
„Panie, panowie i ty, Mario Rodziewiczówno!" Cóż to za powitanie?
Chyba w swoim założeniu złośliwe. Przytaczał je Antoni Słonimski, opowiadając, że w ten sposób przywitano pisarkę na jednej z uroczystości.
Nazywano ją rozmaicie – „starym Litwinem" albo „żubrem w spódnicy" – ale to wyjęcie jej z binarnego podziału płciowego podczas rzeczonego powitania wydaje mi się dzisiaj szczególnie interesujące. Osobom niebinarnym mogłoby się spodobać.
Masz rację – gdyby dzisiaj użyto tego przywitania, osoba je wygłaszająca zostałaby uznana za postępową, doceniono by jej inkluzywność. Jednak blisko sto lat temu tak oczywiście nie było. Często wyśmiewano odmienność Marii Rodziewicz, kręcąc się zwykle wokół jej domniemanej homoseksualności, sugerowanej dwupłciowości i wizualnej ekspresji.
Wszystko to, mam wrażenie, nie przekraczało jednak granicy, za którą jest już tylko czysty hejt. Żarty owszem były, złośliwości też, ale był też wielki szacunek i uwielbienie, szczególnie po konserwatywnej stronie sceny politycznej. Wydaje się, że dzisiaj taka osoba jak Rodziewiczówna byłaby przez kościelną prawicę stanowczo odrzucona.
Jest to rzeczywiście ciekawe, ale przede wszystkim pokazuje, jak ona była ważna, jak wiele znaczyła w polskim życiu społeczno-kulturalnym, co dawało jej niejako immunitet. Dla konserwatystów Rodziewiczówna była przede wszystkim ziemianką, gorliwą katoliczką i patriotką, a to, że się niestandardowo nosiła czy żyła inaczej od większości kobiet, było drugorzędne. Poza tym jej noszenie się „po męsku" można było łatwo przerobić na swoją modłę. Nosi się tak, bo zarządza wielkim majątkiem, ciężko pracuje, aktywnie działa. Mówiąc krótko – „nosi spodnie", bo musi.
Czy to właśnie ta inność zaciekawiła cię najbardziej w Marii Rodziewiczównie? Dlaczego postanowiłaś napisać jej biografię?
Znałam oczywiście słynne „Homobiografie" Krzysztofa Tomasika, gdzie Rodziewicz przedstawiona jest jako lesbijka w typie butch, czyli „męska", i to mnie interesowało, ale nie tylko to. Równie interesująca jest jej niezwykła popularność pisarska, trudna do wyobrażenia dla współczesnych pisarzy. Rodziewiczówna miała gigantyczne zasięgi, a i dzisiaj wciąż ma swoich fanów. Jej książki, jeśli chodzi o czytelniczą popularność, plasowały ją przez długie lata tuż za Henrykiem Sienkiewiczem. Nie mniej interesująca jest jej działalność patriotyczna – i pod zaborami, i podczas pierwszej wojny, i w międzywojniu. Maria Rodziewicz jest po prostu kobietą fascynującą pod każdym względem i niedającą się wpasować w żaden szablon.
Jakieś niespodzianki po drodze?
Niezliczone, bo Rodziewiczówna jest naprawdę z innej galaktyki. Nie tylko – że tak powiem – sama z siebie, ale także ze względu na to, co się wokół niej dzieje, bo przez jej życie przetacza się wielka historia: wojny, rewolucje, powstania, ideologie, zmiany granic i ustrojów, napięcia narodowościowe, etniczne i religijne, zmiany stosunków społecznych, zmiany obyczajowe. Maria Rodziewicz, chcąc nie chcąc, jest częścią tych wydarzeń.
Inność Rodziewiczówny nieustannie pozostaje w strefie półcienia, bo tak naprawdę trudno ją jednoznacznie zdefiniować. W queerowym świecie dość długo funkcjonowała jako lesbijka, ale dzisiaj mówi się o niej coraz częściej jako o osobie transpłciowej lub niebinarnej. Ciągle jednak bez pewności.
Wszystkie te określenia w jej przypadku są bardzo problematyczne, bo nie mamy dowodów – raczej domysły, tropy i interpretacje. Przecież to ona musiałaby nam powiedzieć, kim się czuła. Dlatego sama w książce najchętniej piszę o jej nieheteronormatywności i o tym, że jest queer, bo to są najszersze kategorie i wiemy, że Rodziewicz się w nich mieści. Dzisiaj intuicja mi podpowiada, że może ona byłaby skłonna identyfikować się jako osoba niebinarna, niezwiązana z żadną płcią, bo w sposób widoczny obie w sobie łączyła. Nakładała spódnicę, ale powyżej pasa nosiła się „po męsku" – to jest ślad, którym wędruję. Może fałszywy, a może prawdziwy. Niczego tu nie wiemy na pewno.
Modliłaś się podczas pracy nad książką, żeby znaleźć jakiś dowód, zapisek, choć pół zdania potwierdzającego ostatecznie twoje przypuszczenia?
Oczywiście! Setki godzin siedziałam nad jej listami, czytałam i przepisywałam je skrupulatnie. Zresztą dzięki temu odkryłam, że ona nie podpisywała się Rodziewiczówna, jak jest powszechnie znana, tylko Rodziewicz.
A nawet MarRodz.
Co znów, jak się temu bliżej przyjrzeć i zastanowić, jest bardzo niebinarne. Podobnie jak Maro – jej pierwsza literacka tożsamość. Niestety, nie mamy wielu osobistych zapisków Rodziewiczówny, nie mamy dziennika, który mógłby nam dużo powiedzieć. Nie mamy listów do najważniejszych kobiet jej życia – Heleny Weychert i Jadwigi Skirmuntt. Z pewnością byłyby one bardzo dyskretne, ale nawet ze zdań spowitych woalami jesteśmy w stanie niejedno wyczytać.
Czy ta dyskrecja brała się stąd, że dotyczyła kobiet żyjących w takich, a nie innych czasach? W czasach, w których dwie kobiety mogły sobie spokojnie razem żyć, pod warunkiem że nie wzbudzały podejrzeń, że to wspólne życie to coś więcej?
Coś może być na rzeczy. Na przełomie XIX i XX wieku wiele kobiet żyło wspólnie, co nie oznaczało koniecznie, że były w związku romantycznym. Kobiety zamieszkiwały razem, by obniżyć koszty życia, łączyć niewielkie budżety, dawać sobie wzajemnie wsparcie i ochronę, wspólnie pracować czy dopełniać się intelektualnie. Jeśli nie wzbudzały podejrzeń o coś więcej, mogły spokojnie żyć długie lata. Kłopoty zaczynały się, kiedy nieheteronormatywność wychodziła na jaw, co wiemy na przykładzie dr Zofii Sadowskiej.
Z kolei na przykładzie Rodziewiczówny wiemy, że konfundować może sam wygląd. Kiedy się ogląda jej zdjęcia, oko – czy chce, czy nie – widzi od razu mężczyznę.
„Ma wygląd tęgiego mężczyzny średniego wzrostu" – pisała o niej prasa katolicka w latach 30., zresztą przez całe jej życie wysłannicy gazet – i nie tylko oni – zwracali uwagę na to, że nosi się „po męsku". Ta jej „męskość" mocno kłuła ludzi w oczy, a ja wsadzam ją ciągle w cudzysłów, bo dzisiaj kategorie „kobiecości" i „męskości" się rozmywają, a w społeczności queerowej są wręcz traktowane z niechęcią.
Fizyczna metamorfoza Rodziewicz dokonuje się w bardzo konkretnym momencie życia – ma wtedy około 20 lat i dziedziczy wielki rodzinny majątek w Hruszowie na Polesiu, co wiąże się z tym, że musi wejść w rolę uważaną wówczas za męską, czyli zacząć zarządzać majątkiem. Długo się w związku z tym zastanawiałam, czy Rodziewicz zaczęła się nosić „po męsku", bo tak podpowiadała jej tożsamość płciowa, czy też był to raczej kulturowy kostium, w którym łatwiej było kierować sprawami kresowego majątku o powierzchni tysiąca pięciuset hektarów. Pamiętajmy, że mówimy tu o czasach, w których generalnie rządzą ci, którzy noszą spodnie.
Ciekawa interpretacja, aczkolwiek mam poczucie, że w przypadku Rodziewiczówny metamorfoza była zbyt „radykalna", by tłumaczyć ją tylko pragmatycznym wejściem w spodnie.
Nie tłumaczę jej tylko tym, ale uczciwe wydaje mi się postawienie pytania, czy to nie miało decydującego znaczenia. Skłaniam się ku odpowiedzi, że zadziałała tu suma czynników związanych z orientacją seksualną, tożsamością płciową i rolą, w jaką Maria musiała wejść. Być może się mylę, kto wie, ale już sama dyskusja o tym jest niezwykle interesująca, co po raz kolejny pokazuje, jak niezwykle skomplikowaną osobą była Rodziewicz. W niej i wokół niej działo się tyle, że bardzo trudno to dzisiaj rozwikłać, choć warto nieustannie próbować. I nie mam tu tylko na myśli kwestii queerowych, ale wiele innych, jak jej zaangażowanie w życie ziemiańskie, w kolonizację Kresów, jej polskość i katolickość, i przy tym bardzo intrygującą duchowość, jej stosunek do innych klas społecznych i grup etnicznych czy w końcu do literatury.
Rodziewiczówna rodzi się w roku 1863 na Polesiu, gdzie ma, co już ustaliliśmy, duży majątek i gdzie granice mają to do siebie, że lubią często się zmieniać. Zaczynamy więc pod rosyjskim zaborem. Potem przechodzimy przez wojnę rosyjsko-japońską, rewolucję robotniczą 1905 roku, pierwszą wojnę światową (Polesie przejmują Niemcy), międzywojnie (Polesie przejmują Polacy) i drugą wojnę (Polesie przejmują najpierw bolszewicy, potem naziści i znów bolszewicy). Do tego trzeba dodać rosnące napięcia z żywiołami litewskim, białoruskim i najsilniejszym – ukraińskim, niezwykle licznych tam Żydów i całą mozaikę religijną. Rodziewiczówna ma te swoje hektary w bardzo niefortunnym miejscu.
To prawda, Polesie w tym czasie, choć porywające bez wątpienia przyrodniczo i kulturowo, jest miejscem wyjątkowo niefortunnym, bo zderzają się tam interesy bardzo wielu grup, co z kolei jest atrakcyjne z biograficznego punktu widzenia, przynajmniej, kiedy się tę biografię pisze. Atrakcyjne, lecz na ogół trudne, gdy przyjrzy się bliżej kwestiom klasowym, kolonialnym czy antysemityzmowi, od którego Rodziewiczówna nie była wolna.
Zanim o antysemityzmie, chciałbym zostać jeszcze chwilę przy tych ciągle zmieniających się granicach i związanych z tym konfliktach, bo Rodziewiczówna idzie przez to wszystko niczym żelazna dama. Wydaje się niezniszczalna.
Widać tę siłę, kiedy czyta się jej reportaż z lata 1915 – na front wschodni nacierają wojska Niemiec i Austro-Węgier, Rosjanie ciągną ludność na wschód, w głąb kraju, wszędzie przemoc i pożoga, a ona siedzi w swoim dworze, na linii ognia, i nie ma zamiaru się nigdzie ruszać. W czasie wojny polsko-bolszewickiej już tyle odwagi nie ma, ale przegrywa ostatecznie dopiero z drugą wojną, która wypędzi ją z Kresów, chociaż Rodziewicz, starsza już pani, uważała irracjonalnie, że na nie jeszcze wróci. Jej hart ducha, osobowość, energia naprawdę robią wrażenie, nawet dzisiaj. Była rzeczywiście żelazną damą Polesia.
Oprócz tego wszystkiego, o czym już powiedzieliśmy, Rodziewiczówna ma równoległe życie literackie. Nie mniej intensywne i nie mniej interesujące. Naród kocha czytać jej książki.
Tak jest właściwie od jej debiutu. Maria Rodziewiczówna jest bardzo poczytna i pisze jedną powieść za drugą, co nieraz nie podoba się krytyce, kręcącej na twórczość pisarki nosem. I robi to równolegle z zarządzaniem ogromnym majątkiem. Nim zajmuje się w dzień, a pisaniem w nocy, i to tylko potwierdza, że miała niemal niewyczerpalne zasoby energii. Jej intensywne pisanie było związane z czymś jeszcze, mianowicie z dopływem gotówki, której nieustannie potrzebowała.
A powiedz, czy ty w ogóle czytałeś coś Rodziewiczówny?
Przeczytałem jedną jej książkę, „Lato leśnych ludzi", a z twojej dowiedziałem się, że jest to być może jej najlepsze dzieło, więc miałem szczęście.
Jarosław Iwaszkiewicz pisał, że to dzieło jej życia, summa zarówno jej literackich, jak i duchowych doświadczeń.
A tobie jak się czytało jej twórczość?
Czytałam ją zupełnie inaczej — skupiałam się na wyszukiwaniu odniesień do jej życia, tożsamości, poglądów, bo one się w twórczości Rodziewiczówny odbijają. Od pierwszych czytelników mojej książki usłyszałam dotychczas dość sprzeczne opinie. Jedni uważają, że zniechęciłam ich do sięgania po Rodziewiczównę, a inni wręcz przeciwnie – poczuli się zachęceni. A ty?
Muszę przyznać, że poczułem się zachęcony. I nawet podczas lektury twojej książki zamówiłem sobie kolejną książkę Rodziewiczówny, „Hrywdę".
O, Maria uważała ją za jedną ze swoich najlepszych powieści! Jeszcze chwila i dołączysz na Instagramie do grona fanów Rodziewiczówny. Muszę przyznać, że kiedy zabierałam się do książki, nie spodziewałam się, że jest ich aż tylu i że Rodziewiczówna jest nadal aż tak chętnie wypożyczana z bibliotek.
Ile ona w sumie napisała?
Nie zliczę, ile razy próbowałam dojść z tym do porządku. Kilkadziesiąt dłuższych rzeczy, powieści i nowel, do tego sporo krótszych form, głównie opowiadań. Rodziewicz nie obijała się także w pisaniu. Oczywiście są to teksty bardzo różne, różnie też oceniane, ale nie można jej odmówić tego, że miała ogromną wyobraźnię, pisała świetne dialogi, była genialna w opisywaniu przyrody, operowała jędrną, soczystą frazą i po prostu miała talent. To się naprawdę nieźle czyta, choć są i momenty poważnego zgrzytu.
Kiedy pisze o Żydach?
Antysemityzm – poza paroma wyjątkami – jest niemal nieodłączną częścią jej twórczości, ale trzeba pamiętać, że Rodziewiczówna postrzegała Żydów dokładnie tak, jak postrzegali ich też inni ziemianie na Kresach. Kiedy Polesie było częścią Imperium Rosyjskiego, ten antysemityzm był mocno zanurzony w relacjach feudalnych. W tle był jeszcze cały dramat, który spadł na polskie ziemiaństwo po powstaniu styczniowym, uniemożliwiając mu na przykład kupowanie majątków i ziemi. Czesław Miłosz, pisząc o Rodziewiczównie, słusznie zauważa, że ona by nawet nie zrozumiała zarzutu o antysemityzm, bo był on nieodłącznym elementem świata kresowego ziemiaństwa, które traktowało Żydów przede wszystkim jako ekonomiczną konkurencję, choć kwestie obcości wyznaniowej i etnicznej też nie były tu bez znaczenia.
Na Polesiu mieszkali nie tylko Polacy i Żydzi.
Większość mieszkańców Polesia stanowili prawosławni Białorusini, a przede wszystkim autochtoniczni Poleszucy, mówiący o sobie po prostu „tutejsi". I może to będzie kontrowersyjne, co teraz powiem, ale antysemityzm Rodziewicz, choć bez cienia wątpliwości bulwersujący, wydał mi się mniej szokujący niż jej klasowa zajadłość i zacięcie kolonialne, mające na celu polonizację wschodnich Słowian. Bycie polską i katolicką ziemianką na Kresach wydaje się wręcz najważniejszym elementem jej tożsamości, choć pamiętajmy, że w dwudziestoleciu, o którym teraz mówię, ta polonizacja ludności miała miejsce też w ramach struktur nowego państwa. Niemniej Marię z jej kresowego posterunku wygnał na dobre dopiero Stalin.
Skąd to jej kurczowe trzymanie się Kresów?
Na pewno miała poczucie dziejowej misji, chciała zachować lojalność wobec przodków. Ale wydaje mi się, że ona się tam paradoksalnie bezpiecznie czuła. To był świat, który znała od podszewki, który ją ukształtował i w którym najlepiej się poruszała. W tym świecie nie było ważne, z kim mieszka i jak się ubiera, tylko to, jak zarządza majątkiem, jaką jest panią dla mieszkańców Hruszowy, co robi dla wsi i jak się angażuje w sprawy polskie. To względne poczucie bezpieczeństwa zakończyła dopiero wojna polsko-bolszewicka, a potem wzrost napięć polsko-ukraińskich i w końcu druga wojna światowa.
Rodziewiczówna miała w swoim życiu dwie wspomniane już przez ciebie ważne kobiety – Helenę Weychert i Jadwigę Skirmuntt.
Obie były z nią do końca, gdy umierała w chacie niedaleko Skierniewic, po tym jak została wypędzona z resztą ludności cywilnej ze stolicy, gdy upadło powstanie warszawskie, bo drugą wojnę spędziła właśnie w Warszawie.
Helena wprowadza się do Marii jeszcze w XIX wieku, zaraz po tym, jak Rodziewiczównie umiera matka. Od tego czasu wspólnie zarządzają majątkiem, dzieląc obowiązki. To jest także czas, kiedy pod intelektualnym wpływem Heleny, emancypantki i feministki, współzałożycielki Związku Równouprawnienia Kobiet Polskich, rozwija się pisarstwo Marii. Pojawiają się w nim o wiele częściej ciekawe wątki i postaci kobiece. Po dziesięciu latach Helena wyprowadza się z Hruszowy do Warszawy, ale mieszka z Marią razem, gdy ta przybywa do stolicy, a często spędzała w niej zimy. Jeszcze w czasie rewolucji 1905 roku blisko Marii pojawia się jedenaście lat młodsza Jadwiga Skirmuntt.
Która Heleny nie cierpi. Z wzajemnością.
Helena uważała, że Jadwiga obniżała poziom intelektualny Marii. Obie, Helena i Jadwiga, z pewnością różniły się światopoglądem i intelektualnym zapleczem, a poza wszystkim niemałą rolę odegrała w ich relacji zwyczajna zazdrość o Marię.
O Marię, która wydaje się dzisiaj postacią niewygodną i dla queerowej społeczności, i dla chrześcijańskiej prawicy. Jednym przeszkadza jej nacjonalizm, antysemityzm i ultrakatolicyzm, drugim – jej feminizm i nieheteronormatywność. Queerowa endeczka – można oszaleć.
Ale to jest właśnie to, co przyciągnęło mnie do niej najbardziej i dało paliwo do pracy nad książką. Mam nadzieję, że to także zachęci wiele osób do przeczytania jej biografii, bo można się z Marią Rodziewicz nie zgadzać, można ją krytykować, można mieć jej wiele za złe, można nie traktować serio jej pisarstwa, ale jednego nie można jej odmówić – że była arcyciekawą postacią. Nawet przedwojenne przewodniki turystyczne podawały adres jej majątku i zalecały wybierającym się na Polesie odwiedziny Marii Rodziewiczówny. To dużo o niej mówi.
Autopromocja: Książka "Rodziewicz-ówna. Gorąca dusza" do kupienia w formie elektronicznej w Publio >>>
Emilia Padoł. Ur. 1985. Absolwentka polonistyki UJ, dziennikarka, autorka wielu rozmów z najważniejszymi postaciami kultury. Finalistka nagrody Grand Press za 2020 r. w kategorii wywiad. Laureatka i wielokrotnie nominowana do Nagrody Dziennikarzy Małopolski. Autorka publikacji na temat rozrywki i życia kulturalnego PRL. Urodziła się w Tarnowskich Górach, mieszkała w Krakowie, a obecnie w Warszawie.
Mike Urbaniak. Jest dziennikarzem kulturalnym weekendowego magazynu Gazeta.pl, Wysokich Obcasów i polskiej edycji Vogue, gdzie prowadzi także swój queerowy podcast Open Mike. Mieszka na wsi w Puszczy Knyszyńskiej.