
W okienku kiosku czy apteki, przy kasie, w szatni, na szkolnym albo szpitalnym korytarzu – wszędzie tam spotykamy ludzi, którzy sprawiają, że nasze życie jest łatwiejsze, ale my o nich szybko zapominamy. W nowym cyklu rozmów Anna Kalita oddaje głos przedstawicielom zawodów, które wydają się nam bardzo zwyczajne.
Zapisując sobie w kalendarzu: "Wywiad z Patrycją sprzątaczką", źle się poczułam. To słowo brzmi i kojarzy się fatalnie.
Z osobą biedną, która nie ma wykształcenia ani kultury osobistej. Moi klienci używali raczej sformułowania "pani sprzątająca", choć muszę przyznać, że miewałam uczucie… Nie wiem, jak to wyjaśnić...
Że to eleganckie określenie czasem skrywa zawoalowaną pogardę?
Otóż to! Sama nie wiem, jak powinno się mówić.
Może pod koniec rozmowy do tego dojdziemy. Jak to się stało, że ty – kobieta, która zrobiła licencjat, a po kilku latach również studia magisterskie na Uniwersytecie Medycznym – zajęłaś się sprzątaniem?
Powód był prozaiczny: potrzebowałam pieniędzy. Pierwsze kroki w tej branży stawiałam, mając 17 lat.
17?!
Rodzice powtarzali: "Teraz jest czas na naukę! Jeszcze się w życiu napracujesz!", ale były wakacje, a ja bardzo chciałam zarobić na zachcianki nastolatki: ciuchy i kosmetyki.
Pochodzę z Janowic Wielkich, turystycznej miejscowości pod Jelenią Górą. Poszłam więc do Holenderki, która była właścicielką kempingów, i zapytałam, czy nie potrzebuje pomocy. A że bardzo lubię mieć wokół siebie porządek, to okazało się, że świetnie się nadaję do tej pracy. Sprawia mi to przyjemność. Owszem, trzeba się namęczyć, napocić, ale potem jest nagroda – porządek. Sprzątanie to moja medytacja.
Jakie pieniądze zarabiałaś, sprzątając kempingi?
200 zł za cztery godziny.
Sporo.
Szczególnie że byłam nastolatką, a to był rok 2007. Ale pracowałam tylko w soboty, bo wtedy była zmiana turnusu.
Turyści chyba potrafią zostawić po sobie straszny bałagan?
Czasem wręcz syf. Szczególnie obcokrajowcy. Do nas przyjeżdżali głównie Niemcy i Holendrzy. Często się zastanawiałam, jak im nie wstyd? Może w obcym kraju człowiek czuje się zupełnie anonimowy?
Otwierając drzwi kempingu, doskonale wiedziałam, co mnie czeka. Toaleta potrafiła być mocno zabrudzona. Prześcieradło – mokre. Od różnych rzeczy, niekoniecznie rozlanych napojów.
Prezerwatywy znajdowałam rozrzucone koło łóżka. Wyglądało to tak, jakby ktoś usiłował je wrzucić do kosza, ale nie trafiał. A potem nie zadawał już sobie trudu, by je umieścić w tym koszu.
W kempingach unosił się też paskudny smród. To była mieszanka petów – które znajdowałam najczęściej w szklankach – z niedopitym piwem z puszek.
Ale ciebie to nie zniechęciło.
Ja bardzo lubiłam to uczucie, kiedy kończyłam pracę i ostatni raz rzucałam okiem na kemping, żeby się upewnić, czy o niczym nie zapomniałam. Wszystko lśniło! Miałam satysfakcję, że to moje dzieło.
Ty naprawdę lubisz porządek!
Dlatego kiedy założyłam firmę sprzątającą, zwykle pracowałam "z polecenia".
Jakie studia skończyłaś?
Zdrowie publiczne na Uniwersytecie Medycznym we Wrocławiu. Studiowałam dziennie, a w weekendy pracowałam w barze szybkiej obsługi. Rodzice dawali mi pieniądze na utrzymanie, ale ja zawsze dorabiałam. Zrobiłam później kursy i pracowałam jako instruktorka fitnessu oraz jako rejestratorka stomatologiczna.
Imałaś się wielu zajęć.
Tak. Ale po urlopie macierzyńskim, kiedy synek poszedł do żłobka, zastanawiałam się, w jakiej branży byłyby elastyczne godziny pracy i zarobki na tyle dobre, że po opłaceniu czesnego to się będzie kalkulować. W tamtym czasie osoby bezrobotne mogły otrzymać dotacje z Unii Europejskiej na założenie pierwszego biznesu.
To były spore sumy. Kilkadziesiąt tysięcy złotych, prawda?
W tamtym czasie maksymalnie 20 tys. Te pieniądze były na wyciągnięcie ręki, ale trzeba się było z nich skrupulatnie rozliczyć. Kupiłam używany samochód i dobrej jakości sprzęt sprzątający: odkurzacz – zwykły i piorący – mopy. Na bieżąco kupowałam też chemię. Zawsze przychodziłam do pracy z własnymi produktami.
Koleżanki, które kończyły z tobą studia, nie mówiły: "Patrycja, po to się uczyłaś, żeby teraz być sprzątaczką?!".
Jedna dość stanowczo próbowała mnie odwieść od tego pomysłu. Mówiła, że ludzie są wstrętni, bezwzględni i nie doceniają pań sprzątających.
Miała rację?
Klienci są bardzo różni.
Z Anią, która była moją stałą klientką, jesteśmy dziś przyjaciółkami od serca. Nie wyobrażamy sobie życia bez siebie! Szczególnie że obie jesteśmy dziś samotnymi mamami. Wiele osób okazywało mi więcej niż szacunek. Przyjaźniliśmy się.
Zdarzali się jednak też Carringtonowie…
Carringtonowie? Jak bajecznie bogaci bohaterowie "Dynastii"?
Tak. (śmiech) Nazywałam tak w duchu osoby, którym to, że przychodziła pani sprzątająca, ewidentnie dobrze robiło.
Podnosiło poczucie własnej wartości?
I to jak! Byłam świadkiem, jak pani właścicielka opowiadała przez telefon koleżance: "Co tydzień przychodzi do mnie pani, która mi sprząta, a ja mam dużo więcej czasu dla siebie".
Inna pani Carrington zapytała mnie, czy wiem, jak się myje kafelki, po czym – nie czekając na reakcję – udzieliła mi instruktażu: tym płynem pryskać, tą szmatką wypolerować. Poczułam się wtedy poniżona.
Jak mieszkają polscy Carringtonowie?
Mają wielkie domy lub mieszkania. Na ogół, kiedy się wchodzi do środka, na pierwszy rzut oka wszystko prezentuje się bardzo ładnie: wnętrza są luksusowo wykończone, a sprzęty bardzo dobrej jakości.
A jednak to w tych domach przeżyłam największe zaskoczenie, ponieważ Carringtonowie nie szanują tego, co mają. Termomiksy były oblepione brudem. Czasem tak starym, że już nic nie dało się z tym zrobić, bo plastik był przebarwiony.
Dla wielu osób liczy się tylko to, co jest w zasięgu wzroku, ale jak otworzyć szufladę, wszystko się wysypuje. A kiedy przesuwałam stół, słyszałam, jak nogi odklejają się od podłogi, bo na przykład wylał się sok i nikomu to nie przeszkadzało.
Ja do sprzątania podchodzę inaczej. Zaglądam we wszystkie zakamarki!
Te wielkie domy i mieszkania sprząta się najtrudniej?
Nie. Najtrudniej sprząta się kawalerki. Im mniejsze mieszkanie, tym trudniej je doprowadzić do idealnej czystości.
Bo małe mieszkania bywają bardzo zagracone?
Otóż to. I dużo czasu zajmuje znalezienie dobrego miejsca na każdą rzecz. Nie sztuką jest powrzucać wszystko byle gdzie do szafek, zamknąć je na siłę i wyjść. Moi klienci powtarzali: "Patrycja, ty nie tylko u nas sprzątasz! Ty nam organizujesz przestrzeń życiową!".
Ale gdybym była mniej skrupulatna, to w mieszkaniu samotnego mężczyzny nie znalazłabym zużytych prezerwatyw.
Gdzie były?
Pod łóżkiem, które odsunęłam. Jeśli odkurzać, to całą przestrzeń, a nie tylko to, co na widoku! Właścicielowi nic nie powiedziałam, ale też nie tłumacząc się, nie przyjęłam od niego kolejnego zlecenia. Na stolikach nocnych regularnie znajdowałam pudełka po prezerwatywach i to jest normalne. Ale tamto?
Tamto to był całkowity brak szacunku wobec ciebie.
Na drugim biegunie były klientki – wśród nich wspomniana Ania – które na dzień dobry mówiły: "Kibelek sama posprzątałam". Mimo że sprzątanie toalety należało przecież do moich obowiązków. Te kobiety zawsze też usuwały śmieci z łazienki. Tampony, podpaski wyrzucały same.
O właśnie! Miejscem newralgicznym w każdym domu, które mówi wszystko o mieszkańcach, jest szafka z koszem na śmieci. Na tej podstawie bez pudła można powiedzieć, czy ktoś jest niechlujem, czy nie.
Mówimy o szafce z koszem na śmieci, która znajduje się najczęściej w kuchni pod zlewem?
Właśnie tej. Tam się potrafią dziać cuda-wianki. Rosną ogrody!
Ludzie nie wyrzucają śmieci?
Nie trafiają, a potem wyrzucają tylko worek. I nie zwracają uwagi na to, co się wala wokół niego.
Notorycznie było tak, że od wejścia czułam smród zepsutego jedzenia. Resztki z obiadów potrafiły zalegać kilka dni. Pierwsze, co robiłam, to sprzątałam tę szafkę. I wietrzyłam.
Dużo wyrzucamy jedzenia?
Dużo. Któregoś razu sprzątam lodówkę i widzę: rozpoczęta jedna szynka, druga szynka, ser żółty w kostce i w plasterkach, niedomknięty biały serek. Część rzeczy już się psuje albo zaraz się popsuje. Właścicielka mieszkania bez mrugnięcia okiem wyrzuca ten zeschnięty biały serek – który można było jeszcze zjeść – do kosza. To był dla mnie taki przykry widok! Nie wyobrażam sobie wyrzucania jedzenia.
Śmieci w ogóle dużo mówią o człowieku. Choćby to, ile butelek po alkoholu potrafi zgromadzić w ciągu tygodnia. Te butelki czekały na mnie ustawione równiutko w rządku.
Łazienka również jest skarbnicą wiedzy! Widziałam łazienki, w których brzydziłabym się wziąć do ręki szczoteczkę do zębów, bo była przyklejona do umywalki resztkami pasty. A wokół znajdowały się resztki włosów, bo mąż się golił.
To było jedno z większych zaskoczeń w mojej pracy: kiedy przychodziłam sprzątać mieszkania samotnych mężczyzn, stereotypowo zakładałam, że będzie tam straszny bałagan. Wcale nie! Kiedy mężczyźni mieszkają sami, jakoś potrafią po sobie posprzątać, ale kiedy są w związku – tracą tę umiejętność.
Zakładają, że zrobi to kobieta, która nie ma takiego zamiaru, więc zapada decyzja: weźmy kogoś do sprzątania?
Tak to musi przebiegać. Mieszkania par były zdecydowanie brudniejsze niż te, w których mieszkali single. Czasem się zastanawiałam: jak oni żyją na co dzień, kiedy nie przychodzę i nie ogarniam tego całego bałaganu?
Jak zaczynał się twój standardowy dzień pracy? W jakim stanie zastawałaś mieszkanie?
Kiedy przychodziłam pierwszy raz – zazwyczaj w bardzo przyzwoitym, ponieważ klienci chcieli się pokazać z dobrej strony. Ale jak już zostawałam na stałe, to regularnie na stole w kuchni czekały na mnie miski z zaschniętą owsianką. Po co ją wstawiać do zmywarki, skoro "pani przyjdzie i posprząta"?
Miałam mieszkanie, gdzie zawsze pierwsze, co musiałam zrobić, to wyciągnąć pranie z suszarki i poukładać ubrania w szafach. Nie mam pojęcia, ile dni to pranie na mnie czekało. Dzień, może dwa? Było totalnie wymięte, ciężko się to składało. Wiedziałam, że jak już przez to przebrnę, to będzie z górki.
Wykonywałaś jeden z tych zawodów, które mają to do siebie – popraw mnie, proszę, jeśli się mylę – że ludzie zupełnie się nie krępują prowadzić przy ich przedstawicielach najbardziej prywatnych rozmów. Tak, jakbyś ich nie słyszała. Nie rozumiała, co mówią.
Zdecydowanie! Czasem, słysząc, jak bardzo pary się kłócą, myślałam o tym, że tu już nie ma czego ratować i jedyne pytanie brzmi, ile jeszcze pociągną. To było dla mnie bardzo krępujące. Przeżywałam takie sytuacje. Dosłownie nie wiedziałam, gdzie się podziać.
Zresztą to nie zawsze były kłótnie. Zdarzyło się, że przez ścianę słyszałam wyraźnie męża i żonę, którzy rozmawiali… o mnie. On mówi tak: "Jak mam wyjść, skoro jest pani sprzątająca?! Musiałem przesunąć spotkanie. Jak pani skończy, to dopiero wyjdę".
A czy tobie zdarzało się bać klientów?
Póki jeszcze miałam partnera, to zdarzało mi się wysyłać mu pinezkę z moją lokalizacją. Na wszelki wypadek. A kiedy wyczuwałam, że coś jest nie tak, szybko się żegnałam.
Nie znosiłam, kiedy mężczyźni proponowali mi alkohol. Co to są za hasła: "Ciężko się napracowałaś, zasłużyłaś, zostaw auto, ja cię potem odwiozę taksówką"?! Nie chcę. Przyszłam tu wyłącznie do pracy.
Nosiłaś przy sobie gaz?
Zawsze.
Zdarzyło ci się nie podjąć pracy?
Nie. Zawsze próbowałam. Ewentualnie nie wracałam.
Do jakich klientów nie wracałaś?
Tych, którzy totalnie nie szanowali mojej pracy: wysprzątałam pokój, szłam dalej, a kiedy wracałam, wszystko znowu było w nieładzie! Ława, którą przed chwilą pucowałam, cała opalcowana!
A klienci idealni – poza tym, że sami sprzątali toaletę i wynosili intymne śmieci – jak się zachowywali?
Panie witały mnie kawą i rozpoczynałyśmy dzień od rozmowy. Był też samotny pan, który zawsze, jak przychodziłam, wychodził, ale zostawiał dla mnie kawę i ciasteczka.
Jest tak, że jak już człowiek zrobi swoje, to wychodzi i ma wolną głowę?
Pod warunkiem, że ktoś nie ma bzika, jak ja. (śmiech) Na początku bolało mnie serce, czy mieszkańcy utrzymają porządek i ład. Jak długo będą się nim cieszyć? Musiałam się nauczyć, że moja odpowiedzialność kończy się, kiedy zamykam za sobą drzwi.
Ile godzin zajmowało ci sprzątanie jednego mieszkania?
Cały dzień roboczy. Do stałych klientów przychodziłam raz w tygodniu. Odprowadzałam syna do żłobka i przychodziłam do pracy na 9, a wychodziłam o 15 lub 15.30.
A ile kosztował twój dzień pracy?
W zależności od wielkości mieszkania oraz stanu, w jakim je zastałam: pomiędzy 150 a 200 zł. To było niedawno. Sprzątanie przestało być moją główną pracą sześć lat temu.
Co oznacza, że miesięcznie zarabiałaś około 4 tys. zł.
Najczęściej zdecydowanie mniej. Niestety, to jest branża, w której nic nie jest pewne. Ktoś rezerwuje termin, ale potem odmawia – i takich sytuacji nie da się uniknąć.
Tylko i wyłącznie sprzątaniem zajmowałam się przez dwa lata. W tym czasie moje prywatne życie dosłownie przewróciło się do góry nogami i bardzo potrzebowałam stałej pracy. Udało mi się zatrudnić na etat.
Gdzie?
W szpitalu. Aktualnie zajmuję się pracą administracyjną, ale przedtem, przez pięć lat, byłam koordynatorką onkologiczną. Jak poszłam na rozmowę kwalifikacyjną i na standardowe pytanie "Czym się pani w ostatnim czasie zajmowała?" odpowiedziałam: "Sprzątałam", zapadła chwila ciszy.
A jednak się udało. Miałam idealne wykształcenie do tej pracy.
Co nie znaczy, że wtedy rzuciłam sprzątanie! Od poniedziałku do piątku zajmowałam się pacjentami chorymi na nowotwory. Umawiałam im terminy badań i zabiegów, planowałam wizyty lekarskie. A w weekendy nadal byłam panią sprzątającą.
A kiedy uznałam, że chyba nie dam rady dłużej pracować siedem dni w tygodniu, to przyznałam sobie wolne niedziele, ale w soboty wciąż sprzątałam. Tyle że już nie mieszkania, lecz biura. Dopiero pandemia, która spowodowała, że wielu pracowników pracuje zdalnie, więc nie trzeba tylu osób do sprzątania biur, sprawiła, że od roku pracuję już tylko pięć dni w tygodniu.
Tylko? Ja jestem pod ogromnym wrażeniem twojej pracowitości!
Naprawdę? Dla mnie to jest normalnie. Pochodzę ze wsi, a tam zawsze trzeba coś zrobić wokół domu. Zrzucić węgiel, przynieść drewno. Jestem nauczona ciężkiej pracy.
Ile masz lat?
34.
Czyli pracujesz połowę życia! Powiedziałaś przed chwilą o sobie "pani sprzątająca". Czy po przemyśleniu sprawy uznajesz, że to jest najlepsza forma?
Chyba tak. Brzmi najlepiej. Ale kluczowe jest, kto i z jaką intencją to mówi. Kiedy ja tak określam kobiety, które sprzątają w moim obecnym miejscu pracy, to przecież nie ma w tym ukrytej drwiny.
Dziś, kiedy ty siedzisz za biurkiem, a do pomieszczenia wchodzą panie sprzątające…
To pod buty nakładam ręczniki papierowe, by nie zabrudzić świeżo umytej podłogi! Nauczyłam tego wszystkich, z którymi pracuję w jednym pokoju. To nic nie kosztuje, a pozwala uszanować tę ciężką pracę.
A czy bierzesz pod uwagę, że w przyszłości wrócisz do sprzątania?
Jasne. Ale chciałabym, żeby to była już tylko praca dorywcza.
Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje >>
Patrycja Dańko. Ukończyła kierunek zdrowie publiczne na Uniwersytecie Medycznym we Wrocławiu i aktualnie pracuje w zawodzie. Przez kilka lat prowadziła jednoosobową działalność gospodarczą, która nazywała się Sprzątam, Bo Lubię i przywracała ład we wrocławskich domach i mieszkaniach. Jest mamą.
Anna Kalita. Absolwentka politologii na Uniwersytecie Wrocławskim. Dziennikarka. W 2016 r. otrzymała honorowe wyróżnienie Festiwalu Sztuki Faktu oraz została nominowana do Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze za wyemitowany w programie TVN "UWAGA!" materiał "Tu nie ma sprawiedliwości", o krzywdzie chorych na alzheimera podopiecznych domu opieki, a w 2019 r. do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej za teksty o handlu noworodkami w PRL, które ukazały się w Weekend.gazeta.pl. Fascynują ją ludzie i ich historie oraz praca, która pozwala jej te historie opowiadać. Kontakt do autorki: anna.kalita@agora.pl.