Pomocnik
Zajęcia z hipoterapii w stadninie w Gzinie (Polska Akcja Humanitarna)
Zajęcia z hipoterapii w stadninie w Gzinie (Polska Akcja Humanitarna)

*Weekend.gazeta.pl wspólnie z Polską Akcją Humanitarną uruchamiają akcję "Pomocnik". W jej ramach przygotowaliśmy darmowy e-book dla rodziców i opiekunów dzieci i nastolatków, które przechodzą trudny czas, zmagają się z kryzysem psychicznym.

Proszę zauważyć, jak te konie wyciszają – mówi Monika Witkowska, wychowawczyni w prowadzonej przez siostry zakonne Świetlicy im. św. Wincentego a Paulo w Chełmnie.

Stoimy przed wybiegiem w stadninie w Gzinie w województwie kujawsko-pomorskim i obserwujemy zajęcia z hipoterapii. Na grzbietach spokojnych, kroczących majestatycznie zwierząt siedzą dzieciaki ze świetlicy. Czują się bezpiecznie, bo nad wszystkim czuwa instruktorka. I jeszcze z innego powodu: koń jest prowadzony przez rodzica. Za chwilę będzie zamiana: dorośli usiądą w siodłach i kilka razy okrążą wybieg na koniach prowadzonych przez dzieci.

To nie tylko zabawa, wycieczka na wieś "do koników", jak mówią najmłodsi. To także forma naprawiania relacji między rodzicami a dziećmi w ramach warsztatów, które odbywają się cyklicznie od maja 2021 roku. Projekt jest prowadzony przez Świetlicę im. św. Wincentego a Paulo i Polską Akcję Humanitarną. Warsztaty to odpowiedź na kryzys zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży, który nasilił się w pandemii.

Jak wynika z opublikowanego we wrześniu 2020 roku raportu Naczelnej Izby Kontroli, około 9 proc. dzieci i młodzieży potrzebuje opieki psychologiczno-psychiatrycznej. Według danych Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, prowadzącej między innymi telefon zaufania dla dzieci i młodzieży, w 2020 roku zarejestrowano 747 interwencji dotyczących bezpośredniego zagrożenia zdrowia i życia dziecka. To aż o 43 proc. więcej niż w 2019 roku.

To nie tylko zabawa, wycieczka na wieś 'do koników', jak mówią najmłodsi. To także forma naprawiania relacji między rodzicami a dziećmi (PAH)

Po pierwsze: dać ciepło

Na warsztaty dostały się dzieci będące podopiecznymi świetlicy. Do placówki przychodzą same, ale do Gzina mogły przyjechać z rodzicami. Takie rozwiązanie miało konkretny cel: wspólne uczestnictwo w zajęciach, spędzenie czasu razem w szczególnych okolicznościach – w stadninie koni.

Świetlica prowadzi stałą działalność już od 2002 roku. – Jest otwarta od 13 do 17, codziennie oprócz weekendów. Dzieci przychodzą do nas od razu po szkole. Pomagamy im w odrabianiu lekcji, nauce, mogą się też bawić. Dla nich świetlica jest takim drugim domem – mówi Monika Witkowska. – A dla tych dzieci, które nie mogą liczyć w domu na ciepło, rozmowę, zrozumienie – także pod tym względem domem jedynym.

Świetlica im. św. Wincentego a Paulo w Chełmnie jest przeznaczona dla dzieci pochodzących z rodzin dysfunkcyjnych. Jej podopieczni bywają agresywni, nadpobudliwi, miewają zdiagnozowane ADHD, czasem doświadczenie samookaleczenia. 

Przychodzą do świetlicy, bo najczęściej ich rodzice nie mogą im zapewnić efektywnej opieki po szkole. Nie pomogą w odrabianiu lekcji czy nauce, nie towarzyszą w zabawie. Powody? Niektórzy całymi dniami pracują, żeby związać koniec z końcem. Dla innych opieka nad dziećmi jest po prostu zbyt dużym wyzwaniem. Bo sami borykają się z różnego rodzaju zaburzeniami i brakami.

Większość rodziców dzieci ze świetlicy ma za sobą trudne, bolesne doświadczenia. Czasem jest to rozwód, w wyniku którego poukładane do pewnego momentu życie legło w gruzach. Czasem uzależnienia. Czasem z pozoru błahy problem, który wywołuje lawinę zdarzeń. Rodzic traci pracę, zalega ze spłatą czynszu i innych rachunków, zadłuża się i ratuje chwilówkami. Wtedy często brakuje na jedzenie i ubrania, także dla dzieci. Ci dorośli często powtarzają te same błędy, które kiedyś popełniali ich rodzice. Wchodzą w podobne schematy, bo innych nie znają.

W pandemii podopieczni świetlicy, jak wszyscy, musieli zostać w domach, na zajęciach zdalnych. A w tych domach jest różnie: nie wszędzie jest tyle komputerów, ile dzieci na lekcjach przez internet, nie wszędzie tyle pokoi, żeby każde miało zapewniony spokój.

Nagle w jednym, często skromnym mieszkaniu musiała całymi dniami gnieździć się liczna rodzina. Nie wszyscy potrafili sobie poradzić z napięciami, jakie się w tej sytuacji rodziły. Niektóre dzieci wolały spędzać czas na ulicy.

Opiekunowie ze świetlicy zauważyli, że wsparcie potrzebne jest całym rodzinom. Że relacje między dziećmi a rodzicami – z różnych przyczyn trudne już wcześniej, a teraz pogarszające się z powodu pandemii – same się nie naprawią. Stąd pomysł, by wyjść z czterech ścian, spotkać się na neutralnym terenie, przepracować napięcia w przyjaznej atmosferze. Tak narodziła się idea warsztatów.

Najważniejsze to być szczerym

Kilkanaście rodzin, które dzisiaj przyjechały do Gzina, zostaje podzielonych na dwie grupy. Jedna poświęci półtorej godziny na warsztaty psychologiczne z terapeutami, druga – na zajęcia z końmi. Potem zmiana.

Stadninę prowadzi energiczna Ewa, która przeprowadziła się do Gzina z Chełmna. Teraz zabiera dzieci i ich rodziców na zajęcia z hipoterapii. 

Ja idę na warsztaty psychologiczne. Z grupą, która za chwilę dowie się o sobie wielu ważnych rzeczy.

Siadamy w kręgu. Po turecku, na poduchach, każdy bez wyjątku: dzieci, rodzice, terapeuci, dziennikarz. Na środku ląduje plansza z oznaczeniami kolorów – każdy to konkretne hasło do twórczego rozwinięcia. Kolory mają odpowiedniki w postaci cukierków, które będą losować uczestnicy. Na przykład zielony – ktoś, kogo podziwiasz. Albo pomarańczowy – chwila, gdy byłeś pełen dumy.

Warsztaty psychologiczne dla rodziców i dzieci w Gzinie (PAH)

Uczestnicy zaczynają rozumieć, że ćwiczenie ma swoją wagę. Bo słucha mama albo tata. Bo trzeba być szczerym. Każdy najmniejszy fałsz dzieciaki wychwytują w mgnieniu oka. I nie darują, póki nie powiesz czegoś naprawdę od serca.

Jedna z wypowiedzi: "Najbardziej podziwiam mamę, bo potrafi nas wszystkich ogarnąć, a lekko nie jest".

Jest kilka wzruszeń, trochę śmiechu. Czasem dzieciaki się krępują, wstydzą, ale zawsze w końcu mówią coś szczerego. Chyba w każdym przypadku jest to coś, czego rodzice o nich wcześniej nie wiedzieli.

Losuję zielony cukierek, mówię, że najbardziej dumny jestem z żony. Wszyscy wzdychają – chyba z lekkim zażenowaniem. Według dzieciaków takie wyznania to trochę pójście na łatwiznę.

Wymykam się z warsztatów, żeby bliżej poznać rodziny, które korzystają z hipoterapii. 

Koszty rosną razem z dziećmi

Łatwo oceniać. Rzucić epitet, oskarżenie: patrzcie, patologia. Ale terapeuci i wychowawcy ze świetlicy wiedzą, że na to, jak poukładało się życie wielu rodzin, one same nie zawsze miały wpływ.

Katarzyna przyjechała z 14-letnią Zuzią. Dziewczynka była zamknięta w sobie, mało mówiła o emocjach, z trudem łapała kontakt z innymi. Dzięki hipoterapii, jak opowiada Katarzyna, zaczęła w końcu szczerze z nią rozmawiać. – I zaprzyjaźniła się z panią Ewą, właścicielką stadniny. Nawet sama zaczęła przyjeżdżać do Gzina pomagać przy zwierzętach. Aż się tu wyrywa – mówi mama Zuzi.

Warsztaty organizowane przez Świetlicę im. św. Wincentego a Paulo i Polską Akcję Humanitarną to odpowiedź na kryzys zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży, który nasilił się w pandemii (PAH)

Do świetlicy wcześniej przychodziła także 18-letnia dziś córka Katarzyny i 21-letni syn. Oboje trochę tam teraz pomagają jako wolontariusze. To miejsce było rodzinie potrzebne. Pani Katarzyna jest po rozwodzie. Do niedawna pracowała w fast foodzie z kebabem. Praca była niepewna, ciężka i na wielogodzinne zmiany. Teraz jest już lepiej – zatrudniła się w restauracji. Lepsze godziny, stała pensja. Nie musi się martwić o każdy kolejny miesiąc.

Ale złotówki nadal liczy. – Takie życie uczy człowieka organizacji. Szczegółowego planowania, ile na co można wydać. Codziennie dużych zakupów się nie robi. Dzieciom niczego nie brakuje, ale trzeba się nakombinować – przyznaje.

A kiedy człowiek tak planuje i organizuje, to często brakuje mu sił i czasu, żeby usiąść, zagrać z dziećmi w planszówkę, odrobić lekcje. Świetlica w Chełmnie jest wybawieniem.

Dla pani Anny, pielęgniarki w szpitalu, mamy czwórki dzieci (nastoletnich już trojaczków i niewiele starszego syna), droga pod górkę zaczęła się od wiadomości, że jest w ciąży mnogiej. – Dostałam hiperwentylacji – mówi. – Nie wyobrażałam sobie, jak ja to ogarnę, jak dam sobie radę. Wtedy przeczytałam gdzieś słowa Jana Pawła II, że nie ma takiej rzeczy, której nie da się udźwignąć. To zdanie mnie uspokajało. Dzieci się urodziły i odtąd zawsze było już pod górkę. Ale trzymałam się postanowienia, że nie ma nic niemożliwego.

Nauczyła się planować. Układać dni tak, żeby ze wszystkim zdążyć i nie paść ze zmęczenia. – Ale planuję maksymalnie tydzień do przodu. Na dłużej nie ma sensu. Jutro córka jedzie na wycieczkę, a ja jadę na zjazd – zaczynam studia magisterskie z pielęgniarstwa rodzinnego. Do jutra do południa dzieciaki muszą być gotowe do szkoły, a córka wyprawiona na wyjazd – tłumaczy pani Anna.

Postanowiła podnieść kwalifikacje, mimo że wiedziała, co to oznacza: od czasu do czasu rodzina zostanie w domu sama. Usiedli, przegadali, wspólnie się zgodzili, że mama musi pójść na studia. Bo mają nadzieję, że z dyplomem znajdzie lepszą pracę. I wtedy wszystkim będzie trochę łatwiej. Teraz Anna pracuje na zmiany. W domu nie ma jej w święta, w niedziele, często opuszcza ważne rodzinne uroczystości. A dzieciaki chcą, żeby częściej była z nimi. Żeby tak się stało, musi znaleźć pracę w przychodni. – Niestety, u nas koszty życia rosną razem z dziećmi – przyznaje pani Anna. – Mąż pracuje, ale i tak jest ciężko.

Pięćset plus? Tak, dało dużo dobrego. Nie wydają tego na zachcianki. Wszystko idzie na korepetycje, dojazdy do szkoły, wycieczki. – Jak ktoś mówi, że pięćset plus dostaje tylko patologia, działa mi to na nerwy – mówi pani Anna.

Przez pierwsze pół roku pandemii było w miarę dobrze. Potem zrobiło się fatalnie. Wszyscy przemęczeni, ciągle przed komputerami, poluzowali sobie totalnie. Zaczęło się granie w gry zamiast koncentrowania się na lekcjach – dodaje, patrząc na swoje trojaczki.

Bo każde z dzieci ma inny temperament i innego rodzaju, jak mówi pani Anna, "obciążenie". Jeden z synów ma zaburzenie ze spektrum autyzmu. Trudno mu złapać kontakt z innymi. Ale odkąd jest w świetlicy, nie może się doczekać, kiedy znowu pójdzie do kolegów. Córka jest z kolei nadaktywna, ufna, łatwo nawiązuje relacje i przywiązuje się do ludzi. Jeden fałsz z ich strony wystarczy, by poczuła się odrzucona i nielubiana.

Dla Anny jest to ważne, że świetlica jest prowadzona przez siostry. Chce wychować dzieci w wierze katolickiej. – Chcę im przekazać wartości, a nie zawsze mam na to siły, czas. A jeśli ja nie potrafię, niech robi to świetlica – mówi. – Poza tym nawet dorosłego jest trudno nauczyć samodyscypliny, a co dopiero dziecko. A w świetlicy się to udaje. Dzieciaki, odkąd tam chodzą, są bardziej skupione, odpowiedzialne.

Nauczyć się samodyscypliny

Dzieciaki dosiadły koni, rodzice trzymają z przodu lejce. Można ruszać: powoli, żeby wyczuć, jak zwierzę reaguje na człowieka.

Pani Kamila bawi się z córką obok, na słomianych belach. Na chwilę się odrywa, opowiada: – Ze świetlicy wcześniej korzystały dzieci siostry. Dla rodziców pracujących, jak ja, to jest superrozwiązanie. Bo nie muszę szukać innej formy opieki. A ta opieka jest całościowa, pełny pakiet. Fajnie jest to wszystko zorganizowane.

'Dzięki hipoterapii córka stała się spokojniejsza, mniej zestresowana' (PAH)

Wzięła w pracy wolne, żeby przyjechać z córką do Gzina. Na co dzień pracuje w domu pomocy społecznej, nie ma czasu zabierać dziecka na konie. – Dzięki hipoterapii córka stała się bardziej... zdystansowana. To znaczy spokojna, mniej zestresowana szkołą i innymi sytuacjami – wylicza Kamila. – Ważne jest też to, że nawiązuje relacje z innymi. Bo w pandemii dzieciaki były zamknięte. Ograniczaliśmy internet, graliśmy w gry planszowe, wychodziliśmy na powietrze, jak było można. Ale z czasem było już ciężko.

Mieszkają w kamienicy. Kamila, mąż, troje dzieci. Kiedy zaczęły się lekcje zdalne, bywało tak, że wszyscy mówili do komputerów jednocześnie. Najpierw było miło, bo dawno nie spędzili tyle czasu ze sobą. Potem każdy drobny gest zaczynał irytować.

Dominik Małek z Torunia, psychoterapeuta specjalizujący się w psychoterapii uzależnień, prowadzi warsztaty dla rodzin, które przyjechały do Gzina. Mówi, że ich problemy nie są wcale tak oczywiste i stereotypowe. – Zdarza się, że rodzice ciężko pracują i wychowują dzieci, a ich kłopoty nie mają wyraźnej przyczyny, takiej jak na przykład bieda czy niepełnosprawność – opowiada.

To, co ukryte, opiekun w świetlicy i terapeuta na warsztatach muszą odkryć i rozpoznać. Dopiero wtedy zaczyna się praca. – Nawet jeśli w rodzinie jest konkretny problem, niełatwo sięgnąć po pomoc. Chyba nikt nie lubi przyznawać się, że sobie z czymś nie radzi - mówi Dominik Małek. - W wielu polskich rodzinach wciąż pokutuje przekonanie że, „brudy pierze się we własnym domu". Stąd wrażenie, że wszystko wygląda normalnie. 

Dominik Małek, psycholog i terapeuta z Torunia (PAH)

Podkreśla, że praca terapeuty musi dziś wyglądać inaczej. – Musimy pokazywać, że chcemy przede wszystkim pomagać, a nie szukać problemów, drążyć – tłumaczy Małek. – Przykładowo: jeśli dziecko sprawia kłopoty w szkole, nie mówimy rodzicom: "To przez was, bo jesteście nieudolni wychowawczo", tylko oferujemy pomoc, mówimy, że „zdajemy sobie sprawę, że musi być wam trudno, i chcemy pomóc, żeby było wam lżej". Taki jest nasz prawdziwy cel.

Zdaniem Dominika Małka dzieci z trudnych środowisk najbardziej dziś potrzebują bezpiecznej, pełnej zaufania i wsparcia relacji z dorosłym. – Jak się da, to z rodzicem, a jak nie, to z wychowawcą, terapeutą. Takich relacji staramy się uczyć dzieci i dorosłych – tłumaczy Małek. – Oczywiście podstawą tego jest też opieka, wyżywienie, wspólnie spędzany czas. Po to są zabawy, ognisko, hipoterapia. Dzieci mówiły, że najważniejsze dla nich były konie. Dopiero po latach część z nich pewnie zrozumie, jak cenny był ten czas z rodzicami i wychowawcami. Być może część z tych dzieci właśnie tu pierwszy raz w życiu usłyszała, że rodzice są z nich dumni, że są ich sukcesem życiowym. Takie słowa wypowiedziane na forum mają ogromną moc. To było bardzo wzruszające. Rodzice też mogli usłyszeć, za co cenią ich dzieci, to było dla nich bardzo ważne. Gdy w rodzinie są poważne problemy, rzadko pojawia się okazja do pochwalenia i docenienia – mówi Małek.

Zwierzę nie ocenia

Grupa się zmienia. Dzieciaki z warsztatów przychodzą na hipoterapię. Konie znowu ustawione w okręgu. Dzieci w siodła, rodzice – lejce w dłoń.

Dla mnie najważniejsze jest, żeby dla tych dzieci nie być instytucją – mówi Monika Witkowska.

Oprócz tego, że pracuje w świetlicy, uczy w szkole. Ostatnio w wybrane dni świetlica organizuje "domówki". Dzieci spędzają tu wieczory, szykują się do snu, przygotowują na następny dzień. I tutaj nocują. Razem robią listę zakupów, żeby zrozumieć, że jak się ma parę złotych, to nie trzeba wydać wszystkiego na chipsy. Uczą się dbać o higienę – że jak ubranie się pobrudzi, to trzeba je wyprać, a wyprane starannie złożyć w kostkę i schować do szafki.

Zobacz wideo Uratować choć jedno

Zapraszamy przedstawicieli różnych profesji, którzy opowiadają o tym, czym się zajmują, a nawet prezentują, na czym ich praca polega. Ostatnio dzieciaki były zachwycone pokazem kelnerskim – opowiada Witkowska. – Robimy to wszystko, żeby im uzmysłowić, że w życiu trzeba o siebie zadbać. Że zdobycie zawodu jest ważne, bo jak się skończy szkołę, choćby tę zawodową, to można robić w życiu ciekawe rzeczy i zarabiać pieniądze. Staramy się im wpajać, że pieniądze nie spadają z nieba, że trzeba na nie zapracować.

Świetlica im. św. Wincentego a Paulo w Chełmnie jest przeznaczona dla dzieci pochodzących z rodzin dysfunkcyjnych (PAH)

Witkowska przyznaje: choć większość dzieci wie, kim w przyszłości chce być – najczęściej lekarzami, strażakami, policjantami – te ze świetlicy takich marzeń nie mają. Stąd "domówki" i spotkania z zawodami. Żeby znalazły w życiu cel.

Obserwujemy dzieci i rodziców przy spokojnych, dostojnie kroczących koniach.

Dla nich nie jest ważne, czy człowiek jest biedny, czy bogaty. Liczy się tylko jedno: czy jest dla nich dobry, czy zły.

Mariusz Sepioło. Autor bestsellerów "Himalaistki", "Nanga Dream. Opowieść o Tomku Mackiewiczu". Publikuje w największych tytułach prasowych, m.in. "Tygodniku Powszechnym", "Polityce", portalu Gazeta.pl, magazynie "Wiedza i życie". Wyróżniony w I edycji Nagrody Dziennikarskiej im. Zygmunta Moszkowicza. Twórca podcastu Człowiek z plecakiem.

"Pomocnik" jest dla Was, nie jesteście sami

Gazeta.pl wspólnie z Polską Akcją Humanitarną uruchamiają akcję "Pomocnik". W jej ramach przygotowaliśmy ebook dla rodziców i opiekunów dzieci i nastolatków, które przechodzą trudny czas, zmagają się z kryzysem psychicznym. "Pomocnik" jest dostępny do ściągnięcia za darmo. Na stronie "Pomocnika" czekają też materiały wideo stworzone we współpracy z dr Anetą Górską-Kot oraz liczne artykuły, reportaże i wywiady z ekspertami i ekspertkami. I będzie ich stale przybywać. Bo kryzys polskiej psychiatrii dziecięcej i oficjalne statystyki samobójstw to jedynie wierzchołek góry lodowej. Nie chodzi tylko o próby i śmierci samobójcze, depresje i inne poważne rozpoznania. Pod nimi są setki tysięcy codziennych, samotnych dramatów dzieci i nastolatków, a pandemia tylko te cierpienia spotęgowała. Ich rodzice i opiekunowie też cierpią. "Pomocnik" jest dla Was, nie jesteście sami.

POBIERZ POMOCNIK