Rozmowa
Kandydatki na konkurs piękności Miss Europy 1934 (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)
Kandydatki na konkurs piękności Miss Europy 1934 (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Już pierwszy znany nam konkurs piękności, w którym wystąpiły Hera, Atena i Afrodyta, wywołał skandal, a nawet doprowadził do wojny – wojny trojańskiej. Niczego się nie nauczyliśmy? 

Nauczyliśmy się żyć z kolejnymi skandalami, które od zawsze są niejako integralną częścią konkursów piękności. Problem polega na tym, że mamy różne gusta i definicje piękna, więc siłą rzeczy i oceny mamy różne, co prowadzi nieraz do kwestionowania poszczególnych wyborów. Nie mówiąc już nawet o rozmaitych zakulisowych działaniach, powiązaniach i prywatnych relacjach, które zawsze towarzyszyły wyborom najpiękniejszej, a w czasach nam współczesnych także najpiękniejszego.  

Nie inaczej było w międzywojniu. Kiedy wybory Miss Europy wygrała nie Polka, tylko Węgierka, natychmiast zaczęto mówić, że tytuł zdobyła dlatego, że jest kuzynką organizatora. A gdy w 1924 roku zorganizowany przez magazyn „Pani" konkurs piękności wygrała Halina Dunin-Łabędzka, szybko podniosły się głosy, że jej kandydaturę zgłosił jeden z jurorów.  

Zacząłem od greckiej mitologii, tymczasem pierwszy międzynarodowy konkurs piękności w formule jurorskiej to tak naprawdę koniec XIX wieku. 

Rozmaite konkursy piękności odbywały się oczywiście wcześniej, ale pierwszy międzynarodowy konkurs z prawdziwego zdarzenia odbył się w 1888 roku w belgijskim Spa. Nazwano go Wystawą Piękności Kobiecej, co mówi dużo o ówczesnym podejściu do kobiet traktowanych jako tzw. okaz wystawienniczy. 

W Polsce pisano o "inwentarzu okazowym". 

Dzisiaj ten język jest ewidentnie nie do zaakceptowania i kojarzy się raczej z wystawą psów czy gołębi, ale oddaje stosunek do kobiet w tamtych czasach, kiedy dopiero rodziły się ruchy emancypacyjne. Ale te konkursy wzbudzały też kontrowersje wśród mężczyzn. Jedną z kobiet chcących wystartować w konkursie piękności mąż zamknął na klucz w domu. Inną, akurat Polkę, rodzice wyciągnęli siłą z pociągu, żeby nie szła na zgubę. Nie odbywało się więc to wszystko bez oporu. 

Wybory najpiękniejszej uznawano za wątpliwe moralnie? 

W jakiejś części na pewno tak, ale co ciekawe, te argumenty podnoszono już bardziej w dwudziestoleciu międzywojennym. Wcześniej uważano, że takie wybory są zwyczajnie niepotrzebne, organizowane ku uciesze gawiedzi, a poza tym upokarzające dla kobiet. Rodzice nie puszczali na nie córek, bojąc się, że zechcą zostać aktorkami czy tancerkami lub po prostu niezależnymi kobietami zamiast matkami, żonami i paniami domu. Ale same kobiety zgłaszały się do tych konkursów bardzo chętnie. W Polsce w 1930 roku do konkursu Miss Polonia zgłosiło się grubo ponad cztery tysiące kobiet. 

Fotografia grupowa jury i uczestniczek konkursu Miss Polonia w 1930 r. Widoczni m.in.: członek jury malarz Tadeusz Pruszkowski, czlonek jury malarz Władysław Skoczylas, członek jury pisarka Zofia Nałkowska, uczestniczka konkursu Zofia Batycka (stoi 9. z prawej), Larysa Winkowska (stoi 1. z lewej) (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Międzywojnie to czas, kiedy idea wyborów miss zadomawia się w Polsce, ale w sposób dość specyficzny. 

Wręcz paradoksalny, bo z jednej strony mamy nieustannie otoczkę świata wątpliwego moralnie i uprzedmiotawiającego kobiety, a z drugiej strony widać wyraźnie znaczący element emancypacyjny, między innymi za sprawą spiritus movens konkursu Miss Polonia Jadwigi Migowej – feministki i emancypantki. Jurorami konkursów byli owszem, głównie mężczyźni, ale jacy. Tacy jak Tadeusz Boy-Żeleński, a znamy przecież jego poglądy w kwestii praw kobiet. Choć może wszystko to jest fałszywym tropem i tak naprawdę chodziło po prostu o to, by mężczyźni z warszawskiej elity mogli nacieszyć oko. Trudno dzisiaj rozsądzić, ale warto przy okazji dodać, że w 1930 roku przewodniczącą jury Miss Polonia była Zofia Nałkowska.  

A co możemy powiedzieć o zgłaszających się i wygrywających kobietach?  

Reprezentowały wszystkie grupy społeczne. Były ze wsi i z miast, Polki i Żydówki, robotnice i panny z bogatych, wpływowych domów – w jednym z konkursów startowała nawet Hanna Daszyńska, córka marszałka Sejmu Ignacego Daszyńskiego. Wiele z tych kobiet łączyło to, że były na swój sposób niezależne. Chciały robić samodzielne kariery, zarabiać na siebie i decydować o sobie. W 1925 roku powstał nawet konkurs Królowa Pracy, Urody i Cnoty, do którego dopuszczono tylko kandydatki z własną pracą zarabiające na życie. Zwyciężyła Janina Tuszyńska, ekspedientka w jednej z warszawskich cukierni.  

To, że często wybierano kobiety nie tylko piękne, ale i inteligentne, widzimy także później. Władysława Kostakówna, Miss Polonia 1929, została podczas wojny działaczką francusko-polskiego ruchu oporu, za co odznaczono ją między innymi Legią Honorową. Zofia Batycka, Miss Polonia 1930, mieszkała po wojnie w Stanach Zjednoczonych, gdzie prowadziła jednoosobową działalność na rzecz sprawy polskiej. To były naprawdę nietuzinkowe kobiety. 

Które, wydaje się, wiedziały doskonale, po co im te konkursy piękności. 

Traktowały je jako trampolinę do dalszej kariery, szczególnie te, które wiązały ją z ówczesnym show-biznesem. Nie tylko dlatego, że wśród jurorów byli wielcy ludzie kina czy teatru, od Leona Schillera do Aleksandra Zelwerowicza, ale także dlatego, że wybory miss wzbudzały ogromne zainteresowanie medialne, przede wszystkim prasy.  

Niektóre konkursy tworzono głównie po to, by "pozyskać" piękne kobiety do filmu. Tak było z konkursem na Europejską Piękność Filmową czy plebiscytem magazynu "Kino". Części startujących zresztą się udało i zagrały nawet w zagranicznych filmach, choć raczej role drugo- i trzecioplanowe. Były w końcu i takie piękności jak wspomniana Kostakówna, które wykorzystywały swoją popularność w działalności dobroczynnej. Władysława Kostakówna była bardzo zaangażowana w pomoc zwierzętom i hojnie wspierała, będąc po wojnie na emigracji, schroniska w Polsce. 

Zofia Batycka, aktorka - fotografia portretowa (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Ile było w życiorysach miss kreacji? I czy trudno było w ich przypadku oddzielić prawdę od fantazji? Bo to, że w prasowych wywiadach nieraz fantazjowały, wiemy na pewno. 

Fantazjowały, to prawda, najczęściej o propozycjach ról, które rzekomo dostawały lub na temat swojego wieku, dlatego pracując nad książką, stosowałem metodę, że tak powiem, hybrydową. Z jednej strony oddaję głos samym zainteresowanym, zwykle za pośrednictwem międzywojennej prasy, a z drugiej staram się zawsze najdokładniej sprawdzać fakty w rozmaitych archiwach, gdzie nieraz są świadectwa szkolne, urzędowe życiorysy czy akty chrztu, za pomocą których najłatwiej zrewidować datę urodzenia. Czasami to jest oczywiście bardzo trudne, bo druga wojna światowa zrobiła swoje. 

Ważne było też dla mnie zebranie informacji o późniejszym życiu moich bohaterek, bo w przeważającej liczbie przypadków żyły one bardzo długo i nic albo prawie nic o tym dalszym życiu nie wiemy. W taki sposób, rozmawiając z ludźmi, dowiedziałem się na przykład, że Zofia Batycka, będąc już starszą panią, zamknęła się w domu, kontaktując się ze światem wyłącznie przez szparę w drzwiach. Chyba nie chciała, żeby ją widziano. 

Chciała być zapamiętana jako piękna i młoda? 

Wpatrywała się tylko ponoć w swój młodzieńczy portret, a kiedy w 1985 roku prezydent Ronald Reagan zaprosił ją do Białego Domu, odmówiła, bo nie miała zrobionych zębów. To jest bardzo ciekawy wątek opowieści o dawnych miss – o przemijającym pięknie i o radzeniu lub nieradzeniu sobie ze starością. To jest też opowieść o samotności i zapomnieniu, ale i nieraz o dobrej formie, przesadnym wręcz dbaniu o siebie: ćwiczeniach, diecie i kosmetykach. Z tytułem Miss Polonia jest bowiem tak, że zostaje z kobietą na całe życie. Widać to na przykładzie Anety Kręglickiej, nie tylko Miss Polonia 1989, ale do tego jeszcze Miss World. To zobowiązanie niejako na zawsze. 

Niemal wszystkie bohaterki twojej książki musiały się zmierzyć z drugą wojną światową i komunistyczną Polską, która nastała po niej i wywróciła ich życia do góry nogami. 

Były takie miss, o czym już mówiliśmy, które działały w ruchu oporu, ale były też takie, które oskarżano o kolaborację z Niemcami. Jeszcze inny los spotkał Żydówki, które zostały skazane na zagładę. Warto tu wspomnieć o konkursie Miss Judea, który polskie środowiska żydowskie zorganizowały w 1929 roku. Wygrała go Zofia Ołdakówna, syjonistka, która pomagała prowadzić ojcu tartak i zdążyła się nawet znaleźć na okładce magazynu wyemancypowanych Żydówek "Ewa". Jej akurat udało się przeżyć wojnę, lecz w przypadku większości uczestniczek możemy się domyślać, co je spotkało...  

Uczestniczki konkursu Miss Judei, Warszawa, 1929 r. Widoczne m.in. laureatki: miss Zofia Oldakówna (x), wicemiss Maria Łobozowska (1) i wicemiss Liza Harkanz (2) (fot. Materiały prasowe)

Po wojnie wiele miss osiadło za granicą, wiedząc, że komunistyczna Polska nie będzie im miała wiele do zaoferowania, i albo poświęciły się swoim karierom, albo – co już wiemy – działały na rzecz wolnej Polski. Natomiast te, które zostały w Polsce, były niejednokrotnie inwigilowane przez służby bezpieczeństwa, jak choćby Sława Wendowa, już jako wdowa po pułkowniku Zygmuncie Wendzie.  

Demokratyczne wybory Miss Polonia były tylko dwa razy – w 1929 i 1930 – a potem wszystko odbywało się metodą szacher-macher. Dlaczego? 

Początkowo rzeczywiście wszystko było w miarę transparentne. Kandydatki się zgłaszały, gazety ogłaszały plebiscyt, ludzie wybierali finalistki, a potem jury miss. Zwyciężczyni cieszyła się wielką popularnością, udzielała wywiadów, była wszędzie zapraszana, dostawała rozmaite propozycje reklamowe i co ważne, jechała do Paryża na wybory Miss Europy – Kostakówna i Batycka były wicemiss Europy.  

W 1931 roku już nie było demokratycznych wyborów, bo doszło do rozmaitych napięć między dziennikarzami polskimi i francuskimi oraz oskarżeń o manipulację z wątkiem antysemickim. Głównym organizatorem wyborów Miss Europy był Maurice de Waleffe, ponoć z pochodzenia Żyd, co nie podobało się polskiej prasie narodowej, która sugerowała nawet, że całe te wybory to tak naprawdę nic innego jak handel kobietami. Skończyło się na tym, że od 1932 roku Miss Polonia wybierano zakulisowo, na podstawie fotografii wysyłanych bezpośrednio do Paryża. Tak wybrano poznaniankę Zofię Dobrowolską czy Sławę Kowalską, co natychmiast wywołało skandal, bo uznano, że urodą to ona raczej nie grzeszy.  

Skoro o prasie mowa, to trzeba powiedzieć, że wartością dodaną wyborów Miss Polonia była z pewnością gorąca debata o roli kobiet w społeczeństwie. 

To było rzeczywiście bardzo ciekawe. Dyskutowano nie tylko nad zmieniającym się kanonem piękna, ale także o tym, co kobietom wypada, a co nie. Dyskutowali i mężczyźni, i kobiety. Pole do popisu miały też oczywiście magazyny satyryczne, które nie oszczędzały nikogo, a już na pewno nie oszczędzały miss. 

W latach 30. XX wieku entuzjazm dla konkursu Miss Polonia zanika. Tylko za sprawą antysemickiego zatargu z panem de Waleffe? 

Nie. Wpływ na to miało także to, że zaczęto organizować mnóstwo innych konkursów piękności – wybierano miss hoteli, miss kasyn, miss miast i miasteczek, "miss Płyćwia", jak pisał Kornel Makuszyński. Poza tym rozkręcono bale mody, gdzie wybierano królową i króla, a magazyn "Kino" rozpoczął niezwykle popularny cykl "Czy jesteśmy fotogeniczni?". Mówiąc krótko, idea się zdewaluowała. 

Miss Polonia 1929 Władysława Kostakówna z mężem (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

W tym cyklu "Kina" pojawili się również mężczyźni, co było nowością, bo próba zorganizowania wyborów Mister Polonia w międzywojniu się nie udała. 

Nie udała się, bo po pierwsze, konkurs piękności dla mężczyzn dość powszechnie uznano za coś zupełnie niemęskiego, niemal uwłaczającego mężczyźnie. Płeć piękna to wiadomo, kobiety, a mężczyźni nie są od przesadnego dbania o urodę. A po drugie, ten konkurs kojarzono – nie bez powodu – z mężczyznami homoseksualnymi, więc swoje odegrała także homofobia. 

Sytuację zmienił dopiero wspomniany cykl „Kina", bo tam już mężczyźni, którzy marzyli o karierze filmowej, wysyłali swoje zdjęcia i nawet niektórym udało się zaistnieć, na przykład Zbigniewowi Rakowieckiemu czy Jerzemu Pichelskiemu. Udało się również niejednej kobiecie, między innymi Lidii Wysockiej czy Elżbiecie „Luli" Kryńskiej, która jest na okładce książki. 

Po wojnie wybory Miss Polonia zorganizowano tylko dwa razy w latach 50., a potem powróciły już na stałe w roku 1983, dobijamy więc powoli do jubileuszu stulecia. Czas na poznanie tej historii? 

W Polsce ukazało się kilka książek o Miss Polonia, ale żadna z nich nie zajęła się gruntownie okresem przedwojennym, sprowadzając go głównie do kilku anegdotek, jak ta o Władysławie Kostakównie, której biurko w Miejskiej Kasie Oszczędnościowej w Warszawie, gdzie pracowała, przeniesiono z pierwszego piętra na parter, by przechodnie mogli przez okna podziwiać jej urodę. A ja chciałem napisać o Władysławie Kostakównie, która podczas wojny wezwana przez Niemców na przesłuchanie zjadła na korytarzu wszystkie kartki z notatnika, bojąc się, że mogą pomóc w identyfikacji działaczy ruchu oporu. 

Książka "Piękne skandalistki. Przedwojenne Miss Polonia" do kupienia w Publio >>>

Marek Teler. Ur. 1996. Dziennikarz, popularyzator historii, bloger. Absolwent Wydziału Dziennikarstwa, Informacji i Bibliologii Uniwersytetu Warszawskiego. Autor książek „Kobiety króla Kazimierza III Wielkiego", „Zapomniani artyści II Rzeczypospolitej", „Zagadka Iny Benity. AK-torzy kontra kolaboranci" (Nagroda Klio III stopnia w kategorii varsaviana), „Upadły amant. Historia Igo Syma" oraz „Amanci II Rzeczypospolitej". Publikował na łamach magazynów „Focus Historia" i „Skarpa Warszawska" oraz w portalu historycznym Histmag.org. Interesuje się m.in. historią kobiet, genealogią oraz artystami II Rzeczypospolitej. 

Mike Urbaniak. Jest dziennikarzem kulturalnym weekendowego magazynu Gazeta.pl, Wysokich Obcasów i polskiej edycji Vogue, gdzie prowadzi także swój queerowy podcast Open Mike. Mieszka na wsi w Puszczy Knyszyńskiej.