Rozmowa
Lekarze operujący pacjenta w latach 30. (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)
Lekarze operujący pacjenta w latach 30. (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Dlaczego o niej nie pamiętamy?

Ponieważ nasza kultura jest homofobiczna, więc wymazała doktor Zofię Sadowską z historii. Naturalniejszymi bohaterami z przeszłości są heteroseksualni biali mężczyźni. Jeśli ktoś odstaje od tej normy, bo jest lekarką lesbijką albo czarnoskórym powstańcem, to kultura łatwo te postaci wymazuje.

A dlaczego o Sadowskiej nie pamięta społeczność LGBT?

Bo od dziecka jesteśmy uczeni jednej wizji historii oraz sposobu patrzenia na społeczeństwo i trudno wyjść poza tę szkolną wiedzę. To, jaką mamy orientację seksualną, nie ma żadnego wpływu na to, jak myślimy o historii naszego kraju. W głowach mamy więc zbiór wielkich wydarzeń politycznych i wojskowych, do których nieraz są dodawane nieoczywiste fakty czy osoby. Artysta sztuk wizualnych Karol Radziszewski kilka lat temu namalował nieheteroseksualny poczet Polaków i Polek, wśród których znalazła się Zofia, a także Jarosław Iwaszkiewicz, Miron Białoszewski czy Maria Janion. Czyli jakaś praca u podstaw jest robiona, ale wciąż pojawia się ten sam problem: najczęściej opowiadamy historię uprzywilejowanych mężczyzn i artystów. Talent chroni przed wykluczeniem, a jeśli nie jesteś pisarzem lub malarzem, to nie zostawiasz po sobie żadnego śladu.

Twoja bohaterka mogłaby się też stać postacią ważną dla kobiet.

Oczywiście, ale niech każdy sobie sam na własny użytek odpowie, do czego mu pasuje Sadowska. Przez kilkanaście lat angażowała się w wiele inicjatyw feministycznych. Zakładała towarzystwa, pisała odezwy, edukowała inne kobiety. Po odzyskaniu niepodległości była w grupie, która poszła do Józefa Piłsudskiego i domagała się od niego przyznania praw wyborczych kobietom. Po 1918 roku poczuła się spełniona i zaczęła po prostu pracować jako lekarka.

Nie chciała zostać posłanką?

Nie, ale startowała do rady miasta w Warszawie z dalekiego miejsca. Zofia prowadziła akcję profrekwencyjną i była otwarta na różne środowiska, byle w Polsce kobiety odgrywały znaczącą rolę.

O sprawie Sadowskiej pisała prasa bulwarowa, a jednak nic o niej aż do twojej książki nie wiedzieliśmy. Z "Panny doktór..." wynika, że jej sprawę śledził cały kraj. Ale została zapomniana.

Afera, o której mówisz, wybuchła w połowie lat 20. XX wieku. Jej pierwsza część, do przewrotu majowego, jest mało znana. Pamiętamy tylko o wojnie polsko-bolszewickiej i zabójstwie Narutowicza. To okres niezbyt dobry też dla popularyzatorstwa historii, bo dopiero później pojawiają się takie gazety jak "Tajny Detektyw" i inne, tropiące sensację, więc osoby zajmujące się historią od strony popularyzacji mają dostęp do większej liczby ciekawego, łatwego w przerobieniu na chwytliwy tekst, materiałów. To pierwsza przyczyna.

Doktór Sadowska (fot. Materiały prasowe)

Drugim powodem jest orientacja seksualna bohaterki skandalu. On bardzo szybko wybuchł i po chwili zgasł, chociaż pozostał w pamięci, co najlepiej pokazuje prasa satyryczna. "Doktór" była przedmiotem niewybrednych żartów jeszcze na początku lat 30. W efekcie, jeśli ktoś myślał w latach 20. o lesbijce, to mówił o Sadowskiej.

Była pierwszą wyoutowaną lesbijką w Polsce?

Ciężko powiedzieć. Prawdopodobnie w środowiskach artystycznych i arystokratycznych zdarzały się romanse lesbijskie, o których "się wiedziało". Pewnie podobnie było wśród robotników czy krawcowych, ale o nich nic nie wiemy ze względu na brak dokumentacji. Do dzisiaj zachowały się przeważnie listy bogatych ludzi, a poza tym druga wojna światowa przerwała tradycję mówioną, potem nie wypadało o to pytać, nie było też komu tych pytań zadawać. Trafiałem na historie lesbijek, które albo kogoś zamordowały, albo targnęły się na życie, albo żyły w miłosnych trójkątach kobiecych. O takich sprawach pisano jako sensacjach, ale niezbyt często, co dziwi, bo nie omijano wtedy wątków sensacyjnych, prasa się nimi wręcz karmiła. Natomiast o Sadowskiej każdy mieszkaniec Polski mógł sobie przeczytać w prasie brukowej.

Zaczęło się od kochanki?

Chyba jednak tak. Zofia stanęła po stronie swojej pacjentki, która postanowiła rozwieść się ze swoim mężem. Kobieta została dwa razy przez niego pobita, a leczyła ją Sadowska. Zazdrosny i mściwy mężczyzna poszedł z tym do prasy, oskarżył Sadowską, że uwiodła mu żonę. No i się zaczęło.

Od razu dodam, że doktor Sadowska nie była chyba bez winy. Choć mógłbym tę historię opowiedzieć w taki sposób: Zofia stała się ofiarą strasznych brukowców, była dobrą kobietą i nigdy nie uwiodła żadnej pacjentki - to jednak sam mam wątpliwości.

A uwiodła?

Pobita małżonka, czyli Helena Szwejcerowa, z domu Suska, po 40 latach od tamtych wydarzeń została jedyną spadkobierczynią Sadowskiej. Czy to była tylko przyjaźń? Nie sądzę. Sadowska w swoim mieszkaniu w latach 20. miała portret pani H.S., a w czasie wojny pisała, że opiekuje się jej rodzicami. Coś w tej plotce, że "doktór" uwodziła pacjentki, musiało być prawdą.

Ale to jedna kobieta. Było ich więcej?

Drugą była pani Tworkowska, z którą Zofia Sadowska poznała się w 1914 roku w Połądze, nadbałtyckim kurorcie. Maria Tworkowska miała córkę o takim samym imieniu, więc prasa podejrzewała w pewnym momencie, że obrotna "doktór" uwiodła obie. Ja raczej sugeruję, że miała romans ze starszą panią Tworkowską. Poza tymi dwoma przykładami prasa zarzucała jej orgie, narkotyzowanie pacjentek, a także wpływ na samobójstwa kilku osób.

O sprawie Sadowskiej pisała prasa bulwarowa (fot. Materiały prasowe)

Sadowska poszła do sądu.

I domagała się przeprosin za szkalowanie, a nie za to, że nazwano ją lesbijką. Co więcej, na sali sądowej powiedziała, że bycie lesbijką nie hańbi. W jednym z dokumentów, przygotowanym wspólnie z adwokatem, czytamy, że "argusowe" oko władzy powinno się zatrzymać na czyjejś sypialni. Przez cały czas prasa manipulowała opinią publiczną, która sądziła, że oskarżoną jest Sadowska, a nie brukowce.

Nie bała się pójść na wojnę z prasą i - w sumie - ze społeczeństwem? To czas, kiedy homoseksualizm był karalny.

To prasa i społeczeństwo poszły na wojnę z Zofią Sadowską.

Po zaborach odziedziczyliśmy trzy kodeksy karne. Na ziemiach, które były w zaborze rosyjskim i niemieckim, karano tylko mężczyzn, ale już na terenach byłego zaboru austriackiego - również kobiety. Dopiero kodeks z 1932 roku depenalizował osoby nieheteroseksualne.

Biograf może powiedzieć, że Sadowska była odważną kobietą, która postanowiła walczyć o swoje dobre imię. Być może wiedziała, z jakimi to się wiąże konsekwencjami. Mogę też podsunąć inną interpretację: Zofia kompletnie nie zdawała sobie sprawy z tego, co ją czeka.

Była naiwna?

A może zapalczywa? Każdy z nas chociaż raz w życiu się wkurzył i zrobił coś nieprzemyślanego, ostatnio kilka osób miało dość i na przykład skoczyło na samochód ze szkalującymi je hasłami. Nawet posiadając jakąś wiedzę na temat mechanizmów społecznych, i tak czasem napiszemy coś na Facebooku i wywołamy wojnę. Sadowska miała pieniądze i mogła pójść do sądu, wynająć prawnika, napisać pozew, bo była zirytowana i pewna siebie. Ale czy to wielki akt odwagi, czy może po prostu wzburzenie oraz strach przed utratą pozycji finansowej? Czemu nie? Nie trzeba widzieć swojego bohatera tylko przez tęczowe, obtoczone w lukrze okulary.

Kiedy się dorobiła?

Pracując jako lekarka rodów ziemiańskich.

Jak tych ludzi poznała, skoro pochodziła z klasy robotniczej, a jej rodzina nie była zamożna?

Udało się jej dostać na studia, co w tamtych czasach było nie lada osiągnięciem, ponieważ uniwersytety niechętnie przyjmowały kobiety. Zaczęła naukę w Petersburgu na początku XX wieku i automatycznie weszła do wyższej klasy emigrantów. Sadowska była wybijającą się studentką i działaczką ruchu kobiecego, trafiła do elity, do kręgu ludzi, którzy byli wobec siebie bardzo lojalni. Pomagali sobie w czasie wojny i nie zapomnieli o towarzyskich zobowiązaniach w czasach pokoju. Zofia, wracając do Warszawy w 1918 roku, automatycznie weszła do świata arystokratycznych dworków i mieszczańskich kamienic. I po prostu zaczęła leczyć ich mieszkańców, a zapewne najczęściej - mieszkanki, które miały do niej zaufanie. Tacy lekarze zarabiali wtedy bardzo dobrze.

Biograf może powiedzieć, że Sadowska była odważną kobietą, która postanowiła walczyć o swoje dobre imię (fot. Materiały prasowe)

Dlatego było ją stać na mieszkanie przy Mazowieckiej, obok słynnej kawiarni Ziemiańska, a potem na placu Trzech Krzyży?

Tak, a były to adresy tak ważne, jak dzisiaj Mokotowska. Mieszkając przy Trakcie Królewskim, miała blisko do hrabin z okolicznych pałacyków.

Sadowska też inwestowała.

Kupiła na przykład akcje w kopalniach naftowych i ziemię w rozwijającej się właśnie Gdyni. Na tym ostatnim przykładzie widać, w jakim środowisku się obracała. W zarządzie towarzystwa budującego domy nad morzem zasiadali były premier, książę Czartoryski, a Sadowską zastąpił w nim Stefan Żeromski. Moja bohaterka jest więc przykładem awansu klasowego ze względu na wiedzę i cechy charakteru.

Była dobrą lekarką?

Raczej tak. W latach 30. po śmierci bliskiego rodzina dziękowała lekarzom w prasie. Trafiłem na kilka takich ogłoszeń, które dotyczyły Sadowskiej. Jest też znana historia działaczki kobiecej z Krakowa, Kazimiery Bujwidowej, która umierając, kazała się zawieźć do Warszawy, do "doktór" Zofii. Bo tylko jej ufała. Ważna jest też jej płeć, ponieważ pacjentki czuły się bardziej komfortowo w towarzystwie Sadowskiej, mogły z nią porozmawiać o wszystkim tym, czego bały się powiedzieć mężczyznom.

Twoja bohaterka została też oskarżona przez izbę lekarską.

W której widać niesamowite wpływy Kościoła katolickiego. Izba się nie patyczkowała i zadała pytanie, czy lesbijka może być lekarką. Uniknęła odpowiedzi wprost, ale z wyroku wynikało, że nie może. Próbowano odebrać Sadowskiej prawo wykonywania zawodu, na szczęście pojawiły się błędy proceduralne, więc wyrok uległ kasacji. Zofia miała dużo szczęścia.

Gdzie widzisz ten wpływ Kościoła?

Kilku członków sądu izby lekarskiej uczestniczyło w zjeździe lekarzy katolickich, na którym szczegółowo i entuzjastycznie omawiano medycynę pastoralną. Więc nagle się okazuje, że w mojej opowieści pojawiają się patriarchat, mizoginia i homofobia.

Przez 100 lat za wiele się nie zmieniło.

Tak, to przykre. Napisałem książkę, w której w ogóle o tym nie mówię, nie nawiązuję do współczesnych wydarzeń. Ale nie da się przecież dłużej ukrywać, że żyjemy w przedłużonym międzywojniu.

Ale dzisiaj lesbijka może być lekarką.

Owszem, ale kto powiedział, że za chwilę nie oskarżą jakiegoś geja nauczyciela o molestowanie dzieci? A czy w ogóle gej może być nauczycielem, a lesbijka ginekolożką?

Wracając do Zofii, to skąd u niej fascynacja szybkimi samochodami?

Nie wiem, myślę, że była kobietą nowoczesną i lubiącą towarzyskie rozrywki, bo do takich należał też automobilizm. Wyrobiła nawet licencję sportową. Ale samochody nie były wówczas takie znów szybkie - na rajdzie jechała z prędkością 45 km/h.

Była kobietą nowoczesną i lubiącą towarzyskie rozrywki, bo do takich należał też automobilizm (fot. Materiały prasowe)

W 1944 roku pomagała powstańcom i Żydom?

Na pewno jako lekarka wykonywała swoje obowiązki. Mieczysław Fogg wspominał, że zajmowała się nim w szpitalu polowym na Okęciu. Jest wiele niejasności dotyczących tego szpitala, prawdopodobnie chodzi o to samo miejsce, w którym działała Irena Sendlerowa opiekująca się dziećmi. Chaos był wówczas taki, że każdy zapamiętał co innego - widać to w świadectwach z tamtych czasów. Ale możliwe, że panie ze sobą przez krótki okres pracowały ramię w ramię, nie mogę tego wykluczyć na podstawie danych, które mam.

Co się z nią działo po wojnie?

Była biedna. Jej majątek został znacjonalizowany albo - ten warszawski - spłonął. Dzieła Matejki wiszące w jej domu przepadły. Mieszkała u przyjaciół, ponieważ jej kamienica została zbombardowana. Pracowała w przychodni Omega na Mokotowie. I przez cały czas marzyła o wyjeździe do Włoch, co chyba w końcu się nie udało.

Widziałem zdjęcie z powojennego, urodzinowego spotkania. Przy stole siedzi Sadowska w otoczeniu przedstawicieli rodów Pfeifferów, Herse. Wszyscy ci ludzie znają się z Petersburga sprzed pierwszej wojny światowej. To niesamowite, jak o siebie dbali. Ale też dbali o to, by skandal nie zaszkodził ich klasie. Chroniąc Zofię, w jakiś sposób wpłynęli na to, że zniknęła z historii. Na to pracowali wszyscy - wrogowie i przyjaciele.

KSIĄŻKA DO KUPIENIA W PUBLIO >>>

'Panna doktór Sadowska' Wojciecha Szota (fot. Materiały prasowe)

Wojciech Szot. Ur. 1986. Był już księgarzem, wydawcą, redaktorem i recenzentem. W 2008 roku założył wydawnictwo Abiekt.pl specjalizujące się w literaturze gejowskiej i lesbijskiej. W latach 2012-2019 kierował założonym przez siebie Wydawnictwem Komiksowym. Publikuje na blogu (Zdaniem Szota https://zdaniemszota.pl/) i w prasie.

Arkadiusz Gruszczyński. Dziennikarz i animator kultury.