
Tekst został opublikowany w 2022 roku. To jeden z najchętniej przez Was czytanych artykułów Weekendu
Spytaliśmy troje rodziców, co robią, żeby zapewnić dzieciom opiekę podczas wakacji.
EWA
– Mamy, z którymi spotykam się w przedszkolu, już od maja nie rozmawiają o niczym innym: "Jaki masz plan na wakacje? Ogarnęłaś dyżury w przedszkolach? Załapaliście się gdzieś?" – opowiada Ewa.
Razem z Tomaszem zdecydowali się posłać czteroletniego Stasia do publicznego przedszkola nie tylko ze względu na koszty. Chcieli, żeby miał możliwość nawiązywania przyjaźni ze wszystkimi dziećmi, a nie tylko z tymi, których rodzice dobrze zarabiają. Nie odstraszył ich nawet horror pod tytułem "wakacyjna przerwa". Ewa mierzy się z nim profesjonalnie. – Stworzyłam tabelkę w Excelu, w której rozpisany jest każdy dzień lata. Jesteśmy w uprzywilejowanej grupie rodziców, którzy mogą liczyć na pomoc dziadków. Ja, mąż, nasze mamy, teść – każdego z nas zaznaczyłam innym kolorem, więc wystarczy rzut oka i jest jasność, kto kiedy obiecuje się zająć Stasiem.
Babcie i dziadkowie Stasia ubóstwiają, ale są też asertywni i cenią sobie święty spokój na emeryturze. Wyjeżdżają do sanatorium i na wczasy, spotykają się ze znajomymi, chodzą do teatru. Wnukiem opiekują się chętnie, co nie oznacza jednak rezygnacji ze swoich planów. – Jasno określają, kiedy są w stanie pomóc. Wic polega na ustaleniu grafiku. Załamuję ręce, kiedy słyszę opowieści mam koleżanek i kolegów Stasia.
Ewa przytacza liczne historie kobiet, które nie mogą liczyć na dyżurujących w wakacje dziadków. Już od początku maja skazane były na ekwilibrystykę zapisywania dziecka kolejno do dyżurujących w wakacje przedszkoli. Tak by z dwutygodniowych turnusów utkać całe lato.
– Nie jest to proste. Po pierwsze, w każdym przedszkolu pierwszeństwo przy zapisach mają maluchy, które do niego uczęszczają. Po drugie, nie każde dziecko jest w stanie się zaaklimatyzować w nowym miejscu, z nowymi paniami i obcymi dziećmi. Dla najwrażliwszych dzieci takie zmiany oznaczają mokre majtki – mówi Ewa.
Stasiek będzie chodził w wakacje na dyżur, ale tylko do swojego przedszkola. Na resztę lata przenosi się z rodzicami do domku na wsi, gdzie mama i tata korzystają z dobrodziejstwa pracy zdalnej, a babcie i dziadkowie wymieniają się na "pełnoetatowych dyżurach". – Zdaję sobie sprawę, że brzmi to idealnie, niemniej rzeczywistość bywa niełatwa – mówi Ewa. – W przedszkolu ma bardzo dużo wrażeń i bodźców, więc babcie muszą przy nim ostro zasuwać – śmieje się Ewa.
Cel jest jasny: zmęczyć młodego. Każdego dnia po śniadaniu Stasiek z babcią i dziadkiem wybierają się na wycieczkę na plac zabaw, gdzie przy odrobinie szczęścia spotka dziecko w podobnym wieku, z którym będzie mógł się pobawić. – W ubiegłym roku po obiedzie ucinał sobie drzemkę, ale teraz o spaniu za dnia raczej nie ma już mowy – z nostalgią mówi Ewa. Popołudnie to na zmianę: las, powtórka z placu zabaw (szczególnie jeśli rano zostały nawiązane rokujące znajomości), ostatecznie – zabawy na podwórku.
Urozmaiceniem dnia są posiłki, które przygotowuje Ewa. – Obiad, muffinki na drugie śniadanko, racuszki na podwieczorek. Wszystko ogarniam wieczorem na kolejny dzień, który ja spędzam przecież w pracy. U mnie logistyka zawsze na wysokim poziomie! – śmieje się.
Każdy rodzic czterolatka doskonale jednak wie, że bywają sytuacje, kiedy najdoskonalsza nawet logistyka bierze w łeb. – Sytuacja sprzed roku: jestem w żywiole pracy, kiedy nagle dzwoni opiekująca się Staśkiem moja mama. Nie potrafię zrozumieć, co mówi, ponieważ zalewa się łzami! "Stała się tragedia" – usłyszałam. – Minęło dobre 10 minut, a ja postarzałam się o 10 lat. Stasia ugryzł kleszcz. Musieliśmy rzucić wszystko i biec, bo w międzyczasie babcia i synek pojechali już na pogotowie. Babcia przejęła się tak bardzo, że nawet gdy wróciła już do względnej równowagi, nie była w stanie zaakceptować słów lekarza, że nie każdy kontakt z kleszczem wymaga podawania antybiotyku – relacjonuje Ewa.
PIOTR
Czteroletni Leoś chodzi do prywatnego przedszkola, bo w publicznym zabrakło dla niego miejsca. – Nie jesteśmy krezusami, ale okazało się, że przy dochodach powyżej 1300 zł na osobę musi być nas stać na prywatne. Na nasze nieszczęście i szczęście – mówi Piotr, tata Leosia.
Przedszkole jest zatem otwarte przez cały rok. Ale to dopiero początek układanki.
Piotr i Kasia tworzą rodzinę patchworkową. Leoś jest ich synkiem, mieszka z nimi jeszcze Sonia, która jest córką Kasi z poprzedniego małżeństwa. Regularnie przyjeżdżają do nich córki Piotra – Amelia i Kornelia. Wszystkie dziewczyny chodzą do szkół podstawowych. –Schody wcale nie zaczynają się latem. Na przykład wolne na Boże Narodzenie trwa ponad tydzień. Nikt nie ma tyle urlopu, by nadążyć za dziecięcym wypoczynkiem. Odkąd w grę wchodzi praca zdalna, ja albo Kasia pracujemy z domu, ale domyślasz się, co to jest za praca, kiedy dwoje – a jeśli są u nas również moje córki, to i czworo! – dzieci biega po chałupie.
Crème de la crème to coroczne wyjazdy całej szóstki: na tydzień ferii oraz dwa tygodnie wakacji letnich. – Zimą nie jeździmy do Szwajcarii, tylko w Bieszczady, a i tak kosztuje nas to lekką ręką 10 tys. zł. Dwa tygodnie nad polskim morzem – dwa razy tyle. Nocleg i posiłki to tylko jedna strona medalu. Do tego dochodzą wesołe miasteczka i aleje wyrwigrosza – wylicza.
Piotr nazywa tak stragany na nadmorskich promenadach oraz w centrach wakacyjnych miast i miasteczek. Oferują zabawki, ubrania, okulary słoneczne, pamiątki i mnóstwo innych nikomu do niczego niepotrzebnych rzeczy. – Które dzieci zawsze chcą mieć! I co zrobisz? Odmówisz dwa, może trzy razy, ale podczas czwartego spaceru nie zniesiesz już tego tęsknego spojrzenia. I tak przez dwa tygodnie.
Piotr podkreśla, że wakacje są dla dzieci. A żeby dzieci były zadowolone, to nie może być nudno. Opcja all inclusive nie wchodzi w grę. – Łażenie po górach, pływanie na kajakach, aktywność! Dzieciaki bardzo to lubią, natomiast nie ukrywam, że ja i Kasia psychicznie owszem, odpoczniemy, natomiast fizycznie to jest mordęga! To jest czwórka młodych ludzi o bardzo różnych potrzebach, którzy potrafią do ciebie mówić równocześnie! Na takich wakacjach, jak o 22 masz szansę usiąść, to z miejsca zasypiasz.
Piotr śmieje się, że po wakacjach z dziećmi należałoby wziąć urlop tylko dla siebie. – Być może za kilkanaście lat, kiedy Leoś będzie już na studiach, wyjedziemy sobie do hotelu i będziemy leżakować nad basenem, mając wszystko podstawione pod nosek. Liczę i czekam na to. Lubię wakacje z moimi dziećmi, ale szczerze mówiąc, też czasem potrzebuję odpocząć, a przy naszym trybie życia nie ma takich dni. Nasza randka potrafi wyglądać tak, że jedziemy do hotelu i – wstyd się przyznać – idziemy spać.
JAGODA
– W temacie dziecięcych wakacji jestem mało spontaniczna. Muszę mieć wszystko dopięte na ostatni guzik, bo inaczej szczęka mnie boli z nerwów – mówi Jagoda.
Mama 8-letniej Uli i 13-letniego Janka zajmuje się organizacją tegorocznego lata już od października 2021 roku. – Wtedy kupiłam bilety lotnicze do Grecji.
Z doświadczenia Jagody wynika, że dzieciom da się też niemal darmowo zagospodarować część wakacji. Ale to pod warunkiem działania z wyprzedzeniem oraz posiadania odpowiedniej wiedzy. –Warszawa organizuje lato i zimę w mieście, a realizację tej polityki powierza szkołom. Superfajna to jest sprawa! – mówi Jagoda. – Każdego dnia dzieciaki robią co innego: jadą do parku linowego, Puszczy Kampinoskiej, idą na basen lub do kina studyjnego. Wszystkie miejskie instytucje zapraszają za darmo. Tydzień takich wakacji dwa lata temu kosztował 100 zł, w tym była opieka i wyżywienie. Teraz płacimy dwa razy więcej.
Kiedy Janek był młodszy, z zapisami nie było problemu. Rok temu zabrakło miejsc. – Ale ja, prócz tego, że jestem niespontaniczna, jestem też nieustępliwa. I nie odpuszczam. Zadzwoniłam do szkolnej koordynatorki "Lata w mieści", od której usłyszałam, że co roku któreś dziecko w ostatnim momencie się wypisuje, bo zachoruje czy złamie nogę. Jasiek czekał w blokach startowych i – jak przewidziała urzędniczka – "Lato w mieście" zaliczył.
Trzeba koniecznie pamiętać, że bardzo liczą się tu formularze online, papiery i terminy ich składania. I dopełnić wszystkich formalności. – Jeśli konkretnego dnia nie przyniesiesz do szkoły konkretnej kartki, to się nie załapiesz. Mam wszystkie terminy zaznaczone w kalendarzu – śmieje się Jagoda.
W ten sposób jej dzieci mają zapełnione dwa tygodnie wakacji. Zostaje sześć.
Opcja "półkolonie" nie wchodzi w grę. – Jest nieopłacalna, ponieważ kosztuje 900 zł za tydzień dla jednego dziecka, a w dodatku bywa źle pomyślana. Rok temu znajoma musiała zawozić dziecko na 8 rano do Kampinosu, a o 16 odbierać, na dojazdy poświęcając dwie godziny dziennie – mówi Jagoda.
Opcja "dziadkowie" jest dostępna połowicznie, ponieważ rodzice Jagody i jej męża Filipa wciąż są aktywni zawodowo.
Opcja "kolonie, obozy, wyjazdy sportowe" wchodzi w grę, ale tylko wtedy, kiedy akces zgłoszą z własnej i nieprzymuszonej woli same dzieci.
– W moim macierzyństwie zawsze i bezwarunkowo odwołuję się do tego, co sama przeżyłam. Rodzice musieli mnie odbierać z kolonii, tak nienawidziłam bardzo samotnych wyjazdów z nieznanymi dziećmi. W tym roku moja córka Ula debiutuje z wyjazdem na dwa tygodnie kolonii, ale tylko dlatego, że to jest jej wybór. Dużo o tym rozmawiamy, ona ma przekonanie, że da radę i że będzie wspaniale. Ja ją w tym wspieram, natomiast jeśli tylko okaże się, że rzeczywistość nie przystaje do jej oczekiwań, natychmiast po nią pojadę.
Dwa obozy sportowe zalicza też Janek, który trenuje piłkę nożną. Jego mama zna na pamięć nie tylko telefon do koordynatorki "Lata w mieście", ale także daty wyjazdów i powrotów swoich dzieci. – Mam wszystko tak zaplanowane, że "przestoje" dochodzą maksymalnie do trzech dni. Idealny czas, żeby uprać i wysuszyć ciuchy i ruszyć dalej.
Cała czwórka spędzi tydzień w Grecji oraz dwa tygodnie nad polskim morzem. Nie będzie pięciogwiazdkowych hoteli i animatorki, która zajmie się dziećmi, a rodzice nie wypiją drinków z palemką. – Pacyfikuję zapędy córki i syna do luksusu, ponieważ, po pierwsze, nas na to nie stać, a po drugie, nie widzę takiej potrzeby. Wożę dzieci po eksdomach wczasowych typu Elektronik, gdzie pościel jest z kory, prześcieradła frotté, a na kolację mortadela w panierce.
Strategia wychowawcza Jagody połączona z doskonałą organizacją pozwala zamknąć koszt wakacji z dziećmi w 20 tys. zł. – To drenujące finansowo wydarzenie. Jeden obóz sportowy? 1800 zł. Kolonie? 2300. Każdego roku nocleg nad polskim morzem drożeje o około 50 zł za dobę, czyli dwutygodniowe wczasy stają się droższe o 700 zł. Moja pensja rok do roku o tyle nie wzrasta. Żeby na to wszystko zarobić, ja i mąż pracujemy na półtora etatu. Powiem krótko: zapieprzamy.
Anna Kalita. Absolwentka politologii na Uniwersytecie Wrocławskim. Dziennikarka. W 2016 r. nominowana do Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze za wyemitowany w programie TVN "UWAGA!" materiał "Tu nie ma sprawiedliwości", o krzywdzie chorych na alzheimera podopiecznych domu opieki, a w 2019 r. do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej za teksty o handlu noworodkami w PRL, które ukazały się w Weekend.gazeta.pl. Fascynują ją ludzie i ich historie oraz praca, która pozwala jej te historie opowiadać. Kontakt do autorki: anna.kalita@agora.pl.