
Tekst został opublikowany w 2021 roku. To jeden z najchętniej przez Was czytanych artykułów Weekendu
Dlaczego zainteresowałaś się dorosłymi dziećmi hipisów?
Ten temat wokół mnie krążył. Znam starszych hipisów, ich wartości zawsze były mi bliskie. Wolność i bycie w drodze to moja podszewka. O dzieciach hipisów wiedziałam mniej i byłam ciekawa, jak naprawdę wyglądało ich dzieciństwo. Bo w głowie przewija się obrazek: biegają nago po lesie. I nikt w tym głębiej nie pogrzebał. Chciałam zobaczyć, kim się stali. Jak – i czy w ogóle – styl życia ich rodziców wpłynął na ich wychowanie.
Drugi powód był taki, że przez kilka ostatnich lat rozmawiałam z uchodźcami i moja wiara w człowieka zjechała prawie do zera. Od Polaków słyszałam, że uchodźcy będą palić i gwałcić, wytępią 40-milionowy naród. Chciałam dla odmiany porozmawiać z ludźmi, którzy kochają ludzi.
Ale niełatwo było ci namówić dzieci hipisów na zwierzenia.
Dorosłe dziś dzieci hipisów wcale nie chciały o swoim dzieciństwie rozmawiać. Rozumiem to, ja też bym chyba o swoim nie chciała. Część zajmuje dziś eksponowane stanowiska. Część mówiła, że trend grzebania w dziecięcych traumach jest denerwujący. Odbijałam się od nich przez dłuższy czas.
Ankę, jedną z głównych bohaterek twojej książki, znasz od dawna.
Postawiła mi warunek: anonimowość. Do Jacka i przepięknego lasu, w którym żyje z rodziną prawie bez kontaktu z cywilizacją, dotarłam okrężną drogą. Do Tomka też. Minęły miesiące, nim zechciał mi opowiedzieć o sobie i swoim ojcu.
Anka, która jako kilkulatka wędrowała z rodzicami hipisami po Polsce i codziennie budziła się w innej stodole, bardzo długo nie widziała w swoim dzieciństwie nic nadzwyczajnego.
Żyli tak, nim Anka i jej brat poszli do szkoły, a i później wypuszczali się w dłuższe podróże. Z tego okresu zostało jej wspomnienie spania na sianie, słońca wpadającego przez szczeliny stodół i beztroskich zabaw z dziećmi. Ale też guli w gardle, gdy rano się budziła i nie wiedziała, gdzie jest mama.
W domu Anki panował artystyczny klimat i twórczy nieład. Wszędzie stały drewniane rzeźby jej taty i obrazy mamy, a kubki były w takich miejscach, że nigdy nie przyszłoby ci do głowy ich tam szukać. Gdy Anka poszła do szkoły, to żeby mieć zeszyty i książki w jednym miejscu, chowała je do tapczanika, na którym spała.
A szkoła to była dla niej inna planeta.
Nagle znalazła się w miejscu z linoleum na podłodze i krępującymi ruchy ławkami. Z masą niezrozumiałych zasad: nie wierć się, podnoś rękę, stój w rządku, zamykaj drzwi. U niej w domu nigdy się drzwi nie zamykało. Dostawała kolejne uwagi do dzienniczka.
Anka bardzo chciała zaistnieć. Czuła, że w porównaniu z rodzicami jest nudna, "bez polotu". Choć ją przytulali i była kochana, to nikt nie pytał, co lubi robić i kim chce zostać, jak dorośnie. Czuła się trochę niewidzialna. Uznała, że może w szkole znajdzie dla siebie miejsce. Zaczęła się świetnie uczyć, by ktoś ją wreszcie dostrzegł.
W szkole słyszała, że "musi być najlepsza", ale zupełnie nie rozumiała po co. Tym bardziej że tata jej mówił: Do życia nie jest potrzebna władza i rywalizacja, tylko warzywa i owoce.
To bardzo piękne zdanie i długo o tym rozmawiałyśmy, bo ani Anka, ani ja nie rozumiemy idei rywalizacji. Anka uczyła się bardzo dobrze, ale głównie po to, żeby zdobyć aprobatę nauczycieli i rodziców. Wydawało jej się, że rodziców ucieszy świadectwo z czerwonym paskiem. A oni raz zerknęli i wrzucili je do szuflady.
Za to słowa taty o warzywach i owocach do dziś są jej fundamentem. Mówi, że gdy wkłada ręce do ziemi, to czuje, że wraca do siebie, więc uprawia pomidory i sałatę na balkonie mieszkania w bloku.
Źródłem zadziwień nad światem, który różnił się od domu, była dla Anki też znajomość z Martą, szkolną koleżanką. Jej rodzice hipisami nie byli.
Mieszkanie Marty było ciasne i całe w boazerii. Anka się z początku ucieszyła, widząc tyle drewna, ale to nie był nierówny stół jej taty, na którym talerz się lekko chybotał, tylko drewno wyszlifowane, polakierowane, od linijki.
Największym niepokojem napełniał Ankę tata Marty. Kiedykolwiek przyszła, siedział w tym samym miejscu na kanapie, pił herbatę ze szklanki i burczał. Zawsze miał wyprasowaną koszulę i spodnie, przez co Anka nabrała nieufności do ludzi odprasowanych. Prawie nie używa żelazka.
A gdy Anka niechcący zrobiła w ścianie u Marty dziurę i ojciec Marty wezwał tatę Anki na rozmowę, to poczuła się całkiem jak opuszczony piesek.
Bo tata Marty, widząc tatę Anki – z długimi włosami i w kolorowym, luźnym ubraniu – powiedział, że już rozumie, dlaczego dziecko jest "takie".
Nie przebierał w słowach. Ta konfrontacja dwóch skrajnie różnych ojców była dla Anki bardzo trudna.
Za to mama Marty stała z naleśnikami już w progu!
I Ance aż się buzia otwierała z wrażenia: Marta tylko wraca ze szkoły i dostaje taki obiad! Anka obiady jadała w szkole, bo jej rodzice dużo pracowali.
Albo sama gotowała dla dziesięciu osób, w tym ośmiorga dorosłych.
Gdy wpadali znajomi rodziców Anki. To był największy koszmar jej dzieciństwa. Nigdy nie było wiadomo, kiedy się zjawią i kiedy wyjadą, czasem zostawali i tydzień. Gdy Anka stawała na środku pokoju i mówiła, że jest głodna, mama odpowiadała: "To zrób sobie coś, kochanie. I nam przy okazji". Kto tu właściwie jest dzieckiem? – pytała w myślach Anka. Ale szła do kuchni i kombinowała, na przykład makaron z serem i masłem. Przynosiła talerze, odbierała wylizane, ale nikt jej nie dziękował.
Mogła tego nie robić, ale raz, że sama była głodna, a dwa, wydawało jej się, że ktoś musi się tymi gośćmi zająć. Że nie wystarczy zabawa, rozmowy, muzyka, ale też trzeba ich nakarmić. Brat zamykał się w pokoju, malował, miał gości gdzieś i dla niego to był najfajniejszy czas. Anka czuła się odpowiedzialna.
Skąd jej się to wzięło?
Jej babcia zawsze uważała, że nakarmić człowieka to pierwszy ludzki odruch. W genach dziedziczymy pewne rzeczy, i to szczególnie w drugim pokoleniu, więc może wzięła to od babci.
Ale w którymś momencie i Anka się zbuntowała.
Tak, chciała zwrócić na siebie uwagę i zwiała z domu. Raz, za to konkretnie, bo na ponad tydzień. Miała 16 lat i pojechała sama nad morze. Liczyła na to, że rodzina będzie jej szukać przez ogłoszenia w radiu – komórek i Internetu jeszcze wtedy nie było. Słuchała tego radia w drodze, ale jej nie szukali.
Wróciła, gdy już nie miała pieniędzy, a nie chciała żebrać. Rodziców zastała w ogródku, dokładnie tam, gdzie ich zostawiła. Przytulili ją, nikt nie powiedział złego słowa. Tata klepnął Ankę w ramię, dumny, że odbyła swoją pierwszą samodzielną podróż. Tylko brat na osobności nazwał ją "debilką", bo nawet nie zostawiła kartki. Wtedy była najszczęśliwszą osobą na świecie. Jednak się zamartwiali!
Wtedy też zdała sobie sprawę, że jest jednostką. Ma prawo do własnego zdania. Może zrobić ze swoim życiem, co zechce, i rodzice przyjmą to z aprobatą.
Twoi bohaterowie to ludzie wręcz nadodpowiedzialni. Tymczasem propaganda czasów PRL-u przedstawiała hipisów jako osoby żyjące na cudzy koszt i przekazujące swoim dzieciom najgorsze wzorce.
Anka jest świetnym lekarzem, który zawsze ma czas dla swoich pacjentów, i wspaniałą mamą. Przygarnia też bezpańskie psy, ma już piątkę. Im bardziej inni się nie przejmują, tym bardziej jej nie jest wszystko jedno.
Jacek na dwoje swoich dzieci nie pobiera 500+, chociaż mógłby. Uważa, że nie tak powinno się rozwiązywać problemy finansowe. Swoje życie wziął na własne barki. Mieszka z rodziną w lesie, żyją tylko z tego, co sami wyhodują i wytworzą. Uprawiają warzywa, Jacek ma ule i sprzedaje miód.
Ojciec zawsze mówił Jackowi: "Jeśli ktoś ci będzie chciał dać pieniądze, nie bierz, bo prowadzi to tylko do rozleniwienia. Polegaj na sobie i swojej fizycznej pracy, na wsparciu przyjaciół, pomagaj też innym. Nigdy nie proś o pieniądze, bo jeśli ktoś będzie chciał ci je dać, to już zawsze będziesz chciał je dostać i stracisz własną moc".
Gdy szukałam podobieństw między Anką, Jackiem i Tomkiem, powracało do mnie też określenie: zdystansowani.
W przypadku Tomka, którego historia jest bardzo dramatyczna, to nieprawdopodobna wręcz odpowiedzialność za słowo. Rzadko spotyka się takie osoby.
Oni wszyscy są też zdystansowani względem swojego życia.
Co masz na myśli?
Jest w nich przekonanie, że ich własne życie jest ważne, ale świat się na nich nie kończy. Nie myślą o tym, co mogą dostać, ale też o tym, co mogą światu dać. Każde z nich wierzy, że może być zmianą, bo ta się zaczyna od drobnych rzeczy. I tu znów wychodzi to, co przekazali im rodzice hipisi. Ta najważniejsza nauka w nich została.
Myśl, że jestem ważna, ale stanowię tylko element wszechświata, i mogę robić rzeczy małe, bo też są ważne, dla mnie jest bardzo uwalniająca.
Pamiętam podróż z jednym ze starszych hipisów. Opowiadał mi o grzybach i innych roślinach, które na sobie przetestował, a ja mu o moich rozmowach z uchodźcami. Przyznałam się, że tracę sens całej tej reporterskiej pracy, bo kogo to tak naprawdę obchodzi? I on mi wtedy powiedział rzecz piękną: "W ogóle nad tym nie myśl, tylko rób swoje. Nie traktuj siebie z aż taką powagą. Rób, co czujesz, nawet jeśli nie zobaczysz efektów". Aż się klepnęłam w czoło, takie to było proste.
Wciąż rozmawiam ze znajomymi hipisami i ten dystans do wszystkiego, co robią, jest uwalniający też dla mnie. Czasem można po prostu być.
Ale też historie twoich bohaterów pokazują, jak trudne jest to bycie, gdy nie przystaje się do społecznych wzorców.
Tak. Rodzice Anki w młodości przeżyli pacyfikowanie przez milicję. Siedzieli na plaży, śpiewali, palili ognisko. Pobito ich, zgolono im głowy, trafili do aresztu. Za nic. Uznali, że muszą opowiedzieć, jak się traktuje ludzi, którzy chcą żyć po swojemu, i zaczęli ręcznie robić ulotki, w których pisali, kim są i co im się przytrafiło. Zostawiali je w domach strażaka, wiejskich domach kultury. I chociaż te placówki były prowadzone przez osoby partyjne, przyjmowano ich chętnie. To jest właśnie dwoistość systemu. Rób swoje, a jakoś go w końcu przeskoczysz.
Ale też wielu hipisów wyjechało z Polski – do USA czy Szwecji. Tata Tomka żyje w Indiach, bo w Polsce, z jej sytuacją polityczną i ludzką mentalnością, nie potrafił. Niektórzy lawirowali, ale to trzeba umieć. Na pewno, żeby być hipisem w PRL-u, trzeba było mieć niesamowity hart ducha.
Od lat się zastanawiam, dlaczego ludzie wybierający wędrowny styl życia tak wkurzają innych? Skąd nienawiść do ruchu hipisowskiego, opartego na miłości, pragnieniu pokoju i bliskości z naturą?
Jeżeli ktoś reaguje na ciebie irytacją, zniecierpliwieniem lub agresją, to problem leży w tej osobie. Coś ją uwiera – mówili mi hipisi i babcia. Osobom, które nie lubiły hipisów, mogło przeszkadzać, że ci potrafili iść własną ścieżką. Nie chcę mówić, która ścieżka jest dobra, ale wiele osób po latach stwierdza, że nie jest w miejscu, w którym chciało być. Bo z lęku zrezygnowali z czegoś, czego w głębi serca chcieli.
Hipisowskie życie mogło wydawać się łatwe, a mnie wydaje się trudne to odrzucenie społecznych gierek.
Też tak sądzę. Jeśli komuś jest dobrze w gierkach, proszę bardzo, ale na pewno mniej się wtedy narażasz na ocenę. A oceniać lubimy.
Jechałam niedawno pociągiem. Wszedł konduktor. Miał włosy spięte w kucyk i wytatuowaną całą rękę. Oczy mu się śmiały znad maseczki, bilety sprawdzał z radością. I gdy tylko wyszedł z przedziału, dwóch mężczyzn zaczęło go obgadywać. Że jak on wyglądał, to PKP, służba społeczna. Zajęło im to chyba godzinę, którą mogli poświęcić na tyle innych rzeczy. Aż chciałam im zwrócić uwagę, ale kim ja jestem, żeby ludzi pouczać? I tu pytanie: czy oni chcieli kiedyś zrobić coś szalonego i się nie udało? Nie wiem.
Podobnie jak tobie mnie również jest bliskie myślenie, że mamy prawo do własnego życia. Ale też zastanawiam się, czy mając dzieci, nadal możemy robić, co chcemy. Rodzice Anki co jakiś czas mieli tak silną potrzebę ruszenia w drogę, że zostawiali 12-letnią Ankę i jej młodszego brata na parę tygodni i dzieci musiały sobie radzić same. To mnie szokuje.
Rzeczywiście, tu się pojawia znak zapytania: co ja bym zrobiła na ich miejscu? Nie wiem, ale chyba nie zostawiłabym 12-latki samej w domu, choć potrzebę wolności i podróży mam ogromną.
Ale zauważ też, że Anka i jej brat dzięki tym wyjazdom rodziców są dziś bardzo samodzielni, świetnie radzą sobie w życiu. Anka w ogóle mi nie mówiła, że te doświadczenia były dla niej trudne. Lodówka i zamrażarka były pełne smakołyków, oni sobie tylko odgrzewali. Troszkę tęsknili za rodzicami, ale mieli swobodę. Trudniejsze dla Anki były te najazdy gości, którymi musiała się zajmować.
W książce powraca pytanie, kto to w ogóle jest hipis. Twoi bohaterowie nie chcieli na nie odpowiadać.
Mówili, że sami nie wiedzą, czy są hipisami, bo to kolejna szufladka. Doszłam do wniosku, że mnie też ta definicja nie jest potrzebna. Sama mówię, że jestem introwertyczką. A może to bardziej skomplikowane? Może po prostu jestem sobą?
Lubimy nie tylko wrzucać w szufladki, ale też myśleć, że wszyscy w szufladce są tacy sami. Wszyscy hipisi są tacy sami i wszyscy wyborcy PiS-u są tacy sami.
A jest nas w tej chwili na świecie prawie osiem miliardów. I oczywiste, że będziemy lubić podobne rzeczy albo wyznawać podobne wartości, ale to nie jest cała prawda o nas. Każdy ma chociaż jedną cechę, która czyni go wyjątkowym.
Udało ci się odpowiedzieć na pytanie, co sprawia, że jesteśmy, jacy jesteśmy?
Właściwie to nie. To na pewno ważne, czy masz ojca hipisa, ojca w garniturze czy ojca alkoholika. Ale też ważne, do jakiej trafisz szkoły, czy jesz mięso, czy jesteś wegetarianką. Kształtuje nas szereg uwarunkowań. I chyba jednego życia nie starczy na poznanie siebie.
A poza tym my się ciągle zmieniamy, nawet tego nie zauważając. Moja babcia zawsze mówiła: "Człowiek się cały czas uczy, a głupi umiera".
To, że człowiek cały czas się zmienia, dobrze pokazują życiorysy Ryszarda Terleckiego i Marka Kuchcińskiego. Też byli hipisami, a dziś są w PiS-ie.
Próbowałam się z nimi skontaktować, ale bez skutku. Od osób, które ich znały w młodości, usłyszałam, że zawsze mieli cechy przywódcze. A hipis może mieć nauczyciela duchowego, guru, ale odrzuca lidera.
Nie oceniam ich, ale oczywiście można się nad tym pozastanawiać.
Książka do kupienia w Kulturalnym Sklepie>>>
Ebook dostępny jest w Publio.pl>>>
Zapraszamy na premierowe spotkanie z Izą Klementowską 15 sierpnia (niedziela) w godz. 14.00–14.50 w Muszli Koncertowej przy pl. Grunwaldzkim 1 podczas Pleneru Literackiego w Gdyni. Rozmowę poprowadzi Szymon Kloska.
Iza Klementowska. Reporterka i dziennikarka, publikowała m.in. w "Dużym Formacie", "Wysokich Obcasach Extra", "Newsweeku", "Polityce", "Machinie", "National Geographic", "Nowym Dzienniku" (Nowy Jork). Autorka książek "Samotność Portugalczyka", "Minuty. Reportaże o starości", "Szkielet białego słonia", "Skóra. Witamy uchodźców". Jej teksty ukazały się również w antologiach "Swoją drogą", "Pytania, których się nie zadaje", "Odwaga jest kobietą", "Twarze sukcesu. Zespół Downa". Nominowana do wielu nagród literackich.
Paulina Dudek. Dziennikarka, redaktorka, twórczyni cyklu mikroreportaży wideo "Zwykli Niezwykli". Nagrodzona Grand Video Awards, nominowana do Grand Press.