Rozmowa
Iwona Sekutowicz pracuje z dziećmi od 12 lat (Fot. Archiwum prywatne)
Iwona Sekutowicz pracuje z dziećmi od 12 lat (Fot. Archiwum prywatne)
W okienku kiosku czy apteki, przy kasie, w szatni, na szkolnym albo szpitalnym korytarzu – wszędzie tam spotykamy ludzi, którzy sprawiają, że nasze życie jest łatwiejsze, ale my o nich szybko zapominamy. W nowym cyklu rozmów Anna Kalita oddaje głos przedstawicielom zawodów, które wydają się nam bardzo zwyczajne.

Rozkapryszone, niewychowane, rozpieszczone i uznające, że wszystko im się należy: takie zdaniem osób, które posługują się pejoratywnym określeniem "bąbelki", są dziś dzieci. Ile w tym prawdy?

A przez kogo są takie rozpieszczone? Przez rodziców. Ja dzieci nie rozpieszczam, pomimo że je ubóstwiam. Szczególnie trzy–czterolatki! Maluchy, które nie do końca potrafią poprawnie wymawiać słowa i są absolutnie szczere i naturalne, rozczulają mnie niesamowicie. Najsłodszy wiek!

Nie odpuszczę! W jakim stopniu prawdziwy jest stereotyp bąbelka?

Nie odpowiedziałam na pytanie, dlatego że nie da się na nie uczciwie odpowiedzieć. Tak jak ja i pani się od siebie różnimy, tak samo jest z dziećmi. Każde jest inne! Jedno potrafiłoby przez cały dzień siedzieć jak trusia i bawić się samo ze sobą, a drugie wpada jak tornado, absorbując uwagę całej grupy. A jeszcze inne – choćby dziś: dziewczynka z mojej grupy w przedszkolu – próbuje na siebie zwrócić uwagę, tupiąc nogą: "Nie pójdę na podwórko". Pierwszy dzień wiosny. Wszyscy wychodzą z ekologiczną marzanną. A ona nie.

Iwona Sekutowicz jest nauczycielką i animatorką oraz organizuje wyjazdy dla młodzieży (Fot. Archiwum prywatne)

"Nie, bo nie, i co mi pani zrobi?"

Powiedziałam: "Nie chcesz? Nie będę cię zmuszać. Posiedzisz sobie z inną grupą, a my pójdziemy na dwór bez ciebie". Była zszokowana. Daję głowę, że więcej tak się nie zachowa.

Dzieci nieustannie badają, na co mogą sobie w stosunku do nas, dorosłych, pozwolić. Akurat ta dziewczynka w domu może sobie pozwolić na wszystko. Rodzice dają jej totalną swobodę. Ale u mnie tak nie ma! Jak się bawimy na dywanie, to wtedy hulaj dusza! Wolno im nawet – dosłownie – wchodzić mi na głowę. Ale jak się uczymy, wtedy się uczymy. Są też zachowania, których nie akceptuję. I wtedy wyraźnie stawiam granicę.

Reguły są konieczne. Potrzebne również dzieciom, bo dzięki nim wiedzą, na czym stoją. Są dla nich jak drogowskazy, pozwalają odnaleźć się w życiu, w relacjach z innymi ludźmi.

Jestem mamą zbuntowanej nastolatki – moja Oliwka ma 15 lat – i pozwalam jej na dużo, ale nie na wszystko. To oczywiste, że ona najchętniej do czwartej nad ranem rozmawiałaby przez telefon z przyjaciółkami, ale nocne rozmowy są zabronione, dlatego że rano trzeba wstać i pójść do szkoły. Jasna zasada, bez której ani rusz.

A czy przedszkolaki ze swojej grupy również pani wychowuje, czy wychowanie to domena rodziców?

Jeśli dziecko przychodzi do przedszkola o 6 rano, a wychodzi o 18, to kto ma na nie największy wpływ? My. Uczę je od podstaw nie tylko literek i cyferek, ale także wszystkich rzeczy, które przydadzą im się w życiu. "Przepuść koleżankę w drzwiach", "Jak w autobusie widzisz starszą osobę, to jej ustąp miejsca". Ja dzieci wychowuję, oczywiście, że tak.

I nigdy się nie zdarzyło, że rodzic miał pretensje?

"Co się pani miesza?" Nigdy! Mimo że czasem dochodzi do rozdźwięku pomiędzy tym, co dzieci widzą w domu i na co mogą sobie pozwolić z mamą i z tatą, a tym, czego wymagam ja.

Opowiem sytuację z ostatnich kolonii letnich: idę korytarzem i słyszę taką wiązankę! Wchodzę do pokoju: "Który to?". To były dzieci z czwartej klasy.

'Uczę je od podstaw nie tylko literek i cyferek, ale także wszystkich rzeczy, które przydadzą im się w życiu' (Fot. Pixabay.com)

Jedenastolatki.

Pytam: "Dlaczego przeklinasz?". "Tata i mama cały czas tak mówią, to ja też mogę". Rodzice nie są święci. Dzieci powtarzają przekleństwa, które słyszą w domu, czasem nie mając pojęcia, co te słowa oznaczają.

Trudna sprawa. Nie bardzo wypada krytykować rodziców.

Powiedziałam, że dorośli sami odpowiadają za swoje czyny, aczkolwiek nikt nie powinien używać brzydkich wyrazów. Ale przede wszystkim dałam mu do myślenia, mówiąc: "Zobacz, są tu starsze niż ty dzieciaki i jakoś nikomu nie zaimponowało, że przeklinasz. A gdybyś, zamiast popisywać się miotaniem przekleństw, poczęstował wszystkich słodyczami, wtedy na pewno by na ciebie zwrócili uwagę".

Podziałało?

Tak, ale tego typu rozmowy trzeba ponawiać, dlatego że dzieci pamiętają tylko tu i teraz. Wszystkie te mądre rzeczy, które staramy się im przekazać, za chwilę im całkowicie wypadają z głowy.

Jak ja chodziłam do szkoły…

Mam 40 lat, a pani?

Też. A więc w czasach, kiedy chodziłyśmy do szkoły, niektórzy nauczyciele stosowali „metodę wychowawczą" pod tytułem: napiszesz mi tu sto razy "Nie będę używał brzydkich wyrazów".

Każdy nauczyciel ma swoje metody wychowawcze. Ja tej metody nie stosuję, uważam, że jest nieskuteczna. Ponieważ dziecko napisze, co miało napisać, i znów to zrobi. Każdy zna wredne nauczycielki czy nauczycieli, którzy nic, tylko się na dzieciaki wydzierają: "Nie biegaj po korytarzu!". A co te dzieci mają robić? Siedzą 45 minut w klasie i na przerwie też mają siedzieć?! Potrzebują ruchu!

W przedszkolu mam teraz zerówkę i jak się uczymy, a widzę, że dzieciaki zaczyna nosić, to idziemy na podwórko – jeśli pada deszcz, to na salę gimnastyczną – i robimy zajęcia sportowe, zajęcia aktywne. Od razu wszyscy się lepiej czują.

Tak samo jest na urodzinkach. Jak rodzic mówi: "Zaplanujmy, co dzieci będą robiły", to zawsze powtarzam: "Nie ma sensu niczego planować". Uwielbiam eksperymenty. Suchy lód! Ogień na ręku! Godzinkę poświęcimy na to – proponuję. – A potem zobaczymy, czego będą chciały dzieci: zajęć manualnych? Ganiania po podwórku? Gier planszowych? Na każdą ewentualność trzeba być przygotowanym. Elastycznym! Zawsze wożę ze sobą cały bagażnik gadżetów.

Nie każdy się nadaje do pracy z dziećmi. Przyglądałam się kiedyś stażystce, która zaczynała studia, i powiedziałam jej wprost: "Z ciebie nauczycielki nie będzie".

Dlaczego?

Ponieważ brakowało jej kreatywności. A nauczyciel musi być kreatywny! Kiedy realizuję program, to przecież wiem doskonale, kiedy to jest nuda. Ja bym się nudziła. Pani by się nudziła. Dobry nauczyciel nie dopuszcza, żeby się dzieci nudziły. Nigdy!

I ma świętą cierpliwość?

Zdecydowanie tak.

Znam przedszkola, w których dzieciaki codziennie są oceniane i jak są grzeczne, dostają na przykład zielone kropki, a jak niegrzeczne, to czarne.

W młodszych grupach stosuję uśmiechnięte i smutne buzie, ale nie wręczam ich przecież rodzicom, tylko dzieciom, żeby wiedziały, że jakieś ich zachowanie mnie zasmuciło i wymaga korekty. Natomiast teraz mam zerówkę i to już nie czas na takie metody. Z sześciolatkami po prostu rozmawiam o ich zachowaniu.

Jeśli dziecko zrobi coś poważnego, czyli na przykład kogoś pobije, to jasne, że muszę zadzwonić do rodziców. Ale jeżeli ono codziennie, z uporem maniaka przeskrobie błahostkę, to miałabym każdego dnia rodzicowi o tym opowiadać? Informuję raz, dwa lub trzy razy.

Rodzice doskonale wiedzą, jakie mają dzieci. W mojej grupie jest jeden niegrzeczny chłopiec. Kilkukrotnie informowałam o tym jego mamę. Ona jest świadoma zachowania dziecka w przedszkolu. Ręce jej opadały, kiedy słuchała moich opowieści, ale jest bezradna. Jaki byłby w tym sens, żebym jej codziennie relacjonowała, co syn wyprawiał?

Co mówią maluchy z przedszkola, kiedy je pani pyta: Kim będziesz, kiedy będziesz duży/duża? 'Będą robić karierę w internecie!' (Fot. Pixabay.com)

Jak długo pani pracuje z dziećmi?

Zaczynałam 12 lat temu. Wtedy na przykład dzieci z orzeczeniami nie było w przedszkolu w ogóle. Dziś spośród 17 w mojej grupie dwójka ma orzeczenie o zespole Aspergera. Wydaje mi się, że dawniej nikt nie szukał przyczyn trudności u dzieci. Teraz wszyscy jesteśmy bardziej świadomi.

Wie pani, że jak ja widzę nową grupę – wszystko jedno: na urodzinkach czy wyjeździe wakacyjnym – to zaraz wiem, które dziecko potrzebuje diagnozy? Nie jestem psycholożką i moją rolą nie jest diagnozowanie, tylko zwrócenie uwagi rodzicowi, że dostrzegam rzeczy, które sugerują, że specjalista powinien zbadać dziecko.

Jakie to rzeczy?

Takie, że dziecko nie patrzy mi w oczy. Mówię do niego jedno zdanie, a ono nie wie, co do niego powiedziałam. Dopiero jak powiem tylko jeden wyraz, na przykład "siadamy", to rozumie.

Kiedy pytam rodzica, czy diagnozował dziecko, z reguły słyszę. "Tak. Ma orzeczenie".

Znam ludzi, którzy nie chcą o tym słyszeć. Trywializują, że to "wygłupianie się", "cackanie". Powtarzają: "Kiedyś czegoś takiego nie było".

To nie jest żadne wygłupianie się, tylko zaburzenie, które wyraźnie widać w toku rozwoju. Ale doskonale wiem, o czym pani mówi. Miałam rodzica, który nie akceptował faktu, że dziecko potrzebuje pomocy, bo inaczej nie poradzi sobie na dalszych etapach edukacji. Nie chciał o tym słyszeć. Wypierał problem.

Na drugim biegunie są rodzice, którzy robią wszystko – od integracji sensorycznej po zajęcia z logopedą – i widać, że to działa. Dzieci idą do przodu. I bardzo dobrze, jak to się dzieje już w przedszkolu, bo w szkole nie ma przebacz: inny jest wyśmiewany. A u nas nie. Mam chłopca, który nie akceptował absolutnie niczego, co nowe. Jak się do czegoś przyzwyczaił, chciał robić wyłącznie to. Nie inaczej było z jedzeniem, więc na śniadanie, obiad i kolację jadł tylko placki ziemniaczane. Dzieciaki przyjmowały jego zachowanie naturalnie.

To jest dziecko w spektrum autyzmu, z zespołem Aspergera, o którym pani wspominała?

Tak. Ma bardzo zaangażowanych rodziców. Ja też jestem bardzo wyczulona na jego potrzeby. I są sukcesy! Dziś zjada nie tylko swoje placki, ale i ciasto, które pieką nasze panie kucharki. I nie zatyka uszu, kiedy jest głośno. Nie ucieka, kiedy widzi nowe osoby.

Wspomniała pani, że są dzieci, które spędzają w przedszkolu kilkanaście godzin. Był czas, kiedy się mówiło, że goniący za pieniędzmi Polacy byliby zainteresowani zostawianiem dzieci w przedszkolu nawet na noc…

Może nie na noc, ale na sobotę?! Wiem na pewno, że chętni by się znaleźli, ponieważ były zapytania od rodziców, czy w sobotę też jest otwarte.

Dziś już nie, ale w poprzednich latach bywało, że mieliśmy czynne na przykład 2 maja. Jedna mama przyprowadziła dziecko, mówiąc: "Ja sobie spokojnie posprzątam". A następnego dnia były gorzkie żale: "I znów jest bałagan". Ręce mi opadły. Boże kochany! Po co mieć dzieci, skoro one człowiekowi przeszkadzają?

Ludzie są różni. Jeden rodzic owszem, przyprowadza dziecko o 6, bo na 8 jedzie do Warszawy do pracy, kończy o 16 i mimo że pędzi na złamanie karku, to dopiero o 18 jest w stanie je odebrać, no ale taki jest mus. Siła wyższa. Ale są i tacy, którzy by dziecko w sobotę do przedszkola przyprowadzili, bo jadą na zakupy do Warszawy. Zamiast się cieszyć ze spędzonego z nim czasu! Dziwię się rodzicom, którzy tylko podrzucają dzieci, gdzie się da. Ile tego wspólnego czasu człowiek z dzieckiem ma? One tak szybko rosną.

Mówi pani, że rodzice bywają zniecierpliwieni swoimi dziećmi.

Nie wszyscy! Większość rodziców, jakich znam, jest dokładnie taka sama, jaka ja byłam, kiedy moja Oliwka była malutka i jeszcze chciała się przytulać. Gdyby mogli, toby się od swoich maluchów w ogóle nie odklejali.

'Rodzice kupują dzieciom ubrania tak drogie, jakich nigdy nie kupili sobie' (Fot. Pixabay.com)

A te ich maluchy, kiedy zostają z panią w przedszkolu, opowiadają o rodzinnych sekretach?

Niektóre mogłyby mówić bez końca (śmiech), chwalić się, opowiadać, gdzie były, co robiły. My znamy niemal każdą historię rodzinną. Ale nie wypytujemy, wręcz przeciwnie – jak się rozkręcą, to ucinamy rozmowę.

Pewne rzeczy wychodzą naturalnie. Widzę, że dziecko jest smutne, pytam dlaczego. „Rodzice się rozwodzą, bo cały czas był bałagan przez moje zabawki" – powiedziało. Długo tłumaczyłam, że tu w ogóle nie chodzi o nie, że rozwód to kwestia relacji między rodzicami.

Z dziećmi trzeba przede wszystkim dużo rozmawiać. Tłumaczyć im świat. Jak się z dzieckiem nie rozmawia, to ono się czuje bardzo samotne i zamyka się w sobie. Jak będzie nastolatkiem, to już się rodzic od niego nie dowie niczego. Ani dobrego, ani złego.

Co mówią maluchy z przedszkola, kiedy je pani pyta: Kim będziesz, kiedy będziesz duży/duża?

Jak to kim będą? Będą robić karierę w internecie! To jest teraz dla dzieci najważniejsze. Każde dziecko ma telefon, komputer. To im imponuje.

Dzieciaki są materialistami?

Szczególnie nastolatki, niestety. Moja córka pojechała na kolonie w czwartej klasie podstawówki. Wcześniej chodziła w normalnych ciuchach, ale po powrocie się zaczęło! Dowiedziałam się na przykład, że jej kolega ma buty za cztery tysiące. Jej – i całej grupie – to imponowało. Rodzice kupują dzieciom ubrania tak drogie, jakich nigdy nie kupili sobie. Wiem, bo sama tak robię. Ale staram się też cały czas tłumaczyć córce, że to nie ubrania świadczą o tym, jakim jest człowiekiem.

Urodzinki, na które pani jeździ jako animatorka do Warszawy, odbywają się w drogich lokalach?

Jest bardzo różnie. Część rodziców organizuje imprezy u siebie w domu lub w ogrodzie, część w pizzerii albo restauracji. Najczęściej dzieci spotykają się w porze poobiedniej. Jest tort…

Fikuśnie udekorowany?

Koniecznie. Masa cukrowa musi być. (śmiech) Prócz tego są inne słodycze i przekąski, a jeśli impreza trwa dłużej niż trzy godziny, to na kolację z reguły jest pizza.

A prezenty wręcza się drogie?

W okolicach 200 zł. Taniej prawie nic się dzisiaj nie kupi. Modne jest na przykład lol, czyli kółeczko, w środku którego są malutkie zabawki. Pewniakiem wśród prezentów są klocki Lego. Ale ja raczej nie oglądam z dziećmi podarunków. Szkoda czasu. Ja wypełniam im czas zabawą.

Na ferie i wakacje letnie jeździ pani z nastolatkami w jakim wieku?

Najstarsze mają 18 lat.

Jak na takim wyjeździe dziewczyna zajdzie w ciążę, alimenty będzie płacić nauczyciel – to mit czy prawda?

Nie ma prawnej możliwości uzyskania alimentów od wychowawcy. Prawo w tym zakresie jest dość jednoznaczne – alimenty płaci rodzic poczętego dziecka. Jedyną formą pociągnięcia wychowawcy do odpowiedzialności jest dochodzenie odszkodowania w postępowaniu cywilnym. Dlatego wykupujemy ubezpieczenia.

'Kiedy po kilkunastu godzinach w przedszkolu wracam do domu, to nie chce mi się już nic robić, ale gdyby były jakieś urodzinki, tobym je ogarnęła' (Fot. Archiwum prywatne)

Młodzież jest "rozseksualizowana"?

Nie jest! Jasne, że jakieś miłostki się zdarzają, ale jeśli już czegoś młodzi ludzie mają ochotę spróbować, to papierosa albo łyk piwa, a nie seksu.

Zobacz wideo Jak skutecznie sobie odpuścić?

A zasadniczo najchętniej spędzają czas z telefonem?

Cały pic polega na tym, żeby im zaoferować tyle ciekawych zajęć, żeby nie miały na to ani czasu, ani ochoty. Jeśli na feriach zimowych rano jechaliśmy na narty, po obiedzie było pół godziny, maksymalnie godzina odpoczynku, a zaraz potem basen, skutery śnieżne albo kulig, to nie spędzały całego dnia w telefonach. Rodzic pytał: "Dlaczego do mnie nie dzwonisz?". "Bo nie mam czasu".

Trzeba dziecku zaproponować aktywność! Jak się nudzi, to będzie siedziało w telefonie. Trzeba się angażować! A nie tylko na dzieci narzekać…

Że są inne, niż my byliśmy.

No pewnie, że są inne. Bo świat jest inny!

A my nie jesteśmy inne niż nasze mamy, kiedy miały 40 lat? One nosiły garsonki i robiły trwałą ondulację, a ja najbardziej lubię chodzić w dżinsach z dziurami. Czasy się zmieniły, a nie dzieci!

Na koniec proszę mi powiedzieć, którym ze swoich głosów pani ze mną rozmawiała?

(śmiech) Domowym! To mąż się ze mnie śmieje, że mam dwa różne głosy: jeden, ten "normalny", dla rodziny i znajomych, a drugi – słodki, milutki – dla dzieciaków.

Jest takie powiedzonko-przekleństwo: Obyś cudze dzieci uczył. Ale pani wcale mi się nie wydaje tą pracą zmęczona.

Kiedy po kilkunastu godzinach w przedszkolu wracam do domu, to jestem zmęczona i nie chce mi się już nic robić, ale gdyby były jakieś urodzinki, tobym je ogarnęła. (śmiech)

A jeśli chodzi o to powiedzonko, to prawda jest taka, że gorzej jest uczyć swoje dzieci niż cudze. Moja Oliwka zupełnie nie chce mnie słuchać. Dopiero jak jej znajdę korepetycje i za nie zapłacę, wtedy słucha pilnie! Cudze dzieci bardziej człowieka słuchają niż jego własne. Paradoks!

Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje >>

Iwona Sekutowicz. Ukończyła studia wyższe na kierunku pedagogika przedszkolna i wczesnoszkolna. Jest nauczycielką – podkreśla – a nie przedszkolanką. Pracuje w Niepublicznym Przedszkolu "Sakolandia". Prowadzi biuro turystyczne Nowa Przygoda organizujące wypoczynek dla dzieci i młodzieży. Dodatkowo jest animatorką. Ma męża Mariusza i córkę Oliwię.

Anna Kalita. Absolwentka politologii na Uniwersytecie Wrocławskim. Dziennikarka. W 2016 r. otrzymała honorowe wyróżnienie Festiwalu Sztuki Faktu oraz została nominowana do Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze za wyemitowany w programie TVN "UWAGA!" materiał "Tu nie ma sprawiedliwości", o krzywdzie chorych na alzheimera podopiecznych domu opieki, a w 2019 r. do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej za teksty o handlu noworodkami w PRL, które ukazały się w Weekend.gazeta.pl. Fascynują ją ludzie i ich historie oraz praca, która pozwala jej te historie opowiadać. Kontakt do autorki: anna.kalita@agora.pl.