
Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam w polskim kinie bohatera, który tak komfortowo czułby się sam ze sobą.
Niebawem skończę 84 lata i czuję, że jestem u progu ogromnej zmiany. Po 60 latach spełni się w końcu moje wielkie marzenie. Wystąpię w spektaklu warszawskiego Teatru Powszechnego "Orlando. Biografie" w reżyserii Agnieszki Błońskiej, który premierę będzie mieć 25 czerwca. Stanąć u boku profesjonalnych aktorów to dla Lulli jest niesamowite wyróżnienie i powrót do pasji porzuconej dawno temu. Po szkole średniej zdawałem na studia aktorskie do PWST w Warszawie, ale nie dostałem się.
Rok później moja sytuacja rodzinna się skomplikowała i musiałem iść do pracy, by pomagać rodzicom. Aktorska kariera została na wiele lat zepchnięta na drugi plan. Dlatego możliwość występu w teatrze traktuję jako zwieńczenie całej drogi, jaką przebyłem, przebyłam – będę używać obydwu końcówek, bo jak wielokrotnie podkreślam, nie ma Andrzeja bez Lulli i nie ma Lulli bez Andrzeja.
W fabułę spektaklu zostały wplecione wątki autobiograficzne.
Są w "Orlando" sceny nawiązujące do moich przeżyć podczas Powstania Warszawskiego, które spędziłem jako dziecko, ukrywając się w piwnicy. Pojawiają się moje wspomnienia z szarego, paskudnego PRL-u i odwołania do współczesności. To jest niesamowicie twórczy i intymny proces.
Lulla na dobre rozkręciła swoją karierę dopiero po siedemdziesiątce. Dlaczego tak późno?
W 2008 roku poznałam legendarną drag queen Kim Lee [między innymi aktorka, działaczka LGBTQ, mieszkająca w Polsce – przyp. red.]. Dodała mi pewności siebie i rozmachu, zachęcała do występów. Kiedy miałam wątpliwości, mówiła mi: "Ciotka, na scenę!". Biedna Kim, zmarła w grudniu 2020 roku na covid. Bardzo mi jej brakuje. Jako dobrej duszy, która podpowiadała, inspirowała.
Zaczynaliśmy od małych, prywatnych występów, z czasem urządzaliśmy imprezy z coraz większym rozmachem, bo okazywało się, że jest na to zapotrzebowanie. Dwa lata temu przeżyłem cudowną przygodę w pensjonacie ProHarmonia w Lądku-Zdroju, gdzie Lulla wystąpiła podczas Drag Qeen Fest. To była poważna impreza, ze stołami z białymi obrusami, z prosecco i ciepłymi daniami. Właścicielka pensjonatu postawiła wszystko na jedną kartę. Powiedziała, że albo uda się zorganizować dragową imprezę, albo ją burmistrz miasta wywiezie na taczkach, bo jest PiS-owcem.
I co?
I udało się. Sam burmistrz przyszedł z żoną i świetnie się bawili. Można? Można. To było szalenie fajne. Warto o tym mówić.
Oprócz spektaklu i filmu dokumentalnego Lulla była niedawno bohaterką sesji dla "Vogue’a", została także ambasadorką kampanii Viva Glam firmy kosmetycznej MAC, wystąpiła w teledysku Ralpha Kamińskiego i w filmie "Wszystkie nasze strachy".
Czasami się zastanawiam, czy nie jest tego za dużo, ale potem myślę sobie, że jeśli daję radę, to znaczy, że jest w sam raz. A przecież ja niebawem skończę 84 lata. Jestem pod opieką lekarza, coś mi dolega, czasami mnie coś boli, ale cholera! Oczywiście, że tak jest, skoro jestem stary. Cieszę się, że nadal mi się coś chce. Mam siłę i ochotę, żeby wychodzić z domu i czekać na nowe doświadczenia. Jestem dumny, że sobie radzę i jestem otoczony wianuszkiem rzetelnych, prawdziwych przyjaciół. Czuję się czasami jak w baśni o Kopciuszku. A może jeszcze coś więcej się wydarzy, że będzie wulkan, rakieta!
"Boylesque" pokazuje wciąż mało popularną w Polsce wizję starości. Nie jest to wycofywanie się z życia i czekanie na śmierć.
Mało tego, uważam, że do śmierci należy mieć podejście nawet kabaretowe.
Kabaretowe, czyli z urną w kształcie buta, a konkretnie szpilki!
Absolutnie. Testament mam już spisany, moi bliscy znają moje instrukcje. Nie chcę, żeby na moim pogrzebie płakano. Niech będzie wesoło, ciepło. Z wódeczką, może z tańcami? Mam jednak nadzieję, że zanim odejdę z tego świata, czeka mnie jeszcze trochę dobrych chwil. Może pojawi się w moim życiu miłość? Boję się tylko zniedołężnienia, bycia przykutym do wyra i zdanym na łaskę innych. Ale mam nadzieję, że do tego jeszcze daleka droga.
A znalezienie artystki, która wykona dla mnie urnę w kształcie szpilki, było przygodą samą w sobie. Od pierwszego spotkania z Tradycją Chojnowską poczuliśmy między sobą głęboką więź, jakbyśmy się znali kilkanaście lat. Powiem ci, że ja w ogóle mam w sobie coś takiego, że przyciągam ludzi nietuzinkowych, otwartych. Każdego traktuję z szacunkiem. Nawet jeśli ktoś nadepnie mi na odcisk – trudno. Czy trzeba cierpieć z tego powodu przez całe życie? Omijać taką osobę szerokim łukiem?
Kiedy oglądałam Cię w filmie "Boylesque", przyszło mi do głowy słowo "celebracja". Czym jest dla ciebie starość?
Spotykaniem się z ludźmi, chodzeniem na grzyby, wypiciem wódeczki ze znajomymi.
Irena, z którą chodzicie na grzyby, mówi, że ona już raczej na nic nie czeka. Ty się z nią nie zgadzasz.
Siedzę czasem w domu i myślę sobie, jak fajnie byłoby, gdyby ktoś wpadł. Lubię ludzi, lubię wymyślać wspólnie z przyjaciółmi sposoby na spędzanie wolnego czasu. Dużo łatwiej zdecydować, na co wybrać się do kina, kiedy się o tym z kimś porozmawia.
W jednym z fragmentów "Boylesque" ktoś, z kim umówiłeś się na randkę, wystawia Cię do wiatru. Na początku jesteś rozczarowany, ale nie pozwalasz, by to Ci zepsuło humor na dłużej... i po prostu zaczynasz tańczyć. Piękna scena.
Nie przyszedł? Trudno. Przecież nie będę rozpaczał. Jeżeli ktoś jest nierzetelny, to znaczy, że znajomość nie była warta mojego czasu. Wypiję kieliszek szampana, zadzwonię do przyjaciela, wyżalę się, że ktoś kopnął mnie w tyłek i to by było na tyle. Szkoda życia, noc jeszcze młoda. Jak się pospieszymy, jeszcze zdążymy na jakiś fajny film do kina.
A co myślisz o poznawaniu ludzi przez portale i aplikacje randkowe?
Faceci wypisują tam o sobie niestworzone historie. Interesują się muzyką poważną, house’em, metalem i operą. Grają w piłkę, tenisa, jeżdżą konno i skaczą przez przeszkody. Przepraszam bardzo, ale kiedy? Nie przesadzajmy, przecież nie można znać się na wszystkim.
Inną zmorą jest wstawianie zdjęć modeli rodem z wybiegu z Mediolanu, a na spotkaniu okazuje się, że no cóż, nie jest to ta sama osoba, z którą się umówiłem. Po co ludzie tak oszukują? Ja przecież nie mogę o sobie mówić, że jestem atrakcyjny, bo jestem stary. Starość ma też swoje prawa, nie wstydzę się swojego ciała, ale nie udaję kogoś, kim nie jestem.
Wydajesz się niejako zawieszony między starością a młodością. I tu, i tu do końca nie pasujesz.
Dokładnie. To sprawia, że czasami moi młodsi znajomi nie zdają sobie sprawy, że ja mam 50 lat od nich więcej! Oczywiście dzieli nas spojrzenie na wiele spraw, ale jednocześnie bardzo się cieszę, że ci dużo młodsi chcą ze mną przebywać, że to im sprawia frajdę. Wydaje mi się, że potrafię się dzielić moim "bagażem zdarzeń", nie zabieram go ze sobą do szafy. Jeżeli ktoś chce słuchać, zapraszam.
Nie będę ukrywał, że bariera pokoleniowa jednak czasami się pojawia. Przecież ja się urodziłem przed drugą wojną światową! Zdarza mi się wkurzać na młodych, kiedy na przykład przychodzę na przyjęcie, a tam wszyscy z nosami w telefonach. Nie odpowiadają nawet na "dobry wieczór". Po co w ogóle się spotykać, jeśli nie chcemy ze sobą rozmawiać?
A o co pytają Cię młodzi członkowie społeczności LGBT? Podczas Marszów Równości robią sobie z Tobą selfie, jesteś dla nich inspiracją.
Są przede wszystkim ciekawi, jak wyglądała sytuacja mniejszości kilkadziesiąt lat temu. Mówię im, że skoro w tym strasznym PRL-u było szaro i naprawdę nieprzyjemnie – żeby nie powiedzieć dosadniej – musieliśmy szukać jakiegoś koloru. Trzeba było się ubrać, a nie mieliśmy butików czy ciucholandów. Braliśmy więc firanki, ręczniki frotté albo na przykład krawat pożyczony od ojca, który stał się "indiańską przepaską" ze strusim piórem, o ile się udało takie zdobyć. Z jednej beli materiału potrafiliśmy uszyć pięć–sześć kreacji, a wszystkie inne! Kiedyś udało mi się przymierzyć i kupić w sklepie spódnicę, bo sprzedałem ekspedientce anegdotę o siostrze koszykarce, która ma rzekomo wymiary podobne do moich.
A makijaż? Sztuczne rzęsy?
A kto myślał wtedy o sztucznych rzęsach! Byłem zadowolony, że siostra mojego kolegi pożyczy nam szminkę. (śmiech) Spotykaliśmy się w mieszkaniach na domówkach. Robiliśmy drag, choć nie znaliśmy wtedy jeszcze tego słowa. Wtedy mówiło się na to "przebieranki".
Przypomina mi się rozgrywający się w latach 80. film "Hiacynt" Piotra Domalewskiego. W jednej ze scen pokazana została domówka organizowana przez społeczność LGBT. Chyba nigdy wcześniej nie widziałam w polskim kinie tej społeczności przedstawionej w taki sposób – jako kolorowych, radosnych ludzi. To nadal biała plama w kulturze, nie tylko filmowej.
Prawda? Jeden z moich przyjaciół miał dwupoziomowe mieszkanie z kręconymi schodami, gdzie mogło pomieścić się kilkadziesiąt osób. Występowaliśmy tam w źle dobranych perukach, z krzywo pomalowanymi ustami. Nie mieliśmy pojęcia, że istnieje coś takiego jak podkład, puder.
Ja i tak miałem komfortową sytuację, bo mieszkałem z rodzicami. Kiedy oni wyjeżdżali na wczasy, mogłem organizować imprezy. Moi koledzy, mieszkający w akademikach czy na stancji, nie mogli sobie na to pozwolić. Później wprowadziła się do naszego mieszkania babcia od strony ojca i o żadnych spotkaniach towarzyskich z "przebierankami" nie mogło być mowy. Babcia dostałaby zawału.
Pamiętasz swoją pierwszą sukienkę?
Wyciągnąłem ją z szafy mamy, kiedy miałem może 9, może 11 lat. Przymierzyłem ją, przyglądając się sobie w lustrze w bieliźniarce. To był absolutny początek Lulli. Kto by wtedy pomyślał, że w Polsce będzie istnieć dragowa scena, tak jak dzisiaj.
Już w polskim kinie przedwojennym tradycja crossover, przebieranek, była bardzo żywa. Brały w tym udział obie płcie. Wystarczy przytoczyć tytuł filmu "Czy Lucyna to dziewczyna" lub przywołać słynną piosenkę "Sex appeal" wykonywaną przez Eugeniusza Bodo w damskim przebraniu w filmie "Piętro wyżej".
To był niezwykle popularny temat. Jakoś ta energia musiała znaleźć ujście. Eugeniusz Bodo był zresztą wspaniały i w męskich, i żeńskich rolach. A ówczesne kino jest kultowe i może służyć jako inspiracja dla adeptów dragu.
Drag jest rodzajem sztuki zbudowanej na przerysowaniu, kontrastach. Dlatego postaci dragu muszą być kolorowe. Gdybym miała na scenie delikatny, ślubny makijaż, nikt by mnie nie zauważył. Dlatego muszą być cekiny, podwójne sztuczne rzęsy, mocna kreska. To wymaga ogromnego nakładu pracy. Nigdy sam nie robiłem sobie makijażu, bo tego nie potrafię. Próbowałem uczyć się, obserwując innych albo oglądając filmy w internecie. Bez skutku. Wolę zostawić to profesjonalistom.
Mam podobnie. Oglądałam kiedyś na YouTubie tutorial, jak zrobić codzienny makijaż biznesowy. Trwało to godzinę i wymagało, w mojej ocenie, niewspółmiernych do efektu nakładów pracy.
W internecie wszystko dzieje się jak w kołowrotku, nie jestem w stanie tego nawet zapamiętać, a co dopiero powtórzyć. Dlatego oddaję się w ręce doświadczonych wizażystów. Dzisiaj o mój wygląd dba wspaniała stylistka Michaela Sandel. Z kolei Ania Czyżykiewicz opanowała moją gębę i potrafi wyczarować prawdziwe cuda. Kiedyś malowanie mnie zajmowało jej dwie i pół godziny, teraz – godzinę czterdzieści. Wie, gdzie zarysować kontury, gdzie ukryć lub podkreślić kości policzkowe, zrobić cienie na nosie. Ona to wie i jestem jej za to ogromnie wdzięczny. Ja nie wiem i już się pewnie nie dowiem.
Moje przebieranki i moja tożsamość seksualna nigdy nie kojarzyły mi się z czymś wstydliwym, co trzeba ukrywać, nawet w dzieciństwie. Ponad 40 lat przepracowałem w branżach budowlanej, prawniczej. Nie wiem, czy moi koledzy i koleżanki z pracy wiedzieli, że jestem gejem. Nigdy nikt ze mną nie podejmował takich rozmów.
Nikt nie pytał o partnerkę, dzieci?
Nie przypominam sobie. Miałem jako młody chłopak wiele koleżanek. Wydaje mi się, że czuły się w moim towarzystwie komfortowo, ja w ich w sumie też. Rodzice próbowali mnie kiedyś zeswatać z koleżanką z czasów szkolnych, którą bardzo lubili. Ona później wyjechała aż do Pekinu, wymieniliśmy kilka listów i na tym się skończyła nasza znajomość.
Zawsze było mi żal moich kolegów gejów, którzy pod wpływem presji społecznej decydowali się zawierać małżeństwa. Czasami pojawiały się z tych związków dzieci. Skazywać siebie i partnerkę na życie bez wiedzy na temat tego, kim się naprawdę jest? Strasznie smutne.
Tobie nie było trudno?
Jakoś nie. Miałem ogromne wsparcie ze strony ojca i cudowny kontakt z nim. Podczas jednych świąt Bożego Narodzenia, kiedy przyjechałem do rodziny z partnerem, usadził nas sobie obu na kolanach, objął i powiedział: "Jak ja się cieszę, że mam dwóch fajnych synów". Dla mnie to był już moment swobody absolutnej. Z mamą było inaczej. Rozmawialiśmy o temacie może raz, dwa, zawsze półsłówkami.
Może było mi łatwiej, bo nie miałem rodzeństwa, bliskich osób, przed którymi czułem, że musiałbym się spowiadać ze swojego stylu życia, ukrywać się. Wielu moich znajomych gejów z większych rodzin miało siostry, braci, a potem bratanków, siostrzeńców. W takich sytuacjach rodzina często martwiła się, co o tym 45-letnim wujku, który nie ma żony, powiedzieć dzieciom. Ja rozumiem, że to mogła być sensacja u schyłku XIX wieku, ale w XX wieku? A już w ogóle współcześnie? Dajcie spokój!
Pochodzę z Polski wschodniej. Niestety, nadal zdarza się, że odstępstwo od ogólnie przyjętej, a raczej narzuconej normy jest sensacją.
Ogromną rolę w tym procesie odgrywa niestety Kościół katolicki, który absolutnie potwornie traktuje wszystkie mniejszości. Skala homofobii wśród duchownych jest zatrważająca. Nie mogę zaakceptować instytucji, która krzywdzi innych i uważa, że to jest w porządku. Więcej na ten temat nie będę mówił, Kościół dawno zniknął z mojego życia.
Znajomi, którzy ukrywali swoją tożsamość przed światem, mieli z tego powodu olbrzymie kłopoty. Prowadzili dwa równoległe życia, a funkcjonowanie w takim emocjonalnym szpagacie jest bardzo męczące. Przez pewien czas byłem nawet związany z partnerem, z którym niby byliśmy razem, ale kiedy przyjeżdżała w odwiedziny żona z dziećmi, ja szedłem w odstawkę. Nie dałem rady. Z jednej strony czułem, że mam kogoś bliskiego, z drugiej – ciągle musiałem liczyć się z tym, że ta osoba zniknie, by iść odgrywać rolę męża i ojca w domu, w którym nie mogła być w stu procentach sobą.
Polska ma nadal dużo do zrobienia w kwestii homofobii. W rankingu najbardziej tolerancyjnych państw europejskich wobec osób LGBT Polska zajęła 43. miejsce na 49 krajów, ostatnie spośród państw UE. Przed dojściem PiS do władzy zajmowaliśmy miejsce 30.
Rządzący otwarcie zachęcają do homofobii. Wykreślają edukację seksualną z programu szkół. A my przecież też jesteśmy obywatelami tego 38-milionowego kraju, też tu żyjemy. Nie można nas określać "ideologią" ani usuwać na margines, bo sobie na to nie pozwolimy. Musimy się pokazywać, udowodnić, że nie jesteśmy zaledwie garstką, tylko społecznością, która się liczy. Żyjemy w każdym mieście, miasteczku, na każdej wsi i zasługujemy na takie same prawa jak wszyscy. Nie podoba się, że noszę przypięty znaczek Kampanii Przeciw Homofobii? A komu to przeszkadza? Czy ja komuś ubliżam przez to, że jestem tęczowy? Dlaczego dwie kochające się kobiety albo dwóch kochających się mężczyzn nie może iść objętych ulicą? Proszę się ze mną liczyć tak jak z każdym innym. Ja nie będę stać w kącie.
Andrzej Szwan. Ur. 1938. Urodził się w Warszawie, w rodzinie pochodzenia żydowskiego. Po wybuchu II wojny światowej trafił do getta warszawskiego, z którego wyniesiono go przez mur. W 2010, za sprawą Kim Lee, zadebiutował na scenie jako drag queen Lulla La Polaca. Występuje w klubach i festiwalach związanych ze społecznością queer. Zdjęcia Lulli pojawiły się m.in. w magazynie Vogue, czy w kampanii Levi's Pride 2021. Jest aktywistą, działa w Lambda Senior.
Małgorzata Steciak. Dziennikarka. Publikowała m.in. w ''Gazecie Wyborczej'', ''Wysokich Obcasach Extra, Polityce, na portalu Filmweb.pl. Wcześniej była redaktorką portali Onet.pl, Gazeta.pl. Stała współpracowniczka Weekend.gazeta.pl, Vogue.pl. Prowadzi edukacyjne zajęcia filmowe dla młodzieży w ramach programu Filmoteka Szkolna. Kiedy nie pisze o kinie, zajmuje się technologią VR i AR w firmie CinematicVR.