
21 września 1995 roku, okolice Christopher Street Pier. Wychudzona Sylvia Rivera tłumaczy przed kamerą, że nie ma pracy i bezskutecznie stara się o pomoc socjalną. Aby zrozumieć jej słowa, trzeba mocno wytężyć słuch, bo rozmowę zagłuszają pędzące po pobliskiej drodze samochody.
Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl
Sylvia oprowadza dziennikarza po swoim prowizorycznym przydrożnym szałasie. W środku ma komodę, materac i stertę plastikowych baniaków, które napełnia wodą z pobliskiej rzeki Hudson. To właśnie tam zaledwie cztery miesiące wcześniej Sylvia podjęła próbę samobójczą. Była wyniszczona alkoholem i narkotykami. Nie miała domu ani pracy. Cierpiała na depresję. Była w tragicznej sytuacji. A przecież jako nowojorska drag queen Sylvia w latach 70. XX wieku stała w pierwszym szeregu walczących o prawa osób LGBT.
Napij się, córciu
Sylvia urodziła się 2 lipca 1951 roku jako Ray Rivera. Ojciec, Portorykańczyk, porzucił ją niedługo po narodzinach. Matka, Wenezuelka, związała się z dilerem narkotykowym, który groził całej rodzinie śmiercią. W końcu doszło do tragedii: kobieta popełniła samobójstwo, wypijając mleko wymieszane z trutką na szczury. Miksturę podała też małej Sylvii, która na szczęście wzięła tylko kilka łyków i skończyło się na płukaniu żołądka. Jak pisała Sylvia w eseju "Transvestites: Your Half Sisters And Half Brothers Of The Revolution", matka chciała ją otruć, by oszczędzić trudnego życia. Wiedziała to przede wszystkim od swojej babci, która rozmawiała z córką na łożu śmierci.
Osierocona w wieku trzech lat Sylvia trafiła pod opiekę babci. A ta od początku jej nie akceptowała. Nie podobało jej się, że ma ciemną karnację i wbrew płci nadanej przy urodzeniu zachowuje się jak dziewczynka. "Wychowywałam się w domu bez miłości. Babcia miała mi za złe, że to mną musiała się zajmować. Wolała moją siostrę, ale ojczym oddał ją do domu dziecka" – wspominała Sylvia w opublikowanym w 2002 roku eseju "Queens in exile, the forgotten ones".
Przyszła drag queen od najmłodszych lat lubiła eksperymentować z noszeniem damskich ubrań. Miała zaledwie dziewięć lat, gdy zaczęła malować się do szkoły, za co obrywała od innych. Po jednej z bójek została na tydzień zawieszona w prawach ucznia. Być może skończyłoby się na bardziej surowej karze, gdyby nie jej niewyparzony język. Wezwana na dywanik do dyrektora Sylvia zapytała, czy naprawdę zasługuje na obrzucanie jej homofobicznymi wyzwiskami. Dyrektor wyciągnął z tej rozmowy lekcję i aż na miesiąc zawiesił w prawach ucznia chłopca, który zaczepił ją na szkolnym boisku.
Nie zawracaj sobie tym głowy
Już w wieku 11 lat nieakceptowana przez babcię Sylvia uciekła z domu. I zaczęła pracować seksualnie. Jej nowym schronieniem stała się 42. ulica na Manhattanie, a nową rodziną – inne sexworkerki i drag queen. Jedną z pierwszych przyjaciółek Sylvii została Marsha P. Johnson – afroamerykańska drag queen, która słynęła z kolorowych, pstrokatych strojów i życiowej maksymy: "Pay it no mind" ("Nie zawracaj sobie tym głowy").
Te słowa zapewne pomagały Marshy radzić sobie z powszechną w Ameryce dyskryminacją – w latach 60. XX wieku homoseksualność traktowano jako chorobę psychiczną. Osoby LGBT nie mogły pracować dla administracji federalnej i wojska, a w przypadku prestiżowych zawodów, takich jak lekarz czy prawnik, coming out oznaczał dla nich koniec kariery. Spokoju nie mogły zaznać nawet w liberalnym Nowym Jorku, gdzie pod zarzutem "lubieżnego zachowania" (trzymanie za rękę, całowanie lub taniec z osobą tej samej płci), można było trafić do aresztu, co spotykało zwykle najbardziej rzucające się w oczy osoby transpłciowe i drag queen.
Właśnie ze względów obyczajowych kontynuowano policyjne naloty na gejowskie bary, choć w 1966 roku zniesiono restrykcje i zezwolono na serwowanie alkoholu osobom homoseksualnym. Powszechną praktyką było zamykanie tęczowych barów za brak licencji na sprzedaż alkoholu (niektóre prowadzone były przez mafię i faktycznie nie miały stosownej licencji) lub pod pretekstem zatrudniania gejów i lesbijek.
Do jednego z takich policyjnych nalotów doszło w nocy z 27 na 28 czerwca 1969 roku, gdy pod bar dla osób homoseksualnych Stonewall Inn w dzielnicy Greenwich Village podjechało kilka radiowozów. Doszło do przepychanek z policją.
Wydarzenia te dały początek trwającym cztery dni zamieszkom, w których wzięło udział kilka tysięcy osób LGBT. Choć nie jest jasne, jaki był udział w rozruchach Sylvii Rivery i jej przyjaciółki Marshy, to według miejskiej legendy to Marsha miała rzucić pierwszą cegłę w stronę funkcjonariuszy.
Ponad 50 lat później jedno jest pewne: zamieszki w barze Stonewall Inn stały się katalizatorem amerykańskiego ruchu na rzecz równouprawnienia osób LGBT. Jak podkreśla w rozmowie z magazynem "New York Times" Mark Segal, aktywista i uczestnik zamieszek w Stonewall Inn, tuż po nich powstało stowarzyszenie Gay Liberation Front. Jej członkowie organizowali happeningi i rozdawali nowojorskim przechodniom ulotki informujące o tym, że są gejami. W rocznicę zamieszek zorganizowali pierwszą paradę równości - Christopher Street Liberation Day. Podczas przemarszu spod baru Stonewall Inn do Central Parku aktywiści skandowali hasło: "Powiedzmy to głośno, geje są dumni".
Działania Gay Liberation Front były przełomowe: nowojorscy geje i lesbijki wyszli na ulice, jednocześnie otwierając się na osoby homoseksualne wywodzące się z różnych środowisk i o różnych poglądach politycznych. "Przed Stonewall naszą społeczność mogli reprezentowali jedynie biali i odpowiednio ubrani geje. A przecież wśród nas byli i czarnoskórzy, i Latynosi. Tworzyliśmy wielokulturową amerykańską mozaikę" – podkreśla Segal, dodając jednak, że raczkujący ruch LGBT szybko został zdominowany przez białych gejów.
Przypadek
Jest 21 maja 1970 roku, niemal rok po zamieszkach w Stonewall Inn. 18-letnia Sylvia, ubrana w fioletowy dres i ogromne okulary przeciwsłoneczne, stoi przed nowojorskim sądem. Zapytana o imię i nazwisko odpowiada, że nazywa się "Ray Rivera, ale prosi, by nazywać ją Sylvią". Zmieszany sędzia upewnia się u jej adwokata, czy stojąca przed nim osoba jest kobietą, czy mężczyzną. Prawnik po chwili odpowiada wymijająco: "Tak, wysoki sądzie".
Okoliczności, w jakich Sylvia poznała swojego obrońcę, były dość nietypowe. Amerykański historyk Eric Cervini na łamach "Time" pisze, że tuż przed rozprawą spotkała na korytarzu sądowym młodego adwokata Harolda Weinera, który spontanicznie zaproponował jej usługi pro bono. Sylvia potrzebowała pomocy, bo jako wolontariuszka organizacji Gay Activists Alliance (GAA) zbierała podpisy pod petycją przeciwko dyskryminacji osób LGBT w miejscu pracy. Z dokumentów sądowych wynika, że podczas zatrzymania przez policję na 42. Ulicy stawiała opór i wykrzykiwała w stronę funkcjonariuszy: "Dyskryminacja przeciwko osobom homoseksualnym!". Wszystko zapewne rozeszłoby się po kościach, gdyż odpowiedzialny za zatrzymanie Sylvii policjant nawet nie pojawił się w sądzie. O kontynuowaniu rozprawy przesądził jednak fakt, że ku oburzeniu sędziego 18-latka nie kryła się z tym, iż jest osobą transpłciową.
Można powiedzieć, że uprzedzenia nowojorskiego sędziego dały początek większej sprawie. Reprezentujący Sylvię adwokat Harold Weiner zaangażował się bowiem w działania organizacji Gay Activists Alliance, która z jego pomocą zaczęła dochodzić praw osób LGBT w sądach. 20 lat później powołana przez GAA organizacja Lambda Legal Defense Educational Fund rozpoczęła pierwszą sądową walkę o formalizację małżeństw jednopłciowych na Hawajach. Potem zadziałał efekt kuli śnieżnej, który doprowadził do długo oczekiwanego przez osoby homoseksualne momentu. 26 czerwca 2015 roku, czyli ponad 45 lat po aresztowaniu Sylvii Rivery na Manhattanie, Sąd Najwyższy USA sformalizował małżeństwa jednopłciowe w całym kraju.
"Normalni geje"
Choć Rivera przedstawiana jest dziś jako ikona amerykańskiego ruchu LGBT, w latach. 70 doświadczyła dyskryminacji nawet ze strony osób z tej społeczności. Pierwsze rozczarowanie przeżyła, gdy szefostwo Gay Activists Alliance uznało ją za osobę "problematyczną" i odmówiło jej poparcia dla organizowanych przez nią demonstracji na Uniwersytecie Nowojorskim. Założyciel GAA Arthur Bell nie powiedział tego wprost, ale wśród aktywistów pokutowało wówczas myślenie, że wizerunek drag queen takich jak Sylvia czy Marsha P. Johnson tylko utrudni walkę o prawa "normalnych" gejów. Szczególnie okrutne dla Sylvii były nowojorskie lesbijki feministki, które nazywały ją "mężczyzną w sukience" obrażającym uczucia kobiet.
O podziałach wewnątrz ruchu na rzecz równouprawnienia osób LGBT mówił w rozmowie z "Reutersem" Mark Segal. "Przez pierwszy, magiczny rok (po zamieszkach w Stonewall Inn – red.) byliśmy zjednoczoną społecznością. Ale to wszystko minęło wraz z powstaniem Gay Activists Alliance".
Zepchnięta na margines Rivera założyła własne stowarzyszenie o nazwie Street Transvestite Action Revolutionaries (STAR). Razem z przyjaciółką Marshą otworzyła również schronisko dla bezdomnych nastoletnich osób transpłciowych, które – tak jak niegdyś Sylvia – wpadały w sidła narkomanii i alkoholizmu. Pomoc dla bezdomnej młodzieży nie trwała jednak długo. Sylvia i Marsha zalegały z czynszem za wynajem domu przy East Second Street i ostatecznie same wylądowały na ulicy. Jak pisał w książce "Stonewall" Martin Duberman, amerykański historyk i aktywista na rzecz praw społeczności LGBT, na odchodne przyjaciółki wyrzuciły przez okno lodówkę i zniszczyły przestrzeń, którą wynajmowały. Buntownicza Rivera wykrzyczała przy tym: "Takie jesteśmy: jeśli chcecie nas wydymać, to my też was wydymamy".
Dla was straciłam wszystko
Poczucie krzywdy narastało w niej latami. Już w 1972 roku pisała na łamach gejowskiego magazynu "Come Out!", że osoby transpłciowe są najbardziej prześladowanymi osobami w społeczności LGBT. "Jesteśmy gwałceni i zabijani przez świnie, ludzi hetero, a nawet traktujących nas jak śmieci osoby homoseksualne" – twierdziła Sylvia, która o tym, jak niemile widziana jest w tęczowej społeczności, przekonała się podczas parady równości w 1973 roku. Gdy chciała wygłosić przemówienie, organizatorzy próbowali wyrwać jej mikrofon z ręki. Wygwizdana przez tysiące gejów i lesbijek zdążyła jedynie wykrzyczeć, że to drag queen stały na czele walki o równouprawnienie osób LGBT. "Za działania na rzecz wyzwolenia gejów trafiłam do aresztu, straciłam pracę i mieszkanie. Jak możecie mnie po tym wszystkim tak traktować?" – pytała rozgoryczona.
Po powrocie z parady Sylvia była tak załamana, że podcięła sobie żyły. Przed śmiercią uratowała ją Marsha, która w ostatniej chwili zabrała ją do szpitala. Po tych wydarzeniach Sylvia nie chciała więcej słyszeć o aktywizmie i niedługo później wyjechała z Nowego Jorku. Do miasta wróciła dopiero po śmierci przyjaciółki, której ciało znaleziono w rzece Hudson 6 lipca 1992 roku.
Marsha najprawdopodobniej popełniła samobójstwo (tak uznała wówczas policja). Do końca pozostała aktywistką: angażowała się w działania organizacji ACT UP pomagającej gejom chorym na AIDS. Już po wyjeździe Sylvii z Nowego Jorku zabłysnęła też jako drag queen w amatorskiej trupie teatralnej Hot Peaches, a w połowie lat 70. pozowała jako modelka samemu Andy’emu Warholowi.
Nie jesteś feministką
Po powrocie do Nowego Jorku Sylvia przez wiele lat mieszkała w pobliżu molo w West Village, gdzie znaleziono ciało Marshy. Uzależniona od alkoholu i narkotyków Rivera wyszła na prostą dopiero wtedy, gdy trafiła do schroniska dla osób LGBT na Brooklynie. Już jako abstynentka uczestniczyła co roku w nowojorskich paradach równości. Prawdziwy zaszczyt spotkał ją 26 czerwca 1994 roku, gdy z okazji 25. rocznicy zamieszek w Stonewall Inn szła na czele pochodu.
To wydarzenie wspominała potem w wywiadzie dla "New York Timesa": "Ruch na rzecz LGBT odłożył mnie do szuflady na wiele lat, ale w końcu przypomniał sobie o mnie i mnie wskrzesił. To była piękna chwila. Szłam wzdłuż 58. Alei i słyszałam, jak ludzie krzyczą w moim kierunku: »Sylvia, Sylvia, dziękujemy ci za to, co zrobiłaś«. Gdy było już po wszystkim, znów popadłam w zapomnienie. Ale nie martwcie się o Sylvię" – zapewniała drag queen.
W czerwcu 2001 roku, osiem miesięcy przed śmiercią, wygłosiła płomienne przemówienie w nowojorskiej organizacji Lesbian and Gay Community Services Center. W typowym dla siebie stylu zarzuciła społeczności LGBT, że w nadziei na formalizację małżeństw jednopłciowych stara się być na siłę "normalne": "Zapominacie o swoich korzeniach i o tym, jaka jest wasza indywidualna tożsamość. Nigdy nie będziecie tacy jak oni. Ja też chciałabym mieć dzieci i chciałabym poślubić swojego kochanka. Ale nigdy tego nie zrobię, bo nie będę żyła według standardów normalnego, heteroseksualnego społeczeństwa. Niestety, geje i lesbijki właśnie w tym kierunku dążą. To nie są już czasy, w których bycie odmieńcem było wspaniałe".
Silvia w wieku zaledwie 50 lat zmarła na raka wątroby.
W rozmowie z "Reutersem" nowojorska działaczka transpłciowa LaLa Zannell twierdzi, że w środowisku LGBT wciąż utrzymują się dawne podziały, o jakich lata temu mówiła Sylvia Rivera. "Minęło 50 lat (od zamieszek w Stonewall Inn – red.) i w jakim kierunku poszło środowisko osób transpłciowych? Wciąż jesteśmy bezdomni, bezrobotni i marginalizowani" - mówi LaLa Zannell.
Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl
Marta Zdzieborska. Dziennikarka, stała współpracowniczka Tygodnika Powszechnego, korespondentka w USA w latach 2018-2020. Publikowała w magazynie Press, Wysokich Obcasach, Polityce i Magazynie Warszawa. Autorka książki Tamtego życia już nie ma (Świat Książki, 2019), zbioru reportaży o uchodźcach w Polsce. Laureatka honorowego wyróżnienia Nagrody im. Adolfa Bocheńskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (2016) oraz Nagrody Młodych Dziennikarzy im. Bartka Zdunka (2017).
Cykl o kobietach
W nowym cyklu Weekend Gazeta.pl będziemy przybliżać historie kobiet, które zmieniły świat, ale ich zasługi zostały przemilczane bądź przypisane innym osobom.