
Agata: "Marzeniem było pojechać z Moskwy do Pekinu. Niezapomniana podróż? Do Sandomierza"
- Jak mam wybór, zawsze jadę pociągiem. Ta podróż dłużej trwa i chodzi w niej też o sam proces, a nie tylko o dotarcie na miejsce. Poza tym w każdym momencie mogą cię spotkać nieoczekiwane sytuacje - stwierdza Agata. - Ostatnio, jak wracałam z Zielonej Góry do Warszawy, była straszna burza. Padła trakcja kolejowa, przez co noc i kolejny dzień musiałam spędzić w Rzepinie. Tu nawet stację benzynową zamykają na noc. Jedyne, co możesz zrobić, to pójść do motelu, w którym śpią robotnicy z budowy. Z jednej strony to brzmi niefajnie, z drugiej jest ciekawe. Nagle wyłączasz się ze swojego życia, spędzasz noc z ludźmi, z którymi może nigdy byś nie porozmawiała. Samolotem do Rzepina nie polecisz.
Innym razem w pociągu do Zamościa Agata spotkała mężczyznę, który jechał z wielką tubą papy. - Wiózł ją dla swojej mamy na Ukrainę. Chciał przywieźć jej z Polski bluzkę albo perfumy, ale stwierdził, że bardziej potrzebuje papy - opowiada Agata. - Okazało się, że to lekarz rezydent z jednego z warszawskich szpitali. Stwierdził, że żaden z jego kolegów z pracy nie skumałby, o co chodzi z tą papą.
W drodze z Warszawy do Przemyśla Agata była w przedziale z czterema dziewczynami, które jechały do nowicjatu. Wśród nich - bliźniaczki. Musiały stoczyć z rodzicami batalię, nie chcieli ich obu stracić. Walczyły też u biskupa o zgodę, żeby trafić do tego samego zakonu. - Miałam wrażenie, że ta ich podróż z wielką walizą była prawdziwą podróżą przejścia. Nigdzie indziej nie spotkałabym takich dziewczyn, tylko w kolejowym wagonie - mówi Agata.
Zdarzało jej się też wsiąść do przypadkowego pociągu. Trzy lata temu miała iść na imprezę do koleżanki. Sobotnie popołudnie, dzieci odstawione do dziadków. - Koleżanka w ostatniej chwili odwołała spotkanie, więc stwierdziłam, że wstąpię na dworzec i zobaczę, co się dzieje. Akurat miał odjeżdżać pociąg do Bielska-Białej. Kupiłam bilet w kasie. Przy sobie miałam jedynie małą torebkę z kartą kredytową. Nie wpadłam na to, że jak dojadę i będę chciała zameldować się w hotelu, to nie zrobię tego bez dowodu. Na szczęście była piękna wiosenna noc. Chodziłam po mieście, a gdy o 2.30 zamknęli ostatnią knajpę, usiadłam w parku pod bzem i tak zostałam do pierwszego pociągu o 6.00. Nikt mnie nie zaczepił, bo nikt tamtędy nie przechodził - wspomina. - Wiesz, co jeszcze było fajne? Nikt nie wiedział, gdzie jestem.
Agata zdecydowanie nie ma jednak skłonności do samotności. W podróżach pociągiem szuka przede wszystkim kontaktu z ludźmi. Nie zabiera ze sobą pracy, nie słucha muzyki, nie ogląda filmów. - Staram się nigdy nie mieć nic do zrobienia - mówi. - Należę do tych zagadujących. Niektórzy pasażerowie na początku są trochę sztywni, ale jak się dłużej jedzie, zwykle zaczynają się rozluźniać. Pomagają katarzynki w czekoladzie, pilnuję, aby zawsze je mieć ze sobą.
Agata nie zdaje się na miejscówkę. Aktywnie poszukuje, przesiada się. - Ostatnio jechała pani z trzema pekińczykami, każdy z czarną wstążeczką na szyi. Okazała się polską wdową po japońskim wiolonczeliście, mieszkali w Trójmieście, dopiero co go pochowała. Opowiadała, jak go poznała na konkursie Wieniawskiego. Tak się zakochał, że został tu dla niej. Przysiadłam się dlatego, że wyglądała tak intrygująco.
Nie zawsze jednak trzeba rozmawiać. - Dla mnie ciekawe jest też obserwowanie, co ludzie jedzą w podróży, co czytają. Albo słuchanie, o czym rozmawiają przez telefon - wyznaje Agata. Przyjemność sprawia jej też sama jazda. - Teraz już podkłady kolejowe tak nie stukają, kiedyś bardzo to lubiłam. Ale nadal są inne fajne rzeczy: charakterystyczne kołysanie, oldschoolowi konduktorzy, krajobraz za oknem, ten cały mikroświat, który się przemieszcza. I ci ludzie w Warsie, trochę odklejeni, czas mierzą w kotletach.
Największym marzeniem Agaty było pojechać z Moskwy do Pekinu. 2002 rok, trudno o rosyjską wizę. W agencji zajmującej się ich załatwianiem udawała studentkę biologii, która jedzie nad Bajkał badać faunę i florę. - Wybrałam się jak pańcia. Wydawało mi się, że po drodze sobie wszystko kupię - stwierdza. - Ludzie w pociągu mieli konserwy i termosy plus rozpiskę, na jakich stacjach na ile się zatrzymujemy, gdzie będzie można wysiąść i coś kupić. Dwa dni przed Irkuckiem pociąg jedzie przez step i się nie zatrzymuje. Jak nie masz konserwy, jest kiepsko. Oddałam kolczyki po babci za mielonkę, byłam tak potwornie głodna. Umówiłam się, że to rodzaj zastawu. Jak dojechaliśmy do Irkucka, poszłam do kantoru, zapłaciłam 50 dolarów za konserwę i wykupiłam kolczyki. To były gigantyczne pieniądze, chyba jedna trzecia całego mojego budżetu.
Mimo najgorszej transakcji życia Agata wspaniale wspomina tę wyprawę. - To była podróż bez czasu. Ludzie spali, grali w warcaby, na ukulele. W tym pociągu nie ma miejsc do siedzenia. Pasażerowie wsiadają, rozbierają się do majtek i pakują się w pościel. Niezależnie ile dni jadą, praktycznie cały czas spędzają w tych łóżkach. Ciała niekoniecznie są myte, po dobie panuje ogólny zaduch, jest też ciemno, bo okienka zasłonięte są przez prycze. Nade mną jechał emerytowany kardiolog i czytał na głos wiersze Jesienina. Wszyscy słuchali z szacunkiem, nalewali mu wódki. Dwie prycze dalej kobieta karmiła bliźniaki piersią. Jedziesz sześć dni i to jest naprawdę jechanie. Zastanawiasz się, czy kończy się woda w samowarze albo czy za dwa dni będzie prysznic na stacji.
W zeszłym roku Agata jeździła trochę koleją po Czechach. - Tu pociągowa familiarność jest jeszcze większa. Ludzie rozkładają serwetkę, wyjmują jajko na miękko. Jeżdżą panie z wózeczkiem, a na nim kanapeczka ze śledziem, oczywiście też piwo. Robi się biesiadna atmosfera, pasażerowie zdejmują buty - opisuje. We Włoszech - zupełnie inna bajka. - Podróżowałam wokół Mediolanu i Werony i to było okropne doświadczenie. Ludzie są upozowani na osoby podróżujące: ubrani elegancko, nie ma rozmów, spoufalania się, jedzenia. Siadają jak w hotelowym lobby, przez całą drogę nie zdejmują płaszcza, mimo że nie jest zimno. Spytałam kumpla, dlaczego. Powiedział, że dla nich podróż to jest sytuacja społeczna, w której jesteś obserwowany. Nie możesz sobie pozwolić na wygodę, więc się ubierasz wyjściowo. Z kolei w Hiszpanii sieć kolejowa jest słaba i żywego Hiszpana prawie w niej nie uświadczysz. Pociąg z Malagi do Madrytu jedzie 11 godzin. W taką drogę tu wybiera się tylko biedota, inni albo lecą, albo jadą samochodem. Zdaniem Agaty w każdym kraju w pociągu stawiasz inną diagnozę społeczną - specyficznych relacji, tego, kto jest kim.
Niezapomniana podróż? - Do Sandomierza, w 2001 roku. Chłopak miał wyjazd studencki, ja nie mogłam jechać, bo pracowałam. Ale po pracy postanowiłam zrobić mu niespodziankę i wsiadłam w pociąg. Nie miałam ubrań na zmianę ani nawet piżamy, pamiętam tylko, że na dworcu kupiłam butelkę czerwonego wina. Dojechałam na miejsce przed północą. On na mnie nie czekał. Znalazłam go w pubie pod ratuszem, w gardle kelnerki. Nie miałam pieniędzy ani pojęcia, co ze sobą zrobić. Wróciłam na dworzec i przesiedziałam tam do pierwszego pociągu, chociaż nie miałam kasy na powrót. Zapłakana opowiedziałam pani konduktor, co mnie spotkało i ona mi postawiła bilet. Ale ta historia nie zniechęciła mnie do spontanicznego wsiadania do pociągów - śmieje się Agata i dodaje, że tego lata pojechała do Sandomierza po raz drugi, tym razem z najlepszym przyjacielem. - Odczarowaliśmy to miasto zupełnie. I nie tylko było mnie stać na pociąg w dwie strony, ale też na kawę.
Michael: "Podróż koleją pozwala uwolnić umysł. Nagle masz mnóstwo czasu dla siebie"
- Nigdy nie zapomnę tego uczucia wolności. Mamy po 17 lat, jest północ, z grupą dwudziestu kilku kumpli siedzimy w pociągu, daleko od domu, otwieramy piwo. Jedziemy do Hamburga, nigdy wcześniej tam nie byliśmy, to nasza pierwsza stacja w długiej podróży - mówi Michael z niemieckiego Regensburga. Jest rok 1991. Razem z grupą kolegów za 300 marek na głowę kupują bilety kolejowe. Uprawniają ich do podróżowania po całych Niemczech przez miesiąc. Na cztery tygodnie pociągi stają się ich domem. Spędzają w nich też noce. - Mieliśmy kartę zniżkową do hosteli, ale to nadal wydawała się zbyt droga opcja. Poza tym nie była tak cool jak spanie w pociągach - dodaje Michael. Myli się na miejskich basenach. Szybko się okazało, że podróżować w ponad 20 osób jest trudno, więc rozdzielili się na mniejsze grupy. Spotykali się jednak na różnych przystankach i imprezowali. Poznawali też mnóstwo nowych ludzi. W ciągu całego miesiąca tylko dwa razy wrócili do domu - żeby wyprać ubrania. - Taki czas prawdziwej, wyjątkowej wolności może się zdarzyć tylko raz w życiu. Gdybyśmy byli starsi, podróż nie miałaby już takiego smaku.
Jako dziecko Michael z pociągów korzystał bardzo rzadko. - Rodzice należą do pokolenia, które wolało samochód, oznaczał dla nich wolność i niezależność - opowiada. On i jego żona Lisa z auta zrezygnowali w 1996 roku. - Jeździmy transportem publicznym i rowerami. W przypadku dalszych podróży pierwszym naszym wyborem są pociągi, choć nie zawsze udaje się uniknąć latania.
Dwa lata temu wzięli wolne i wyruszyli do Azji. - W tej długiej, zaplanowanej na rok wyprawie ważne było, by zwolnić i unikać stresu. Stąd pomysł, by większość drogi przebyć pociągami - stwierdza Michael. - Dla mnie to było bardzo inspirujące doświadczenie, bo jestem nauczycielem, ale też poetą. Taka podróż pozwala uwolnić umysł. Nagle masz mnóstwo czasu dla siebie, dla swojej partnerki, możesz rozejrzeć się dookoła. Przyjeżdżasz do nowego kraju, poznajesz nowych ludzi, pojawiają się też głębokie myśli, wracają wspomnienia. Nie zawsze to czas w stu procentach pozytywny, ale można się mocno do samego siebie zbliżyć. Łącznie przejechali koleją 27 tysięcy kilometrów. Najdłużej, bez przerwy, byli w pociągu przez 88 godzin, w drodze z Moskwy do Irkucka Koleją Transsyberyjską.
Michaela pozytywnie zaskoczyła kolej w Wietnamie i Indiach. Ceną - bo przejazdy są tanie, i jakością - ze względu na wygodne składy i punktualność. O swoim, niemieckim systemie kolejowym Michael mówi nie dość pochlebnie. Twierdzi, że pociągi notorycznie się tu spóźniają, a połączenia nie zawsze są dobrze zgrane. Chwali kolej w Szwajcarii. Pozytywnie mówi też o Japonii, po której kilka lat temu podróżował pociągami przez trzy tygodnie i miał tylko jedno spóźnione połączenie. O trzy minuty.
Dla Michaela, jako nauczyciela, ważne jest, by jego uczniowie dostrzegali korzyści z takiego podróżowania. - Pociąg to bardziej ekologiczny środek transportu niż samolot. Uważam, że loty są zbyt tanie, zwłaszcza biorąc pod uwagę szkody, jakie wyrządzają środowisku. Kolej to również bardziej towarzyski sposób przemieszczania się, daje wolność w różnych aspektach. W samolocie trudniej nawiązać kontakt z innymi. Pewnie chodzi o strukturę całej podróży, bo duża jej część wiąże się z jakimś stresem: trzeba się odprawić, przejść kontrolę bezpieczeństwa, potem czekać na wejście na pokład. W pociągu jest zupełnie inaczej. Można się przejść, usiąść w większej grupie, twarzą w twarz z drugą osobą. Samoloty nie są zaprojektowane na rozmowę czy poznawanie nowych ludzi.
Hubert: "Podróżując pociągiem, można być naprawdę obecnym"
Hubert w sierpniu wrócił z trzytygodniowej podróży koleją po Europie. W konkursie dla osiemnastolatków, organizowanym przez Komisję Europejską we współpracy z Europejskim Portalem Młodzieżowym i Interrail, wygrał bilet wart około trzech tysięcy złotych. Wybrał opcję flexi, co oznaczało, że mógł dostosowywać plan podróży do zmieniających się warunków i dość spontanicznie decydować o kolejnych etapach wyprawy. Nadrzędna zasada była jedynie taka, że w pociągach mógł spędzić łącznie maksymalnie siedem dni. Cała podróż, razem z noclegami, zajęła mu dni 20. Zwiedził w tym czasie 20 miast. Był w Chorwacji, Francji, Szwajcarii, Lichtensteinie i w Austrii. Pokaźna eskapada, zwłaszcza jak na kogoś, kto pociągiem po raz pierwszy jechał zaledwie trzy lata temu. Jak to możliwe? - Wcześniej jakoś nie było okazji - stwierdza Hubert.
Pomysł podróżowania koleją przypadł mu do gustu, ale nie przez wszystkie kraje jechało się tak samo komfortowo. Zdecydowanie nie narzeka na Szwajcarię. - Nowe składy, personel świetnie przeszkolony, jeśli chodzi o zagranicznych turystów. Jeden z kontrolerów władał kilkoma językami. Pociągi są tu też bardzo punktualne i nieprzepełnione, a kursy - częste, niezależnie od pory dnia. Po raz pierwszy właśnie w szwajcarskim pociągu widziałem miniplac zabaw dla dzieci ze zjeżdżalnią - opowiada Hubert. - O francuskiej kolei mogę powiedzieć znacznie więcej złego. Drogie są bilety, a pociągi kursują rzadko. Na przykład w Nicei czekałem trzy godziny na pociąg do Marsylii. Miasta są oddalone od siebie o ponad 200 kilometrów, oba masowo odwiedzane przez turystów.
Dla Huberta ważną cechą kolei jest to, że pozwala dotrzeć nawet w najbardziej ustronne zakątki. - Trasy kolejowe poprowadzą przez Alpy, nad Lazurowym Wybrzeżem, przez wszystkie kurorty. W Monako dworzec jest wkomponowany w góry, przepiękny architektonicznie. Autobusy w wiele rejonów nie mają prawa wjazdu, bo droga jest zbyt kręta. Tak jest na przykład w szwajcarskich Alpach. Człowiek naprawdę czuje i przeżywa podróż pociągiem, wie, gdzie jest na każdym jej etapie. A nie - wsiada do samolotu, ucina komara i budzi się w innym krajobrazie i okolicznościach. Tu jest się we wszystkim obecnym - podkreśla. - Bardzo fajnym elementem podróży jest też poznawanie dworców w różnych miastach. To często zabytki.
Andrzej: "Pociąg to arcydzieło inżynierii"
- Gdy byłem dzieckiem, poprosiłem dziadka, żebyśmy przejechali się pociągiem z Lublina do Świdnika. Mogłem mieć niecałe trzy lata, ale wszystko doskonale pamiętam - opowiada Andrzej, dzisiaj mieszkaniec Warszawy. - Było wakacyjne popołudnie. Dworzec wydawał się ogromny. Przede mną stała wielka maszyna, jak turboczołg, z ciemnostalowymi wagonami. Pociąg był piętrowy. Największe zaskoczenie? Że wchodząc do niego, najpierw schodzi się trochę w dół. Można było usiąść strasznie wysoko i wszystko obserwować. Jak ruszył, stukały koła, to było coś pięknego. Przejazd 15 kilometrów był dla mnie jak wielka podróż, jakby trwała pół dnia. I jeszcze jedno: stare pociągi pachną specyficznie środkami konserwacyjnymi. Dla jednych to smród, dla mnie do dziś cudowny zapach.
Według Andrzeja jazda koleją wypełnia prawdziwą definicję podróży. - Kupujesz bilet, czekasz na stacji, masz kanapki. Wiem, że to tak sentymentalnie w rzeczywistości nie wygląda, ale w mojej głowie jest tak nadal. Pociąg to arcydzieło inżynierii, a moment, gdy wjeżdża na stację, jest dla mnie za każdym razem fenomenalny - wyznaje. Według niego podróż powinna być przygodą. I ta pociągiem ów warunek zdecydowanie spełnia. - On jest jak taka kapsuła czasu. Wsiadasz na stacji w Warszawie, zasypiasz, a drugiego dnia budzisz się w Zakopanem.
Kiedy Andrzej był na pierwszym albo drugim roku studiów, ktoś na imprezie rzucił hasło, żeby w wakacje jechać na Krym. PKS-em wyruszyli do Lwowa, tu wsiedli do pociągu. Na 36 godzin. Był może 2003 rok. - Wtedy jeździły dwie kategorie wagonów sypialnych: z ośmioma i z sześcioma miejscami do spania w przedziale. Każdy wagon miał swojego konduktora, któremu dawało się dwa dolary, a on zmieniał pościel, przynosił piwko. Wcześniej słyszeliśmy oczywiście legendy o tym, jak dużo pije się na Wschodzie. Wszystko się potwierdziło. Szósta rano pobudka, my lekko nieprzytomni idziemy do wagonu restauracyjnego. Facet mówi, że kawę sprzedaje, ale wyłącznie z wódką. Musieliśmy chlapnąć pięćdziesiątkę, żeby napić się kawy. Na przystankach ludzie sprzedawali warzywa i owoce, postój na niektórych stacjach trwał nawet trzy kwadranse, więc można było się przejść. Browary pojawiały się znikąd, donosił je konduktor, były zimniutkie. - Poza piciem piwa czytali też książki. - Wtedy na tapecie był "Harry Potter", "Gra w klasy" Cortazara i "W Krainie Chichów" Jonathana Carrolla.
Z bardziej aktualnych podróży pociągiem Andrzejowi podobała się tegoroczna - do Miedzianki. Stała się bowiem rzecz nietypowa. - Nie lubię pendolino, ale tym razem miło mnie zaskoczyło. Ponieważ wszyscy podróżowali nim na festiwal reportażu w Miedziance, było tak tłoczno, jak w pociągach z lat 90. - młodzież siedziała w przejściu, przy ubikacji.
Dla Andrzeja podstawowym mankamentem pendolino jest jego "samolotowość". - Jazda koleją polega na tym, żeby być w przedziale. Masz wtedy swoje terytorium podróżnicze. Taki mały pokoik. Ktoś ci mówi: "jestem w czwartym przedziale" i wszystko jasne.
Izabela O'Sullivan. Dziennikarka prasowa i radiowa. Absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Publikowała m.in. w "Dużym Formacie", "Newsweeku", serwisach Polityka, WP i Polki. Lubi dobrą kawę i literaturę faktu.