
Reaktor Maria nie wróci do pracy – donosiły niedawno zaniepokojone media. Pracownicy Narodowego Centrum Badań Jądrowych strajkują, domagają się godziwych pensji.
To nam tak naprawdę pokazuje, jakie są dalsze reperkusje zamknięcia wiele lat temu Żarnowca. Kiedy Polska zamknęła swój program atomowy i zrezygnowała z dokończenia budowy elektrowni atomowej, nie bardzo wiedziano, co zrobić z Narodowym Centrum Badań Jądrowych w Świerku pod Warszawą. Zauważ, że osoby pracujące w Polsce w branży energetycznej zarabiają zwykle ponadprzeciętnie, a naukowcy zajmujący się naszym jednym reaktorem jądrowym musieli zagrozić odejściem z pracy, by powalczyć o podwyżkę.
Tymczasem obecny rząd ogłasza kolejne plany budowy elektrowni atomowych.
Już raz takie – zresztą bardzo sensowne – plany ogłaszano. Było to na przełomie lat 70. i 80. XX wieku, kiedy nie tylko zapadła decyzja o budowie Żarnowca, ale także dziesięciu innych elektrowni, które zaspokajałyby w całości dzisiejsze zapotrzebowanie Polski na energię.
Pół wieku temu robiono dokładnie to, co robione jest ponownie dzisiaj – szuka się dogodnych lokalizacji i najlepszych dostawców technologii. Déjà vu?
Wszystko musimy robić od początku, ponieważ kiedy zrezygnowaliśmy z Żarnowca, zrezygnowaliśmy ze wszystkiego, co się z budową elektrowni atomowej wiąże: z określonej polityki energetycznej, strategii, planów, ale też z rozwoju tej dziedziny nauki czy fachowych kadr.
Trzeba pamiętać, że budowa jednej elektrowni nie ma za bardzo sensu, bo trzeba stworzyć wcześniej ogromną bazę wiedzy i specjalistów. Elektrownia atomowa to nie jest tylko budynek z reaktorem, to bardzo skomplikowany i poddany rygorystycznym wymogom bezpieczeństwa mechanizm, a także przedsięwzięcie o zasięgu międzynarodowym: od dostawy technologii jądrowej do dostawy i utylizacji paliwa radioaktywnego. Jeśli więc zapada decyzja o budowie, plan zakłada zwykle kilka elektrowni.
Wśród propozycji lokalizacji nowych elektrowni nie ma Żarnowca.
Przez jakiś czas brano pod uwagę okolicę dawnej budowy. Mówiąc Żarnowiec, pamiętajmy, że nie chodzi o miejscowość o tej nazwie, ale o teren nad Jeziorem Żarnowieckim. Stąd wywodzi się nazwa elektrowni. Z tej lokalizacji zrezygnowano prawdopodobnie dlatego, że teraz chcemy zbudować większą elektrownię, więc ilość wody w Jeziorze Żarnowieckim jest zbyt mała, by podołać chłodzeniu tak dużego reaktora. Jako ciekawostkę dodam, że w PRL-u wiedziano, że elektrownia podgrzeje wodę w jeziorze, więc planowano tam hodowlę amura, ryby ciepłolubnej.
Pół wieku temu budowę Żarnowca sabotowało lobby górnicze, dzisiaj górnictwo węglowe jest na cenzurowanym. Podobnie zresztą jak wydobycie ropy i gazu. To sprzyja rozwojowi elektrowni atomowych?
Chyba tak. Wydaje się, że coraz więcej osób w Polsce popiera pomysł budowy takich elektrowni. Swoje zrobiła też wojna w Ukrainie i rezygnacja Europy z importu surowców energetycznych z Rosji. Oczywiście czym innym jest poparcie dla idei budowy, a czym innym elektrownia w bezpośrednim sąsiedztwie.
Przecież mieszkańcy sąsiadujący z Żarnowcem popierali budowę elektrowni.
To prawda, ale to poparcie nie wzięło się znikąd. Władze wszystkich szczebli i kierownictwo elektrowni w budowie bardzo dbało o PR. W rozmowach z mieszkańcami kładziono nacisk na korzyści płynące z tak dużej inwestycji, organizowano wycieczki po budowie, inspirowano rozmaite publikacje. Podkreślając zyski podatkowe z tak dużego przedsiębiorstwa, podaje się dzisiaj przykład gminy Kleszczów, która z racji obecności na jej terenie kopalni węgla brunatnego i Elektrowni Bełchatów jest per capita najbogatszą gminą w Polsce.
To bogactwo ma jednak swoją cenę. Wszyscy wiemy, jak straszliwie na środowisko naturalne działają kopalnie i elektrownie węglowe.
W przypadku elektrowni atomowych przeciwnicy podkreślają z kolei problem składowania zużytego paliwa radioaktywnego. Ich zdaniem nie jest to więc energia zielona.
Zarówno ówczesne plany budowy elektrowni atomowych, jak i współczesne nie wywoływały i nie wywołują w Polsce znaczących protestów społecznych.
Wtedy nie było wielkich protestów, bo Żarnowiec zaczęto budować jeszcze przed katastrofą w Czarnobylu. Z kolei dzisiaj ludzie mają chyba większą świadomość i wiedzę w tej materii, bo przecież mnóstwo zachodnich państw posiada elektrownie jądrowe. Polski strach czy raczej wątpliwości są związane nie tyle z samą technologią atomową, ile z jej pochodzeniem. Jeśli jest to nowoczesna technologia z Zachodu, nie ma wielkich obaw. Podejrzliwie patrzyliśmy zawsze na technologię rosyjską.
To właśnie w Rosji powstaje w 1954 roku pierwsza elektrownia atomowa. W latach 60. i 70. XX wieku kolejne europejskie kraje, w tym kraje bloku wschodniego, budują elektrownie atomowe. My się ociągamy. Dlaczego?
Złożyło się na to pewnie kilka powodów: polityka, niechęć lobby węglowego i wspomniana nieufność do radzieckiej technologii, z którą bardzo dokładnie zapoznali się polscy naukowcy. A mieliśmy naprawdę wybitnych specjalistów w tej dziedzinie, żeby choćby wymienić prof. Andrzeja Sołtana, światowej klasy naukowca, zapraszanego nawet przez Amerykanów na testy broni jądrowej na atolu Bikini. Dzisiaj Narodowe Centrum Badań Jądrowych w Świerku nosi jego imię. Profesor bardzo chciał stworzyć sieć elektrowni atomowych w Polsce – pierwszą widział niedaleko Warszawy, nad Zalewem Zegrzyńskim – ale uważał, że poziom radzieckich zabezpieczeń w tej materii jest nadal mizerny. Profesor, a potem cały zespół kierujący budową Żarnowca, zwracał zawsze wielką uwagę na jakość, dlatego fabryki, które chciały współpracować przy budowie elektrowni atomowej, musiały spełniać najwyższe wymogi. W tym sensie to jest także opowieść o modernizacji polskiego przemysłu. Modernizacji, która spowodowała, że nawet po upadku "Żarnowca" nasz przemysł dostarczał podzespoły do wielu miejsc na świecie.
Decyzja o budowie pierwszej polskiej elektrowni atomowej zapada w dziwnych okolicznościach – podejmuje ją w stanie wojennym gen. Wojciech Jaruzelski. O co tu chodzi?
W 1976 roku powstał zespół specjalistów, który miał być w gotowości w razie decyzji o budowie. Kiedy wybuchł stan wojenny, wyglądało na to, że żadna elektrownia atomowa już na pewno nie powstanie, aż tu nagle zapada decyzja: budujemy! Wydaje się, że ona miała związek z tym, że do władzy doszli wojskowi, którzy zawsze przychylniej patrzyli na atom, a z resortów gospodarczych usunięto osoby związane z przemysłem węglowym. Jedno możemy powiedzieć na pewno: wszyscy byli tą decyzją zaskoczeni.
A najbardziej mieszkańcy malowniczej wsi Kartoszyno, którą trzeba było wysiedlić.
Nie przyjęli tego oczywiście z radością, bo nikt nie chce być wysiedlony ze swojego domu, ze swojej ojcowizny, ale trzeba powiedzieć, że to wysiedlenie było przeprowadzone sensownie. Kartoszyno przeniesiono w inne miejsce, a mieszkańcy otrzymali ziemię, domy i całą infrastrukturę, której wcześniej nie mieli. Z racji niebieskiej blachy, jaką pokryto dachy, ich domy nazywano "wioską smerfów". Z drugiej strony było Gniewino – na terenie tej gminy budowano elektrownię – gdzie jeśli chodzi o inwestycje towarzyszące, nie udało się zrobić nic z tego, co obiecano. Mieszkańcy słusznie poczuli się oszukani, a po wstrzymaniu budowy porzuceni.
A co czuli w niedalekim Wejherowie albo Redzie?
Reda dostała od Żarnowca dużo, elektrownia zbudowała niemal pół miejscowości: szkołę, ośrodek zdrowia, nowe osiedle bloków. Wejherowo z kolei nie było już tak entuzjastyczne, bo tam co prawda zbudowano nowe mieszkania, ale dla przyjezdnych pracowników, co od razu wywołało niezadowolenie i poczucie niesprawiedliwości wśród rodowitych mieszkańców. Nie powstał też wyczekiwany drugi tunel pod linią kolejową, który przez kolejne władze jest obiecywany do dziś.
Budowa elektrowni atomowej to, jak wspomniałeś, ogromne logistyczne przedsięwzięcie, bo trzeba zbudować drogi dojazdowe, tory, stacje kolejowe, linie energetyczne, hotele robotnicze, stołówki, szkoły etc. W Żarnowcu powstaje nawet kino Megawat. Wydaje się, że władze Polski Ludowej realizowały to przedsięwzięcie całkiem sensownie.
Rzeczywiście Żarnowiec realizowano z głową, co było spowodowane doborem kompetentnych ludzi. Weźmy Ryszarda Kurylczyka, który był wicedyrektorem Żarnowca, potem jeszcze wojewodą i wiceministrem. Zaczynał po studiach politechnicznych przy budowie elektrowni w Żydowie, gdzie uczył się od starszych inżynierów. Potem przeszedł do Żarnowca, ale jeszcze do elektrowni szczytowo-pompowej, aż w końcu zaproponowano mu stanowisko wicedyrektora budowanej elektrowni atomowej. Było to więc naturalne pięcie się po szczeblach kariery. Dzisiaj, jak wiemy, często tak nie jest. Mało tego, w Żarnowcu tworzono centrum szkoleniowe, by kształcić specjalistów, którzy mieli potem pracować w kolejnych elektrowniach atomowych. Było to więc dobrze przemyślane.
Tak duża inwestycja wymagała wielu osób z zewnątrz: zarówno robotników, jak i osób z wyższym wykształceniem, głównie inżynieryjnym. Czy ci ludzie się zintegrowali z ludnością lokalną?
W Redzie, gdzie się wychowywałem w blokach zbudowanych przez elektrownię, od wielu lat burmistrzem jest Krzysztof Krzemiński, inżynier, który przyjechał do pracy w budowanym Żarnowcu. Myślę, że dzisiaj ta integracja już nastąpiła, choć nie była procesem szybkim i łatwym, szczególnie w latach 90., kiedy panowało duże bezrobocie i pracę dostawali w pierwszej kolejności posiadający wyższe wykształcenie pracownicy upadłej elektrowni. Z drugiej strony słychać dzisiaj, że wiele dobrze prosperujących firm na Kaszubach prowadzą osoby z Żarnowca.
W 1986 roku dochodzi do katastrofy w Czarnobylu. Wiele osób uważa, że to się przyczyniło do pogrzebania Żarnowca. Ty zdajesz się mieć inne zdanie.
Do połowy 1985 przygotowywano teren pod budowę elektrowni i rozbudowywano zaplecze, więc budowa samej elektrowni ruszyła w połowie 1985 i nabrała tempa w 1986 i 1987 roku. Już samo to świadczy o tym, że Czarnobyl zupełnie niczego nie wstrzymał. Włącznie ze stosunkiem społeczeństwa. Widać to było po niewielkiej liczbie osób, które w tych latach protestowały przeciwko budowie Żarnowca.
"Żarnobyl" nie przemawiał do mas społecznych?
Na początku nie bardzo, choć trzeba powiedzieć, że przeciwnicy Żarnowca mieli bardzo dobre hasła i pomysły. W 1989 roku, gdy protestowano w całym kraju, w różnych sprawach, także protesty ekologów, przeciwników budowy elektrowni przybrały na sile. Myślę jednak, że dzisiaj takie protesty sprawdziłyby się znacznie lepiej.
Wraz z końcem lat 80. rozpada się PRL – ustrój i gospodarka. Wtedy też rozpada się marzenie o Żarnowcu, którego budowa łapie zresztą kilkuletnie opóźnienie, bo brakuje pracowników, materiałów i pieniędzy.
Mimo tego kierownictwo Żarnowca wydawało się myśleć, że jakoś to będzie, że może budowa jeszcze bardziej zwolni albo będzie ją trzeba na jakiś czas zawiesić, ale uda się ją na pewno skończyć.
III Rzeczpospolita miała inne zdanie.
Nowe, solidarnościowe władze zupełnie nie wiedziały, co zrobić z Żarnowcem. Zdania były mocno podzielone. Jedni uważali, że trzeba budowę elektrowni kontynuować, inni, że zawiesić, a jeszcze inni, że skończyć, bo nie stać nas na nią. Być może budowa byłaby w taki czy inny sposób kontynuowana, gdyby zamontowano do tego czasu reaktory, ale z racji wspomnianego opóźnienia w momencie decyzji to nie nastąpiło. Pomoc w skończeniu tej inwestycji na bazie zachodnich technologii proponowali i Amerykanie, i Niemcy, i Francuzi, i Belgowie. Jednak nieskutecznie. W końcu w 1990 roku Tadeusz Syryjczyk, ówczesny minister przemysłu, postanowił zakończyć budowę Żarnowca.
I takim sposobem Polska została bez elektrowni atomowej, a polscy podatnicy utopili w Jeziorze Żarnowieckim jakiś miliard ówczesnych dolarów. Czeka nas teraz powtórka historii?
Miejmy nadzieję, że nie.
Piotr Wróblewski. Absolwent Instytutu Kultury Polskiej UW, dziennikarz, od 2015 r. związany z Polska Press. Pisze dla portalu warszawa.naszemiasto.pl, przeprowadza rozmowy dla gazety "Polska. Metropolia Warszawska". Pochodzi z Redy, miasta, które powstało i rozrosło się w dużej mierze dzięki Elektrowni Jądrowej "Żarnowiec".
Mike Urbaniak. Mike Urbaniak. Jest dziennikarzem kulturalnym weekendowego magazynu Gazeta.pl, Wysokich Obcasów i polskiej edycji Vogue. Mieszka na wsi w Puszczy Knyszyńskiej.