
"Kategorycznie dementujemy kłamliwe informacje o zakończeniu programu profilaktycznego w schorzeniach onkologicznych piersi. Program działa i, co więcej, z początkiem września wzrośnie jego finansowanie" - taki komentarz zamieściło na Twitterze Ministerstwo Zdrowia w odpowiedzi na doniesienia o zmianach w dostępie do badań, dzięki którym można wykryć raka piersi. Skąd wzięło się to nieporozumienie?
Już pani tłumaczę. Obecnie średni koszt badań kontrolnych jednego pacjenta to około 450 zł rocznie. Ministerstwo Zdrowia co roku zwiększa środki na ten cel o 10 proc., ale zawsze przydałoby się więcej. Większymi finansami dysponuje NFZ, program jest tam właśnie przenoszony, co resort określa jako "redefiniowanie". Jest to więc dobra informacja. Ale w piśmie, które tę zmianę wprowadzało, pojawiły się niezręczne sformułowania, które można było zrozumieć jako zakończenie programu. Chodzi o to, że jego realizację w dotychczasowej formie przedłużono tylko do końca sierpnia. Ale to dlatego, że w NFZ trzeba wprowadzić inny koszyk świadczeń gwarantowanych, zanim program zostanie tam przeniesiony.
Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl
Jak pan zareagował na te wieści?
Zadzwoniłem do NFZ i dowiedziałem się, że powinniśmy wystąpić o dofinansowanie na kolejne dwa miesiące, czyli lipiec i sierpień. I tak też zrobiliśmy. Zresztą z tego, co wiem, postąpiła tak większość placówek. W Szpitalu Klinicznym Przemienienia Pańskiego w Poznaniu czekano jeszcze na dodatkowy dokument z MZ i zdecydowano o zawieszeniu umawiania pacjentek na zaplanowane wcześniej badania kontrolne do czasu dostarczenia tego dokumentu. Zabrzmiało to jak przerwa w programie i zaczął się krzyk. I w sumie dobrze się stało, bo można przy tej okazji przypomnieć, jak ważne w leczeniu nowotworów są badania genetyczne i profilaktyczne.
Resort zdrowia podaje, że po zmianach pacjenci będą mogli liczyć na dodatkowe 54 mln zł na diagnozowanie dziedzicznych nowotworów, takich jak rak piersi, jajnika czy jelita grubego. Międzynarodowe Centrum Nowotworów Dziedzicznych w Szczecinie, którym z sukcesami pan kieruje, prowadzi zarówno badania profilaktyczne, jak i naukowe.
Choć program został na razie przedłużony do końca sierpnia, umawiamy pacjentki na badania już do końca roku. Od września ma być już finansowany przez NFZ. Zresztą nie wierzę, żeby ktoś się odważył zdecydować i powiedzieć publicznie, że zawiesza się badania profilaktyczne dla osób z największym ryzykiem obciążenia nowotworami.
Wie pani, właśnie przeglądam wyniki kolonoskopii 25-latka, który ma zespół Lyncha, z mutacją w genie MLH1, czyli dziedziczne predyspozycje do nowotworu jelita grubego. Pewnie się pani wydaje, że to wcześnie, prawda?
Mówi się, żeby robić to badanie około 50. roku życia.
A my, w ramach naszego programu badań profilaktycznych, zrobiliśmy ostatnio 400 kolonoskopii u osób w młodym wieku. Zaobserwowałem, że w paru ostatnich latach u pacjentów obciążonych genetycznie nie zdiagnozowaliśmy ani jednego nowotworu, a jedynie polipy, które zaraz po wykryciu są usuwane jako zmiany przedrakowe. To efekt wczesnych kolonoskopii, które wykonujemy.
Ile osób w Polsce jest genetycznie obciążonych nowotworami?
Według najnowszych danych około trzech milionów Polaków ma wysoką, genetycznie uwarunkowaną predyspozycję do zachorowania na raka piersi, jajników, trzonu macicy czy jelita grubego. Docelowo dwie trzecie z nich powinny być objęte programem profilaktycznym, ale nie są, bo część to niepełnoletni, a część po prostu nie przyjmuje zaproszeń na badania. Dlatego obecnie jest to tylko około 30 tys. osób, a więc zdecydowanie za mało. Program wciąż wymaga rozwoju. Moją intencją jest, by obejmował milion Polek i Polaków.
Obecnie w programie rocznie wykrywamy około 200 przypadków dziedzicznych raków we wczesnych fazach, między innymi piersi, jajników, trzonu macicy i jelita grubego. Przy mutacji genu BRCA1 średnia wieku zachorowania na raka piersi to 42 lata, a na raka jajnika około 50 lat.
Żeby program działał skutecznie, pracownicy sieci poradni go realizujących muszą być ciągle szkoleni. Organizujemy więc coroczne spotkania, podczas których rozmawiamy o najnowszych postępach w genetyce.
Jest pan jednym z najwybitniejszych genetyków, rok temu został pan uznany przez Web of Science Core Collection za najbardziej wpływowego polskiego onkologa. Jak wyglądały pana naukowe początki?
Pod koniec lat 80. po raz pierwszy trafiłem w medycznej literaturze światowej na termin dziedzicznych predyspozycji do częstych nowotworów, gdy występują one w rodzinie. Później, na początku lat 90., naukowcy zidentyfikowali geny BRCA1 i BRCA2 oraz MSH2 i MLH1.
Po przeanalizowaniu tych doniesień, zacząłem wygłaszać wykłady, podczas których mówiłem, że wedle moich szacunków, co najmniej milion osób w Polsce będzie miało dziedziczną predyspozycję do raka piersi, raka jajnika i raka jelita grubego. Byli tacy, którzy ze mnie wtedy szydzili: "Co pan nie powie, ale to ciekawe". Ani genetycy, ani onkolodzy, nie wiedzieli wówczas, o co chodzi.
Nie zniechęcało to pana?
Wręcz przeciwnie.
Nie jestem cierpiętnikiem nauki, badania genetyczne wciąż sprawiają mi ogromną radość. Zaczęliśmy więc w Zachodniopomorskiem robić ankiety o zachorowaniach na nowotwory w rodzinach. Zebraliśmy 1,3 mln ankiet. Wszystkie osoby, które miały przypadki raka piersi albo jajnika, przeszły testy na obecność BRCA1 charakterystycznych dla Polski mutacji. Mamy obecnie największy na świecie rejestr nosicielek mutacji BRCA1.
Dojrzewałem do tego, że trzeba stworzyć program systematycznych badań profilaktycznych dla osób dziedzicznie obciążonych nowotworami. I napisałem "Program opieki nad rodzinami wysokiego, dziedzicznie uwarunkowanego ryzyka zachorowania na wybrane nowotwory złośliwe". Obejmuje on opieką pacjentki szczególnie narażone na zachorowanie, czyli będące nosicielkami mutacji genów takich jak BRCA1, MSH2, MLH1 i innych tego typu. Mogą wykonywać darmowe badania profilaktyczne oraz genetyczne, które pozwalają wykryć dziedziczne obciążenie.
Odkryliśmy także, że Polska jest relatywnie homogenna genetycznie. Oznaczało to, że na przykład BRCA1 jest zdominowany przez zaledwie trzy mutacje.
Jakie to miało znaczenie?
Kolosalne!
Czyli?
Gdy się badało tylko wybrane geny, najczęstsze dla populacji, trzeba było zapłacić jedynie 30 dol. A standardowo – 3 tys. dol. Niesamowita różnica w kosztach.
Pierwszą Onkologiczną Poradnię Genetyczną w Polsce uruchomiliśmy 30 lat temu, w 1992 roku. Trzy lata później zdiagnozowaliśmy i zoperowaliśmy z sukcesem pierwszą pacjentkę z Zespołem Lyncha, czyli dziedziczną predyspozycją do raka jelita grubego. Miała wówczas 40 lat i raka kątnicy, który nie dawał żadnych objawów. Chirurdzy nie usunęli tylko samego guza, ale całe jelito grube, a cienkie zespolili z odbytnicą. Do tego zdecydowaliśmy o profilaktycznym usunięciu jajników, jajowodu oraz trzonu macicy.
Mama tej pacjentki zmarła wcześnie na nowotwór jelita grubego. Podobnie jak jej siostra, która zachorowała na raka jelita grubego i jajnika. Ta kobieta żyje do dziś, a ja nabrałem pewności, że powinna w Polsce powstać sieć onkologicznych pracowni genetycznych. Napisałem program, objechałem cały kraj w poszukiwaniu chętnych do współpracy.
Rok temu rozmawiałam z 33-letnią Małgorzatą. I ona, i jej siostra musiały się poddać prewencyjnej mastektomii. Były obciążone genem BRCA1 i robiły systematyczne badania w poradni genetycznej w Rzeszowie. Bez cienia przesady można więc powiedzieć, że to stworzony przez pana program uratował im życie.
Osoby, które są obciążone genem BRCA1, powinny wykonywać badania kontrolne co sześć miesięcy: rezonans magnetyczny naprzemiennie z mammografią oraz USG piersi i USG dopochwowe. Koordynatorzy w poradniach genetycznych są odpowiedzialni za to, żeby aktywnie do tych kobiet docierać. Dzwonią do nich i przypominają o terminach badań, ale też i o prewencyjnych zabiegach. Mamy, niestety, sporo przypadków, że pani zalecono profilaktyczne usunięcie jajnika i jajowodu, a ona tego o czasie nie zrobiła. Pytamy: dlaczego? "Bo ginekolog powiedział mi, że ma świetne USG dopplerowskie i będzie mnie kontrolował". Tymczasem to nieprawda, że systematyczne badania USG uratują kobietę z BRCA1 przed rakiem jajnika. Szanse, że wykryje się go we wczesnym stadium, są na poziomie 10 proc. Większość przypadków jest po prostu nie do wykrycia. Z kolei rezonans magnetyczny piersi wykrywa 90 proc. wczesnych nowotworów.
W Międzynarodowym Centrum Nowotworów Dziedzicznych prowadzone są też pod pana przewodnictwem interesujące badania nad nowymi metodami leczenia nowotworów.
Jako pierwsi w świecie testujemy i opisujemy leczenie kobiet z BRCA1 i BRCA2 platynami [związki platyny są wykorzystywane do chemioterapii w zwalczaniu raka jądra, jajnika, szyjki macicy – przyp. red.]. Częścią leczenia jest też usunięcie jajników i jajowodów. U 70 proc. pacjentek guzy znikają, a panie żyją przez 10 kolejnych lat.
Brzmi to wręcz nieprawdopodobnie!
Brytyjscy uczeni opisali, że komórki rakowe rosnące poza ustrojem, tzw. linie komórkowe, od kobiet z mutacjami BRCA1, nie są wrażliwe na taksany, które się najczęściej stosuje, tylko na platyny, których się rutynowo nie stosuje. Taki dożylny wlew platyny odbywa się raz na trzy tygodnie. To leczenie stosuje oprócz nas zaledwie parę ośrodków w Polsce, a powinny wszystkie. Problem polega na tym, że żadna duża firma medyczna platyną nie jest zainteresowana, bo jedna dawka kosztuje zaledwie 5 euro.
Jeśli pacjentka z rakiem piersi ma zmutowany gen CHEK2 – dotyczy to około 10 proc. Polek – to nie reaguje na chemię. Wówczas leczenie trzeba rozpocząć od usunięcia jajników i jajowodów, a dopiero po zabiegu stosować inne jego formy. W ogóle uważam, że nie wolno rozpoczynać leczenia raka piersi bez badań genetycznych. Każdą pacjentkę, u której rozpoznano raka piersi, zapraszamy do udziału w naszym programie.
Panie profesorze, zdradzi mi pan na koniec, nad czym obecnie pan pracuje?
Badamy modyfikatory, czyli dodatkowe geny, które wpływają na nowotwory, na przykład te związane z żywieniem. Niedawno przeprowadziliśmy szalenie ważne badania, które pokazują, jak istotne w walce z nowotworami jest korygowanie stężenia pierwiastków w organizmie. Mam na myśli arsen, selen, cynk, miedź, kadm i ołów. Wpływają one na ryzyko raka i na wyniki leczenia. I to bardzo mocno.
W kierowanym przeze mnie Centrum powstała praca, która dowodzi, że ryzyko zachorowania na nowotwór przy BRCA1 spada z 60 do 30 proc., czyli o połowę, jeżeli pilnuje się niskiego poziomu arsenu. Podobna zależność występuje u kobiet, które tej mutacji nie mają.
Krótko mówiąc, pożywieniem o odpowiednim stężeniu pierwiastków, można obniżać ryzyko zachorowania na raka. Jeżeli selen i cynk są optymalne, chory z nowotworem ma większe szanse na przeżycie. Co ciekawe, dotyczy to wszystkich raków, zbadaliśmy bowiem nie tylko chorych z rakiem piersi, ale też prostaty, skóry, płuca i krtani. Odkryliśmy, że bardziej narażeni na nowotwory są młodzi ludzie z dużym poziomem ołowiu.
Niektórzy uśmiechają się, gdy słyszą, że to, co jemy ma związek z chorobami nowotworowymi.
Arsen występuje w żywności skażonej chemią. Zboża, które są hodowane na polach zasypywanych herbicydami i pestycydami, mają go dużo. Podobnie jak ryż, ryby morskie i owoce morza.
Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl
To nie znaczy, że te produkty są szkodliwe i nie należy ich jeść. Ale trzeba je spożywać pod kontrolą, zwłaszcza przy genetycznych predyspozycjach do nowotworu. Z moich badań wynika – a przetestowaliśmy 3 tys. kobiet - że gdy arsen jest niższy, to ryzyko zachorowania mniejsze. Odtruwamy też pacjentki z arsenu witaminą C. Jesteśmy w końcowej fazie badań, które są prawdopodobnie pierwsze na świecie.
Prof. Jan Lubiński. Specjalista patomorfologii i genetyki klinicznej. Jest kierownikiem Katedry Onkologii i Zakładu Genetyki i Patomorfologii na Pomorskim Uniwersytecie Medycznym w Szczecinie. Kieruje też Międzynarodowym Centrum Nowotworów Dziedzicznych. Uznawany za jednego ze stu najbardziej wpływowych naukowców w polskiej medycynie.
Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Specjalizuje się w niebanalnych rozmowach z odważnymi ludźmi. Pasjonatka kawy, słoni i klasycznych samochodów.