
Mówił o niej: to najlepsze, co mnie w życiu spotkało. Ania – moja miłość. Nie przyszła od razu, nie spadła jak wiosenny deszcz, rodziła się powoli, nieśmiało budziła do życia. Bo to miłość dojrzała. Odpowiedzialna. Czuła. Ciepła. Opiekuńcza. Zatroskana. Ostatnia.*
(…)
Najpierw została redaktorką jego książek i menedżerką. Do miłości było jeszcze daleko. Ona miała męża, on niedawno poślubił Małgorzatę Potocką. Ale jakaś niezwykła więź ich połączyła. Coś nieuchwytnego unosiło się w powietrzu. "Uważam, że to był najprawdziwszy cud, że oni się z Anią spotkali. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia – opowiada Marcin [reżyser Marcin Bortkiewicz - przyp.red.]. – To była bardzo dojrzała, długo rozwijająca się wzajemna fascynacja, która wcale nie mówiła, że przerodzi się w miłość. Ania była bowiem mężatką, a Jan dżentelmenem. Najpierw była przyjaźń. I myślę, że tak by zostało do końca, gdyby nie to, że w małżeństwie Ani zaczęło źle się dziać".
Próbowała ratować ten związek bezskutecznie, w końcu zrozumiała, że teraz musi ratować siebie. Rozstali się. I wtedy Janek spojrzał na nią inaczej, ale nie od razu "wszedł na scenę". Ania pracowała z Jankiem jako jego menedżerka. Już wiedzieli, że coś dzieje się między nimi. Że to coś więcej niż przyjaźń. Szczególna więź, która łaknie bliskości, czułości, dotyku. Podoba mu się jej uśmiech dziecka i to, że się nie maluje i że ma wielkie serce. Wszystko mu się w niej podoba. I pokochał na zawsze. "W warunkach bardzo trudnych, w wieku starca, i trzymajmy się tego słowa. Więc starzec odkrył w sobie urok. Urok spojrzenia tak intensywnego jak dotyk. Kiedy już ręce porażone są artretyzmem, raptem dotknął miłości. Dotknął jej" – wyznał.
"Wydaje mi się, że Ania nawet wstydziła się podejrzewać, że coś może być – opowiada Marcin. – Prawda jest taka, że on nie szedł do niej w konkury – on od razu się oświadczył. Oni nie «chodzili ze sobą». Może już też pomyślał sobie: co ja będę udawał. Któregoś dnia Ania zadzwoniła do mnie, to była jesień, chyba listopad, zapłakana. «Jezus Maria, Aniu, co się stało?» «Siedzisz?» «Siedzę». Stałem oczywiście. Myślę sobie: cóż ona może mi powiedzieć? Może jest chora terminalnie? Przygotowałem się na nowotwór. A ona zapłakanym głosem, powstrzymując łkanie, mówi: «Janek poprosił mnie o rękę». Rzeczywiście wtedy sobie pomyślałem: trzeba było usiąść. I zapytałem: «A kochasz go?». Ona, połykając łzy: «No właśnie tak. Nawet sobie tego nie uświadamiałam». Ja mówię: «Daj sobie jeszcze chwilę, ale jeżeli kochasz, to przecież cóż innego pozostaje». «Dam sobie, dam, on też mi powiedział, żebym sobie jeszcze trochę dała, no to dam. On mnie naprawdę kocha, ty sobie wyobrażasz?» «No podejrzewałem». Bo rzeczywiście pomyślałem sobie, ale uważałem, że to taka miłość przyjacielska, taka schyłkowa, u kresu – no ale nie u Janka przecież. Tylko że Janek jest dżentelmenem i pozwolił sobie na to uczucie, kiedy wiedział, że panna – czy raczej już rozwódka, ale jednak panna – jest wolna. I bardzo szybko, zdaje się, że w trzy miesiące, podjęli decyzję o ślubie. Opowiadała mi potem, że jej powiedział: «Słuchaj. Po pierwsze, będziemy sami. Po drugie, muszę się tobą zaopiekować, żebyś finansowo stanęła. Po trzecie, ja ciebie kocham»".
"Teraz spotkałem Kogoś. To nie jest pierwsza miłość, to jest ostatnia miłość do kobiety, która kocha listopad, a listopad, jak wiadomo, należy do lepszych miesięcy, bo są w nim godność, powściągliwość i uczucie rezygnacji. I tutaj myślę sobie, to jest Ktoś. Ten Ktoś parę lat temu zaczął przepisywać teksty do mojej książki. Zauważyłem, że ma szczególny ogląd świata, inteligencję i ogromną wrażliwość na ludzi, zwierzęta, słowo – opowiada Nowicki o najważniejszej kobiecie w życiu. – W pewnym momencie pomyślałem, że to może być to. I za tym poszły decyzje mężczyzny, bardzo ważkie. Zrobiłem coś, co znowu wprowadziło w zdumienie dziesiątki moich znajomych, ale tylko do chwili, dopóki Jej nie poznali. Zmierzając do czegoś tak nudnego jak odpowiedzialność, zmieniłem siebie. Zmieniłem też miasto. Ja, który składam się z Krakowa, nawet ktoś nadmiernie mi przychylny powiedział, że Kraków trochę składa się ze mnie".
Od razu wiedzieli, że chcą wziąć ślub cichy, skromny, bez blichtru i patosu. To ma być ich dzień, a nie dzień "o nich". "I pojawiło się na moim horyzoncie miasto Namysłów – wspomina Jan. – Tam spotkaliśmy świetnego gościa Julka Kruszyńskiego, burmistrza, którego poprosiłem: «Zrób nam tutaj ślub, o którym się nikt nie dowie». I on wszystko zorganizował. Przyjechali poeta Muniek Staszczyk i Jacek Bławut, wspaniały reżyser. Moi przyjaciele, których kocham i podziwiam"
"Tam nie było nikogo poza mną, Bławutem i burmistrzem – wspomina Muniek. – Dla mnie to był ogromny zaszczyt, że to mnie poprosił na świadka. Nie mogłem uwierzyć: «Janek, ale dlaczego ja?». «Dlatego że jesteś moim kumplem». Ja mówię: «No pewnie, że będę, no co za pytanie». «Tylko, kurwa, ani mru-mru»".
O ślubie nie wiedział nikt. Nawet Andrzej Grabowski, przyjaciel, który świadczył na ślubie z Małgorzatą Potocką. "Dowiedziałem się z prasy, że wziął ślub – śmieje się Grabowski. – Nawet mnie nie zawiadomił. Dzwoniliśmy w tym czasie do siebie, ale nic nie mówił, więc nie pytałem. Ale w pewnym momencie powiedział, że się ożenił. Ja mówię: «No właśnie, tak mnie dziwi to, że mnie nawet nie zawiadomiłeś». A on na to: «Byłeś do dupy świadkiem na moim poprzednim ślubie, bo się rozwiodłem». A ja brałem ślub miesiąc później – i też on był świadkiem na moim ślubie, więc mówię: «Ty też byłeś do dupy, bo też się rozwiodłem». «Ano widzisz, dlatego cię nie zawiadomiłem». I wtedy powiedział coś bardzo pięknego. Pytam go: «Jak ci z tą Anią?». Jeszcze jej nie znałem. A on na to: «Wiesz, co ci powiem? Ja jestem dla niej dobry i ona jest dla mnie dobra». I pomyślałem sobie wtedy: kurwa, jakie to proste. Jakie to proste, żeby być ze sobą razem. Po prostu być dla siebie nawzajem dobrym. Cała tajemnica bycia ze sobą. Takiego szczęśliwego bycia. A bycie Janka z Anią było na pewno szczęśliwe. Nigdy chyba nie widziałem tak pięknej, naprawdę zgodnej pary i miłości. Zdarzyła im się miłość filmowa. Jak w filmie Charing Cross 84, gdzie Anne Bancroft, która szuka rzadkich książek, nawiązuje listowny kontakt z brytyjskim antykwariuszem Anthonym Hopkinsem. Piszą do siebie długie listy i z tej korespondencji rodzi się miłość".
Na fotografii ślubnej młoda Anna w białej sukni i welonie patrzy skromnie w dół. Obok pan młody, naprawdę młody Jan, w czarnym fraku i z muszką. Fotomontaż. Taka zabawa. Jakby wzięli ślub nie wczoraj, tylko pół wieku temu. Jakby całe życie byli dla siebie. Andrzej Grabowski zachwycił się pomysłem na to, jak cofnąć czas.
"«Widziałeś to zdjęcie?» – pyta mnie Janek. Ja mówię: «Zaraz, zaraz, przecież to ty jesteś w wieku dwudziestu paru lat. I jakaś młoda kobieta, i to jest zdjęcie ślubne». A on mówi: «No». «A kto to jest?» «No, Ania, też w wieku dwudziestu paru lat» – odpowiada. – Zrobili fotomontaż, że mają swoje ślubne zdjęcie, tak jakby mieli po dwadzieścia parę lat. Fantastyczne. To zdjęcie do dzisiaj wisi w Krzewencie. Wyglądają pięknie, bo piękna ona, piękny on i taka piękna miłość". Jan pisze wiersze:
"Cóż to za pomysł, żeby cofnąć czas.
Jedną, potem drugą – starą fotografią? […]
Minęły lata, coraz inny świat […]
Ale czy to ważne, skoro ten sam wiatr
Śpiewa w twoich włosach o tym – żeś piękniejsza?"
Przyjaciele lubią do nich przyjeżdżać, najpierw do Kielc, skąd pochodzi Ania, potem na Krzewent. Ania tworzy dom ciepły, bezpieczny, taki, do którego chcesz jak najszybciej wracać. Nie narzuca, nie wymaga, nie oczekuje. Zamiast tego troszczy się, opiekuje, kocha. Kocha miłością bezgraniczną i bezinteresowną. Miłością, która nie oczekuje niczego w zamian. "Para idealna. Powiedziałem tylko Ani: «Niczego mu nie zabraniaj, to nie ma sensu. Ma swoje lata. Nie po to ciebie bierze, żebyś go przemeblowywała» – opowiada Marcin. – Przecież i tak go kochasz takim, jaki jest. Pozwalaj mu, tylko pilnuj». I pilnowała, żeby nie wypił o jeden kieliszek za dużo, żeby nie palił aż tyle. Pilnowała, by systematycznie chodził do lekarza zrobić badania. Ania jest z wykształcenia pielęgniarką, wiedziała, że musi zadbać o jego zdrowie. Musiała zaplanować, żeby jak najdłużej żył i w jak najlepszych warunkach. Wcale nie było to łatwe, bo palenia nie chciał rzucić. Zawsze chciał żyć na swoich zasadach i żył. I to mu się też podobało w Ani, że ona mu na to pozwalała. Ta miłość wyrosła na pełnym zaufaniu i zrozumieniu potrzeb drugiego człowieka.
(…)
"Jak śpi, a ja się budzę w nocy, to gładzę ją po twarzy i zupełnie mi to wystarcza. Ona nie musi tego czuć" – wyznał. W liście do przyjaciela pisze: "Ania. Ona jest wszystkim. Pominę Jej kobiecą i partnerską obecność w moim życiu. A w sensie uprawiania przeze mnie zawodu? Włączy światło, sprawdzi mikrofon, zauważy moją głupotę, posmaruje chleb, przytuli, porozmawia z organizatorem i jest wybornym kierowcą. Mam ogromne poczucie bezpieczeństwa, kiedy siedzę obok. Zdarzyło mi się to tylko raz w życiu. Kierowca węgierski, były lotnik wojskowy, który latami woził mnie z Budapesztu do Krakowa i z powrotem. I teraz Ona".
Ania dba o zdrowie ukochanego. Pilnuje terminów wizyt, skrupulatnie przechowuje wyniki badań, umawia z lekarzami. Wkrótce Jan będzie miał zabieg. Bardzo na to czekają oboje, ponieważ miażdżyca jest zbyt dokuczliwa. "Do gabinetu wchodzimy razem, bo tylko Ona tak naprawdę wie, co mnie boli – twierdzi Jan. – Toteż na pytanie: «Co panu dolega?», odpowiadam niezmiennie: «Nie wiem». Ania wie. Wtedy następuje wymiana zdań między Nią a lekarzem. Z czego nic nie rozumiem i nie mam zamiaru rozumieć. Widzę troskę w oczach mojej Ukochanej i nijak nie mogę za nią podążyć. Bo moim zdaniem nic mi nie jest! Albo inaczej: jest mi wszystko, ale nie bardzo mnie to interesuje".
"Takiego Janka nie widziałam w życiu – mówi Anna Seniuk. – Był delikatny, czuły i dobry. Byli absolutnie w sobie zakochani. To była miłość dojrzała, miała swoją wagę, wyjątkową wartość. Oni nie mogli bez siebie żyć. Janek był tak piękny w tych ostatnich latach z Anią, że patrzyłam na nich z zachwytem. I szkoda, że tak niewiele lat dane im było przeżyć razem". "To ktoś, kogo mam nadzieję trzymać za rękę wtedy, kiedy poczuję ten prawdziwy i ostatni chłód" – mówił.
Anna Nowicka nie ma siły na rozmowę. Słowa więzną w gardle. Czy kiedykolwiek będzie na nią gotowa? Czy można pogodzić się ze stratą tak wielką, że rozdziera serce na pół? A może chociaż ją oswoić? Mówią, że czas leczy rany. To nieprawda. Po prostu z czasem tylko uczymy się z nimi żyć. Czy kiedykolwiek wyrzuci z pamięci tę ostatnią noc, która wciąż powraca? Mieli jeszcze tyle planów, tyle razem rzeczy do zrobienia, tyle wspólnych poranków i wieczorów, trzymania się za ręce, czułych spojrzeń.
Jan Nowicki odszedł w nocy z 6 na 7 grudnia 2022. "Mówił mi, że chciałby odejść nagle, w łóżku swoim" – wspomina Muniek Staszczyk. "Poprzedniego dnia wróciłem z Nowego Jorku – wspomina Andrzej Grabowski. – Od razu poszedłem na trzydziestolecie Polsatu, które było transmitowane. W trakcie tego dostałem esemesa od Janka i Ani: «Cieszymy się, że jesteś już w Polsce, bo widzimy cię w programie na żywo». Nie chciałem odpisywać w trakcie, bo tam wszystko kamery pokazują. Potem zapomniałem odpisać. Przyjechałem do domu, było późno, myślę: Ach, jutro napiszę, zadzwonię do nich. Poszedłem spać. O wpół do ósmej rano telefon – Ania. Jezus, co jest? I jej rozpaczliwy głos w słuchawce, rozdzierający powietrze: «Janek umarł». Miałem do siebie żal, że nie odpisałem mu na esemesa, nie zadzwoniłem. Skąd mogłem wiedzieć, że to ostatnia wiadomość. Nie narzekał na nic, był do końca szczęśliwym człowiekiem, no i umarł tak, jak sobie wymyślił – w ramionach ukochanej Anusi".
Marek Kondrat na dzień przed śmiercią aktora otrzymał list, który przyjaciel napisał 5 grudnia. "Bardzo dużo śpię, jestem sponiewierany rzeczywistością" – przeczytał fragment na pogrzebie i przejmująco pożegnał przyjaciela: "Życie nie daje nam gwarancji na nic z jednym wyjątkiem. Tym wyjątkiem jest śmierć. Janek żył tą myślą od bardzo wczesnej młodości. Ze śmiercią się zmagał, ze śmiercią kuglował, obchodził ją w kółko. Pieszczotliwie nazywał ją przemijaniem, żeby nie brzmiała tak surowo i ostatecznie. Ale w życiu boksował się z nią i wychodził na ring bez ochraniaczy. Jak wszyscy wiemy, nie stosował diety tybetańskiej, jego osobistym lekarzem był doktor Baczewski. Patrząc na nas, Janek powiedziałby: Nie przesadzajcie z tą żałobą dzisiaj, dlatego że pod tym uczuciem może niebezpiecznie kryć się pycha, że nas to nigdy w życiu nie spotka. A tak, jak wiemy, się nie stanie".
Jan Nowicki był przygotowany jak nikt. Nie zostawił po sobie bałaganu. Półtora roku przed śmiercią napisał list do przyjaciół, w którym prosił: "Kochajcie i szanujcie moją żonę Anusię, to najlepsze, co mi się w życiu przydarzyło". Jerzy Fedorowicz odczytał go na stypie. Jan życzył sobie: "Bawcie się, śmiejcie, nie smućcie. Pijcie baczewskiego, tańce dozwolone, niech będzie wesoło".
Bartosz Opania: "Zawsze musiał iść pod prąd i tego się od niego nauczyłem. Iść w zupełnie innym kierunku niż wszyscy. Żyć z fasonem. Na swoich warunkach. On żył po swojemu, na swoich warunkach, i odszedł po swojemu, na swoich warunkach. To była najważniejsza lekcja, jaką otrzymałem od pana Jana. Na pewno tak by skomentował swoje odejście: «A to sku**iel sobie wymyślił»".
*Fragmenty książki "Żyć jak Wielki Szu. Biografia Jana Nowickiego" Beaty Biały. Autopromocja: książka do kupienia w formie ebooka w Publio >>>