Rozmowa
Emanuel Weber od siedmiu lat prowadzi w Toruniu serwis rowerowy Cyklopunkt (Fot. Archiwum prywatne)
Emanuel Weber od siedmiu lat prowadzi w Toruniu serwis rowerowy Cyklopunkt (Fot. Archiwum prywatne)
W okienku kiosku czy apteki, przy kasie, w szatni, na szkolnym albo szpitalnym korytarzu – wszędzie tam spotykamy ludzi, którzy sprawiają, że nasze życie jest łatwiejsze, ale my o nich szybko zapominamy. W nowym cyklu rozmów Anna Kalita oddaje głos przedstawicielom zawodów, które wydają się nam bardzo zwyczajne.

Czy wśród pańskich klientów są osoby uzależnione od jazdy na rowerze? 

Ja sam jestem! Środowisko skupione wokół mojego warsztatu to są w przeważającej większości maniacy rowerów górskich. Znamy się od lat 90. Mieszkało się na dużym blokowisku, jeden kupił rower górski, drugi też, zaczęliśmy razem jeździć do lasu nad Wisłę, po górach, na maratony. Dziś jesteśmy w okolicach pięćdziesiątki. I nadal jeździmy!  

A że wtedy, na początku, nie było specjalnie serwisów, a rower, który kosztował tyle co miesięczna wypłata, non stop się psuł, to trzeba się było nauczyć go naprawiać. 

Emanuel Weber nie tylko naprawia rowery. Prywatnie jest wielkim miłośnikiem jednośladów (Fot. Archiwum prywatne)

Sądziłam, że w technikum samochodowym pana tego uczyli.  

Szkoły dla mechaników rowerowych nie było i nie ma. Sam się wszystkiego nauczyłem. 

Nie wyobrażam sobie, żeby człowiek, który nie jeździ na rowerze i tym nie żyje, mógł naprawiać rowery. Ja pracuję na okrągło. Przychodzę z warsztatu do domu i szukam w necie nowych rowerów, czytam o nich, oglądam. Chory jestem na tym punkcie. (śmiech) 

Czyli pan nie pracuje, tylko uprawia swoją pasję.  

To nie takie proste. Gdybym się zajmował tylko takimi rowerami, których sam używam – zadbanymi, regularnie serwisowanymi – toby było fajnie, ale muszę też robić tzw. trupy. I wtedy człowiek się szarpie z jedną śrubą półtorej godziny. 

Co znaczy "trupy"? 

Zardzewiałe, zniszczone rowery, które nie były w serwisie i 10 lat. Szczególnie jak się zaczęła pandemia, a potem skoczyły ceny paliw, ludzie wyciągali ze strychów to, co miało tam umrzeć śmiercią naturalną. Wtedy się trafiały najgorsze przypadki. Serwis takiego trupa – naprawa, części – kosztuje nawet kilkaset złotych i potrafi przekroczyć nawet dwukrotnie jego wartość. No, ale i tak wychodzi to taniej niż kupno nowego roweru. 

Najlepsze rowery, jakie pan naprawia, ile są warte? 

Górskie elektryki z pełnym zawieszeniem? I 60 tysięcy. W podobnych cenach są rowery triathlonowe. Zaawansowane szosowe też są drogie: takie, na których się można pościgać, zaczynają się od 30 tysięcy.  

Robota przy takim zaawansowanym rowerze trwa często cały dzień, bo trzeba wszystko rozebrać i dokładnie sprawdzić. Praca jest czysta, przyjemna, aczkolwiek klienci bywają zdziwieni: "Jeździ tak samo jak przed serwisem". Nie ma efektu wow. Ale właśnie o to chodzi w tych drogich rowerach! Po to są regularne serwisy, żeby one cały czas działały tak samo dobrze. Z kolei zarobek za jeden taki rower jest taki jak za kilka szrotów, które jak je ludzie odbierają, to są przeszczęśliwi, że na rowerze wyciągniętym po pięciu latach ze strychu można jeździć. 

'Rowery, którymi się jeździ codziennie do pracy, megaszybko się zużywają!' (Fot. Piotr Skórnicki / Agencja Wyborcza.pl)

Najwięcej rowerów w serwisie jest jakich? 

Zimą zaawansowanych, głównie z pełnym zawieszeniem, a w sezonie zaczyna się nalot popularnych: trekkingów, miejskich, dziecięcych. 

Przychodzą ci, co sobie rowerkiem chcą do pracy jeździć, żeby nie stać w korkach. 

Między innymi. A rowery, którymi się jeździ codziennie do pracy, megaszybko się zużywają! 

Dlaczego? 

Ponieważ nie są projektowane do ciągłego użytkowania. Szosówki znoszą duże przebiegi. Rowery turystyczne – ale takie lepsze, powyżej sześciu tysięcy złotych – też. Natomiast te do trzech tysięcy owszem, jeżdżą poprawnie, ale są przeznaczone do użytkowania jak narty czy snowboard. Okazjonalnego. Powiedzmy: raz na tydzień. Wtedy służą superdługo. Ale jak ktoś kupi sobie rower w supermarkecie za 1500 zł, to on nie będzie w stanie wytrzymać codziennego użytkowania. Non stop coś będzie szwankowało. 

Zakładając, że ktoś nie zajeżdża roweru ani nie wyciąga "trupa" ze strychu, tylko przychodzi na serwis. Ile to kosztuje? 

Standardowo 200 zł. Jeśli osprzęt jest lepszej klasy, serwis można wykonać raz na dwa lata. Ale jeżeli to jest rower z przodu i z tyłu amortyzowany, to producenci zalecają serwis co 150–200 godzin jazdy. "Kurcze, pierwszy raz od pana słyszę!". Często bywa tak, że gość kupuje rower za kilkadziesiąt tysięcy i dopiero ja mu to uświadamiam. Przy sprzedaży przez internet albo w dużym sklepie rowerowym nikt nie ma czasu nad klientem się pochylić, tylko się cieszy, że kupił bardzo drogi rower. To jest dobry zarobek. Marża sięga 40 proc. 

Dlaczego takie cudo wymaga tak częstego serwisu? 

Bo to jest stricte sportowy sprzęt. Spokojnie mógłby wystartować w Pucharze Świata, wstydu by nie było, ale ludzie zapominają o tym, że na międzynarodowych zawodach po każdym starcie mechanik rower rozbiera. To jest jak z samochodem Formuły 1. Składa się z bardzo delikatnych, lekkich części, które mają działać perfekcyjnie przez dwie godziny wyścigu.  

I ten gość, którego pan w tej kwestii uświadamia, jest załamany. 

Bywa, bo te 150 godzin brzmi strasznie, ale przy normalnym użytkowaniu to wychodzi około 3 tys. km. Serwis jest potrzebny raz, dwa razy w roku, jak ktoś jeździ średnio dużo. 

'W sezonie zaczyna się nalot popularnych: trekkingów, miejskich, dziecięcych' (Fot. Piotr Skornicki / Agencja Wyborcza.pl)

A jak jeździ dużo? 

To trzy albo i częściej. Mam klientów, którzy mieli zajawkę na rowery górskie, ale okazało się, że to jednak dla nich za droga zabawa. To nie jest hop-siup, bo jak się zmienia często opony, klocki i płyn w hamulcach, mleczko w oponach, serwisuje amortyzację, zmienia uszczelniacze, żeby ten rower działał idealnie, to jego utrzymanie potrafi kosztować kilka tysięcy rocznie.  

Wróćmy do tych, którzy wyciągnęli "trupy" ze strychu, bo nie stać ich na paliwo do baku. W internecie sporo jest poradników, jak samemu serwisować rower. 

Zdarza się, że najpierw klient zniszczy trzy dętki, próbując samemu wymienić, aż przychodzi do mnie. A ja na to potrzebuję trzech, maks pięciu minut. Kiedyś facet powiedział: "W życiu nie widziałem, żeby ktoś tak szybko dętkę wymieniał!". Z przerzutkami też bywają problemy. Chociażby w tylnej: są trzy śrubki regulacyjne i ludzie nie ogarniają, która za co odpowiada. A dla mnie znowu: 10 sekund roboty. Klieni robi oczy jak pięć złotych. "To już?". No już. (śmiech) 

Ile kosztuje te 10 sekund roboty? 

No właśnie. W Polsce jest utarte, że płaci się za czas pracy. A u mnie najcenniejsza jest wiedza.  

Doświadczenie, wprawa. 

Niedawno przyszedł klient: "Nie mogę zdjąć opony, chyba przyklejona jest". W trakcie rozmowy zdjąłem ją palcami. Nawet łyżki nie potrzebowałem. (śmiech)  

'Zimą się nie jeździ porządnym rowerem! Drogowcy to, czym posypują jezdnie, nazywają 'czarci rosół'' (Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Wyborcza.pl)

Dobra, ale ile pan kasuje za tę przerzutkę w 10 sekund? 

20 zł. Za wymianę dętki – 25. I powiem pani, że ludzie nie narzekają. W ciągu roku na palcach jednej ręki – i to stolarza bez palców – mogę policzyć, żeby ktoś miał pretensje. W Googlach mam opinię: "Serdeczne i miłe podejście do klienta". (śmiech) A ja się nie krępuję! Potrafię się z ludzi śmiać.  

Na Facebooku dworował pan sobie z klientki, która się dziwiła: "Dlaczego mi przednia przerzutka nie działa?". 

(śmiech) Bo linka była przyciśnięta mocowaniem do fotelika. Trafiają się kwiatki. Facet klocki hamulcowe zamocował tak, że były postawione na sztorc. I się dziwił, że rower nie hamuje. "To się nadaje do internetu! Będzie pan sławny" – powiedziałem. Ale nasi klienci nie mają kija w tyłku, nie obrażają się. Podchodzę do pracy całkowicie na luzie. Smutnej atmosfery nigdy u mnie nie ma. Specjalnie nie wstawiam kanapy, bo tylko bym gadał – ja o rowerach mogę nawijać 24 na dobę. 

Człowieka pełnego pasji słucha się z przyjemnością. 

Niejednokrotnie ludzie mówią, że mimo że są pasjonatami i całe życie jeżdżą, to się dowiadują niektórych rzeczy dopiero ode mnie. No, ale kanapy w serwisie nie mam, bo tu trzeba robić, a nie tylko gadać. W swoim biznesie, jak się nie robi, to się nie zarabia. 

W jakim stanie do pana trafiają rowery? Klienci o nie dbają? 

Większość zaczyna dbać dopiero po pierwszej wizycie, bo ja bezwzględnie doliczam za mycie. Napęd potrafi być tak zabrudzony, że się z tym godzinę szarpię. I zawsze mówię tak: "Chciałbym, żeby przy następnym serwisie łańcuch wyglądał tak jak teraz przy odbiorze".  

Zawody MTB w olsztyńskim lesie (Fot. Robert Robaszewski / Agencja Wyborcza.pl)

Myjką ciśnieniową roweru nie wolno myć, prawda? 

Absolutnie! Dlatego że ciśnienie wpycha brud jeszcze głębiej: w łożyska, pod uszczelki. Pół biedy, jeśli to jest spłukiwanie samą wodą, z dużej odległości, pod małym ciśnieniem. Ale jak ktoś spsikuje detergentem, pianą, niedokładnie spłucze, to wchodzi w strukturę klocków i rower potem źle hamuje. Połączenia gwintowe też nie lubią detergentów. Nie ma nic gorszego niż rower umyty karcherem i zostawiony na tydzień. Łożyska do wyrzucenia! Rower musi przejechać nawet krótki dystans, żeby woda zdążyła odparować.  

Co jeszcze rowerzyści robią źle? 

Psikają na napęd – chociażby łańcuch czy zębatki – smarami w sprayu. Wystarczy kropelka oleju, która się dostanie na tarczę, i już ją trzeba odtłuszczać – klocki hamulcowe do wymiany. Czasem śrubokrętem muszę wydłubywać złogi smaru z łańcucha. Ludzie smarują napęd, nie czyszcząc go wcześniej.

A z kolei jak ludzie sobie sami składają rowery – nowe, kupione przez internet – to potrafią wkręcić lewy pedał w prawy. A tam są odwrotne gwinty! I mamy korby do wymiany. 

U mnie złożenie roweru kosztuje 100–150 zł. Często nie wystarczy tylko wyregulować, trzeba zrobić pełen przegląd, bo mają krzywe koła czy tarcze hamulcowe. Nowe rowery! Dramat. Nie będę wymieniał firm, bo nie o to chodzi. W szczególności dwie duże polskie marki mają za uszami. 

Jakiego roweru by pan nigdy nie kupił i nikomu nie polecił? 

Wyrobu roweropodobnego z supermarketu. Są fatalnej jakości, a niektórymi prokurator się powinien zająć, bo – szczególnie dziecięce – w ogóle się nie nadają do jazdy.  

Start do wyścigu Meridia Mazowia MTB Maraton (Fot. Wojciech Kardas / Agencja Wyborcza.pl)

Dlaczego? 

Bo są niebezpieczne. Najczęściej nie ma ich tam kto dobrze złożyć. W markecie wystarczy, że ktoś dwa razy w życiu się na rowerze przejechał, i już może pracować na dziale rowerowym.  

W efekcie te rowery są tak złożone, że od samego początku nie działają prawidłowo. A jeszcze jeśli taki wyrób roweropodobny jest użytkowany bez serwisu przez kilka lat?! Nie przyjmuję takich do naprawy. To jest czyste zło. 

No to ile trzeba mieć, żeby kupić porządny rower? 

Górski? Minimum 20 tysięcy.  

A taki niefachowy? Żeby do pracy jeździć? 

Z polskich marek – około czterech tysięcy. Ale polecam rowery trekkingowe, a nie miejskie. Te wszystkie holendry mają zbyt wyprostowaną pozycję. Pochylona pozycja jest o wiele zdrowsza dla pleców, bo odciążone są kręgi. Rower turystyczny ma też inny zakres przełożeń i po prostu szybciej jedzie. A to się bardzo przydaje, jak się do pracy zaśpi. (śmiech) 

Polskie marki nie oferują topowych rowerów trekkingowych, natomiast robią to Niemcy. Jak się z niemieckiej strony kupi rower w przeliczeniu na złotówki za sześć tysięcy, to człowieka nic nie zaskoczy. Taki rower będzie jeździł miesiącami, a nawet i latami bez serwisu. Bo jest megaporządnie zrobiony. 

'Rowerów jest dużo. Ale co z tego, jak ludzie nie mają pieniędzy, żeby je naprawiać?' (Fot. Sylwia Penc / Agencja Wyborcza.pl)

Zimą też się sprawdzi? 

Zimą się nie jeździ porządnym rowerem! Drogowcy to, czym posypują jezdnie, nazywają "czarci rosół" albo "czarcia zupa". Napęd od tego całkowicie rdzewieje, więc po sezonie zimowym sprzęt jest zardzewiały. Zajechany. Inna rzecz, że zaawansowane rowery nie lubią minusowych temperatur.  

Ale pan na pewno jeździ zimą? 

Nawet przy minus 25 mi się zdarzyło, aż broda mi zamarzła. (śmiech) Na zimę mam specjalny bieda-bike, który złożyłem z półzłomu, jaki klienci zostawili w salonie.  

À propos półzłomu, którym jeździmy: co jest najbardziej niebezpieczne? 

Zdarzają się klienci, którym piszczą hamulce, ale oni się nie przejmują, psikają smarem i dalej jeżdżą. A ja zawsze powtarzam, że biegi mogą się nie zmieniać płynnie, ale hamulce muszą być naprawdę skuteczne. Druga kwestia: ludzie mają zbyt mały rower, kupiony z drugiej ręki albo po kimś odziedziczony, i wyciągają rurkę pod siodełkiem megawysoko. Potrafi się to wszystko trzymać na 2 cm! Minimum 10 cm rurki musi być w środku.  

To jest proszenie się o wypadek. 

Jak panu idzie biznes, panie Emanuelu? Zawsze jest u pana kolejka? 

Kolejka jest, ale często to są pierdoły, typu wymiana dętki. A koszty prowadzenia biznesu są duże. Narzędzia się zużywają, a przy zaawansowanych rowerach wychodzi nowy model amortyzatora i trzeba mieć do niego nowe narzędzie. To nie jest tak, że kupię sobie klucz do szprych za 30 zł. To są narzędzia i za kilka tysięcy, które nie są uniwersalne, ale pasują tylko do jednego typu amortyzatora. 

To jest fajna praca, polecam każdemu, ale kokosów z tego nie ma. Ostatnia zima była najgorsza od siedmiu lat, odkąd działam na własny rachunek. A grudzień to było apogeum. Siedziałem i czytałem książki, bo przez cały miesiąc miałem 17 rowerów w serwisie. 

Bo kryzys? 

Wyraźnie! Ludzie oglądają każdą złotówkę z dwóch stron. 

Zobacz wideo Rowerzysto! Poznaj znaki drogowe

Spodziewałam się, że w tym fachu jest eldorado. Jazda na rowerze to najpopularniejszy sport w tym kraju! 

Rowerów jest dużo. Ale co z tego, jak ludzie nie mają pieniędzy, żeby je naprawiać?   

Ale ja i tak nie mogę narzekać. Mam stałych klientów. Z Warszawy, z Bydgoszczy do mnie amortyzatory trafiają. W tym fachu, żeby być dobrym, trzeba mieć wiedzę i potrafić kombinować. Jak napotykam problem, z którym się nigdy nie zetknąłem, to nie mówię: nie da się. Wszystko się da, tylko trzeba pomyśleć, poszukać informacji, przejrzeć zagraniczne strony i fora. Części! Niby banalna sprawa, a czasem trzeba ich szukać nie tylko na OLX, ale też sprowadzić z Francji, Niemiec. Zawsze powtarzam, że podstawowe naprawy to i małpa by zrobiła, ale problem się zaczyna wtedy, kiedy się zaczyna… problem. 

Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje na wakacje >>

Emanuel Weber. Właściciel serwisu rowerowego Cyklopunkt w Toruniu, który prowadzi siódmy rok. Pasjonat rowerów górskich. Od 1996 r. należy do grupy Funbike Toruń. Mówi, że jak rower wejdzie w krew, to trudno bez tego żyć. Ukończył technikum samochodowe, ale nigdy nie naprawiał samochodów, bo nie chciał się brudzić. A jednak – jak zauważa ze śmiechem – skończył tak, że i tak się brudzi. 

Anna Kalita. Fascynują ją ludzie i ich historie oraz praca, która pozwala jej te historie opowiadać. Kontakt do autorki: anna.kalita@agora.pl.