
Według raportu ONZ z 13 listopada na skutek rosyjskiej agresji zmarło już 6557 Ukraińców. Mowa tylko o cywilach. Czy wiadomo, jak wielu cywilów zostało okaleczonych i straciło kończyny?
Współpracujemy z ukraińską organizacją pozarządową Limbs for Life, która szacuje, że jest 8–10 tys. takich osób. Nie są to precyzyjne dane, dlatego że nasi partnerzy opierają się na informacjach z ukraińskich szpitali, a nie wszyscy poszkodowani mogą otrzymać tam pomoc. Musimy sobie zdawać sprawę z tego, że Rosjanie bombardują szpitale oraz przychodnie.
W jakich okolicznościach dochodzi do okaleczeń ciała? W Czeczenii Rosjanie stosowali miny zabawki. Podnosiły je głównie dzieci. Miny eksplodowały i je okaleczały.
Nie mamy potwierdzonych informacji o stosowaniu takich praktyk w Ukrainie. Używanie min lądowych jest zabronione przez konwencję haską, co niestety nie oznacza, że to się nie dzieje.
W Sudanie Południowym min było tysiące! Mieszkańcy wiedzieli, które pola zostały zaminowane, jednak bardzo często byli zmuszeni, by przez nie przechodzić, ponieważ innej drogi nie było. Wówczas pędzili przed sobą zwierzęta domowe – krowy, kozy – żeby się uchronić przed śmiercią.
Natomiast w Ukrainie to nie miny, ale bombardowania obiektów cywilnych okaleczają ludzi.
Tak samo działo się w Syrii. Kiedy człowiek zostaje przygnieciony przez gruzy, kończyny są miażdżone. Bardzo często ratownicy muszą bezpośrednio na miejscu odciąć człowiekowi rękę czy nogę, by móc go wydostać ze zgliszczy. Jest też wiele osób, które zostały ranne, ale z powodu utrudnionego dostępu do pomocy medycznej nie otrzymały pomocy na czas. W rany wdało się zakażenie, a amputacja była konieczna, by ratować życie.
Polska Misja Medyczna zbiera fundusze na protezy dla Ukraińców. Ile osób je otrzyma?
Co najmniej 350. Będą to Ukraińcy, którzy zostali w swoim kraju, oraz uchodźcy przebywający w Polsce. Wspólnie ze Stowarzyszeniem "Jedna Chwila" nie tylko dopasujemy i sfinansujemy dla tych osób protezy, ale też zapewnimy im opiekę psychologiczną oraz zorganizujemy obozy sportowo-rehabilitacyjne, które będą prowadzone między innymi przez naszych paraolimpijczyków: Kamilę Kubas, Dawida Lisa i Jarka Kailinga. Projekt rozpocznie się w styczniu i będzie trwał minimum pół roku.
Czy osoby, które otrzymają pomoc, zostały już wybrane?
Jesteśmy w trakcie identyfikacji najbardziej potrzebujących. W przypadku amputacji w najgorszej sytuacji są zawsze osoby, którym amputowano nogi, ponieważ to uniemożliwia wykonywanie codziennych czynności, nie tylko przemieszczanie się.
O jakich protezach rozmawiamy? Rodzajów jest bardzo wiele, a za te hipernowoczesne trzeba zapłacić bardzo duże pieniądze.
Jedna proteza elektroniczna kosztuje minimum 10 tys. dolarów. My będziemy finansować te mechaniczno-pneumatyczne. Pomoc humanitarna to zawsze jest konieczność wyboru. W tym przypadku pomiędzy liczbą osób, której pomożemy, a jakością życia, jaką te osoby mogą dzięki naszej pomocy osiągnąć. Ale tu nie ma schematu. Cenę protezy warunkuje wiele czynników. Każdy przypadek rozpatrujemy indywidualnie.
Identycznie było w Syrii. Tam również w 2018 roku sfinansowaliśmy 350 protez. Jedna kosztowała 2 tys. dolarów, a druga 15 tys. Wszystko zależy od tego, czy to jest proteza dla dziecka, które rośnie, czy dla osoby dorosłej. Czy kończyna jest ucięta poniżej, czy powyżej kolana. To nie jest sklep, gdzie się idzie i mówi: "Poproszę 350 sztuk".
Jak to się stało, że zaczęliście finansować protezy dla syryjskich dzieci?
Można powiedzieć, że ta decyzja Polskiej Misji Medycznej była… przypadkowa. Pojechałyśmy z naszą prezeską Ewą Piekarską-Dymus na granicę syryjską, gdzie naszym partnerom lekarzom przekazałyśmy pieniądze na zakup leków. Jeden z nich zapytał, czy nie chciałybyśmy odwiedzić rodziny syryjskich uchodźców, w której jest dziewczynka, która nie ma kończyn. Pojechałyśmy. Zobaczyłyśmy bardzo ubogą rodzinę z czworgiem dzieci, w tym 12-letnią Hebe. Gdy bomba urwała jej obie nogi, miała osiem lat. Konieczne były amputacje powyżej kolan.
Stwierdziłyśmy wtedy, że musimy jej pomóc, i udało się. Hebe dostała elektroniczne protezy, które po części sfinansowała polska ambasada w Ankarze.
Dzięki protezom życie dziewczynki na pewno się zmieniło. Czy wcześniej chodziła do szkoły?
Oczywiście, że nie. Jedyne, co robiła, to pomagała w domu: obierała warzywa, prała.
Kiedy spotkałam ją po raz pierwszy, sięgała mi do ud. Miała krótkie ciało, więc siadałam na podłodze, by móc z nią rozmawiać. Kiedy dostała obie protezy i pojechałam się z nią zobaczyć, to był jeden z najbardziej emocjonujących momentów w moim życiu. Tamtego dnia była w stanie sama zejść po schodach! Stanęła naprzeciw mnie i patrzyłyśmy sobie w oczy, mogłyśmy się uściskać. Jak dwie pełnosprawne osoby.
Jestem z Hebe w stałym w kontakcie na WhatsAppie. Sfinansowaliśmy dla niej laptopa i komórkę. To jest bardzo inteligentna 16-latka! Chodzi do szkoły w Syrii, uczy się i jest szczęśliwa.
Komu jeszcze w Syrii podarowana proteza odmieniła życie?
Najczęściej finansujemy protezy nóg, ale syryjski lekarz zapytał, czy nie bylibyśmy w stanie ofiarować protezy ręki dla 28-letniej Nury. Gdy bomby spadały na plac targowy w Aleppo, gdzie ona i jej mąż prowadzili sklepik, zginęła dwójka spośród czwórki ich dzieci. Nura przeszła kilka skutecznych operacji nogi, ale ręki nie udało się uratować. Zorganizowaliśmy dla Nury koncert charytatywny i uzbieraliśmy fundusze na wspaniałą elektroniczną protezę, która odbiera płynące z mózgu impulsy, dzięki czemu ruchy zaprotezowanej kończyny są płynne.
Wracając do Ukrainy – kiedy ostatnio tam pani była?
W marcu pojechaliśmy z pomocą medyczną do Drohobycza i to był jedyny raz, kiedy osobiście tam byłam. W Ukrainie jest zbyt niebezpiecznie, by tam jeździć, ponieważ ciągle trwają bombardowania, a zasada numer jeden Polskiej Misji Medycznej brzmi: nie narażamy siebie ani naszych pracowników na utratę zdrowia i życia. Co nie oznacza, że nie pomagamy Ukrainie! Nasze transporty są regularnie dostarczane między innymi do tamtejszych szpitali.
Od początku wojny wspieracie ukraińskie oddziały neonatologiczne. Na waszej stronie przeczytałam, że nawet trzykrotnie wzrosła liczba przedwczesnych porodów w Ukrainie. To ten potworny stres powoduje, że kobiety rodzą przed czasem?
Tak, dlatego projekt neonatologiczny ruszył 1 września i potrwa rok. Dostarczamy resuscytatory dla noworodków poniżej dwóch kilogramów oraz inny sprzęt medyczny, o który proszą tamtejsze szpitale, między innymi urządzenia do monitoringu stanów życiowych pacjentów.
Wyobrażam sobie, że jednym z najtrudniejszych elementów w pomocy humanitarnej jest konieczność wyboru, o czym już pani wspomniała. Janina Ochojska podkreśla, że mądre pomaganie nie oznacza pomagania wszystkim, ale dla laików takich jak ja to jest trudne do pojęcia.
Pomoc humanitarna jest zawodem, którego trzeba się nauczyć. Otwarte serce nie wystarczy.
Zanim wyjechałam do Sudanu Południowego, przez dwa lata uczęszczałam na międzynarodowe kursy niesienia pomocy humanitarnej na zasadach i procedurach stworzonych przez międzynarodowe organizacje, między innymi Międzynarodowy Czerwony Krzyż. W pomocy humanitarnej niczego nie robi się na hurra. To jest działanie limitowane, precyzyjnie zaplanowane, kontrolowane, monitorowane. Obrazki, które czasem widzimy w telewizji, nas, profesjonalistów, wręcz bolą.
Mówi pani o ciężarówkach, które jadą z darami po prostu przed siebie?
Tak, a potem widzimy dary rzucane w tłum, który się wokół tej ciężarówki gromadzi.
To jest kardynalny błąd dystrybucji pomocy, ponieważ jest ona niekontrolowana. Nie wiemy, komu i w jakiej ilości ją przekazujemy, dlatego może się zdarzyć, że trafi ona głównie do najsilniejszych, którzy będą w stanie się przedostać do ciężarówki, a osoby najsłabsze nie otrzymają żadnej pomocy.
Wspomniała pani o misji w Sudanie Południowym. Przed wyjazdem na pewno doskonale znała pani tamtejsze realia, natomiast wyobrażam sobie, że mimo wszystko to, co pani zobaczyła, musiało być wstrząsem.
Na dziesięciomiesięczną misję do Sudanu Południowego pojechałam w 2014 roku i to całkowicie przewartościowało moje myślenie o pomocy humanitarnej. Brakuje tam dosłownie wszystkiego – poza kałasznikowami, które leżą pod łóżkiem w każdym domu.
W Sudanie Południowym panuje głód.
Spowodowany nie tylko permanentnym konfliktem wewnętrznym pomiędzy prezydentem i wiceprezydentem – którzy wywodzą się z różnych plemion i dysponują własnymi siłami zbrojnymi – ale też przez zmiany klimatyczne i wynikające z nich susze oraz powodzie.
Jedno i drugie powoduje, że dziesiątki tysięcy ludzi są zmuszone do przemieszczania się i porzucenia swoich przydomowych poletek, które w Sudanie Południowym stanowią główne źródło pożywienia. Byłam koordynatorką projektu żywnościowego, w ramach którego Polska Misja Medyczna dostarczyła do tego kraju ponad 350 ton żywności.
Co nie mogło zaspokoić wszystkich potrzeb.
Oczywiście, że nie. Mamy limitowane środki, dlatego nie możemy zaopatrzyć w żywność kilku milionów ludzi w Sudanie Południowym, tylko 50 tys. najbardziej potrzebujących.
Wybraliśmy region, w którym od trzech lat nie padał deszcz, a w dodatku dotarli do niego migranci, więc liczba ludności dwukrotnie się powiększyła.
Wojna w Ukrainie porusza Polaków bardziej niż nieszczęście Syryjczyków czy południowych Sudańczyków. Być może to ze względu na bliskość geograficzną i kulturową. Dla nas, laików, okrucieństwo, które się dzieje za naszą wschodnią granicą, to jest szok. A dla pani?
Myślę, że nikt, nawet stratedzy z Białego Domu, nie spodziewał się tego, że wojna w Ukrainie będzie trwała tak długo i że wejdzie w fazę wojny konwencjonalnej. Po Jemenie również jeżdżą czołgi, a nad głowami ludzi latają samoloty, w Syrii bombardowane są obiekty cywilne i medyczne, a jednak do głowy mi nie przyszło – a pomocą humanitarną zajmuję się od 22 lat – że taki poziom barbarzyństwa może mieć miejsce w XXI wieku w Europie.
Te lata na pewno sprawiły, że patrzy pani na świat realniej. Musiały również panią zmienić. W jaki sposób? Czy nosi pani w sobie smutek z powodu tego, ile na świecie jest zła?
Wręcz przeciwnie. Generalnie świat zmienia się na lepsze. Coraz więcej osób rozumie, czym jest odpowiedzialność za innych, i decyduje się pomagać.
Jednak z drugiej strony wciąż konsumujemy bez umiaru, mam przede wszystkim na myśli najbogatsze kraje świata, USA, Chiny, Kanadę, Niemcy, a koszty tego dobrobytu ponoszą najuboższe kraje świata z Afryki i Azji, które produkują ułamek procenta gazów cieplarnianych, nie eksploatują paliw kopalnianych, nie latają samolotami i nie jedzą mięsa, bo ich na to nie stać.
Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje >>
Małgorzata Olasińska-Chart. Z pomocą humanitarną jest związana od 2003 r. Pracowała w Argentynie, Sudanie Południowym, Iraku, na Kubie i Ukrainie. Przez 10 lat zajmowała się pomocą dla imigrantów. W Polskiej Misji Medycznej – gdzie należy do zarządu – koordynuje projekty pomocowe. Kocha zwierzęta: na misji w Sudanie Południowym uratowała od śmierci psa Mary, a z Ukrainy przywiozła kota Saszę.
Anna Kalita. Absolwentka politologii na Uniwersytecie Wrocławskim. Dziennikarka. Otrzymała honorowe wyróżnienie Festiwalu Sztuki Faktu oraz została nominowana do Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze za wyemitowany w programie TVN "UWAGA!" materiał "Tu nie ma sprawiedliwości", o krzywdzie chorych na alzheimera podopiecznych domu opieki, a w 2019 r. do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej za teksty o handlu noworodkami w PRL, które ukazały się w Weekend.gazeta.pl. Fascynują ją ludzie i ich historie oraz praca, która pozwala jej te historie opowiadać. Kontakt do autorki: anna.kalita@agora.pl.
JAK POMÓC?
Działalność Polskiej Misji Medycznej możesz wspomóc: - poprzez stronę: pmm.org.pl/chce-pomoc - przekazując darowiznę na numer konta Polskiej Misji Medycznej: 62 1240 2294 1111 0000 3718 5444