Rozmowa
Urszula Dudziak (Kayax / fot. Adam Pluciński)
Urszula Dudziak (Kayax / fot. Adam Pluciński)

Przychodzę do pani po poradnik pozytywnego myślenia.   

Fantastycznie! Jestem przekonana, że naszym zadaniem jest bycie szczęśliwym. Jednak nawyki oraz sposób myślenia sprawiają, że robimy wszystko, żeby przeszkodzić szczęściu do nas dotrzeć. Głównym problemem jest to, że nie mamy poczucia własnej wartości, nie szanujemy siebie ani innych. Szczególnie my, kobiety, cierpimy w związku z tym, jak wychowały nas nasze mamy, które z kolei w taki sam sposób zostały wychowane przez swoje matki.   

Przed naszym spotkaniem myślałam właśnie o stereotypowej matce Polce, która nie widzi ani siebie, ani partnera, tylko dzieci, dla których nieustannie się poświęca, a w efekcie jest rozgoryczona i nieszczęśliwa. Mam przekonanie, że pani szła przez życie wolna od imperatywu powielania tego wzorca.  

Nie do końca. Kiedy po 20 latach małżeństwa zostałam z dwiema córkami sama – mieszkałyśmy wtedy na Manhattanie – to znalazłam się w klasycznym rozkroku: artystka, która ma do wyboru albo scenę, albo dzieci. A jeszcze potem zakochałam się na zabój w Jerzym Kosińskim!    

Kiedy w ubiegłym roku spotkałam się w Nowym Jorku z Kasią, moją starszą córką, powiedziałam jej tak: "Poradziłam sobie w życiu z wieloma rzeczami. Jestem kobietą spełnioną i szczęśliwą. Jednak jedna rzecz mnie piecze do żywego: mam poczucie winy, że jeździłam na koncerty, a wy zostawałyście, co prawda zawsze z opiekunką, ale beze mnie".   

'Naszym zadaniem jest bycie szczęśliwym''Naszym zadaniem jest bycie szczęśliwym' Kayax / fot. Adam Pluciński

Pomijając, że to pani pasja, to przecież musiała pani koncertować, żeby zarobić na siebie i dzieci!  

A jednak przez kilkadziesiąt lat prześladowało mnie poczucie winy. Myślałam, że córki musiały wtedy bardzo cierpieć i że mogło to pozostawić rysy na ich charakterach.  

Co pani usłyszała od córki?   

Kasia powiedziała: "Gdybyś wtedy zrezygnowała z muzyki i miłości, to nie byłabyś kobietą, którą jesteś, a ja nie miałabym z kogo brać przykładu". To był bardzo ważny moment w moim życiu. 

Słuchaj, Aniu, mów mi po imieniu, dobrze?   

To zaszczyt.  

Tak się zdecydowanie lepiej rozmawia. A chcę ci powiedzieć, że kiedy z Urbaniakiem [Michał Urbaniak, pierwszy mąż artystki – przyp. aut.] przeprowadziliśmy się do USA, bardzo się wstydziłam swojego wyglądu.   

To był 1973 rok. Dziś siedzę naprzeciwko przepięknej 80-latki, po której widzę, że się sobie podoba. I chcesz powiedzieć, że 50 lat temu miałaś kompleksy?!  

Byłam przekonana, że jestem brzydką kobietą.   

Zarzucałam sobie też wiele innych rzeczy: a to, że jestem niedouczona, a to, że jestem muzyk "na pięć minut" i zaraz wszystko, co dobre, się skończy.  

Jestem w szoku. Byłam przekonana, że bijące od ciebie optymizm i siła to wrodzone cechy charakteru.  

A skąd! Ja się tak doskonale czuję dopiero teraz!  

A jak się czułaś, kiedy we wspomnianych latach 70. śpiewałaś między innymi w nowojorskiej Carnegie Hall – chyba najbardziej prestiżowej scenie świata?! Ty, dziewczyna urodzona podczas drugiej wojny w Straconce pod Bielsko-Białą, miałaś u stóp cały świat!  

Tak! Po koncertach kompleksy wracały, ale w momencie, kiedy śpiewałam, zawsze czułam się spełniona.

Tęskniłam za tym, by w codziennym życiu czuć się tak jak na scenie. Bardzo się wtedy przejmowałam swoim nieatrakcyjnym wyglądem i miałam masę kompleksów, ale one znikały, kiedy na scenie zamykałam oczy i zaczynałam śpiewać. W ogóle się nie przejmowałam scenicznym wizerunkiem. Miałam w nosie, czy jestem niesamowitą sztuką, na widok której wszyscy mężczyźni na widowni będą mieli ślinotok. Liczyła się tylko muzyka! Moment, kiedy wychodziłam na scenę, był dla mnie święty. Kiedy śpiewałam, byłam czysta jak łza. Zjednoczona z całym światem! I potrafiłam porwać za sobą publiczność. Na scenie byłam i jestem czteroletnim dzieckiem. Każde dziecko jest geniuszem.

Dziecko działa instynktownie, podąża za swoją naturą.  

Nie jest jeszcze oblepione pancerzem stereotypów. Niestety, potem idzie do przedszkola i słyszy: "Siedź cicho!". A potem w szkole: od rówieśników: "Ale ty gruba jesteś!", od nauczycielki: "Ty tumanie", od rodziców: "Z ciebie nic nie będzie". Te wszystkie negatywne komunikaty plus stereotypy, o których mówiłyśmy, przyklejają się szczególnie do kobiet. I je ograniczają. 

Ja porównuję cykl życia do litery U. Z jednej strony na górze mamy szczęśliwą czterolatkę, która z biegiem lat zjeżdża w dół. Bo słucha matki, która mówi: "Ty malarką? A z czego będziesz żyła?". Albo: "Trzymaj się męża, cokolwiek by się działo".    

Dopiero będąc na samym dnie litery U, czyli gdzieś w środku życia, zaczynamy się przyglądać sobie i swojemu życiu. Dlaczego wykonuję zawód, który mnie nie satysfakcjonuje? A ten facet koło mnie? Co on tu w ogóle robi?    

To jest moment, kiedy możemy się urodzić na nowo. Nawiązać kontakt z Ulą albo Anią, które miały cztery lata. I wtedy możemy zacząć się wspinać. Znowu na szczyt. Ja jestem właśnie na tym etapie życia. Jest coraz lepiej. I będzie tylko lepiej!  

'Tak doskonale czuję się dopiero teraz''Tak doskonale czuję się dopiero teraz' Kayax / fot. Adam Pluciński

Jak powiedział Stefan Kisielewski: "Że jesteśmy w dupie, to jasne. Problem w tym, że zaczynamy się w niej urządzać". To urządzanie się bywa kuszące. Bo czujemy się bezpiecznie w tym, co znamy, a do zmiany trzeba dużo sił.  

Ale warto! Dlatego że szkoda życia. Życie mamy jedno.   

Jeszcze jakiś czas temu, kiedy chociażby zapodziałam klucze, mówiłam do siebie: "Ty oślico, ty kretynko!". A dzisiaj mówię: "Uleńko kochana, spokojnie, zaraz znajdziesz".  

Świadomie dokonałam tej zmiany. I tak mi się lepiej żyje.  

Człowiek musi co jakiś czas znaleźć czas tylko dla siebie. Tylko po to, by się poobserwować i wyciągnąć wnioski.   

Czy Twoja fenomenalna przemiana dokonała się w jednym momencie życia?  

To jest proces. Ja cały czas miewam olśnienia.   

A najgłębszy dół to był moment tuż po rozwodzie?   

Tak, to był przełomowy moment. Wtedy się dowiedziałam, kim jestem i na co mnie stać.   

Odbicie się z tego dołka na pewno nie było łatwe. Ponieważ mówiłaś, że miałaś kompleksy, to fakt, że mąż odszedł do młodszej kobiety, mógł cię w nich jeszcze utwierdzić.   

Ależ oczywiście, ponieważ aktorka, do której odszedł Michał, była piękniejsza i młodsza. Oglądałam ją w amerykańskiej telewizji i mówiłam sobie: "Cudna kobieta! Michał ma rację".   

Początek był fatalny! Szczególnie że zostałam sama, bez żadnych pieniędzy. Imałam się różnych prac dorywczych, żeby nas nie wyrzucono z mieszkania.  

Pracowałaś między innymi jako akwizytorka, co mnie, szarej osobie, nie bardzo się mieści w głowie. Jak już artystka staje na szczycie, jakim jest wspomniana Carnegie Hall, to wydawałoby się, że powinna mieć zapewnioną zawodową pozycję i zarobki.  

To są mity. W tym zawodzie tak nie jest.  

Użalałaś się wtedy nad sobą?   

Nie tyle użalałam, ile nie dowierzałam, że taka sytuacja mnie w życiu spotkała. Mówi się, że pieniądze nie dają szczęścia, ale spróbuj ogarnąć codzienne życie bez kasy!   

Byłam wtedy w rozpaczy, ale ja mam bardzo dużą odporność psychiczną. Cierpiałam, ale się nie poddałam. Odważyłam się zadzwonić do mojej niemieckiej menedżerki i powiedzieć: "Gabi, ratuj. Nie wiem, co będzie ze mną, Kasią i Miką". Natychmiast zaczęła mi organizować koncerty z czołowymi zespołami jazzowymi. Na scenie występowali sami Afroamerykanie i ja jedna – biała, przestraszona mysz. (śmiech) To był początek mojego odbijania się z dołka i wspinania na szczyt. 

'Jestem w najpiękniejszym okresie mojego życia! Fizycznie również czuję się rewelacyjnie''Jestem w najpiękniejszym okresie mojego życia! Fizycznie również czuję się rewelacyjnie' Kayax / fot. Adam Pluciński

Zrobiłaś to, co często radzą terapeuci: w kryzysie szukaj pomocy. Ale pojawiła się też wielka miłość. Jerzy Kosiński. W swojej książce "Wyśpiewam wam wszystko" podkreślasz, że łączyła was nie tylko piękna miłość, ale także potężna chemia, a seks uprawialiście już na pierwszej randce. 

A zobacz, że o ile wielka miłość jest przez społeczeństwo doceniana, o tyle seksualność – szczególnie w wychowaniu dziewczynek – jest tłamszona. A już "w pewnym wieku"?! To tylko się trzeba wstydzić, że człowiek ma ochotę na seks! Bzdura! Miłość i cudowny seks nie mają wieku.  

Ja się w Bogusiu [Tłomińskim, obecnym partnerze – przyp. aut.] zakochałam, mając 72 lata. I na początku trzymaliśmy się nieśmiało za ręce i mieliśmy motylki w brzuchu, a on się bał, że mnie czymś urazi. Jak mnie ta jego nieporadność wzruszała!  

Jak się poznaliście?  

Przez moją przyjaciółkę, która mieszka na Podlasiu. Siedziałyśmy, piłyśmy winko i wtedy ona mi pokazała zdjęcia pięknego mężczyzny. "Popatrz, Uluś, to jest kapitan Bogdan" [Tłomiński był kapitanem żeglugi wielkiej – przyp. aut.]. Od razu do niego zadzwoniłam: "Boguś, widziałam twoje zdjęcia! Wyglądasz imponująco, muszę cię zgłębić". (śmiech)

Mąż przyjaciółki od lat przyjaźnił się z Bogusiem i kiedy Boguś miał przerwę w rejsach, to ich odwiedzał.   

Kapitan żeglugi wielkiej! Bardzo romantycznie brzmi.  

O tak! Powiedziałam mu wtedy, też bardzo romantycznie: "Dopłynąłeś do portu przeznaczenia! Jak będziesz w Warszawie, wyciągnę cię na drinka". Zaniemówił! Dwa tygodnie wcześniej był na festiwalu Solidarity of Arts, na którym występowałam z Quincy Jonesem, a ochroniarze nie wpuścili go do mnie, kiedy chciał poprosić o podpis na mojej płycie.

A tu nagle dzwonisz i zapraszasz go na randkę.  

Ale kiedy przyjechał do Warszawy, nie odbierałam od niego telefonu i nie odpisywałam na wiadomości.   

Dlaczego?  

Bo się obawiałam, czy przypadkiem nie zwariowałam. Odbiło mi? Co ja z nim będę robić?   

Dokładnie tak samo zachowują się zakochani licealiści: napisać – nie napisać, spotkać się czy nie, a czy to ma sens?

Dokładnie! No ale Boguś zadzwonił do mojej przyjaciółki i się poskarżył. A ona zaprosiła mnie na weekend – to był październik, piękne babie lato – nie uprzedzając, że Boguś też przyjedzie. Przeprosiłam, że nie odbierałam jego telefonów, i czekałam na reakcję. Mógłby powiedzieć: "Kobieto! Prosisz, żebym przyjechał znad morza do Warszawy, i mnie spuszczasz na drzewo?!". Ale on zamiast tego powiedział: "Wiem, jaka jesteś zajęta".  

Spodobał mi się! A potem okazało się jeszcze, że on – jak ja – gra w tenisa. I w brydża. I kocha się śmiać.   

Bardzo interesujący facet.  

A do tego mądrala! Mnóstwo książek przeczytał. Jak on się wspaniale zna na historii! Głupiego mężczyzny bym nie zniosła.  

'Patrząc na mnie, kobiety widzą, że można zmienić swoje życie''Patrząc na mnie, kobiety widzą, że można zmienić swoje życie' Kayax / fot. Adam Pluciński

Mądrość jest imponująca. A jakie cechy charakteru najbardziej się dla ciebie liczą?  

Inteligencja, mądrość, dobroć, troska. Oczywiście mężczyzna musi kochać muzykę. I ładnie pachnieć – nie mówię o wodzie kolońskiej. Bardzo się dla mnie liczy poczucie humoru! My sobie cały czas robimy z czegoś jaja.

Z Jerzym Kosińskim również bez przerwy się śmialiśmy. Cudne to były czasy. Piszę właśnie książkę o nas. Zabierałam się do tego już kilka razy, ale udawało mi się dojść tylko do pewnego momentu i dalej nie dawałam rady. Ale wydaje mi się, że już teraz dam. Minęło kilkadziesiąt lat [Jerzy Kosiński zmarł śmiercią samobójczą w 1991 roku – przyp. aut.]. Już mnie to nie gnębi.  

Z kolei swojemu byłemu mężowi po latach wybaczyłaś zdradę.  

Jesteśmy dziś jak brat z siostrą. Ale ja już w trakcie rozwodu dbałam o jego interesy. Wykłócałam się z moim prawnikiem, żeby Michał płacił jak najniższe alimenty!  

Jak to najniższe?!  

Dlatego że "on taki biedny, pieniędzy nie ma". (śmiech) Wiesz, ile kobiet tak się zachowuje? Nie chce krzywdzić tych „biednych mężczyzn"? To jest ugór, który trzeba zaorać. Dziś  walczyłabym o jak najwyższe alimenty.  

Jedne kobiety są – jak mawiała moja babcia – "tak dobre, że aż głupie", inne idą w zemstę.  

Jeśli żyłabym zemstą, to wszystkim – i mnie, i Michałowi, i naszym dzieciom – byłoby źle.  

Wymazujemy poczucie krzywdy. Zazdrość, zawiść – to są emocje o kant dupy potłuc. One nikomu do niczego nie są potrzebne. A najmniej mnie.  

Czy mężczyźni, których kochałaś, mają ze sobą coś wspólnego? Czy to oddzielne rozdziały życia?  

Zdecydowanie to drugie. Każdy człowiek jest inny. Każda miłość jest inna. Każda miłość jest pierwsza!  

Z Bogusiem moje życie weszło w inny wymiar. Ta bliskość! Ten cudny seks! Boguś ma najpiękniejsze pośladki, jakie w życiu widziałam. Wcześniej przez długie lata na pierwszym miejscu były pośladki Stinga. Grałam z nim w 1986 roku na Umbria Jazz Festival i pierwsza rzecz, na którą zwróciłam uwagę, to były jego piękne pośladki, kiedy śpiewał, stojąc do mnie tyłem. Bo ja śpiewałam wówczas jak instrument, czyli byłam częścią big-bandu.

Słuchając cię, czuję się jak dorosłe dzieci Franceski, bohaterki "Co się wydarzyło w Madison County" granej przez Meryl Streep. Kiedy po jej śmierci syn i córka czytają pamiętniki, w których ona opisuje niesamowity seks z Robertem – w tej roli Clint Eastwood – wybałuszają oczy. A zatem teraz 40-letnia ja pytam ciebie: w czym leży sekret wspaniałego seksu?  

To jest kombinacja kilku elementów. Trzeba zacząć od zaakceptowania siebie i swojego ciała. Od tego zależy umiejętność przyjęcia rozkoszy. Kolejna rzecz to zrozumienie, że seks nie jest ani brudny, ani grzeszny. Że ta ekstaza nam się należy. Jesteśmy stworzone między innymi do tego, by cieszyć się pięknym przeżyciem seksualnym. A jak jeszcze do tej chemii dodać miłość – to jest komplet szczęścia. Jestem w najpiękniejszym okresie mojego życia! Fizycznie również czuję się rewelacyjnie.   

I wyglądasz rewelacyjnie! Jaki jest tego sekret? Joga? Sport?  

Kupiliśmy sobie z Bogusiem do domu wioślarza – maszynę do ćwiczeń. Ale jak to wygląda? "Boguś, ćwiczyłeś dzisiaj?" "Nie, ale zaraz poćwiczę". "Aha! To tak jak ja". (śmiech) Ale mieszkamy na wsi, więc bardzo dużo spacerujemy z naszymi psami. Wszystko to znajdki: Dżako, Poldek i Tosia. Gdybyś widziała, co Tosia wyprawia z Bogusiem! Skacze mu na piersi, całuje po ustach. A jak tęskni, kiedy on wyjeżdża na studia!  

Co studiuje?  

Ziołolecznictwo i terapie ziołowe. 

Wspaniale!  

On pięknie oszalał. Jak się zapisywał na studia, powiedziałam: "Zaimponowałeś mi kolejną rzeczą". Pilnuję go tylko, żeby się systematycznie uczył, ponieważ ma tendencję do zostawiania spraw na ostatnią chwilę, a to nie jest dobre, dlatego że powoduje stres.

Luciano Pavarotti mawiał: "Nie wolno śpiewać kapitałem! Śpiewać należy odsetkami!".

Tak samo jest z życiem. Jak zaczniesz żyć kapitałem i właśnie na przykład się stresować, to będziesz miała w kapitale ubytki. Zdrowie zniszczysz i potem to już będzie tylko "o Jezus Maria, byle nie umrzeć!". Trzeba się szanować. Być szczęśliwym. Przekazywać ten jasny płomień dalej. I dużo się uśmiechać.   

Uśmiechasz się przez cały czas i ten uśmiech nie jest amerykański, tylko prawdziwy.  

Ludzie krytykują Amerykanów, że ciągle powtarzają "I’m fine" i się uśmiechają w wymuszony sposób. A co w tym złego? Dalajlama powiedział, że nawet jak się uśmiechniesz sztucznie raz, drugi i trzeci, to w końcu się ten uśmiech do ciebie przyklei. Na zawsze. I stanie się naturalny. To jest dobry nawyk! Rozumiesz? A życie się składa z nawyków. Jak wyselekcjonujesz u siebie te złe nawyki i naciśniesz Delete, to się tego pozbędziesz. A w wolne miejsce załadujesz nową aplikację i będziesz żyła już inaczej. Wszystko się da! Wszystko tkwi w głowie!  

Powiedz na koniec, czy kiedy dziś grasz koncert – a koncertujesz w całej Polsce – to tak samo jak 50 lat temu masz poczucie jedności z kosmosem?  

Absolutnie tak! Koncerty to jedno, ale ja u siebie na Podlasiu mam poddasze, gdzie są moje instrumenty, slajdy, zdjęcia, pamiętniki. Czuję się tam jak w raju! Wyobraź sobie, któregoś dnia otwieram szufladę, a tam teksty Osieckiej! Do których nikt nigdy nie napisał muzyki. Już ją napisałam.  

Wydasz płytę z tekstami Osieckiej?!  

Nie mam wyjścia. Muszę ją wydać!   

Bardzo Ci dziękuję za to spotkanie. Twój poradnik pozytywnego myślenia jest tym bardziej wartościowy, że stworzyłaś go Ty – kobieta, która doznała porzucenia, przeszła chorobę nowotworową i uzależnienie córki Miki. Byłaś w sytuacjach, w których człowiek mówi sobie: "Koniec świata".  

Dlatego właśnie mam pewność, że mogę pomóc wielu osobom. Patrząc na mnie, kobiety widzą, że można zmienić swoje życie. Że można się podnieść z najbardziej traumatycznych doświadczeń, stanąć z uniesioną głową i powiedzieć: "To ja! Poradziłam sobie! Jestem! I jestem szczęśliwa!".   

Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje >>

Urszula Dudziak. Artystka urodzona w 1943 r. w Straconce koło Bielska-Białej. Wokalistka jazzowa. Kompozytorka. "Śpiewaczka Roku" 1976 według "Los Angeles Timesa". Odznaczona m.in. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski oraz Medalem "Zasłużony Kulturze Gloria Artis". Otrzymała nagrodę UNESCO – Artysta dla Pokoju. Z partnerem życiowym Bogdanem Tłomińskim, emerytowanym kapitanem żeglugi wielkiej, mieszka w domu na Podlasiu. Ma dwie dorosłe córki: Katarzynę, mieszkającą w USA humanistkę, oraz Mikę, która również jest artystką.   

Anna Kalita. Absolwentka politologii na Uniwersytecie Wrocławskim. Dziennikarka. Otrzymała honorowe wyróżnienie Festiwalu Sztuki Faktu oraz została nominowana do Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze za wyemitowany w programie TVN "UWAGA!" materiał "Tu nie ma sprawiedliwości", o krzywdzie chorych na alzheimera podopiecznych domu opieki, a w 2019 r. do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej za teksty o handlu noworodkami w PRL, które ukazały się w Weekend.gazeta.pl. Fascynują ją ludzie i ich historie oraz praca, która pozwala jej te historie opowiadać. Kontakt do autorki: anna.kalita@agora.pl.