Rozmowa
Beata Wrobel (Fot. Archiwum prywatne)
Beata Wrobel (Fot. Archiwum prywatne)
W okienku kiosku czy apteki, przy kasie, w szatni, na szkolnym albo szpitalnym korytarzu – wszędzie tam spotykamy ludzi, którzy sprawiają, że nasze życie jest łatwiejsze, ale my o nich szybko zapominamy. W nowym cyklu rozmów Anna Kalita oddaje głos przedstawicielom zawodów, które wydają się nam bardzo zwyczajne.

Pracuje pani w miejscu, które ma świetną reputację. Użytkownicy serwisów randkowych chętnie ustawiają sobie opis: "Babci powiemy, że poznaliśmy się w bibliotece".

(śmiech) Dla naszych babć biblioteka to była skarbnica wiedzy. "Bibliotekarka wie", a jeśli nie wie, "to się dowie". Dzieciaki odrabiały pracę domową, korzystając z encyklopedii. Jeśli ktoś był zapisany do biblioteki, to oznaczało, że jest osobą oczytaną, czyli inteligentną. Wręcz uduchowioną.

Pamiętam czasy, kiedy przychodziło się do biblioteki szperać w encyklopedii; dziś cała wiedza świata jest w internecie.

Dlatego biblioteki bardzo się zmieniły. Nasza między innymi dzięki Billowi Gatesowi.

'Część osób ma wyobrażenie, że bibliotekarka spędza dnie w pracy na czytaniu, ale to mit' (Fot. Archiwum prywatne)

Co Bill Gates robił w Bojszowach?!

(śmiech) Mam na myśli granty, które otrzymaliśmy na informatyzację od Fundacji Billa Gatesa i jego żony Melindy oraz Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności.

W naszej gminie nie ma domu kultury, więc jesteśmy jedyną instytucją kulturalną. Trzymamy kilka srok za ogon. Kilka lat temu w naszej wiosce z dostępem do komputerów różnie bywało, dlatego jak otrzymałyśmy sprzęt i fundusze na szkolenia, to było wielkie wow.

Dzieciaki były zachwycone, że mogły korzystać z naszego sprzętu. A kiedy wśród młodych zapotrzebowanie spadło, bo większość ma jeśli nie laptop, to telefon z dostępem do internetu, to seniorzy oswajali u nas "internety". Prowadziłyśmy dla nich zajęcia przez dwa lata.

Byli chętni?

Bardzo wielu. Podstawowa potrzeba seniorów to było nauczyć się płatności online, a jeśli chodzi o rozrywkę, przyjemność, furorę robiły przede wszystkim "fejsbuki". To był szał, kiedy nasi seniorzy weszli do świata "socjalu". Tak jak nasze pokolenie kilkanaście lat temu buszowało na Naszej Klasie, tak nasi państwo znajdowali przyjaciół z dzieciństwa "na fejsbukach". Mnóstwo szczęścia było na tych zajęciach. Szczycimy się tym, że jesteśmy atrakcyjnym miejscem dla mieszkańców w każdym wieku. W Klubie Malucha mamy już roczne dzieci…

Roczne dzieci w bibliotece?!

Mają u nas swoje królestwo: zjeżdżalnię, zabawki, puzzle. Ich rodzice i dziadkowie często wolą przyjść do nas niż na plac zabaw. W ten sposób wychowujemy sobie czytelników. Dzieciaki w wieku szkolnym przyciągamy robotami.

Jakimi?

Photonami – małymi robocikami, na których uczą się krok po kroku programowania. Szał! My je uczymy podstaw, a ponieważ dzieciaki bardzo szybko łapią, to potem uczymy się od nich. Dorosłych również przyciągamy nie tylko książką. Staramy się oswoić z biblioteką, organizując wystawy czy koncerty, którym zawsze towarzyszy kawa i kołocz [tradycyjne śląskie ciasto – przyp. red.]. Zawsze też mamy swoje stoisko na festynach.

Działa? Bojszowy liczą 3200 mieszkańców. Ilu z nich jest zapisanych do biblioteki?

Ponad 1700 osób – nie tylko ze wsi, ale i z całej gminy – jest zapisanych do biblioteki.

Co wypożyczają dzieci?

Młodsze najchętniej komiksy oraz książki przygodowe i detektywistyczne. Trochę starsze "Rodzinę Monet". Jak pojawiają się nowe książki z serii, to musimy robić zapisy. A u nastolatków modna jest kategoria Young Adult.

Minister Przemysław Czarnek byłby zdruzgotany, ponieważ książki z tej serii opisują między innymi relacje homoseksualne. Młodzi czytelnicy przychodzą po te książki z wypiekami na twarzy?

Zupełnie nie. Dla nich to jest normalne. Nie koncentrują się na tym, czy dziewczyna kocha chłopaka, czy dziewczynę, ale na tym, jaka ta miłość jest. Liczy się siła uczuć.

Dzień kawy w bibliotece w Bojszowach (Fot. Archiwum prywatne)

Dorośli czytelnicy również szukają w bibliotece głównie uczuć?

Kobiety tak. A to one stanowią najliczniejszą grupę naszych czytelników.

W jakim wieku są te panie?

Emerytalnym. Te panie są mistrzyniami! Biorą kilka książek naraz, a po dwóch tygodniach są u mnie z powrotem "po wymiankę".

Ile książek miesięcznie czytają rekordzistki ?

Około 25. I wcale nie są to "wykształciuchy". Jest stereotyp, że tylko osoby z wyższym wykształceniem czytają. Absolutnie nie. To są po prostu osoby, które kochają książki.

Czy pani zna swoich czytelników po imieniu?

No jasne! Jakżeby inaczej. My, bibliotekarze, poznajemy ludzi po książkach. Jak pani Irenka wchodzi, to wiem, jakie książki jej zaproponować. To jest ogromny plus pracy w bibliotece. Gdzie nie pójdę, to albo któryś młody zawoła: "Dobry, dobry!", albo z panem czy panią się mijam w sklepie i od razu jest uśmiech od ucha do ucha.

Moja babcia mówiła do swoich ukochanych bibliotekarek "moje złote panie".

A my jesteśmy "nasze drogie", "nasze kochane". Regularnie dostajemy słodycze i kwiatki. Najwspanialsze jest to, że czytelniczki chwalą nas przed szefową.

Powiedziała pani, że kobiety szukają w bibliotece głównie romansów…

Prowadzę w naszej bibliotece Dyskusyjny Klub Książki i moje panie najchętniej czytałyby wyłącznie obyczaje i romanse z happy endem. (śmiech) Ale ja zmuszam je do opuszczenia "romansowej strefy komfortu" i sięgamy też po inne gatunki.

Kiedyś królową romansu była Danielle Steel.

Dalej jest. Rocznie wychodzi kilka jej książek i one żyją. Nasze czytelniczki lubią też polskie pisarki: Marię Paszyńską, Magdę Majcher, Dorotę Milli, Katarzynę Michalak, Krystynę Mirek. Realia, które opisują, są nam znane, więc z bohaterami łatwiej się utożsamić.

'Jesteśmy jedynymi animatorkami kultury w gminie' (Fot. Archiwum prywatne)

A kiedy wychodzicie z "romansowej strefy komfortu", to co czytacie?

Ostatnio miałyśmy gorącą dyskusję o "Od jednego Lucypera" Anny Dziewit-Meller, która opisuje dzieje śląskich rodzin. Jak to zwykle bywa, najpierw dzieliłyśmy się odczuciami po lekturze, a potem każda z nas – a spotyka się nas kilkanaście kobiet – dzieliła się historiami swojej rodziny, znajomych. "Ślązak – człowiek drugiej kategorii" – po wojnie tak to właśnie było tutaj.

Ślązacy po wojnie zmieniali nie tylko nazwiska, jeśli były niemiecko brzmiące, ale też imiona.

Tak było! Jak przed 1939 rokiem ochrzcili synka Gotfrid, to po 1945 zostawał Grzegorzem. Dziś u nas w Bojszowach bardzo ważna jest śląska literatura. Dużo jest książek pisanych po śląsku albo tłumaczonych na śląski.

"Mały Książę" to "Mały Princ".

A wie pani, że my się dopiero uczymy czytać po śląsku? Nawet dla Ślązaków to jest trudne. Przez długi czas było tak, że w domach się godoło, ale jak człowiek wchodził do instytucji publicznej, to automatycznie przechodził na polski. I oczywiście czytało się też tylko po polsku. Dlatego pierwsza, druga książka po śląsku to jest szok. Trzeba się tego nauczyć, ale jak już człowiekowi wejdzie w krew, to fantastycznie się czyta po śląsku.

A jak mówicie w bibliotece?

Po naszymu! Przecież my tu jesteśmy u siebie. Jak ktoś się ze mną wita po polsku, a ja odpowiadam "dobry", a w głosie czuć śląską nutę, to osoba natychmiast się rozpromienia. Bariera pęka.

Czytanie dzieciom w bibliotece w Bojszowach (Fot. Archiwum prywatne)

O jakie książki, prócz romansów, proszą kobiety, kiedy już ta bariera pęka?

Coraz częściej po erotyki. Dyskusyjny Klub Książki powstał już po tym, jak triumfy święciło "50 twarzy Greya", ale wszystkie moje panie tę książkę czytały i były zachwycone. W pokoleniu 60 plus o seksie nie rozmawia się w ogóle, więc jest coś fascynującego w tym, że się na te tematy pisze. Moje czytelniczki nie są pruderyjne.

Macie książki Blanki Lipińskiej?

Tak. Panie sięgają też po Paulinę Świst. Kiedyś w harlequinach opisywano wieśniaczkę, w której się zakochuje pan hrabia, a teraz jest moda na erotyki zanurzone w klimacie mafijnym, czyli mamy dziewczynę zniewoloną przez gangstera, który pod wpływem miłości staje się szlachetnym rycerzem na białym koniu. Ale pozostaje macho, który obroni kobietę, którą kocha! "Bad boy kocha najbardziej". (śmiech)

Zapytałam o Blankę Lipińską dlatego, że ona sama podkreśla, że nie jest pisarką, tylko "autorką". A zdarzyło jej się nawet samokrytycznie określić się mianem grafomanki.

My nie jesteśmy od tego, żeby kręcić nosem "Co też pan/pani wypożycza?!".

Niektórzy twierdzą, że jako publiczna instytucja kultury powinniśmy szerzyć wyłącznie kulturę wyższą. Ale przecież nasza biblioteka jest dla wszystkich. Ja sama mogę niektórych książek nie preferować i oczywiście zdaję sobie sprawę, że mamy w ofercie książki, które liczą 400 stron, a spokojnie można by to ścieśnić do 100, bo treści specjalnie wiele tam nie ma. Ale to się dobrze czyta. Nie ma w tym nic złego.

Cieszymy się, kiedy mieszkańcy czują się w bibliotece swobodnie, i nie wywyższamy się. To, że ja jestem "pani bibliotekarka", nie znaczy, ani że jestem mądrzejsza, ani lepsza. Nie ma mowy o oceniających komentarzach ani ochrzanieniu kogoś dlatego, że książkę odstawi na niewłaściwą półkę albo za głośno się odezwie.

Ile książek miesięcznie czytają rekordzistki? 'Około 25' (Fot. Archiwum prywatne)

Kiedyś w bibliotece nie wolno było rozmawiać. Szeptało się.

Dziś nie ma czegoś takiego jak cisza w bibliotece. Mamy przecież zjeżdżalnię w kąciku dla maluchów. Tam zawsze jest radosny gwar. Ale też kiedy młodzież chichocze między półkami, trudno, żebym przychodziła, przykładała palec do ust i bez przerwy upominała "ciiii". To już nie te czasy.

A wracając do gatunków literackich, który jest najpoczytniejszy? Bez wspomnianych obyczajówek i romansów biblioteka nie mogłaby funkcjonować?

Nie. Sensacja, kryminał, thriller – to jest must have każdej biblioteki. Mężczyźni sięgają po ten gatunek zdecydowanie najczęściej, ale u pań też jest na podium. Mistrzami są według mnie Małgorzata i Michał Kuźmińscy. Świetną bohaterkę ma też Irena Małysa w "W cieniu Babiej Góry". Polecam wszystkim serdecznie również Macieja Siembiedę. Wciąż wiernych czytelników ma Agatha Christie. Również wśród młodych ludzi.

A Stephen King?

To jest kanon obowiązkowy. Pytają o niego wszyscy, od nastolatków po emerytów. Jak mówiłam, mężczyźni z reguły szukają mocnych emocji, chociaż są panowie, którzy lubią "dobrą obyczajówkę". Ale kiedy o nią proszą, zaznaczają, "żeby tam za dużo romansu nie było". W ciemno daję wtedy Magdę Majcher, która pisze książki inspirowane prawdziwymi historiami. W kategorii dobra obyczajówka "zażre".

'Dorosłych staramy się oswoić z biblioteką, organizując wystawy czy koncerty. Zawsze mamy stoisko na festynach' (Fot. Archiwum prywatne)

A czy czytają się nobliści?

Zaraz po Noblu był szał na Olgę Tokarczuk. Bob Dylan też miał swoją chwilunię w Bojszowach. Ale to nie trwa długo. Gdyby to czytelnicy decydowali, nagrody literackie trafiałyby do innych autorów.

Czytelnicy z reguły wiedzą, po co przyszli, czy się doradzają?

Większość prosi: "Pani mi coś poleci", "Proszę mi coś wybrać". I wtedy razem ruszamy buszować po półkach. A bywa i tak, że słyszę: "Moja koleżanka czytała książkę, że na okładce był mężczyzna w garniturze". Albo: "Kolega czytał książę z niebieską okładką".

I znajduje pani?

Z reguły tak. Żadna z nas nie jest w stanie przeczytać wszystkich książek, które mamy w ofercie, ale jak przychodzi dostawa, to każdą nową pozycję biorę do ręki i czytam chociażby opis.

A ile książek miesięcznie pani czyta?

Ile zdążę. Cztery–pięć. Część osób ma takie wyobrażenie, że bibliotekarka spędza całe dnie w pracy właśnie na czytaniu, ale to jest mit. My tu naprawdę mamy co robić. Czasem, jak przychodzą stażyści, widzę w ich oczach zdziwienie, ile jest pracy do wykonania. My jesteśmy jedynymi animatorkami kultury w gminie. Sporo czasu zajmuje myślenie koncepcyjne.

Osoba, która nie ma nawyku czytania, sama do biblioteki nie przyjdzie, dlatego cały czas szukamy złotego sposobu, by tych mieszkańców do nas przyciągnąć. Teraz marzy nam się zakup ekspresu do kawy. Darmowa kawa, stolik, kilka krzeseł i mielibyśmy swoją darmową kawiarenkę. A jak już ktoś siedzi i pije kawę, to jest szansa, że sięgnie po książkę z półki – choć może też przebywać w bibliotece i w ogóle nie brać książki do ręki, nie musi tego robić – i tak zacznie się jego przygoda z czytaniem.

A prócz pracy kreatywnej jest rutynowa praca, która musi być wykonana: każdą książkę trzeba wprowadzić do systemu według ustalonego klucza: tu średnik, tu cudzysłów i tak dalej. Mozolna praca.

Roczne dzieci w bibliotece?! 'Wychowujemy sobie czytelników' (Fot. Archiwum prywatne)

A świętem jest na pewno dzień, kiedy przyjeżdża znany pisarz na spotkanie autorskie?

O tak! Pani Irena Małysa to był największy hicior. Magda Majcher była u nas kilka razy i za każdym razem sala pękała w szwach. Tak samo było na spotkaniu ze Zbyszkiem Rokitą. Spotkanie autorskie to jest wielkie święto, ale niestety nie zdarza się to często.

A konkretnie?

Dwa razy w roku. Jak mamy naprawdę dobrą sytuację finansową, to cztery. Wszystko się niestety rozbija o pieniądze.

Powiedzmy, że młodzi czytelnicy zastanawiają się, czy iść na bibliotekoznawstwo, i chcieliby się dowiedzieć, na jakie w tym zawodzie można liczyć zarobki.

Proszę nie pytać…

Tylko orientacyjnie. Średnia krajowa?

A ile wynosi średnia krajowa?

Według GUS 7400 zł brutto. W sektorze przedsiębiorstw.

Naprawdę? W bibliotece nie ma takiej opcji. To jest państwowa posada, a pierwsze, na czym się tnie, to kultura. My na szczęście przez ostatnie lata mamy bardzo dobre życie z lokalnymi władzami. Dzięki temu możemy organizować coraz więcej naprawdę atrakcyjnych wydarzeń. Ale zarobki do takiego poziomu nawet się nie zbliżają.

Rozumiem, że raczej nie sześć, ale trzy tysiące na rękę?

Tak.

Jeszcze jakieś minusy tej pracy?

Jak wszędzie, gdzie jest praca z ludźmi: zdarzają się osoby roszczeniowe oraz takie, które potraktują pretensjonalnie. "Masz mnie obsłużyć!". I wtedy trzeba zacisnąć zęby, albo wręcz się uśmiechnąć, i te żądania spełniać.

Zobacz wideo Fajbusiewicz: W życiu kryminał jest zawsze ciekawszy, niż ten napisany

Roszczeniowy czytelnik biblioteki? Trudno mi to sobie wyobrazić.

Kiedy otrzymują SMS z przypomnieniem, że zbliża się termin, kiedy książkę należy oddać, nie kryją oburzenia: "Gonicie mnie!". I nie pomyśli o tym, że tak jak on chce mieć książkę, tak samo ktoś na nią czeka. Miewamy przecież zapisy na najbardziej "gorące" tytuły.

To są ludzie, którzy tacy już po prostu są w życiu. Muszą postawić na swoim. Nie ma co dyskutować. Jedyne, co można wobec takiej postawy zrobić, to zachować spokój. Nie dać się wyprowadzić z równowagi i pozostać uprzejmym. Ale tacy czytelnicy zdarzają się naprawdę sporadycznie. To są wyjątki. Ludzie, którzy czytają, z zasady są wspaniali.

Jedyne, co może zabić radość z pracy w bibliotece, to brak środków. Na zakupy książek. Na inne działania. A niestety, jak państwo tnie, to w pierwszej kolejności na kulturze. Każdy pracownik kultury to pani powie. A przecież za darmo nic nie ma. Nie ma cudów. Biblioteka, żeby była atrakcyjna – musi mieć na półkach nowości.

Po "Trędowatą" nikt dziś nie przyjdzie.

Chyba że starsza pani, która będzie chciała sobie przypomnieć, co ją tak wzruszyło w tej lekturze 50 lat temu. Wśród naszych czytelników są dziś tacy, którzy uznają tylko audiobooki, i dla nich też musi być oferta. Na to wszystko musi być kasa. Spinanie budżetu instytucji publicznej to jest przyziemność, która potrafi czasem człowieka przygnieść, ale na szczęście nasze władze samorządowe "czują kulturę", dzięki czemu patrzymy w przyszłość z optymizmem.

A pani się przez cały czas oczy śmieją, kiedy pani opowiada o swojej pracy.

To nie jest praca, ale czysta przyjemność. Pasja! Uwielbiam magiczną atmosferę biblioteki, uwielbiam koleżanki, z którymi pracuję, oraz miłościwie nam panującą kierowniczkę Izabelę. Zostać bibliotekarką to było moje marzenie, które brało się z organicznej, niepohamowanej miłości do literatury! Jak się codziennie idzie do roboty z uśmiechem na twarzy, to jest to.

Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje >>

Beata Wrobel. Pracuje w Gminnej Bibliotece Publicznej w Bojszowach. Skończyła studia na wydziale administracji i pracowała w urzędzie gminy, ale jej marzeniem było bibliotekarstwo. Ma męża Tomasza oraz troje dzieci: Maję, Tobiasza i Anię.

Anna Kalita. Fascynują ją ludzie i ich historie oraz praca, która pozwala jej te historie opowiadać. Kontakt do autorki: anna.kalita@agora.pl.