Rozmowa
Fizylierki z 1. Samodzielnego Batalionu Kobiecego im. Emilii Plater, wiosna 1944 r. (Źródło: Fundacja Generał Elżbiety Zawackiej)
Fizylierki z 1. Samodzielnego Batalionu Kobiecego im. Emilii Plater, wiosna 1944 r. (Źródło: Fundacja Generał Elżbiety Zawackiej)

„Bądźmy wreszcie wszystkie razem" – piękne hasło.

Piękne, ale nierealne.

Dlaczego?

Bo wojenne doświadczenia są tak różne, że nie sposób ich pogodzić. Te podziały widać zresztą do dzisiaj, choćby między zwolennikami i przeciwnikami ciągłej dekomunizacji, cokolwiek miałaby ona teraz oznaczać. W przypadku kobiet mamy jeszcze kwestię ciągłego marginalizowania ich udziału, ich znaczenia, ich obecności. Rolę kobiet podczas drugiej wojny światowej sprowadzono niemal do dekoracji, w najlepszym razie do figury „pięknej sanitariuszki", której zadaniem jest upiększanie opowieści o dzielnych mężczyznach.

Weź udział w aukcji dla WOŚP i wylicytuj kapitalne rzeczy! [WSZYSTKIE AUKCJE]

Widać to wyraźnie w Kołobrzegu, o który stoczono krwawą bitwę. Udział kobiet w bitwie o Kołobrzeg upamiętnia tam pomnik Sanitariuszki. I żeby była jasność, nie chcę umniejszać w żadnym stopniu roli sanitariuszek, ale o Kołobrzeg kobiety walczyły we wszystkich rodzajach służb.

Ze szkolnych podręczników się tego nie dowiemy.

Z nimi jest taki problem, że podlegają kontroli ideologicznej. Tak było kiedyś i tak jest dzisiaj. Za komuny podręczniki wychwalały żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego, a dzisiaj żołnierzy Armii Krajowej, przy okazji zniekształcając, a co za tym idzie – zakłamując bardziej skomplikowany obraz rzeczywistości w imię bieżącej polityki historycznej.

Pamiętam, że kiedy w „Najlepszym mieście świata" Grzegorza Piątka przeczytałam o pilnujących porządku w Warszawie platerówkach, bardzo się zdziwiłam. Ale jak to? Kobiety? Skąd one się w ogóle wzięły? – pomyślałam.

I postanowiłaś się nimi zająć?

Postanowiłam zainteresować się szarościami, które w czarno-białych narracjach są dla reporterki najciekawsze. I bliżej przyjrzeć się platerówkom – ich losom, ich motywacjom, ich życiom – bo szybko się zorientowałam, jak stereotypowo są postrzegane.

W Drzonowie, gdzie znajduje się filia Lubuskiego Muzeum Wojskowego, jest stała ekspozycja poświęcona platerówkom. Któregoś razu wybrał się tam reporter „Lata z radiem", ogląda eksponaty, widzi wielką rusznicę przeciwpancerną i pyta, czy kobiety ją obsługiwały. Na to pracownik muzeum, osoba, która powinna być kompetentna, odpowiada: „Niech się pan nie martwi, one swoimi delikatnymi rączkami tych ciężkich rzeczy nie nosiły". A prawda jest taka, że nosiły. Nawet cięższe rzeczy. Przechodziły również dokładnie to samo szkolenie co mężczyźni, bo innego nie było, a potem tak jak mężczyźni przeszły cały szlak bojowy – walcząc i ginąc.

Przysięga wojskowa w Sielcach nad Oką, 15 lipca 1943. (Żródło: Fundacja Generał Elżbiety Zawackiej)

Zdarzało się nawet, że dowodziły męskimi oddziałami.

Co było zupełną nowością w wojsku. Nie muszę chyba dodawać, że mężczyźni znosili to z trudnością, ale trzeba się było jakoś w warunkach wojennych dogadać, poza tym z rozkazami się nie dyskutuje. Kiedy wojna się skończyła, zaczęto tę opowieść wypierać, a kobiety przesuwać na inne stanowiska lub zachęcać do powrotu do zajęć domowych.

Ty już jesteś po wojnie, a ja jeszcze chciałem zostać przed nią, bo dla mówienia o platerówkach niezwykle ważne jest ich przedwojenne doświadczenie. Platerówki to kobiety, które zostały wywiezione z Kresów przez Sowietów, gdy ZSRR wespół z Hitlerem napadł na Polskę. Przeżyły wojnę z dala od polskich ziem, w warunkach syberyjskiej katorgi i dopiero gdy Stalin uznał, że potrzebuje Polaków do zrealizowania swoich planów, dostały szansę dołączenia do wojsk polskich, w tym do formowanych pod auspicjami Moskwy berlingowców. To zupełnie inne doświadczenie było kluczowe dla ich postrzegania świata?

Absolutnie, tym bardziej że większość z nich trafiła na Sybir jako nastolatki. Syberia była dla nich dosłownie szkołą przetrwania, bo żeby przetrwać, musisz jeść, a żeby jeść, musisz pracować. Pracować w pięćdziesięciostopniowym mrozie, wycinając tajgę. Przeżyły więc, można powiedzieć, najsilniejsze, zgodnie z zasadą, że co cię nie zabije, to cię wzmocni.

Kiedy docierają do nich wieści, że tworzona jest polska dywizja w ZSRR, kobiety ruszają na zachód, pod Moskwę, gdzie w Sielcach nad Oką założono obóz treningowy, który – nawiasem mówiąc – wydawał im się po syberyjskich przeżyciach miejscem luksusowym: dostają ciepły posiłek, ubranie (zwykle za duże) i przebywają wśród Polaków.

Weź udział w aukcji dla WOŚP i wylicytuj rękopis i książkę z "Katharsis" z dedykacją Macieja Siembiedy.

Dodam tu przy okazji, że w polskiej historiografii sybiraczki i platerówki to przeciwstawne niemal światy, zupełnie ze sobą niepołączone, bo sybiraczki to ofiary, a platerówki to te, co brały rzekomo udział w instalowaniu komunizmu w Polsce. Tymczasem prawda jest taka, że platerówki to także sybiraczki. Warto o tym pamiętać i przestać wymazywać z ich życiorysów rzeczy, które nie pasują do takiego czy innego światopoglądu. Za komuny platerówki nie mogły mówić, że Sowieci wywieźli je na Syberię i zabrali im – przesuwając po wojnie granicę – domy. A w III Rzeczpospolitej wymazano ich udział w zwycięstwie z nazizmem, utożsamiając je z komunizmem. Ciągle komuś nie pasowały, ciągle majstrowano przy ich biografiach.

15-letnia Janina Błaszczak kilka miesięcy przed wywiezieniem na Syberię. Jako szesnastolatka będzie wycinać tajgę, głodować i marznąć. Jako 18-latka zgłosi się do tworzonego w ZSRR polskiego wojska. Po przeszkoleniu obejmie dowództwo nad męską kompanią moździerzy i poprowadzi ją na pomoc powstaniu warszawskiemu15-letnia Janina Błaszczak kilka miesięcy przed wywiezieniem na Syberię. Jako szesnastolatka będzie wycinać tajgę, głodować i marznąć. Jako 18-latka zgłosi się do tworzonego w ZSRR polskiego wojska. Po przeszkoleniu obejmie dowództwo nad męską kompanią moździerzy i poprowadzi ją na pomoc powstaniu warszawskiemu Źródło: Fundacja Generał Elżbiety Zawackiej

Jak to się stało, że powstał Samodzielny Batalion Kobiecy im. Emilii Plater?

W Armii Czerwonej były już kobiety, ale nie od razu na froncie, początkowo przyjmowano je głównie do służb pomocniczych. Dopiero wtedy, gdy Hitler najechał ZSRR i Sowieci stracili kilka milionów żołnierzy, Stalin zgodził się na większe zaangażowanie żołnierek, ale na zasadzie przypisywania ich do różnych męskich formacji – nie tworzyły tak dużego i wyłącznie kobiecego oddziału jak platerówki. W sumie podczas tej wojny w Armii Czerwonej służyło około miliona kobiet. W Sielcach początkowo planowano przyjęcie pięciuset kobiet i przydzielenie im zadań sanitariuszek czy łączniczek. Jednak napływało ich tyle, że pierwotny plan zrewidowano i utworzono Samodzielny Batalion Kobiecy.

Przez kobiety – co wynika z zapisków Berlinga – niejako wymuszony.

Kiedy chciano je odesłać, one nie miały gdzie wracać, bo przecież przyjechały z Syberii, a poza tym marzyły o powrocie do wyzwolonej Polski, nie mając przecież pojęcia, jaka ta Polska będzie. Słyszały znane nam już argumenty o „delikatnych rączkach" – odpowiadały, że wycinały tajgę i pracowały w kopalniach, czyli robiły dokładnie to samo co mężczyźni, więc i na wojnie dadzą sobie radę. W sumie przez batalion przewinęło się kilka tysięcy kobiet, bo ciągle już wyszkolone żołnierki delegowano do rozmaitych zadań, a co lepiej wykształcone wysyłano do szkół podoficerskich i oficerskich – one zostawały potem dowódczyniami męskich oddziałów albo elitarnych jednostek, jak Batalion Szturmowy. Do niego trzeba się było zgłosić na ochotniczkę, bo wykonywał niebezpieczne akcje dywersyjne na tyłach wroga.

Weź udział w aukcji dla WOŚP spotkanie z Agatą Młynarską na planie nagrania programu "Bez tabu"

Niektóre szkolenia były naprawdę dużym wyzwaniem, bo po pierwsze, prowadzono je po rosyjsku, czyli w obcym języku, po drugie, trzeba było opanować w nim często skomplikowaną wiedzę dotyczącą urządzeń mechanicznych, po trzecie, kursy były skrócone, a więc intensywniejsze. Wielu mężczyzn się dziwiło, że kobiety rozumieją, co się do nich mówi, a nawet zadają sensowne pytania.

Platerówki musiały także mierzyć się z patriarchatem, seksizmem, przemocą seksualną czy z tak prozaiczną sprawą, jak brak środków higieny intymnej.

Żołnierkom krew ciekła po nogach do butów. Dosłownie. Musiały same sobie wymyślić środki higieny intymnej, bo przecież armia ich nie miała. Do tego dochodzi wychowanie w środowisku, w którym kobieca fizjologia jest wstydliwa, więc zwyczajnie się o niej nie mówi. Ciekawostką jest zaprojektowanie w Armii Czerwonej specjalnych spodni z klapką, dzięki której kobiety mogły zrobić siku bez ściągania munduru, co pokazuje, że problem został zauważony można było go rozwiązać.

Oprócz tego mierzyły się z tym wszystkim, o czym mówisz, bo funkcjonowały przecież w świecie stereotypów, według których są słabe, histeryczne, głupiutkie i kapryśne. Oczywiście w przeciwieństwie do mężczyzn – silnych, mądrych i opanowanych. Do tego doszła hierarchiczność i jej wykorzystywanie w celach seksualnych, polegające na wymuszaniu relacji seksualnych czy wręcz prób gwałtu, co wiemy z raportów. Platerówki musiały się więc mierzyć z trudami żołnierskiego szkolenia i przemocą seksualną ze strony mężczyzn. To powiedziawszy, trzeba od razu dodać, że w wojsku była również miłość, romantyczne związki, małżeństwa i potem dzieci. Mamy tu całe spektrum relacji.

Platerówki w obozie w Sielcach nad Oką, lato 1943 r. (Źródło: Fundacja Generał Elżbiety Zawackiej)

Platerówki przemierzają nieprawdopodobnie długi szlak – najpierw z Syberii pod Moskwę, a potem dalej na zachód: Lenino, Lublin, Warszawa, Kołobrzeg, Berlin. Znów mam poczucie, że jest im trudniej, bo sprzęt jest dla nich cięższy, a buty zwykle za duże.

I wszędzie jest śmierć, bo Stalin nie był przywódcą, który ostrożnie dysponował krwią swoich żołnierzy, a już na pewno żołnierzy polskich. Ogromne polskie straty pod Lenino – bitwa, którą za komuny przedstawiano jako wygraną – były Stalinowi na rękę, bo mógł pokazać Zachodowi, jak dzielnie Polacy przelewają krew ramię w ramię z Rosjanami.

Kiedy platerówki doszły do Warszawy, skierowano je do pełnienia warty przy rozmaitych obiektach, stąd ich obecność we wspomnianej książce Grzegorza Piątka o odbudowie miasta. Warto jednak pamiętać, że wiele z nich, tych przenoszonych wcześniej z batalionu, poszło dalej, na Kołobrzeg, gdzie rozegrała się bardzo krwawa bitwa.

Weź udział w aukcji dla WOŚP i wylicytuj książkę "Pan Wyrazisty" od Olgi Tokarczuk i Joanny Concejo

A niedługo później wojna się skończyła.

I platerówki zostały bez domów, bo domy wraz z Kresami zagarnął Stalin. Bez rodzin, bo rodziny albo nie żyją, albo zostały na Syberii. Bez wykształcenia, bo wywieziono je na Syberię, zanim poszły do gimnazjum czy potem na studia. I bez tych wszystkich umiejętności, których wymaga się od kobiet – umieją ściąć drzewo, ale nie upieką ciasta, umieją obsłużyć granatnik, ale nie umieją cerować. Powojenne życie jest dla nich bardzo trudne.

Także dlatego, że słyszą od nastawionych antykomunistycznie rodaków: „Polka czy tylko mundur polski?" albo: „sowiecka ku*wa". Myślałem, szczerze powiedziawszy, że w PRL-u miały łatwiej, że były wręcz celebrowane.

Chyba większość osób wychowanych w PRL-u myśli, że platerówki były obsypywane kwiatami, nagrodami, że dostały specjalne renty. Kiedy się jednak czyta ich wspomnienia z końca lat 60., bo dopiero wtedy zaczęły je pisać, żadnej celebracji nie widać. To raczej bardzo smutne historie. Wiele kobiet pisze, że nie przyznawało się w ogóle do służby wojskowej, bo spotykały je drwiny, sugestie, że świadczyły usługi seksualne, albo oskarżenia o branie udziału w instalowaniu sowieckiego reżimu. W społecznej integracji nie pomagało także zupełnie inne doświadczenie. Platerówki nie wiedziały, co to były łapanki, ausweis czy kenkarta, co to było getto i obóz śmierci, bo wywieziono je tysiące kilometrów z okupowanej Polski, na Syberię.

Wśród zarzutów, które słyszały, pojawia się także praca w powojennym komunistycznym aparacie bezpieczeństwa, a ty piszesz, że platerówek i generalnie kobiet było w nim niewiele i pełniły – poza nielicznymi wyjątkami – funkcje służebne: sekretarek, maszynistek, księgowych czy kierowniczek stołówek.

Brało się to stąd, że kiedy wojna się skończyła i nie były już potrzebne, mężczyźni chcieli, żeby wróciły do ról kulturowo im przypisanych. Kobiety miały wrócić do domów i rodzić dzieci, bo Polska bardzo ich potrzebowała. Problem polegał na tym, że pensja męża nie wystarczała na utrzymanie. Nie mówiąc już o tych, które same wychowywały dzieci. Platerówki zgłaszały się do pracy tam, gdzie mogły, w tym do milicji, bo to jest coś, na czym się znały jako byłe żołnierki, ale nie jest prawdą, że w szeroko pojętym aparacie bezpieczeństwa były znaczącą liczbowo grupą.

Olga Wiechnik (fot. Filip Skrońc)

W III Rzeczpospolitej ta prawda nie miała jednak większego znaczenia. Wrzucono je do jednego wora z resztą komunistów i skazano na dekomunizację.

Po 1989 roku platerówki po raz kolejny stały się przedmiotem polityki historycznej, a właściwie jej ofiarami. Postrzegano je jako część sowieckiego aparatu opresji, co jest bardzo niesprawiedliwe. To były młode dziewczyny, niemające pojęcia o wielkiej polityce, które chciały dołączyć do polskich żołnierzy i wyzwalać swój kraj, z którego siłą je wywieziono na Sybir. Uważały, że walczyły o Polskę tak jak inne formacje, jak AK.

Niestety, polityka nie zna litości, nie interesują jej detale i indywidualne historie. Platerówki boleśnie to odczuły. Dzisiaj już prawie wszystkie nie żyją, a IPN odbiera im nazwy ulic – i samej formacji, i poszczególnym osobom. Na przykład Lucynie Hertz, polskiej Żydówce, która uciekła na wschód przed Zagładą, pracowała na Syberii, a potem dołączyła do Batalionu Szturmowego. Zrzucono ją na spadochronie na tyły wroga, gdzie wysadzała mosty, a potem zginęła, niosąc pomoc powstańcom warszawskim. Miała dwadzieścia sześć lat. Czy Lucyna naprawdę zasługuje na to, by – co zrobiono w Lublinie – odebrać jej ulicę? Platerówkom zabrano też ulicę w Łodzi, a w Warszawie mamy ją tylko dzięki Jadwidze Kaczyńskiej, która podszepnęła słowo swojemu synowi, ówczesnemu prezydentowi Warszawy.

Gen. Elżbieta Zawacka, cichociemna, autorka hasła, od którego zacząłeś, że „bądźmy wreszcie wszystkie razem", próbowała połączyć żołnierki bez względu na formację, do której przynależały. Musiała jednak skapitulować. A dlaczego? Odpowiedź jest w książce.

Książka "Platerówki? Boże broń! Kobiety, wojna i powojnie" do kupienia w formie elektronicznej w Publio >>>

Olga Wiechnik. Absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim i Polskiej Szkoły Reportażu. Dziennikarka i redaktorka, współpracowała z „Wysokimi Obcasami", publikowała m.in. w „Przekroju", „Malemenie", „Twoim Stylu". Autorka reportaży historycznych: „Posełki. Osiem pierwszych kobiet" oraz "Platerówki? Boże broń! Kobiety, wojna i powojnie", które ukazały się w Wydawnictwie Poznańskim.

Mike Urbaniak. Jest dziennikarzem kulturalnym weekendowego magazynu Gazeta.pl, "Wysokich Obcasów" i polskiej edycji "Vogue", gdzie prowadzi także swój queerowy podcast Open Mike. Mieszka na wsi w Puszczy Knyszyńskiej.