
Na początku było wege?
Tak, w końcu zaczęło się przecież od jabłka. I to nie tylko w chrześcijaństwie, ale także w wielu innych kulturach mięsa się nie jadło, a człowiek nie był skalany zabijaniem. Badania archeologiczne potwierdzają, że człowiek żywił się pierwotnie roślinnością. Owoc zrywamy i jemy, a mięso trzeba upolować, rozparcelować, pokroić, ugotować czy upiec, więc wymaga to znacznie więcej umiejętności, człowiek musiał nauczyć się je obrabiać. Wegetarianie od dawna powtarzali, że gdyby Bóg chciał, żeby człowiek jadł mięso, dałby je człowiekowi w formie nadającej się od razu do zjedzenia.
Składanie w ofierze zwierząt wyparło ofiary z ludzi?
Jakkolwiek przerażająco by to brzmiało, taka jest prawda. Zresztą zarówno Stary Testament, jak i mitologia grecko-rzymska pełne są tego typu opowieści. Abraham chce Bogu złożyć w ofierze swego syna Izaaka. W mitologii antycznej mamy wiele kanibalistycznych opowieści, żeby tylko wspomnieć mit o Tantalu, który upiekł i podał bogom swojego syna Pelopsa. Na kanwie tego w starożytnej Grecji, a potem w Rzymie wykształca się wielka tradycja ofiar ze zwierząt.
I już wtedy pojawiają się tacy, którzy mięsożerstwo kontestują.
Najbardziej znanym z nich był Pitagoras i promowana przez niego dieta bezmięsna. Znacznie później Europejczycy, zanim wymyślą słowo "wegetarianizm", będą ją nazywać "dietą pitagorejską".
Jego myślenie było naprawdę rewolucyjne, wręcz uderzające w fundament ówczesnego społeczeństwa i systemu religijnego, opartego – jak już wiemy – na składaniu ofiar bogom, które stanowi podstawowy sposób komunikacji z nimi.
Bogom, którzy przecież żywili się nektarem i ambrozją.
Otóż to, nektar i ambrozja były najważniejszymi pokarmami na Olimpie. W ogóle mało jest na świecie kultur, w których mięso stanowi podstawę diety. To są głównie ludy Północy i żyjące na stepach Azji Centralnej, gdzie jest bardzo ograniczony dostęp do roślinności, więc siłą rzeczy trzeba się żywić głównie mięsem. Reszta świata spożywała od zawsze głównie rośliny, o wiele prostsze do pozyskania. Spójrzmy, żeby nie szukać daleko, na dietę większości mieszkańców Polski, czyli chłopów. Żywili się głównie roślinnością – warzywami, zbożami – a mięso jedli od święta, w najlepszym razie kilka razy w roku. Drogie mięso było dla wąskiej elity.
Ty już zawędrowałaś do Polski, a jeszcze chciałem zostać przy Pitagorasie. Skąd ten jego wegetarianizm?
Zacznijmy od tego, że źródła dotyczące Pitagorasa mamy z drugiej ręki, bo nie zostawił po sobie żadnych pism. Pitagoras wierzył podobno w wędrówkę dusz – i to nie tylko wędrówkę między ludźmi, ale generalnie między istotami żyjącymi. Mówiąc krótko, dusza ciotki może zawędrować do ciała krowy, więc jedząc krowę, zjadamy ciotkę. Pitagoras żyje mniej więcej wtedy, kiedy Budda, mamy tu więc ciekawą relację między myślą Wschodu i Zachodu. Warto jeszcze przy okazji "diety pitagorejskiej" zwrócić uwagę na to, że skoro Europa zostaje zbudowana na korzeniu grecko-rzymskim, wegetarianizm nie może być traktowany jako coś obcego, coś, co przywędrowało z Indii, ani jako coś nowego, jako moda z Kalifornii. A przecież argument obcości i nowości wegetarianizmu jest często podnoszony przez mięsożernych tradycjonalistów.
Kolejnym antycznym zwolennikiem wegetarianizmu był Plutarch, który łączy jedzenie mięsa z agresywnym charakterem, przemocą, a w konsekwencji z wojnami. Takie myślenie wśród wegetarian trzymało się w Europie dość długo.
W zasadzie do czasów Adolfa Hitlera, który miał unikać jedzenia mięsa. Po nim trudno już było łączyć wegetariańską dietę z dobrym, łagodnym charakterem. Poza tym rozwój nauki spowodował, że skupiono się na empirycznych dowodach na dobrodziejstwa wegetarianizmu. Ale tak, przez wieki mięso łączono z przemocą i zabijaniem, a co za tym idzie – z pierwiastkiem męskim, a kobiecość z łagodnością, a co za tym idzie – z dietą roślinną. Widać to choćby z pism Rousseau, który dietę bezmięsną proponuje właśnie kobietom. Z kolei w XIX wieku rozmaite nurty i sekty protestanckie łączą spożycie mięsa z zaburzeniem wewnętrznej równowagi. Mięso, podobnie jak alkohol, jest widziane jako "dziki żywioł", który niepotrzebnie wprowadzamy do naszych organizmów, bo przeszkadza w zachowaniu spokoju i harmonii.
Skoro już jesteśmy przy purytańskich protestantach, powiedzmy, jak chrześcijaństwo zaczęło się na wegetarianizm zapatrywać. "Czyńcie sobie ziemię poddaną" – mówi Pismo, a księża w Polsce w myśl tej idei święcą zastrzelone przez myśliwych zwierzęta.
Pismo mówi bardzo dużo rzeczy, a ludzie wybierają sobie z niego to, co im odpowiada. Mamy przecież chrześcijańskich wegetarian, którzy z kolei powołują się na inny passus z Biblii: "Oto wam daję wszelką roślinę przynoszącą ziarno po całej ziemi i wszelkie drzewo, którego owoc ma w sobie nasienie: dla was będą one pokarmem". Poza tym co to znaczy "czyńcie sobie ziemię poddaną"? Czy przemysłowa hodowla zwierząt się w to wpisuje? Czy to znaczy, że człowiek może robić ze zwierzętami, co mu się tylko podoba? I jak w to wszystko wpisać post, tak bardzo przecież przez wieki obecny w chrześcijaństwie?
Z tym postem to bym uważał, bo on jest traktowany w kategoriach odmawiania sobie czegoś dobrego, umartwiania się nad sobą, co chyba w rezultacie wzmaga smaka na mięso.
Zgoda, post mógł paradoksalnie działać na korzyść mięsa. Zwracam tylko uwagę na to, że post, czasowe zaprzestanie jedzenia mięsa, oznacza w gruncie rzeczy, że coś z tym mięsem jest nie tak. Stąd w rozmaitych chrześcijańskich sektach zakazywano w ogóle jedzenia mięsa, łącząc to przy okazji z innymi zakazami, na przykład zakazem alkoholu, masturbacji czy nawet seksu w ogóle, co notabene powodowało, że sekty te zazwyczaj dość szybko się rozpadały.
Zakaz generalnie powoduje efekty odwrotne do zamierzonych.
Dlatego dzisiaj tak ważne jest opowiadanie o diecie roślinnej nie jak o wyrzeczeniu się czegoś, ale o doświadczaniu bogatej, pysznej, hedonistycznej diety, której smaki nie są w żadnej mierze uboższe od mięsnych. Już bezpowrotnie minęły czasy, w których wegetariańskie jedzenie było bez smaku, w których George Bernard Shaw, jeden z najsłynniejszych wegetarian przełomu XIX i XX wieku, radził, że "jak ci nie smakuje soczewica, to pogotuj ją jeszcze trochę albo dodaj masła". Zresztą wszystko to mogłoby wywołać tylko godny politowania śmiech u mieszkańców Indii, gdzie takiego podejścia nigdy nie było, bo indyjska kuchnia zawsze opierała się na przebogatych smakach przypraw. Nikt by tam nigdy nie pomyślał, że jedzenie wegetariańskie jest mdłe i niesmaczne.
Ważną europejską cezurą, jeśli chodzi o wegetarianizm, jest XVII wiek. Dlaczego?
W XVII wieku zaczyna się nowoczesna refleksja o stosunku człowieka do natury i jego miejsca w świecie naturalnym. Do chrześcijańskiego poglądu na świat, w którym natura jest człowiekowi podporządkowana, dochodzi myśl kartezjańska – według niej pozbawione duszy zwierzęta są właściwie rzeczami i można z nimi zrobić, co się chce. Niestety, takie myślenie o zwierzętach, mimo wielu dowodów na to, że one czują, pokutuje do dzisiaj w sporej części społeczeństwa i pozwala wielu ludziom machnąć ręką na żywego karpia w reklamówce czy kolejne informacje o tym, jak zwierzęta są traktowane w hodowlach przemysłowych. To właśnie kartezjańska myśl pozwala nam dzisiaj nie przejmować się za bardzo żywcem mielonymi kurczaczkami. Wydaje się, że nie ma takich filmików z rzeźni, które są w stanie odciągnąć ludzi od jedzenia mięsa.
A mnie się zdaje, że to się zmienia.
Owszem, ale bardzo wolno. Wzrastająca świadomość społeczna w kwestii traktowania zwierząt na pewno przekłada się na poprawę jakości warunków hodowlanych. Widać to choćby na przykładzie jajek z chowu klatkowego, które są wypierane przez jajka od tzw. szczęśliwych kur, choć weganie uważają, że nie ma czegoś takiego jak hodowla "szczęśliwych kur".
Są za to smaczne surowe warzywa, co XVII-wiecznych Europejczyków wprawiło w osłupienie, ponieważ dotychczas warzywa zawsze gotowano.
Włosi, propagatorzy jedzenia surowych warzyw, rzeczywiście resztę Europejczyków zszokowali, bo jak to? Surowe warzywa? W Europie je gotowano, głównie z przyczyn higienicznych, bo ugotowane to bezpieczne – tak uważano. Zdarzało mi się słyszeć o dziadkach znajomych, którzy nie piją surowej wody, muszą ją najpierw przegotować. Świeże warzywa z przydomowego ogrodu lądujące bez obróbki na talerzu były więc ideą nową, którą Europa przyjmowała stopniowo. Ideą, dodajmy, bardzo zdrową, bo takie warzywa są najlepszym źródłem witamin, o czym jeszcze wtedy nie wiedziano. Z drugiej strony nie miały wielkiej wagi kalorycznej, co było szczególnie ważne dla pracujących w polu chłopów czy robotników industrializującej się gwałtownie XIX-wiecznej Europy.
XIX-wiecznej Europy, w której wegetarianizm, przynajmniej w Anglii, jest popularny wśród klasy robotniczej. To jest bardzo ciekawe, bo dzisiaj wegetarianizm czy weganizm kojarzy się wielu głównie z elitami.
To było jedno z moich większych zaskoczeń podczas pisania książki. Tym większych, że mówimy o początku nowoczesnego wegetarianizmu, który się rozwija w Anglii właśnie od połowy XIX wieku. Początku bez wątpienia związanego z klasą robotniczą, która dominowała w powstałym w 1848 roku Brytyjskim Towarzystwie Wegetariańskim. Dlaczego tak się stało? Moim zdaniem z dwóch przyczyn. Po pierwsze, towarzystwo powstaje w Manchesterze, mieście przemysłowym, wręcz symbolu robotniczej Anglii. A po drugie, to właśnie w Manchesterze działa Bible Christian Church, instytucja prowadząca szeroko rozbudowaną działalność charytatywną. Warunkiem korzystania z jej oferty pomocowej było wyrzeczenie się jedzenia mięsa, co zresztą nie było przesadnie trudne, bo jak już wiemy, mięso wśród mas pracujących było rarytasem.
Z XIX wieku zostało nam coś jeszcze – wegetarianizm stał się zjawiskiem miejskim.
Rzeczywiście, wegetarianizm jest zjawiskiem miejskim, ale współcześnie dużą rolę w jego propagowaniu odgrywa sposób życia wymyślony już nie w Manchesterze, ale w Kalifornii. To zza Atlantyku zaczęły do nas przychodzić zarówno fachowa literatura, jak i popkultura wpływająca na nasze zachowania w wielu dziedzinach, także w żywieniu. Tofu – jako element codziennej diety, a nie egzotyczny składnik w azjatyckich restauracjach – przyszło do nas przez Kalifornię, awokado również. Mniej więcej od lat 70. XX wieku wegetarianizm będzie funkcjonował w połączeniu z kontrkulturą, hipisami, uniwersyteckimi kampusami i rozmaitymi ruchami postępowymi. Generalnie gdzieś w orbicie lewicy.
Tym bardziej wiele osób może być zaskoczonych początkowymi związkami polskiego wegetarianizmu z endecją.
Jednym z pionierów polskiego wegetarianizmu był Apolinary Tarnawski, twórca sanatorium w Kosowie Huculskim, w którym oprócz ruchu fizycznego, przebywania na świeżym powietrzu i kąpieli promowano wegetariańską dietę. Uważano bowiem, że to jest najlepszy sposób na stworzenie silnego, krzepkiego Polaka, a tylko tacy Polacy mogą wywalczyć niepodległość. Bywalcami sanatorium Tarnawskiego byli ważni endeccy politycy, z Romanem Dmowskim na czele. Wegetarianizm stał się dla spotykającego się tam środowiska częścią sprawy narodowej, zgodnie z zasadą "w zdrowym ciele zdrowy duch". A jeśli dodać do tego jeszcze działalność Konstantego Moes-Oskargiełły, pierwszego propagatora diety wegetariańskiej na ziemiach polskich, to robi się jeszcze ciekawiej, bo on z kolei uważał, że Słowianie byli wegetarianami, a mięso przywlekli do nas Germanie.
Mówiąc krótko, wegetarianizm funkcjonował z powodzeniem w połączeniu z wrogimi sobie nieraz nurtami politycznymi i ideologiami.
Dlatego właśnie historia wegetarianizmu jest tak fascynująca i znacznie bardziej wielobarwna, niż wydaje się większości ludzi, którzy współcześnie kojarzą go niemal wyłącznie z szeroko pojętą lewicą. W tym sensie wegetarianizm stał się niejako ofiarą, bo występuje w pakiecie progresywnym, a wegetarianami mogą być przecież ludzie o poglądach konserwatywnych i nie powinno być w tym nic nadzwyczajnego.
Kilka tygodni temu byłem w Teatrze Studio w Warszawie na "Jadłonomii" w reżyserii Macieja Podstawnego, spektaklu inspirowanym oczywiście słynnym blogiem i książkami kucharskimi Marty Dymek. Na widowni było pełno dzieciarni, bo Podstawny zrobił to przedstawienie z myślą o młodych widzach, i pomyślałem sobie, że to jest chyba pierwsze pokolenie w Polsce wychowane najpewniej w wegetariańskich i wegańskich domach. Dobra zmiana?
Bardzo dobra, aczkolwiek zastanawiam się, czy nie będzie tak jak z dziećmi wychowanymi w domach hipisów czy kibucników, które potem na zasadzie buntu zaczęły wyznawać zgoła inne poglądy niż ich rodzice. Ale jedno jest pewne: dokonuje się chyba już nieodwracalna zmiana w myśleniu o tym, że to, co jemy, ma zasadnicze skutki dla naszej planety. I nie da się zaprzeczyć, że przemysłowa hodowla mięsa odgrywa tu zasadniczą rolę, oczywiście negatywną. Druga ważna zmiana to podaż. Współcześnie sklepowe półki uginają się od produktów wegetariańskich i wegańskich, a bezmięsne restauracje z naprawdę pysznym jedzeniem są w wielu polskich miastach, więc w sumie po co nam to mięso?
Książka do kupienia w Publio >>>
Natalia Mętrak-Ruda. Kulturoznawczyni, tłumaczka literatury włoskiej i anglojęzycznej, dziennikarka kulinarna. W jej przekładzie ukazało się ponad 50 pozycji, w tym "Córka papieża" noblisty Dario Fo i bestsellerowa seria "Heartstopper" Alice Oseman. Przez lata pisała o kuchni polskiej dla anglojęzycznej sekcji portalu Culture.pl, jest pomysłodawczynią opublikowanego tam cyklu Pierogi & Other Stories. Mieszka na warszawskich Bielanach z mężem, synem i dwiema kotkami. Od ponad 20 lat nie je mięsa.
Mike Urbaniak. Jest dziennikarzem kulturalnym weekendowego magazynu Gazeta.pl, polskiej edycji Vogue, gdzie prowadzi także swój queerowy podcast Open Mike oraz felietonistą poznańskiej Gazety Wyborczej. Pracował w Polskim Radiu, pisał m.in. do Wysokich Obcasów, Przekroju, Exklusiva, Notatnika Teatralnego, Beethoven Magazine czy portalu e-teatr.pl