument nie przekonał.

W ostatnich miesiącach, gdy rata wynosiła jeszcze 2300 zł, z finansowych tarapatów ratował ich program 500+. Teraz, gdy niemal cała pensja Tomka pójdzie na spłatę raty, a oprócz jedzenia i rachunków muszą opłacić przedszkole i ratę za meble kuchenne, i to może nie wystarczyć. Ola szuka pracy wszędzie.

O kredyt na budowę domu starali się pięć lat. Działkę w Anielewie podarowali im rodzice Oli. Wymarzony dom: parterowy o konstrukcji szkieletowej, powierzchni 86 mkw., z dużymi oknami i wyjściem na taras, znaleźli w internecie na początku 2020 roku. Potem tylko patrzyli, jak cena jego budowy rośnie, bo żaden bank nie chciał udzielić im pożyczki.

Najpierw powodem był rzekomy brak zdolności kredytowej, choć obydwoje mieli stałą pracę i regularnie płacili za wynajem mieszkania. Potem problemem stały się dzieci. Wreszcie w 2021 roku, gdy niskie stopy procentowe nakręciły boom kredytowy, w jednym z dużych banków usłyszeli: kredyt dostaniecie, ale ukryjcie dzieci. Co w praktyce miało wyglądać tak: przedstawią PIT bez przysługującej im ulgi na potomstwo. Po przyznaniu kredytu dokument skorygują. Nie chcieli ryzykować.

W kolejnym banku dzieci nikt się nie czepiał ani tego, że Ola jest na zwolnieniu lekarskim z powodu ciąży. Małżeństwu przyznano 385 000 zł kredytu hipotecznego z miesięczną ratą obliczoną na 1800 zł. W międzyczasie materiały budowlane podrożały, różnicę w kosztorysach dokładali z pensji.

 – Kiedy bank powiedział „tak", z nerwów się popłakałam. Zadzwoniłam do mamy spytać, czy damy radę i czy to dobra decyzja. Dziś zrobiłabym to samo, bo jaką mam alternatywę? Coraz droższy i mniej pewny wynajem. Mało najemców zgodzi się na trójkę dzieci i dwa psy. Tu czujemy się u siebie, a córka może mieć wymarzoną diamentową klamkę – mówi Ola i wskazuje na drzwi do pokoju dziecka.

Wcześniej przez lata wynajmowali mieszkanie w Mińsku Mazowieckim. Pocieszają się, że na wiosnę byli już w gorszej sytuacji, gdy rata kredytu skoczyła do 2300 zł, a oni wciąż płacili za wynajem 2100 zł. Tyle że Ola wtedy pracowała.

W ogrodzie mają warzywniak i niewielką szklarnię. Hodują pomidory, ogórki, ziemniaki, marchewkę i buraki. Ola chce jeszcze mieć kury, bo własne jajka się przydadzą. Za płotem królują złoto i błękit przedzielone wąską linią zielonego lasu.

– W zeszłym roku kukurydza urosła tak wysoko, że zupełnie nas osłoniła – wspomina Ola i dodaje: – Ten kryzys kiedyś się skończy, a my go przetrwamy.

*Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione na ich prośbę.

Magda Roszkowska. Dziennikarka i redaktorka. Zdobywczyni nagrody Grand Prix Festiwalu Wrażliwego w 2019 r. Jej teksty ukazują się też w Dużym Formacie Gazety Wyborczej.