Odpocznij
Zakopane latem przeżywa oblężenie (Fot. Marek Podmokły / Agencja Wyborcza.pl)
Zakopane latem przeżywa oblężenie (Fot. Marek Podmokły / Agencja Wyborcza.pl)

Górale chcą dłuższych wakacji – postulują, by trwały trzy pełne miesiące, od 15 czerwca do 15 września. Nie chodzi jednak o wydłużenie dzieciom o miesiąc wolnego od szkoły, tylko o wakacje rotacyjne – w różnych terminach dla różnych województw, tak jak w przypadku ferii. Zdaniem Stowarzyszenia Gmin Górskich RP wszystko dla wygody przyjeżdżających na Podhale gości – latem mogliby liczyć na większą dostępność miejsc noclegowych, mniejsze kolejki do atrakcji i luźniejsze szlaki. 

Już wiadomo, że pomysł wakacji podzielonych na terminy podoba się wiceministrowi sportu i turystyki Andrzejowi Gut-Mostowemu, za to nie podoba się ministrowi edukacji. Przemysław Czarnek niedawno stwierdził, że "niespecjalnie widzi potrzebę i uzasadnienie", by wakacje rozciągać, bo „część młodzieży wypoczywałaby we wrześniu, kiedy jest już zimno". Zresztą wakacje trwają już wystarczająco długo, żeby turystyka zaspokoiła potrzeby urlopowiczów.  

W komentarzach nie brak złośliwości pod adresem górali. "Niech od razu uchwalą przymusowy dwutygodniowy pobyt dla każdego w Zakopanem, z kiblem za 10 zł i lodami na patyku po 50 zł. A co!", "Zeżrą ich kiedyś te dutki…", "A co będzie, jak rodzice w tych różnych terminach będą woleli w inne rejony Polski pojechać?", "A może tak rodziców zapytać?" – piszą internauci. 

Można się śmiać. Można też jednak rozpocząć dyskusję o tym, czy obecny podział czasu wolnego od szkoły na pewno jest najlepszy z możliwych. Ale nie, nie dla górali. Dla dzieci i ich rodziców, bo to ich najbardziej sprawa dotyczy.  

Od lat mówi się, że dzieci w polskiej szkole są skrajnie przeciążone, bo pracują jak dorośli na etacie. Toczą się dyskusje między innymi o sensowności prac domowych, więc i o wakacjach można porozmawiać. Bo nie wszędzie na świecie jest tak jak u nas. A jak jest? O wady i zalety innych systemów zapytaliśmy polskie rodziny mieszkające za granicą. 

Jola i 9-letni Brunon, mieszkają w Holandii 

W Holandii edukacja jest obowiązkowa od czwartego roku życia – w praktyce dzień po urodzinach zasuwasz do szkoły. Mój syn ma dziewięć lat i jest w piątej klasie.  

Jakieś ferie są tu co chwila – najbliższe, w lutym, nazywają się "krokusowe". Dzieci i młodzież szkolna mają wolne pięć razy w roku, w sumie 11–12 tygodni. Składają się na to: ferie jesienne (herfstvakantie) – tydzień, ferie zimowe (voorjaarsvakantie, krokusvakantie lub carnavalsvakantie) – tydzień, ferie świąteczne na Boże Narodzenie/Nowy Rok (kerstvakantie) – dwa tygodnie, ferie majowe (meivakantie) – tydzień oraz wakacje letnie (zomervakantie) – sześć–siedem tygodni w zależności od szkoły. Do tego siedem razy w roku jest tzw. studiedag, czyli wolny piątek lub poniedziałek, kiedy szkolą się nauczyciele. Przeklęty dzień! 

Dla mnie, jako samotnej matki, tyle wolnego to koszmar i niezła woltyżerka. Kiedyś wydawałam fortunę na całodzienną opiekę – płaci się świetlicy, a rząd oddaje ci część kwoty w zależności od zarobków i sytuacji życiowej, ale to wciąż bardzo drogie i strasznie skomplikowane. Dziś, jeśli Brunon nie ma szkoły i musi zostać w domu, biorę home office

Dzieci mają też codzienną obowiązkową przerwę na lunch, godzinkę. Jeśli dziecko nie wraca na obiad do domu, to za opiekę musisz zapłacić szkole. Nauczyciele nie pilnują wtedy dzieci, bo… też muszą zjeść lunch! Niektóre szkoły proszą więc o przyjście do szkoły rodziców i są lunchowe dyżury. Oczywiście nikt nie chce na nie chodzić, więc jest giełda godzin, wymiany, płacenie komuś, jeśli nie możesz swoich godzin wyrobić, etc. 

Czy syn jest przemęczony szkołą? Nie sądzę. Po pierwsze, ciągle mają wolne. Po drugie, szkoła jest tu "lżejsza" niż w Polsce, bo nie ma ciśnienia, żeby z każdego zrobić magistra. Od pierwszej klasy co semestr robi się dzieciom testy oceniające ich zdolności i predyspozycje. Na tej podstawie to szkoła decyduje, czy dziecko pójdzie na studia, czy nie. Jeśli chcesz być pilotem albo lekarzem, to musisz być ponadprzeciętny przynajmniej przez kilka ostatnich lat nauki, nie da się nadrobić niczego w ostatnim roku. A ponieważ w Holandii bardzo brakuje hydraulików i piekarzy, to nie jest niczym złym, jeśli po podstawówce zostaniesz przypisany do nieakademickiego szkolnictwa. 

Szkołę traktuje się tu śmiertelnie poważnie. To oznacza, że absolutnie nie ma możliwości, by zabrać dzieciaka na wakacje poza oficjalnymi terminami ferii. Natychmiast przychodzi wezwanie do sądu i dostaje się grube kary finansowe. Jeśli dziecko musi opuścić lekcje, a szkoła uzna, że nieobecność będzie usprawiedliwiona, wydaje pozwolenie na góra dwa dni.  

Jola, mieszka w Niderlandach: 'Ponieważ nie można wyjeżdżać nigdzie z dziećmi w roku szkolnym, wszyscy jadą na urlop w tym samym terminie. Oczywiście jest potwornie drogo' (Fot. Shutterstock.com/Charlotte Bleijenberg) , Jola, mama 9-letniego Brunona: 'W Niderlandach absolutnie nie ma możliwości, by zabrać dziecko na wakacje poza oficjalnymi terminami ferii. Natychmiast przychodzi wezwanie do sądu i dostaje się grube kary finansowe' (Fot. archiwum prywatne)

Moim zdaniem wynika to też z multi-kulti. W klasie Bru, która jest zwykłą niderlandzką podstawówką w centrum Hagi, są dzieci o korzeniach w 18 różnych krajach. Holendrzy bardzo pilnują, żeby imigranci się asymilowali, uczyli języka, żeby każdy dostał jednakowe szanse. Nie może być tak, że na przykład tata zmusza dzieci do pomocy w knajpie z kebabem i przez to opuszczają lekcje. Prawa są takie same dla wszystkich. Koleżanka Amerykanka dostała wezwanie do sądu, gdy jej dzieci pojechały na święta do rodziny w USA i zostały tam dwa dni za długo. Szkoła o tym wiedziała, ale jeśli dziecko nie pojawi się na zajęciach, ma obowiązek poinformować władze. Koleżance zagrożono, że jej dzieci zostaną wyrzucone ze szkoły. Ostatecznie dostała "tylko" kilkaset euro kary. 

Ponieważ nie można wyjeżdżać nigdzie z dziećmi w roku szkolnym, wszyscy jadą na urlop w tym samym terminie. Oczywiście jest potwornie drogo. 

Magda i 8-letni Oli, mieszkają na Malcie 

Na Malcie są prawie trzy miesiące wakacji, po dwa tygodnie wolnego na Wielkanoc i Boże Narodzenie, po kilka dni wolnego w ciągu roku (z okazji karnawału, miniwypoczynek po każdym semestrze itp.). Ferii zimowych jako takich nie ma. Taki system dotyczy dzieci w szkołach państwowych. W jednej z nich uczy się Oli. 

Ostatni dzień szkoły w tym roku przypada 6 lipca. Pierwszy – w zależności od klasy, między ostatnimi dniami września a pierwszymi października. Śmieję się, że to próba rozładowania korków w mieście, bo przez pierwsze dwa tygodnie po wakacjach są koszmarne.  

Na Malcie wakacje są długie, ale bardzo pomaga się rodzicom w organizacji czasu. Na całe lato lub jego część można zapisać dziecko do darmowej państwowej szkoły letniej, działającej codziennie od 8.30 do 12.00. Jeśli oboje rodzice pracują, mogą przedłużyć godziny za grosze – a dokładnie za 0,80 euro za godzinę – aż do 17.30. Zapisy ogłaszane są w maju. Każdego lata szkoła ma temat przewodni, na przykład środowisko, wokół którego organizowane są wszystkie aktywności i krótkie wycieczki. Szkoła letnia oczywiście jest dobrowolna. A jeśli dziecko do niej uczęszcza i w tym czasie chcemy je zabrać na wakacje lub iść na cały dzień na plażę, trzeba wcześniej uprzedzić koordynatora.  

Na Malcie jest sporo rodzin, w których pracuje tylko jedno z rodziców. Myślę, że z letniej szkoły korzysta mniej niż 50 proc. społeczeństwa. Dzięki temu nie są przeładowane. 

Uważam, że system szkolny na Malcie jest bardzo fajny. My preferujemy krótkie odpoczynki kilka razy w roku, więc korzystamy z długich weekendów albo jedziemy na wakacje w okolicach września, przed rozpoczęciem nauki. Raz lub dwa razy w roku wyjeżdżamy też na Gozo, czyli sąsiednią wyspę, która należy do Malty. Malta jest mała, więc w wakacje nie ma tu aż tak ogromnych różnic cen w zależności od miejsca.  

Magda, mieszka na Malcie: 'Raz lub dwa razy w roku wyjeżdżamy na Gozo, czyli sąsiednią wyspę, która należy do Malty. Malta jest mała, więc w wakacje nie ma tu aż tak ogromnych różnic cen w zależności od miejsca' (Fot. Shutterstock.com/Martin Froyda) , Magda, mama Oliego (Fot. archiwum prywatne)

Kamila i 7-letnia Iga, mieszkają w Wielkiej Brytanii 

Żeby dokładnie odpowiedzieć na twoje pytania, weszłam na stronę naszej szkoły i sprawdziłam kalendarz na cały rok. Nie należę do tych mam, co to mają już na dwa lata do przodu zaplanowane wszystkie urlopy, wakacje i przerwy świąteczne.  

Sprawa wygląda tak: po świętach dzieciaki wróciły do szkoły 9 stycznia. W lutym czeka nas tydzień wolnego (tzw. half term), w kwietniu trzy tygodnie przerwy wielkanocnej. W maju dwa poniedziałki w Anglii są wolne (tzw. bank holidays) plus od 29 maja tydzień wolnego (kolejny half term). Wakacje letnie w naszej szkole zaczynają się 15 lipca, a kończą 6 września. Na przełomie października i listopada czeka nas ostatni half term w tym roku (również tygodniowy), a 21 grudnia dzieci rozpoczynają przerwę świąteczną i wracają do szkoły 10 stycznia. Nie wiem, jak to się ma do ilości wolnego w Polsce, ale muszę przyznać, że lubię te tygodniowe half termy, a myślę, że i dzieciakom takie regularne przerwy dobrze robią. 

My mamy akurat ten luksus, że nie musimy się martwić o wolne w czasie wszystkich przerw, bo mój mąż Marcin pracuje od poniedziałku do piątku, a ja tylko w weekendy, więc zawsze ktoś z nas może zostać w domu z młodą. To też duży komfort w nagłych wypadkach, kiedy dziecko na przykład zachoruje. Nie trzeba kombinować w pracy czy dzwonić po koleżankach, żeby pomogły. Szczęśliwi ci, którzy mają na miejscu babcie! 

Minus jest taki, że rzadko kiedy wszyscy razem mamy wolne, no i wiadomo, że w dwa dni kokosów nie zarobię. Ale nie narzekamy. Na razie zamieniliśmy egzotyczne podróże na podróże do babć do Polski. Ja spędzałam wszystkie wakacje u babci na wsi, a nasza Iga jara się, jak może pobyć tydzień na 10. piętrze w bloku u babci Zeni. (śmiech) Po powrocie rysuje ten blok i opowiada o nim koleżankom, jakby to była wielka atrakcja. Żeby nie było, jeździmy też nad jeziora, zwiedzamy, staramy się jak najwięcej jej pokazać.  

Half termy na miejscu też są OK. Zazwyczaj w naszej mieścince i okolicach organizowane są jakieś atrakcje dla dzieci. My lubimy chodzić na zajęcia plastyczne w bibliotece, przedstawienia dla dzieci czy zajęcia na świeżym powietrzu. Plac zabaw z przyjaciółmi to też zawsze superzabawa, najlepiej jeszcze, jak jest trochę błotka, patyczków i kamyczków.  

Z wszelkimi wyjazdami i przelotami jest ten problem, że jak tylko zaczyna się wolne w szkołach, to ceny biletów od razu idą w górę. Ale podejrzewam, że tak jest wszędzie. 

Miasteczko w Walii. Zdjęcie ilustracyjne (Fot. Shutterstock.com/BBA Photography)

Izabela, 3,5-letnia Sara (chodzi do przedszkola) i 8,5-letnia Nelia (chodzi do trzeciej klasy islandzkiej szkoły i w soboty do szkoły polskiej), mieszkają na Islandii 

W styczniu i lutym wszystkie rodziny, jakie znam, są na Teneryfie. Na Islandii zima trwa osiem miesięcy, jest długa i ciężka i żeby czuć się lepiej psychicznie i zapewnić dzieciom dawkę witaminy D, w połowie zimy trzeba wyjechać w jakieś ciepłe miejsce. A Teneryfa to jeden z nielicznych ciepłych krajów, gdzie mamy bezpośrednie loty. My też teraz jesteśmy na Teneryfie, a jako że trwa rok szkolny, to żeby jechać na więcej niż dwa dni, musieliśmy dostać zgodę od szkoły. Na piśmie, wydrukowaną, co tutaj jest czymś wielkim, bo większość spraw załatwia się krótkim e-mailem. Każde dziecko, które wraca do szkoły z Teneryfy, ma warkoczyk we włosach i wiadomo, kto już był. 

Jeśli zabierzesz dziecko ze szkoły w ciągu roku bez powiadomienia i uzyskania zgody szkoły, może się tobą zainteresować Barnaverdn, czyli urząd ds. ochrony dzieci, bo to znaczy, że coś jest nie tak. Raz znajomi pojechali tak z dzieckiem do Polski i w ciągu dwóch dni mieli telefon ze szkoły. 

Ferii jako takich na Islandii nie ma – są tylko dwa dni bez lekcji, czwartek i piątek. (śmiech) Większość wolnego jest tu wpakowana w miesiące letnie, kiedy jest jasno. Bo po co brać wolne, żeby siedzieć w zimnie i ciemności? Tak myślą Islandczycy. Prawo zabrania też pracodawcy zmusić pracownika do wzięcia urlopu w zimowych miesiącach – sezon urlopowy trwa zazwyczaj między czerwcem a sierpniem. 

Święta Bożego Narodzenia to coś bardzo wielkiego, wszyscy tym żyją, dzieci nie chodzą do szkoły przez dwa tygodnie. Bardzo dużo osób też wyjeżdża wtedy na Teneryfę, oczywiście ceny skaczą trzykrotnie. My na Boże Narodzenie nie jeździmy do Polski prawie nigdy, bo są sztormy i możesz nie wrócić. Poza tym podróż dużo kosztuje, a jedzie się z zimy do zimy. Wolę te pieniądze wydać na Teneryfę, a na Wielkanoc pojechać do Polski, gdzie jest już pełnia wiosny. Dzieci mają tydzień wolnego w szkole, dorośli mogą tak to poukładać, że biorą tylko parę dni urlopu, a wolnego mają dwa tygodnie.  

Przed dwudniowymi feriami szkoła skraca lekcje, dziecko idzie do świetlicy, a rodzic ma się zwolnić z pracy i przyjść na wywiadówkę – takie są standardy. Wiadomo, że nauczyciel nie będzie robić wolontariatu i zostawać po godzinach, jak w Polsce. Każdy to rozumie i pracodawcy również wiedzą, że wywiadówka jest w ciągu dnia.  

Zimowy dzień w w Rejkiawiku (Fot. Shutterstock.com/VicPhotoria) , Izabela, mieszka na Islandii: 'W styczniu i lutym wszystkie rodziny, jakie znam, są na Teneryfie' (Fot. Shutterstock.com/Balate Dorin)

Wakacje zaczynają się około 10 czerwca, a kończą około 20 sierpnia, po tzw. menningarnótt, czyli "nocy kultury" – w Rejkiawiku jest wtedy wielka impreza, a w poniedziałek do szkoły.  

Najbardziej utrudnia nam życie przepis, który mówi, że dziecko w przedszkolu musi mieć w ciągu roku cztery tygodnie wolnego ciągiem, zwykle w lipcu. Moje przedszkole w tym roku będzie zamknięte od 14 lipca do 10 sierpnia. W Rejkiawiku można dziecko zapisać na ten czas do innej placówki, ale… i tak musisz je zabrać w roku na te czterotygodniowe wakacje, tylko w innym terminie. Dwa tygodnie na Teneryfie się nie liczą, to za krótko. W lipcu zamykają się zwykle także szkoły, które w czasie wakacji zapewniają dzieciom niedrogie zajęcia na świetlicy. 

A wymiar urlopu jest podobny jak w Polsce. Dokładna liczba dni zależy od tego, w jakim jesteś związku zawodowym. Na lipiec rodzic musi mieć cały miesiąc wolnego. Naprawdę ciężko to uzbierać, każdy liczy z kalkulatorem. Tym bardziej że co dwa miesiące w przedszkolu jest jeszcze tzw. dzień organizacyjny, czyli zamykają na cały dzień, co w skali roku daje tydzień. Mój mąż Tomek może pracować zdalnie, ale znajomi jeżdżą na wakacje z dzieckiem zawsze osobno, bo nie wyrabiają z urlopami, jeśli wcześniej pojadą na święta do rodziny w Polsce.  

Byłam nawet w tej sprawie jako przedstawicielka obcokrajowców w urzędzie w Rejkiawiku. Islandczycy sobie radzą – pomagają im babcie, dziadkowie, ale jeśli nie masz tu rodziny, jak my, to leżysz. W Islandii opieka jest bardzo droga, gdybym miała wynająć opiekunkę, to równie dobrze mogę zwolnić się z pracy.  

Polska rodzina na Islandii: Iza, Tomek, Nelia i Sara (Fot. archiwum prywatne)

W ogóle w lipcu Islandia stoi. Dosłownie prowadzą ją obcokrajowcy i nastolatki pracujące na stacjach benzynowych i w usługach. Inaczej chyba nic by nie działało. Islandczycy jeżdżą wtedy "na domki" ze związków zawodowych, ale dostanie domku w lipcu graniczy z cudem. Więc jak ja słyszę o polskich góralach, to myślę: człowieku, Islandia to jest dopiero rzeźnia! (śmiech) W ciągu roku do Islandii przylatuje ponad milion turystów, czyli trzy-czterokrotnie więcej osób niż ludzi mieszkających na wyspie. Jeśli chcesz podróżować po wyspie, to znalezienie zakwaterowania graniczy z cudem, a ceny są z kosmosu. Rezydentom pozostaje opcja domków ze związków zawodowych lub namiot. My też jeździmy na domki! Jak odmrażają opcję bukowania, to ustawiam alarm i z zegarkiem w zębach poluję! Jak mi się udało, skakałam z radości.  

Jak nie mieliśmy dzieci, więcej jeździliśmy po świecie. Jak masz dzieci, musisz robić to, co inni: wyjeżdżać w lipcu i płacić za to ogromne pieniądze. I nie ma, że boli.

Zobacz wideo Marta opiekuje się zwierzętami, które same podróżują

Paulina Dudek. Dziennikarka, redaktorka, twórczyni cyklu mikroreportaży wideo "Zwykli Niezwykli" i współautorka "Pomocnika dla rodziców i opiekunów nastolatków". Nagrodzona Grand Video Awards, nominowana do Grand Press. Kontakt: paulina.dudek@agora.pl.