
Prolog
Przez trzy lata wysyłano mnie do: gastrologa, reumatologa, alergologa, urologa. Robiono mi test na boreliozę, podejrzewano białaczkę, depresję, reumatoidalne zapalenie stawów… W końcu lekarka pierwszego kontaktu spytała, ile mam lat. I zasugerowała menopauzę. Zaczęłam rajzę po ginekologach.
Najpierw w NFZ.
– Badania hormonalne? Nie potrzeba. Noo, jeśli pani bardzo chce…
Wracam z wynikami, a ginekolog mówi, że mam hormony jak 35-latka. Idę do ginekolożki w tej samej przychodni. Słyszę, że jestem w zaawansowanym stadium przekwitania.
– Terapia hormonalna? Chyba pani żartuje. Ją się przepisuje osobom, które mają takie objawy, że nie mogą normalnie funkcjonować. Brak ochoty na seks? To normalne w tym wieku.
Umawiam się do trzeciego ginekologa w rejonowej przychodni. Mówię o spadku libido.
– Seks to dla młodych jest, nie dla starych. Hormonów nie ma, to i seksu nie ma. Tylko starość już jest – mówi doktor. – Młody byłem, też się seksowałem. A teraz co?! Tylko pomarzyć.
– A mój partner jest starszy i ma ochotę. To co mam robić?
– Dawać mu! Wypiszemy globulki, co użyźniają pochwę, i będzie znowu jak w dwudziestoleciu. Brak estrogenów, hormonów jajnika, i pochwa ulega atrofii. Wszystko podlega czasowi. Czasss posuwa nasss…
Zastanawiam się, czy tak to powinno wyglądać i jak sobie radzą z menopauzą kobiety w Polsce.
Doktor Facebook
Wiesia mieszka w 25-tysięcznym mieście na Mazurach. Pracuje w księgowości.
– We wrześniu skończę 49 lat. Objawy menopauzy zaczęły się dwa lata temu, ale już po czterdziestce cykl skrócił mi się z 35 do 22 dni – zaczyna Wiesia. – Potem były uderzenia gorąca i coraz słabsze krwawienia.
Duże tąpnięcie przyszło w lutym. Najpierw skoczyło mi ciśnienie. Uderzenia gorąca przeszły w potężne wybuchy, które zmieniały się w dreszcze. Spałam pod dwiema kołdrami i kocem. W pracy było 17 stopni C, a ja się rozbierałam do koszulki na ramiączkach.
Od 20 lat miałam niedoczynność tarczycy. W lutym zmieniła się w nadczynność. Schudłam 10 kilo, zaczęłam się zastanawiać: nowotwór czy co? Ale co najgorsze, pojawił się tępy, zaciskający ból głowy. I nie przechodzi.
Gorzej kojarzę. Jestem tym przerażona, bo pracuję z przepisami, a mam pamięć jak ser szwajcarski. Przeczytam coś, za dwa dni nie pamiętam. Nie wiem, czy to jest związane z menopauzą, czy z covidem. Wszyscy w rodzinie go przeszliśmy i mamy problemy z zapamiętywaniem. Jak rozmawiamy, to jest: no wiesz, tego, no ten, jak mu tam.
Za to libido mi się nie obniżyło. Gdybym miała partnera, tobym korzystała. Aczkolwiek na myśl o seksie wszystko mnie boli. W jednym biodrze mam endoprotezę, niedowład w operowanej nodze, muszę rękami sobie pomagać, żeby ją włożyć w spodnie, a stopę do buta. Czasami idę do łazienki normalnie, czasami po ścianach. Pracuję. Nie mam innego wyjścia: ZUS nie przyznał mi renty – zaśmiewa się Wiesia.
I włosy. Straciłam już połowę. Nad czołem mam takie prześwity, że zaczynam kombinować, jak to ukryć. Zawsze mi wypadały, ale jak w sobotę zatkałam włosami odpływ w wannie, pomyślałam o peruce.
W międzyczasie byłam ze trzy razy u ginekologów, bo nie wiedziałam, czy mam okres, czy upławy. Ginekolożka z NFZ przepisała progesteron. Brałam go dwa miesiące, niewiele to dało, więc poszłam prywatnie. Lekarz zna mnie dobrze, od lat do niego chodzę. Przepisał jakieś hormonalne tabletki, ale nie HTZ [hormonalna terapia zastępcza – przyp. red.]. Brałam je przez 10 dni i okres się uspokoił. Nikt nie zlecił żadnych badań.
Miesiąc temu poszłam znowu państwowo do ginekologa, bo prywatnie to koszt 200 zł. Powiedziałam, że chcę HTZ, bo głowa mnie boli, czasami aż paraliżuje prawą stronę twarzy. A on, że to nie od menopauzy. O nic więcej nie spytał, nie zlecił żadnego badania, nawet się na łóżko nie położyłam. Ale HTZ wypisał. Poprosiłam o lek refundowany, bo już nie mam pieniędzy, a ten mi mówi, że wybraliśmy sobie rząd, który terapii hormonalnej nie refunduje.
Opakowanie na miesiąc kosztuje ponad 30 zł. Mało to nie jest, szczególnie że biorę też inne leki. Ostatnio wydałam w aptece 140 zł, a grosze zarabiam.
Kupiłam lek, ale nie zaczęłam brać. Boję się, bo w ulotce są informacje, że można mieć nowotwór taki, siaki. Niedawno zgadałam się z koleżanką po siedemdziesiątce. Brała HTZ i po kilku latach miała nowotwór. Dokładnie jak z ulotki.
Kiedy okres zaczął znikać, było mi nieprzyjemnie, bo to się jednak wiąże z myśleniem o starości. Ale jak od lutego do czerwca miesiączki nie miałam, przyszło mi do głowy: "Fajnie. Mogę w każdej chwili pójść na basen". Ale gdzieś jest myśl o przemijaniu. Zwłaszcza że mam coraz więcej znamion, chomiki się pojawiają. Wstaję rano i się nie poznaję. Nie przyjmuję tego z godnością.
Znalazłam grupę wsparcia dla kobiet w menopauzie na Facebooku. Dowiaduję się tam, jak dziewczyny ją przechodzą. Ale jak czytam komentarze: "hatezety mnie uratowały, biegam po górach", nie do końca wierzę w te "królowe życia". Bo w tym wieku pojawiają się też inne dolegliwości. Do mnie przyszła choroba stawów. Z wybitnie aktywnej kozicy stałam się osobą z niepełnosprawnością. Mam stawy jak 80-latka. Więc już nie liczę na to, że znajdzie się książę, który powie: "Biorę cię taką, jaka jesteś". Tym bardziej że mężczyźni w moim wieku chcą młodych, jędrnych i zdrowych.
Wśród koleżanek żadna nie bierze HTZ. Mówią: "Jakoś to przeszłyśmy bez, jest OK". Mama nie brała, ciotki też nie. Więc nie wiem, co zdecydować. A ginekolodzy koncentrują się na dzieciach i ciąży. Każda wizyta kończyła się stwierdzeniem: "Musisz zajść w ciążę". Torbiele, upławy, menopauza to niechciane tematy.
Nie ma też w Szczytnie specjalistów. Niemal z każdym problemem muszę jechać do Olsztyna. Prywatnie nie jest lepiej: wizyta trwa kilka minut i do widzenia. A głowa boli i boli. Zostało mi trochę progesteronu, brałam go przez 12 dni, ból się zmniejszył. Więc podejrzewam, że to kwestia hormonów. Ale kiedy u ginekologa zaczynam mówić o głowie, słyszę: "Nie, nie, nie. Do neurologa trzeba iść". Poszłam. Lekarka chciała bez badań wypisać mi środek na serce.
Dlatego jestem na tej grupie. I na drugiej, dla osób z chorobami tarczycy. Tam dowiaduję się tego, co powinien powiedzieć mi lekarz.
Siłka, botoks i seks
– Wczoraj pierwszy raz po dwóch latach włożyłam buty na obcasach i poczułam, że wracam do siebie – mówi od progu Aleksandra Laudańska.
Ola, z wykształcenia architektka, od czterech lat jest naczelną wydawanego przez miasto miesięcznika dla seniorów. Na swoim portalu wolniodmetryki.pl pokazuje pozytywne strony starzenia się. A w nowej pracy tworzy kwartalnik o silver marketingu i nadzoruje projekty marketingowe dla "srebrnych" konsumentów. Spotykamy się w szklanym wieżowcu na warszawskim Mokotowie.
– Jestem tu od 10 miesięcy, po tym jak niemal znalazłam się na dnie – twierdzi Ola.
Dwa lata temu zaczęły ją męczyć bóle całego ciała. Bolały ją stawy, kości, mięśnie. Trudno w to uwierzyć, patrząc na energiczną kobietę w adidasach na koturnie, dżinsach i T-shircie. Grzywka opada na zielone oczy podkreślone kredką. Kiedy Ola się śmieje, jej twarz dyskretnie zdradza wizyty u lekarza medycyny estetycznej.
– Patrząc wstecz, widzę, że coś się zaczęło już po czterdziestce – zaczyna Ola. – Dopadły mnie wtedy straszne lęki. Okazało się, że to niedoczynność tarczycy. Metabolizm mi siadł, gruba się zrobiłam. Ale poszłam na siłkę. Do tego joga. Wylaszczyłam się. Miałam 43 lata i poczucie, że jestem w najlepszej formie ever. Pomyślałam: "Cholera, nie ma seksu w moim życiu". Byłam siedem lat po rozwodzie. Małżeństwo z narcyzem mnie stłamsiło. Pod koniec wdałam się w romans z młodszym o 13 lat sąsiadem. Patrzył na mnie z takim pożądaniem! Dotarło do mnie, że znowu tego potrzebuję.
Wpadłam w jakiś perimenopauzalny szał, ciągle byłam napalona. Jestem 74' rocznik, na Tinderze obniżyłam sobie wiek o trzy lata. Ustawiłam też limit na młodszych – ale najwyżej o 15 lat. Z czasem wyszło, że najlepiej mi z rocznikiem 94.
Pierwszy był włoski karabinier. Taki piękny! Potem wytatuowany Turek. Młody bóg. Hinduski raper wyniósł seks na nowy poziom. Później był uroczy Pakistańczyk, aż pojawił się facet z Iraku.
Dzieci często mi mówiły: "Mamo, powinnaś się ustatkować! Byłabyś szczęśliwa". Ale ja jestem szczęśliwa! Nie wyobrażam już sobie mieszkania z facetem. Układ "friends with benefits" albo relacja na odległość mi pasują.
Dwa lata temu nagle ciach! Ola odczuła gwałtowny spadek energii. Przestała trenować, bo lockdown. Siedziała w domu i czuła się coraz gorzej. Spuchła. Stopy bolały ją tak, że ledwo docierała rano do łazienki. Nocą się pociła. Myślała: może lekki covid przeszłam. Piła imbir i starała się wysypiać.
– Tymczasem miednica bolała mnie tak, że się budziłam. Po siedzeniu przy biurku nie mogłam wstać. Nie miałam na nic siły. Syn mówił, że chce naleśniki, a ja: "Sam sobie zrób". Traciłam do niego cierpliwość. Na dodatek zaczął dojrzewać i ze słodkiego syneczka wychodził tatunio. Kłóciliśmy się niemal codziennie.
Pojechałam do Monachium odwiedzić chłopaka. Myślałam, że jak mnie poprzytula, wszystko przejdzie. A tam z bólu niemal wyłam. Zastanawiałam się, czy to fibromialgia, borelioza, reumatyzm?
Potem pojawiły się przerwy między miesiączkami. Coraz dłuższe.
– Kiedy w końcu dostałam okres, przez pierwsze dni się cieszyłam. Ale jak po trzech tygodniach nie ustawał, poszłam do ginekologa.
Ola dostała progesteron na zatrzymanie krwawienia i miała wrócić podczas kolejnej miesiączki na założenie wkładki domacicznej. Ale miesiączka już nie wróciła.
– Wtedy jeszcze nie brałam pod uwagę terapii hormonalnej. Myśl, że mam przyjmować sztuczny hormon, była dla mnie straszliwa. Nawet apapu nie brałam.
W sierpniu Ola dostała zaproszenie na rozmowę w sprawie współpracy z silver wydawnictwem. Osiem lat pracowała z domu, teraz miała chodzić do biura. Tymczasem musiała zrezygnować z butów na obcasach. Zbyt bolały ją stopy. Do tego uderzenia gorąca, zatwardzenia.
– Rozlazła się też zrobiłam, z wielkimi piersiami. Coraz częściej myślałam o terapii hormonalnej. Decyzję podjęłam po tym, jak w drodze na spotkanie biznesowe robiło mi się tak gorąco, że cała zalewałam się potem. Na sukience wielkie plamy, a ja mam się spotkać z klientem.
Do lekarza poszła z pakietem badań. Dostała plastry hormonalne. A krótko potem posadę prezeski.
– Ta współpraca przyszła w momencie, gdy byłam już bardzo umęczona – przyznaje Ola.
Bo po trzech miesiącach terapii hormonalnej uderzenia gorąca przeszły, ale bóle nie. Lekarz upierał się, że nie są objawem przekwitania. Tymczasem na anglojęzycznej stronie o menopauzie Ola przeczytała, jaki powinien być poziom estrogenu podczas stosowania plastrów. U niej był niższy. I że niedobór tego hormonu może być przyczyną bólu.
– Zasugerowałam to ginekologowi. Nadal twierdził, że nie. Zaryzykowałam. Zamówiłam w internecie dodatkowe opakowanie hormonów i po dwóch tygodniach poczułam się lepiej. A po trzech miesiącach rewelacyjnie. Mam siłę, dobrze śpię, trawię, mam ochotę na seks. Osadziłam się też w sobie, uspokoiłam. W poniedziałek idę do mojego lekarza i zamierzam wyjść z oficjalną receptą na większą dawkę hormonów.
Problemem są jeszcze włosy. Jakiś czas temu zaczęły Oli bardziej wychodzić. Siedziała pewnego dnia z nożyczkami, zapłakana, gotowa obciąć się na jeża. Ale weszła jeszcze na stronę fryzjerki, która włosy przedłuża. Okazało się, że są sposoby, by je uzupełnić.
– Poszłam na konsultację, wyszłam z systemem na głowie. Pierwszy raz w życiu miałam tyle tak długich włosów. Poczułam się megaatrakcyjna! Ale gdy słyszę, że mam piękne włosy, przyznaję, że nie są moje. Mówię o tym, bo kobiety nie wiedzą, że są takie rozwiązania.
Na facebookowej grupie dla kobiet menopauzalnych przeczytałam masę historii podobnych do mojej. Dlatego robimy z koleżanką portal Mameno. Żeby dziewczyny edukować.
– Czego cię nauczyła menopauza?
– Zawsze się lubiłam, byłam zdrowa, pełna energii i optymizmu. Zrozumiałam, że zawdzięczam to estrogenowi. Planuję go brać do końca życia – deklaruje Ola. – Odkryłam też, że w dzisiejszym przeludnionym świecie płodność nie jest już atutem. Wierzę, że nowym symbolem seksu będą wkrótce kobiety po pięćdziesiątce!
Dzwoni wspólniczka Oli. Rozmawiają chwilę.
– Opowiadała mi właśnie o regeneracji pochwy terapią estrogenową i kwasem hialuronowym – relacjonuje Ola. – Dotąd stosowałam kwas tylko na twarz. 14 lat temu zrobiłam botoks lwiej zmarszczki, potem całego czoła. Wypełniałam bruzdy, usta, trochę nos poprawiłam kwasem. Odżywiam skórę mezoterapią, osoczem bogatopłytkowym. Lubię dobrze wyglądać.
Informację o naborze do TEDx WarsawWoman 2021 przysłała jej siostra cioteczna. Ola od dawna miała ochotę zacząć mówić do ludzi. Zgłosiła się i znalazła w finałowej dziesiątce. W trakcie występu opowiadała o… menopauzie. O tym, że każdego roku przechodzą ją miliony kobiet, a to wciąż temat tabu. Że kobiety po pięćdziesiątce traktowane są jak plankton – ostatnie ogniwo łańcucha pokarmowego w miłości i w pracy. Że same w to uwierzyły.
Polska–Anglia: dwa podejścia, jedno tabu
Beata pochodzi z Bydgoszczy, ale od 15 lat mieszka w Liverpoolu. Pojechała za miłością, która trzy lata wcześniej wybyła tam do pracy.
– Rozłąka nam nie posłużyła. Rozstaliśmy się cztery miesiące po moim przyjeździe. Zostałam w Anglii, bo w Polsce już wszystko zamknęłam. Nie znałam języka, ale poradziłam sobie. Zawsze byłam taka "hulaj dusza, piekła nie ma, zawojuję świat". Dlatego gdy zaczęłam się źle czuć, byłam załamana – opowiada przez telefon.
Beata (52 l.) pracuje w centrum dystrybucji środków medycznych. Dwie dorosłe córki i czteroletni wnuczek też mieszkają w Anglii.
– Zaczęło się od takiego bólu nóg, że ledwo chodziłam. A w pracy robię koło 10 km dziennie. Byłam u iluś lekarzy, nie potrafili pomóc. Zawsze silna, przebojowa, teraz nie miałam ochoty żyć. Pojechałam do Polski wykończona, zdiagnozowano polineuropatię. Zaczęłam brać przepisane leki. Kiedy dwa i pół roku później pojawiły się uderzenia gorąca, zaświtało mi, że może to menopauza.
Wiedziałam o niej tyle co nic. Wydawało mi się, że bęc, zatrzymuje się okres, cyk i koniec. Tymczasem miesiączki nadal miałam, choć z przerwami. Za to bardzo obfite. Paczka podpasek maxi schodziła dziennie. Albo i więcej. Lekarze w Anglii nic sobie z tego nie robili.
Wiosną zeszłego roku Beata była już bardzo słaba. Doszły kołatanie serca i straszny niepokój. Nie potrafiła też na niczym się skoncentrować, bolały ją wszystkie stawy, nie mogła spać.
– Początkowo próbowałam te objawy zrzucać na efekt uboczny szczepionki na covid. Z płaczem dzwoniłam do przychodni, błagałam, by ktoś mi pomógł, ale trwała pandemia i nikt mnie nie chciał przyjąć. W końcu wylądowałam w szpitalu na ostrym dyżurze. Dostałam kolejne leki na polineuropatię. Trochę pomogły, po miesiącu przestały działać.
Beata intensywnie przeszukiwała internet. Trafiła na menopauzalną grupę na Facebooku. Posty brzmiały podobnie do jej historii. Kupiła w drogerii test na do oznaczenia poziomu hormonu FSH w moczu. Jego poziom jest wysoki w okresie okołomenopauzalnym.
– Po dwóch minutach wiedziałam, że "przekwitam". Poprosiłam lekarkę pierwszego kontaktu o skierowanie na badanie krwi pod kątem menopauzy. Usłyszałam, że w Anglii się tego nie praktykuje. I że mogę dostać tabletki hormonalne lub plastry. Żadnych badań, pytań, ginekologa. Lekarka zmierzyła tylko ciśnienie i kazała przyjść za trzy miesiące po kolejne recepty.
Nie bałam się wziąć hormonów, bo byłam już w takim stanie, że było mi wszystko jedno. Jestem na trzecim opakowaniu i żyję. Na 90 proc. objawów pomogły. Będę się obserwowała, robiła badania kontrolne w Polsce, bo tu mogę sobie na to pozwolić. Ale nie mam obaw. Mama nie brała HTZ, a raka piersi miała. Być może brak hormonów był tego przyczyną. U kobiet to niszczy kości, włosy, zęby, cerę, poczucie własnej wartości… Chwała temu, kto tę terapię wymyślił. Wzięłam pierwszy listek hormonów i już byłam fruwająca. W tej chwili czuję się rewelacyjnie.
W zeszłym roku byłam dwa miesiące na bezpłatnym chorobowym tylko dlatego, że, jak się okazało, przechodziłam perimenopauzę. To temat tabu, w Anglii jeszcze większy niż w Polsce, choć w każdej drogerii można tam dostać ziołowe tabletki na przekwitanie. Nawet kupiłam takowe – na mnie działanie żadne.
Uderzyłam też o punkt zero, jeśli chodzi o seks. Tato, który ma 75 lat, uprawiał go częściej niż ja – chichocze Beata. – Z partnerem kupowaliśmy różne zabawki, nawilżacze. Pomogły hormony. Ochota trochę wróciła. Na HTZ zmniejszyła się też niedoczynność tarczycy, którą mam od lat. Choć nie zmieniłam diety. I nie zmienię. Kocham różne dobre rzeczy – śmieje się Beata. – Nie mam okresu od trzech miesięcy, za to z 36 tabletek, które brałam na polineuropatię, biorę tylko pięć. Wygląda na to, że bóle były objawem perimenopauzy.
Na grupie wiele kobiet wypowiada się anonimowo. Boją się, że ktoś się dowie o ich menopauzie. Ja nie, choć najbardziej bym chciała mieć nadal 35 lat. Przekwitanie trzeba zaakceptować, nie ma wyjścia, ale nie ubierałabym tego w piękną sukienkę. Menopauza jest związana z przemijaniem, utratą części wdzięku, uroku. W ostatnich pięciu latach przybyło mi siedem–osiem kilogramów. Oczy się sypią, włosy się sypią, skóra wiotczeje. Nie nazwałabym tego najpiękniejszym okresem w życiu kobiety.
Ale mam jeszcze marzenia. Nie o surfowaniu czy wchodzeniu na Mount Everest. To nie dla mnie. Lubię spokojne życie, coraz bardziej skłaniam się w kierunku ogródka, dziergania, mniej towarzysko się udzielam, wolę domowe zacisze. Chcę mieć czas na czytanie książek, głaskanie kota. Chciałabym dożyć emerytury i mieć na tyle finansowy spokój, by jeździć na Mazury, w góry, zwiedzać Polskę. Jest taka piękna!
Ostatnio przez cztery dni chodziłam do dentysty. Wszystko ponaprawiałam, znowu mogę się szeroko uśmiechać. Partner mówi: "Wydałaś pięć tysięcy i jesteś szczęśliwa?". Tak! Może to hormony tak na mnie wpływają? – śmieje się Beata.
Skutek uboczny: schudłam pięć kilo, dobrze się czuję
Sukienka w biało-niebiesko-żółte wzory, złote kolczyki i pierścionek. Krótkie blond włosy, błękitne oczy. Ela wita się ze mną serdecznie. Fizjoterapeutka z pierwszego wykształcenia, florystka z drugiego, przed pandemią miała we franczyzie dwa sklepy z damską odzieżą. Teraz pomaga kuzynowi prowadzić restaurację.
Pół roku temu dołączyła do grupy wsparcia dla kobiet w menopauzie. Miała mieć wtedy łyżeczkowanie.
– Traktuję grupę przede wszystkim jako przestrzeń do dzielenia się wiedzą. A część dziewczyn rozumie ją jako miejsce wspólnego narzekania. Irytuje mnie to!
Ostatni raz Ela miesiączkowała dwa lata temu. Tuż przed tym, jak wprowadzono totalny lockdown.
– Wcześniej a to mi było gorąco, a to nie mogłam sobie czegoś przypomnieć. Bardzo bolały mnie stawy. Zdarzało mi się też popuścić mocz przy kichnięciu czy kaszlnięciu. Nie wiązałam tych objawów ze spadkiem estrogenów. Wiedziałam o HTZ, bo mama swego czasu uzupełniała hormony przez plastry. Narzekała, że jej się z tyłka odklejają, że gorąco, że lekarze sugerują usunięcie macicy, bo powtarzały się krwawienia. Ja po tabletkach antykoncepcyjnych, które krótko brałam, miałam plamienia, niepokoje, więc nie spieszyło mi się do hormonów. Nienawidzę też łazić po lekarzach. Tylko dentysta i ginekolog to dla mnie świętość. Od lat korzystam z ich usług prywatnie.
Po ostatniej miesiączce wszystkie objawy się nasiliły.
– Ale najbardziej uciążliwa była huśtawka emocjonalna – przyznaje Ela. – Covid niepokoił. Był lockdown, trzeba było płacić czynsz za niedziałające sklepy. Przygnębienie składałam na karb tych trudności. Ale jak tylko można było, zrobiłam badania hormonalne i wybrałam się do ginekologa. Wiele lat do niego chodziłam, ufałam mu. Zaproponował plastry.
Już po dwóch miesiącach czułam się lepiej, a po pół roku – jak nowo narodzona. I piękna! Całe życie myślałam: tu mi zwisa, tu jestem za gruba, tam krzywa. Teraz poczułam się komfortowo w ciele.
W mediach społecznościowych śledzę profile dwóch ginekolożek. Napisałam do jednej, że jestem na plastrach z estradiolem. Spytała, czy nie mam macicy. "Wszystko mam na miejscu" – odpisałam. "W takim razie powinna też pani dostawać progestagen. Sam estradiol grozi przerostem endometrium" – skomentowała.
Umówiłam się do niej na konsultację. W międzyczasie zaczęło się krwawienie. Pobiegłam do pierwszej z brzegu ginekolożki, zrobiła usg. Dwa tygodnie wcześniej endometrium miało grubość 6, teraz 12 mm. "Proszę odstawić hormony i szybko umówić się na łyżeczkowanie" – usłyszałam. Poszłam do innej lekarki, uspokoiła mnie, że nie ma się co denerwować. Ale dała skierowanie na zabieg. Pobrali próbki do histopatologii. Wszystko było w porządku.
Ginekolożka dobrała hormony w sprayu i tabletkach. Biorę je od lutego i póki co dobrze się czuję. Zobaczymy, co będzie dalej. Nie martwię się na zapas i korzystam z tego, co daje XXI wiek. Życie jest krótkie. Na tyle, na ile to możliwe, chcę, by było przyjemne.
Brak okresu? Dla mnie najcudowniejsza nagroda! Nie muszę się już zastanawiać, czy wypadnie podczas urlopu. Mogę się kochać w każdej chwili. Zawsze z mężem dbaliśmy o tzw. higienę związku. Wspólne wyjazdy były czasem na bliskość, seks. Ale menopauza spowodowała u mnie spadek libido.
Wcześniej miałam jeden wibrator na stanie, w czasie lockdownu trafiłam na profil pewnego sklepu erotycznego. Obejrzałam kilka relacji, usłyszałam, z jaką otwartością właścicielka opowiada o różnych gadżetach. Kupiłam wibrator z elektrostymulacją i był dla mnie odkryciem. Służy do sprawiania sobie przyjemności, ale i treningu mięśni dna miednicy i pochwy. Dla zdrowia. Teraz mam pięć–sześć erotycznych zabawek i pewnie na tym nie poprzestanę. Uznałam, że warto też zadbać o ładną bieliznę, włączyć film dla dorosłych. Dzięki temu mam większą ochotę na seks.
Zafundowałam też sobie kilka zabiegów poprawiających nawilżenie pochwy. Są kosztowne, ale wolę zainwestować w taki zabieg niż na twarz. Kobiety narzekają na kurze łapki, chomiki. Mam na to niezawodny sposób: uśmiecham się dużo. Wtedy ich nie widać.
Mama ma dziś 80 lat, umysł jak żyletka i zero osteoporozy. Mówi, że gdyby nie brała hormonów, toby zwariowała. Miewała takie stany, że chciała wyjść przez okno. Dlatego powtarzam dziewczynom na grupie, by szukały pomocy, bo zmiany menopauzalne rozwalają nas i otoczenie. Ale nie zwalam wszystkiego na menopauzę, a one czasami dramatyzują: "wszystko się skończyło", mówią o menopauzie "ta menda". Nie podoba mi się to. To część nas, a każdy czas ma plusy. Już nie muszę się tak spieszyć, dzieci duże, czekam, aż najmłodszy syn się wyprowadzi, bo mam co robić: maluję obrazy, udzielam się w wolontariacie.
Ale widzę też, że mamy mało wiedzy, lekarze są zdawkowi, social media słowa "menopauza" nie lubią i tną zasięgi lekarek, które o niej piszą. Nic dziwnego, że część kobiet jest jak we mgle. Czasem staram się przekazać wiedzę, energię, podpowiadam coś na grupie. Jak wrzuciłam post o wibratorze z elektrostymulacją, kobiety pisały do mnie, prosiły o linki.
Słyszę: "Nie wyglądasz na 56 lat. Jak to robisz?". "Pędzę. Może starość nie może mnie dogonić? – śmieje się Ela. – Ja i mąż jesteśmy aktywni, lubimy narty, łazimy po górach, zwiedzamy. Ale czasami jedziemy poleżeć na leżaku, poczytać książki, mieć czas, by się kochać, zjeść coś dobrego. Kiedyś człowiek stale był niezadowolony, że czegoś nie zdążył. Teraz bardziej rozumiem siebie i wiem, że czasami moje ciało nie chce zwiedzać. Już to szanuję.
Czy menopauza coś mi zabrała? Kompleksy i poczucie, że muszę sprostać czyimś oczekiwaniom. Nie jestem już taka gładka, wzrok nie ten, ale kiedyś było podcieranie tyłków i płaczące dzieci. Teraz mogę się skupić na sobie. Bałam się, że na HTZ przytyję, ale u mnie skutkiem ubocznym jest to, że schudłam pięć kilo i czuję się dobrze.
Agnieszka Rodowicz. Piszę i fotografuję. Najbardziej pasjonują mnie ludzie i ich historie. Bardzo lubię ich słuchać, nawet jeśli są trudne. Wierzę, że pokazywanie ich innym choć trochę zmienia świat. Kontakt: agnieszka@agnieszkarodowicz.com