
Nomadzi
- Pracowałem stacjonarnie przez miesiąc w studiu graficznym, ale sam dojazd godzinę w jedną stronę mnie dobijał - mówi Patryk, 24 lata, programista, w drodze czwarty miesiąc. Rozmawiamy przez Skype'a. Opalony blondyn odwraca komputer, żeby pokazać mi plażę i morze. Przez chwilę ekran wygląda jak duża pocztówka. - Zanim zacząłem pracować przez internet, dużo się włóczyłem. Głównie po Europie, autostopem. Z tyłu głowy wciąż miałem myśl, że może da się jakoś żyć i podróżować. Wiesz, że podróże nie muszą być tym, co robię raz do roku, na urlopie. Miałem taką wizję, że można popracować w jakimś zachodnioeuropejskim kraju, odłożyć kasę i ruszyć w drogę. Później się dowiedziałem, że jest coś takiego jak cyfrowy nomadyzm. Okazało się, że mam kompetencje, które pozwalają na pracę przez internet i że wielu ludzi tak robi - opowiada.
Od trzech tygodni jest na północy Brazylii. Poleciał, żeby ćwiczyć kitesurfing: Chciałem zrobić kurs, a później pływać, pływać, pływać. Aż będę w tym dobry. Trafiłem na ogłoszenie Justyny w jednej z grup dla nomadów na Facebooku. Szukała kogoś, kto by zrobił z nią kurs. Kupiłem bilet, najpierw na Fuerteventurę, potem do Brazylii, i tak się zaczęło.
Justyna, 34 lata, specjalistka od PR i brandingu, w drodze od czterech lat. - Pracując w biurze, prowadziłam niezdrowy tryb życia. Byłam sfrustrowana tym, że nie miałam czasu dla siebie - wyjaśnia. Na jej Instagramie oglądam zdjęcie sprzed kilku dni. Kobieta w czapce i niebieskiej puchówce siedzi na drewnianej werandzie i patrzy na ośnieżone góry. W opisie czytam, że to Tromso w Norwegii. - Moje życie sprowadzało się do pracy, którą zwykle rządziły reguły inne niż te, którymi kieruję się w życiu. Robiłam rzeczy bezsensowne. Odreagowywałam to niezdrowym jedzeniem, kompulsywnymi zakupami, alkoholem, papierosami, kawą, toksycznymi relacjami. Któregoś dnia powiedziałam "stop"! Albo będę robić w życiu to, co ja uważam za słuszne, albo życie jest bez sensu - czytam, bo Justyna na pytania woli odpowiadać mailowo.
Najpierw zaczęła pracę na własny rachunek. Wyjechała po dwóch latach realizacji zleceń z domu. - Na początek na próbę, więc moje obawy były niewielkie. Wiedziałam, że jak się nie uda, to kupuję bilet i wracam. Chciałam się przekonać, czy będę potrafiła się skoncentrować i nie zawalę niczego, pracując z domu z widokiem na plażę - opowiada. W grupie na Facebooku, którą założyła dla polskich nomadów, jest 4442 członków.
- Wyjechałem, bo nie wiedziałem, co zrobić ze swoim życiem - mówi Mariusz, 32 lata, projektant graficzny, w drodze szósty rok: - Kiedy pracowałem w jednym ze szklanych domów, mocno posypało mi się zdrowie. Wylądowałem w szpitalu. Później była rekonwalescencja, 180 dni wolnego. Wtedy sobie uświadomiłem, że poza jednym wypadem na Mazury nigdzie nie byłem. (rozmowę przerywa miauczenie) Mariusz przeprasza i wstaje, żeby wypuścić Fryderyka. Nie widzę kota, ale przed kamerką migają spodnie od piżamy. - Do tego trwał właśnie rodzinny spór o majątek po dziadku, a ja nie chciałem w nim uczestniczyć - kontynuuje. - Nie wiedziałem, co robić. Czułem tylko, że nie chcę tu być. Tu, czyli w Polsce. Za oszczędności kupiłem bilet do Las Palmas, resztę wymieniłem - było tego 100 euro. Czy się nie bałem? Nie miałem za wiele do stracenia. Przez pierwsze pół roku stołowałem się w śmietnikach i spałem w skłocie - mówi spokojnie, po czym pyta o pogodę w Polsce. W irlandzkim Cork, gdzie teraz się zatrzymał, jest 13 stopni.
- Miałem poczucie, że zmarnowałem masę czasu - pisze Piotr, 29 lat, redaktor JoeMonster.org, w drodze od dwóch lat. - Rozstałem się z dziewczyną po kilku latach związku. Kiedy nic nie trzymało mnie na miejscu, ruszyłem w świat. Moje pierwsze cele to były miejsca, gdzie mieszka rozrzucona po globie rodzina - czytam w pliku przesłanym z Hiszpanii. - Sprzedałem wszystko, co miałem. Segregator z ważnymi dokumentami zawiozłem do domu babci. Resztę rzeczy mam przy sobie w małej walizce.
- Może wstyd się przyznać, ale nigdy nie pracowałam na etacie. Zawsze miałam potrzebę wolności. Łapałam się wielu rzeczy, dzięki którym mogłam się przemieszczać i tę wolność zachować - mówi Ewelina, 30 lat, obecnie fotografka i kreatorka koktajli, w drodze od sześciu lat. - Robiłam, co tylko mogłam, w zależności od sezonu. Badałam dzieciom słuch, pozowałam do zdjęć reklamowych, organizowałam eventy. Nauczyłam się fotografii i otworzyłam firmę. Robiłam zdjęcia na chrztach i ślubach. Zdalnie pracowałam jako asesor internetowy - oceniałam zgodność wyników z frazami wyszukiwanymi w internecie dla rosyjskiej wyszukiwarki Yandex. Kiedy byłam w Stanach i Kanadzie, to było moje główne źródło utrzymania. Nigdy nie ograniczałam się do wykonywania jednej czynności - opowiada przez Skype'a, gdy przerywa jej hałas dobiegający zza laptopa. To Pook, mąż Eweliny, próbuje ustawić dodatkowe światło. Za jej plecami pojawia się długowłosy Taj, z uśmiechem składa ręce w geście powitania. Od dwóch lat podróżują razem. - Poznaliśmy się w Hua Hin. Byłam w Tajlandii już pół roku, kiedy przyjechała do mnie mama. Zabrałam ją na jeden z targów. Pook sprzedawał tam torby. Mama zakochała się w torbach, a ja w Pooku - tłumaczy ze śmiechem. - Jesteśmy w Warszawie na kilka tygodni. Chciałam pokazać Pookowi, skąd pochodzę i przedstawić go tacie. Jeszcze nie mieli okazji się poznać.
Praca
Patryk: Od siedmiu miesięcy pracuję na etacie w jednej ze szwajcarskich firm. Zdalnie wyrabiam 40 godzin tygodniowo. Zarabiam bardzo dobrze. Na tyle dobrze, że mogę odłożyć pieniądze i podróżować. Bez przeliczania, czy na coś mnie stać. Wcześniej byłem freelancerem, ale przeszkadzała mi niepewność finansowa. Płatności się opóźniały. Nigdy nie wiedziałem, czy pieniądze będą za tydzień, za miesiąc czy za dwa. W przyszłości chciałbym uwolnić się od etatu. Zbudować dochód pasywny ze sprzedaży produktów cyfrowych, które chcę stworzyć , który zapewni mi bezpieczeństwo, i czasem podejmować zlecenia na freelansie. Nie dla pieniędzy, ale dla rozwoju w zakresie programowania. Czy jest ono moją pasją? Jest ta romantyczna wizja, że praca powinna być pasją, bo wtedy nie czujesz, że pracujesz. A to nie do końca tak. Programowanie to zajęcie, które lubię, w którym jestem dobry. Ale to nie znaczy, że najchętniej bym programował bez przerwy. To jest po prostu praca.
Justyna: Na początku podejmowałam się wszelkich prac związanych z pisaniem - od scenariusza reklamy leku na kaszel po wypowiedź do prasy dla prezesów spółek akcyjnych. Zaczynałam od zleceń z Oferii za 30 złotych. Dziś pracuję dla globalnych marek za kwoty cztero- i pięciocyfrowe. Od czerwca poza zleceniami dla kilku klientów, z którymi bardzo się lubimy, nie przyjmuję już nowych zamówień. Utrzymuję się głównie z bloga Cyfrowi Nomadzi. Chcę też popracować inaczej niż przed komputerem. Plan już jest. Zmiany w trakcie. Nie muszę nikogo pytać o zgodę. Czekać na awans. Prosić o pozwolenie.
Mariusz: Dla mnie, jako grafika, który wyszedł ze szklanego domu, freelance to nie była prosta sprawa. Jest wiele aspektów, z którymi nie stykałem się w korpo. Obsługa klienta, wysyłanie maili, bezpośredni kontakt, PR, marketing. Przez pierwsze półtora roku nie miałem wolnego. Pojawiło się wraz z pierwszymi wracającymi klientami, bo nie musiałem już tyle czasu poświęcać na zdobywanie zleceń. Od pół roku pracuję około dwóch tygodni w miesiącu. 10 procent zarobków odkładam na emeryturę. Czego się nauczyłem? Freelance produkuje cyfrowych nomadów, którzy - jeśli nie mają zasobnych rodzin - żyją od pierwszego do pierwszego. Chyba że są specjalistami w biznesie, czyli podróżującymi firmami. Mają doświadczenie w zdobywaniu poważnych zleceń i często zespół ludzi, który dla nich pracuje. Wymarzony model pracy? Praca z domu, który sobie zbuduję. Nie chcę tylko siedzieć przed komputerem, ciągnie mnie do zajęć analogowych. Interesuję się obróbką drewna. Chcę kiedyś zrobić zestaw mebli i ikon.
Piotr: Robię dużo rzeczy, w wielu różnych branżach, ale moją główną pracą jest pisanie artykułów dla JoeMonster.org. W pierwszym roku takiego życia miesięcznie wydawałem około 1920 zł na siebie i średnio 500 zł na cele charytatywne. Zerowałem rachunek i zaczynałem nowy miesiąc od wypłaty. W tym roku zarabiam dużo więcej i wydaję dużo więcej. Sam nie wiem, jak to się dzieje, po prostu się tym nie przejmuję.
Ewelina: Życie na freelansie jest niestabilne. Wymaga więcej zaangażowania. Na etacie idziesz do biura i nic cię nie obchodzi. Masz pracę, która wykonujesz, dostajesz wypłatę i masz poczucie bezpieczeństwa. Na freelansie nigdy nie wiesz, co będzie jutro. Czy to jest obciążające? Nie martwi mnie to. Dziś nawet na etacie tak naprawdę nikt nie ma pewności, czy zaraz go nie zwolnią.
Rytm
Patryk: Zawsze byłem nocnym stworzeniem. Kiedy jestem w Gdyni, zaczynam pracę o 16 i kończę o 24. Kładę się spać o trzeciej. W Brazylii mój rytm dnia jest rozbity. Choćby przez to, że biurko i krzesło nie są tu na tyle wygodne, żeby pracować cięgiem kilka godzin. Muszę też wstać rano na śniadanie, bo w hostelu serwują je do 10. W domu lubię dłużej pospać. Godzenie pracy z podróżą jest trudne, jeśli praca zabiera osiem godzin dziennie, każdego dnia. Po pracy jesteś zbyt zmęczony, żeby w pełni zanurzyć się w nowym miejscu. Po zwiedzaniu zbyt zmęczony, żeby usiąść do pracy.
Piotr: Mój dzień wygląda tak, że zawsze jestem w pracy. Nie mam ustalonych reguł. Jeśli mogę, wstaję o 14. Kładę się spać nad ranem. Najlepiej pracuje mi się w nocy, kiedy jest cisza i spokój. Nie umiem powiedzieć, jak długo dziennie pracuję. Moje wycieczki, poza przyjemnością, to także zbieranie materiałów. W trakcie pracy rozmawiam ze znajomymi przez internet, ustalam nowe kierunki wyjazdów albo przeglądam strony ze śmiesznymi pieskami, więc nie wiem, jak to dokładnie sklasyfikować. Praca jest integralną częścią mojego życia.
Justyna: Wstaję o 8.30, piję kawę. Pracuję do 12. Robię jogę. Biorę prysznic. Jem lunch. Mam sjestę: słucham muzyki na tarasie lub idę na plażę. Od około 15 do 17 znów pracuję, odpowiadam na maile. Wieczorem gotuję albo czytam, oglądam filmy, robię zakupy, spaceruję, rozmawiam, biegam. Pierwsze lata to przede wszystkim jednak była praca, praca i jeszcze raz praca. Czasem osiem, czasem 14 godzin dziennie. Nie zamierzam na to narzekać. To był mój wybór.
Najbliżsi
Justyna: Kiedy zaczynałam pracę zdalną, zwłaszcza mój ojciec nie był zbyt przychylnie nastawiony do tego pomysłu. Nie rozumiał, dlaczego zamykam się w pokoju z laptopem i prawie nie wychodzę. Spędzałam całe dnie przed ekranem, teoretycznie nic nie robiąc. Nastawienie rodziców się zmieniło, gdy zauważyli, że w końcu zajmuję się tym, czym zawsze chciałam. Piszę. Mam zadowolonych klientów. Szybko zaczęłam zarabiać więcej niż na etacie. W końcu poczuli się dumni, że tak dobrze sobie radzę.
Patryk: Przygotowywałem ich. Powtarzałem, że w taki sposób chcę żyć: podróżować, ile się da. No i często znikałem z domu. Jesteśmy dość zżytą rodziną i nie jest to dla nich łatwe, bo jestem jedynakiem. Cieszą się, że mam możliwość podróżowania i odkrywania świata. Po prostu jest im trochę smutno, bo tęsknią.
Ewelina: Rodzice? Ja może mam farta. Nigdy nie usłyszałam, że mam się ustabilizować, iść do pracy na etat, że pieniądze są największym dobrem. Oni bardzo wspierają i akceptują moje pomysły. Jak pojawia się nowy, to mówią: o, no fajnie, fajnie!
Tęsknota
Mariusz: Najdłużej Polski nie odwiedzałem przez trzy lata. Nie tęskniłem, bo były rzeczy bieżące. Byłem wtedy z kobietą. Mieszkaliśmy najpierw z jej rodziną we Włoszech. Później we Francji, we dwoje. Jej rodziny naprawdę mi brakuje. Robiliśmy przecier pomidorowy i zbieraliśmy oliwki. Najlepsze wspomnienie z tego okresu? To, że wszyscy są razem.
Piotr: Nie rozumiem za bardzo, czym jest tęsknota i prawdopodobnie nigdy jej nie czułem. Kontaktu z rodziną brakowało mi przed wyruszeniem w świat. Moja podróż to szansa na odwiedzanie rodziców, cioć, babć, kuzynów. Korzystam z tego.
Ewelina: Gdybym tęskniła, nie mogłabym cieszyć się tym, co w danej chwili mam. Nie byłabym szczęśliwa. Wiadomo, że jak są urodziny, ślub, jak ktoś choruje, a ja nie mogę tam być, to mi smutno. Jednak nigdy nie chciałam zawrócić z powodu tęsknoty. To naturalne, że w pewnym momencie opuszczamy niektórych ludzi, żeby żyć swoim życiem.
Dom
Patryk: Gdynia. Trudno nazwać domem miejsce, w którym spędzasz dwa, trzy miesiące, kiedy jesteś w drodze. Mieszkanie w Gdyni to przystań, do której mogę wrócić.
Piotr: Polska, tak ogólnie. Ten kraj to mój dom.
Ewelina: Dom jest tam, gdzie jestem w danym momencie. Dom jest tam, gdzie jest tata, mama. Zawsze mówię, że jadę do domu, kiedy jadę odwiedzić jedno z rodziców.
Justyna: Dom to wewnętrzny spokój i siła. Czekam na moment, kiedy poznam partnera życiowego i założę rodzinę. Kogoś, z kim wspólnie na tym fundamencie będę mogła budować. Dom to troska, miłość, dbanie o siebie i o przestrzeń. Dla mnie nie musi to być jedno miejsce, może być ich kilka.
Mariusz: Marzę, żeby go zbudować. Mam nawet miejsce pod Puszczą Knyszyńską, przy granicy z Białorusią. Tylko dom buduje się z kimś. Dziś, po rozstaniu, nie wiem, czy takie rzeczy jak rodzina, dom, związek działają. Dlatego zamiast szukać materiałów na budowę, jestem w Cork i mieszkam z innymi kawalerami.
Kontakt
Patryk: Dzięki technologii jest tyle sposobów na komunikowanie się, że ciągle można być w kontakcie. Niemal wspólnie doświadczać tego, co ta druga osoba robi. No ale inną rzeczą jest rozmowa, a inną to, że możesz się przytulić. Poczuć kogoś obok. Tego problemu jeszcze nie rozwiązałem. Nie wiem, czy da się go rozwiązać.
Piotr: Nie uznaję utrzymywania kontaktów przez internet. Nie zaspokajają mojej potrzeby bliskości, przebywania z ludźmi, więc prawie cały czas czuję się nieco osamotniony. Bliskich i znajomych przyzwyczaiłem, że nie muszą się o mnie martwić, że zawsze sobie poradzę. Tymczasem teraz, przewrotnie, najbardziej przykre jest to, że nikt się mną nie przejmuje. Ciężko znaleźć złoty środek w kontaktach międzyludzkich. Wciąż nie wiem, gdzie on jest.
Ewelina: Mama nagrała mi błogosławieństwo na WhatsAppie. Mam oryginał do dzisiaj. Takie typowe polskie błogosławieństwo. Nie mogli z tatą być na ślubie. No było przykro, choć to była tylko uroczystość cywilna. Rodzice znieśli tę sytuację lepiej niż ja. Z tatą zdzwaniam się raz na dwa tygodnie, ale na dłużej. Wisimy kilka godzin na telefonie. Z mamą co kilka dni. Czasem mam wrażenie, że mamy lepszy kontakt niż rodziny mieszkające blisko siebie.
Ucieczka
Mariusz: Ludzie, którzy żyją w drodze, to wrażliwcy. Są cyfrowymi nomadami, bo nie potrafią odnaleźć się w społeczeństwie. Nie wiem, czy wszyscy ci, którzy siedzą w coworkingach w Las Palmas, faktycznie są podróżnikami. Już bardziej są nimi analogowi nomadzi, włóczędzy bez komputera. Ci pierwsi często uprawiają zwykły turyzm z walizeczką na kółkach. Wysiadają z samolotu, idą do coworkingu, a na Instagram wrzucają zdjęcie zza okna tego biura. Taki trochę jest trend. Skąd się wziął? Życie stało się niestabilne. To, co nam obiecali rodzice, jest nieprawdą. Na uniwersytetach nas trochę okłamali. Mamy kiepskie perspektywy, nie jesteśmy pewni przyszłości. Nic dziwnego, że chcemy uciekać. Nawet jeśli jest to coworking z widokiem na palmę, to przy słoneczku zawsze lepiej niż w Bydgoszczy.
Piotr: Często żeby coś dogonić, przed czymś trzeba uciec. Ja uciekam od wspomnienia poprzedniego fajnego i ułożonego życia. A gonię to, czego nie miałem: podróże, przygody, wolność. Często powtarzam, że zafundowałem sobie przyśpieszony kryzys wieku średniego, ale to nieprawda. Nigdy nie miałem szansy być beztroskim nastolatkiem i właśnie to poczucie beztroski gonię. Można wysnuć wniosek, że uciekam przed odpowiedzialnością. Jakkolwiek dziwnie to brzmi, to prawda.
Mariusz: Mam misję: rodzina. To misja warta świeczki. Bardziej niż misja: freelancer czy misja: singiel w podróży z kotem. Wolność i możliwość bycia w wielu miejscach, poznawanie nowych kultur - to naprawdę jest spoko. Palmy, słońce i tak dalej. Ale ile można? To wszystko jest dosyć powierzchowne. Co nie jest? Dom, związek, rodzina. Odpowiedzialność za drugą osobę. Mam 32 lata. Chciałbym znów kogoś znaleźć. Oczywiście moment gotowości do wejścia w kolejny związek może nie przyjść. Poznaję ludzi i widzę, jakie to jest często trudne - każdy tkwi już w swoich rutynach.
Ewelina: Ucieczka? Tak. Przed tym, co większość ludzi uważa za normalność i dorosłość. Taki styl życia pozwala zachować w sobie pierwiastek luzu. Brać życie nie zawsze na serio. Chcę pielęgnować w sobie cząstkę, która stale coś odkrywa, dziwi się i bawi. Marzę, żeby jeszcze więcej podróżować. Pomieszkać pół roku w Wietnamie, wrócić na dłużej do Kambodży. W przyszłości chcę mieć dziecko. Razem z Pookiem wsadzimy je do nosidełka i we trójkę będziemy dalej odkrywać świat. Jeszcze nie teraz, bo trudno to wszystko pogodzić. Musimy się na to przygotować.
Maria Organ. Dziennikarka, reporterka, kulturoznawczyni. Najchętniej pisze o kobietach i oczekiwaniach społecznych. W wolnych chwilach czyta i tańczy.