
Urlop to nie lada wydatek, ale prawie połowa Polaków go nie ponosi, bo nigdzie nie jeżdżą turystycznie czy wypoczynkowo. Z raportu CBOS-u wynika, że w 2021 roku ta grupa stanowiła 49 proc. pracujących rodaków. Główny powód – brak pieniędzy. Przy czym za urlop CBOS uznaje już wyjazd dwudniowy, z jednym noclegiem. Jednak nawet na tak krótki wypoczynek połowy z nas nie stać. A dane za 2022 rok mogą być jeszcze smutniejsze.
Sieć jest pełna paragonów grozy – zdjęć rachunków za wakacyjne produkty i usługi. Z nich wiemy, że za kawałek ryby z frytkami w nadbałtyckiej smażalni trzeba zapłacić nawet 52 zł, za gofra z owocami i bitą śmietaną 19–21 zł, za dwa piwa – 40 zł. Ci, którzy nie wyobrażają sobie pokonania dziewięciu kilometrów do Morskiego Oka pieszo, za podwiezienie zapłacą 80 zł. 7-dniowy bilet wstępu do Tatrzańskiego Parku Narodowego kosztuje 40 zł, parkowanie na terenie TPN – 45 zł, wjazd kolejką na Kasprowy Wierch – 89 zł. Kawałek ponoć najlepszej szarlotki w Tatrach – w schronisku na Polanie Chochołowskiej – 16 zł, schabowy – 37 zł, miska żurku – 17 zł. Za zupę w barze mlecznym przy Krupówkach płaci się już nie 4 czy 5 zł, jak kiedyś, tylko 14–18 zł.
Wakacje z biurem podróży też są w tym roku „najdroższe w historii". "Polacy takich cen nie widzieli nigdy", powiedział wiceprezes Itaki i Polskiej Izby Turystycznej Piotr Henicz. Podwyżki cen wycieczek sięgają 20–25 proc. rok do roku, a mogą dojść do 30 proc. Jako główne przyczyny Henicz wskazuje wzrost cen paliwa lotniczego, niski kurs złotego, opłaty za emisję CO2 i inflację – nie tylko w Polsce, ale też na przykład w Turcji. "Tanie last minute to historia" – nie pozostawia turystom złudzeń.
Czy urlop musi być okupiony gigantycznym finansowym stresem, a czasem i pożyczką, którą spłaca się jeszcze długo po nim? Nie napiszemy, że da się dziś wypoczywać tanio, bo nic już nie jest tanie, ale sposobów na oszczędności nie brakuje.
Sposób 1: I cóż, że do Szwecji
Marta i Marcin Zawadzcy z Torunia, rodzice 14-letniej Hani i 12-letniej Jagi, przełom lipca i sierpnia spędzą w Szwecji. Promem popłyną pod sam Sztokholm, a potem gdzie ich poniesie – w lasy, nad jeziora, może zahaczą o Wyspy Alandzkie. Jadą w trzy zaprzyjaźnione rodziny: sześcioro dorosłych i siedem córek. Plus trzy kampery. Zawadzcy – Władkiem, rocznik 1987, busem typu "ogórek", który w wolnym czasie przerobili na kamper ("Zdarza mu się rozkraczyć"). Ich znajomi nowoczesne kampery wypożyczą (Marcin: "Koszt najmu w sezonie to około 600 zł za dobę plus paliwo"). – Tanio nie jest. Prom dla naszej czwórki kosztuje 5 tys. zł tam i z powrotem. W tym jest kajuta i śniadanie. Ale sama podróż to też atrakcja – mówi Marcin. I dodaje, że nie chce im się dwa dni jechać autem do Chorwacji, wolą po jednej nocy w kajucie być już daleko w Szwecji.
Oszczędzić zamierzają na spaniu i jedzeniu. Koszt doby na szwedzkim kempingu to 100–150 zł za kamper, a parkowanie w naturze jest darmowe i dozwolone. – Zabieramy jedzenie i będziemy gotować sprawdzone jednogarnkowe dania – mówi Marta. Restauracje? Za drogo. W planach mają tylko jedną fanaberię: chcą przywieźć puszkę kiszonych śledzi.
Jeszcze rok temu kampery wydawały się idealnym sposobem na wakacyjne oszczędności i sprzedawały się jak świeże bułeczki. Tylko chyba nikt nie przewidział, że benzyna będzie kosztować przeszło 8 zł za litr. Mimo rosnących cen paliwa Marta uważa, że kamperowanie wciąż się opłaca. – Można ewentualnie podróżować na mniejsze odległości i nadal cieszyć się prostym wypoczynkiem w naturze, z dużą samowystarczalnością – mówi.
Marcin dodaje, że wcale nie trzeba mieć kampera za 200 tys. zł. – Wystarczy stary bus, jak nasz. Ale muszę kończyć, bo właśnie jadę po niego do mechanika – śmieje się.
A jeśli nie kamper, to co? Renesans wśród turystów przeżywa kolej. – Niemcy robią furorę swoimi biletami miesięcznymi za 9 euro, na których możemy zjechać wzdłuż i wszerz cały kraj. Podobną ofertę proponują Czesi – nie jest aż tak tania, ale 250 zł za dwa tygodnie nieograniczonych podróży po kraju to też chyba całkiem dobra opcja – mówi Mariusz Piotrowski, ekspert serwisu z promocjami wakacyjnymi Fly4Free.
Sposób 2: Ogranicz ukryte koszty
Gros kosztów wakacji to tzw. opłaty dodatkowe. Tu 50 zł, tam 69 i nagle "tani bilet" za 500 zł kosztuje dwa razy tyle. Jeśli musimy lecieć na urlop latem, a liczymy każdą złotówkę, to zdaniem Mariusza Piotrowskiego warto zrezygnować z płatnych dodatków. – Może zamiast dwóch dużych walizek wystarczy jedna lub plecaki? I czy przez dwie godziny lotu naprawdę nie wytrzymamy bez ukochanej i znajomych siedzących obok? – pyta.
Poza tym Piotrowski radzi poczekać z urlopem do połowy września. – Ceny biletów są wtedy znacznie niższe niż w sierpniu, ponieważ po pandemii mało kto planuje wylot z większym wyprzedzeniem. Boimy się nowej fali koronawirusa, testów, kwarantanny. A to się przekłada na politykę cenową linii lotniczych – zdradza.
Kinga i Patryk na wspólny urlop mogą pozwolić sobie tylko w wakacje – oboje pracują w szkole. Za to nieraz przekonali się, że ukryte koszty są zabójcze dla ich wakacyjnego budżetu, a najtańszą, a przede wszystkim najbardziej przewidywalną finansowo opcją wypoczynku są dla nich agroturystyki. – Dzieci ani zwierząt nie mamy. Za dobę w fajnym miejscu płacimy średnio 300–400 zł za parę. W tym jest już wszystko: nocleg w ładnym pokoju z łazienką i całodzienne wyżywienie – obfite śniadanie i obiadokolacja. Do tego kawa, herbata, ciasto w ciągu dnia. Drugi największy koszt to paliwo, bo jeździmy na urlop swoim autem. Za to na miejscu nie wydajemy już prawie nic: dużo chodzimy po szlakach lub leniuchujemy z książkami w hamaku. Cały koszt tygodniowego urlopu naszej dwójki zamyka się w 4 tys. zł. Rok temu wydaliśmy 3 tys., ale ceny skoczyły – mówią.
Sposób 3: Omijaj "dzieciołapki"
Joanna i Marek Jacelowie na agroturystyki patrzą od drugiej strony – z perspektywy gospodarzy. Od kilku lat w Siemianówce na Podlasiu goszczą turystów w bardzo lubianym Domu na Wschodzie. – Doba z pełnym wyżywieniem wegetariańskim kosztuje u nas 170 zł za osobę dorosłą i 95 zł za dziecko. Prawie wszystko, co trafia na stół, pochodzi z naszego pola, od naszych kurek i z pasieki, sama piekę chleb i bułeczki, nabiał kupujemy od lokalnych gospodarzy. Stawkę dziecięcą mamy jedną z najniższych. Standardem w miejscach, które znamy i polecamy, jest obecnie 120 zł – mówi Joanna.
Mimo rosnących kosztów nie podnieśli opłaty za pobyt dziecka, bo rozumieją perspektywę rodziców. Sami mają trójkę: 5-letnią Marię, 7-letniego Ignasia i 9-letniego Franka. Gdy rozmawiamy, Franek jest na swoim pierwszym w życiu obozie wspinaczkowym w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej ("2500 zł za tydzień, śpią w namiotach"), a młodsza dwójka u dziadków. Asia i Marek w tym czasie nadrabiają grubsze prace w gospodarstwie – trudno je wykonać, gdy jest i komplet gości, i trójka maluchów, których wszędzie pełno.
Joanna: – Chcielibyśmy częściej odwiedzać takie miejsca jak nasze, bo to najlepsza forma relaksu i nie martwisz się o nic, ale nie stać nas na to, żeby każdorazowo za naszą piątkę wydać 750 zł za dobę – mówi.
Kto śledzi Dom na Wschodzie w mediach społecznościowych, może jednak odnieść wrażenie, że Jacelowie na wakacjach są dużo częściej niż statystyczna polska rodzina. – Wykorzystujemy każdą okazję, żeby dzieci coś przeżyły. W zeszłym roku przejechaliśmy na rowerach wybrzeże Bałtyku, byłem sam z dzieciakami, Asia w tym czasie zajmowała się gośćmi. Nie mieliśmy żadnych rezerwacji. Spaliśmy w namiotach, wcześniej dzwoniłem do właścicieli kwater i pytałem, czy możemy się rozbić taniej gdzieś w ogródku. Wieczorami gotowałem jedzenie na kuchence – mówi Marek.
W Górach Izerskich pokonali kilkadziesiąt kilometrów na biegówkach od schroniska do schroniska (Marek: "Dzieci przejechały całość, nawet Maria. Ja ciągnąłem na sankach 80 kilo naszych rzeczy i jedzenia"). Co roku organizują survivalowy spływ kajakowy ("Dużo spania w krzakach, mało mycia"). Ich najdroższy coroczny wyjazd to snowboard zimą w Białce Tatrzańskiej: – Kochamy to, ale cenowo koszmar. Ostatnio pomogli rodzice – przyznają.
Na wakacjach mają dwie naczelne zasady: zabrać jedzenie (pasty na kanapki, domowe pasztety, pieczywo, makaron, kupują tylko świeże warzywa) i omijać 'dzieciołapki'.
– Najgorsze są dmuchane zamki, lunaparki, balony z helem… Przy trójce dzieci idzie na to fortuna. Staramy się, żeby tego nie widzieli, bo wiadomo, że będą chcieli wszystko – mówi Joanna.
Żeby dzieci zapomniały o kosztownych pokusach, Jacelowie wymyślają im darmowe rozrywki: – Robimy tory przeszkód, na przykład zanim dobiegnie się do jeziora, trzeba wypić szklankę wody – świetny trik w czasie upałów! – i rzucić piłką. Na wypadek deszczu mamy gry naszego dzieciństwa: statki i cymbergaja. Wieczorem w namiocie opisujemy w dzienniku cały miniony dzień, nawet jeśli wydarzeniem dnia było uratowanie ważki. Wklejamy roślinki, rysujemy. Ostatnio kupiliśmy polaroida – Asia kartkuje wypełniony zeszyt.
Z jednego luksusu tylko nie rezygnują: z lodów. – Lody muszą być codziennie.
Za granicą ostatnio byli w zeszłym roku, na Cyprze. – Znalazłam niedrogie Airbnb z basenem, ale dzieci urlop przechorowały i z basenu nie skorzystaliśmy. Do tego w szafach i szafkach był grzyb, wszystko trzymaliśmy w walizkach – wspomina Asia.
Jeśli tylko mogą, nocują w namiocie, często na dziko ("Pola namiotowe też już nie są tanie"). Przy piątce kosztowne są dla nich nawet teoretycznie niedrogie górskie schroniska. – Chyba ratuje nas to, że jesteśmy mili i niewymagający, bo często dostajemy w takich miejscach zniżki. Ja sama obniżam cenę naszym gościom, ilekroć ktoś mi mówi, że ma trójkę, a nawet czwórkę dzieci i nie zarabia dużo – mówi Asia.
Drażni ją tylko, gdy potencjalny gość wykłóca się o cenę pobytu dziecka, twierdząc, że "takie małe przecież nic nie je i nic nas nie kosztuje". – To nieprawda, powiedziałabym wręcz, że rodzice maluchów generują największe koszty: ciągle coś gotują, bo dziecko nie zje tego czy tamtego, w kółko piorą ubranka, a na koniec zostaje po nich wielki wór brudnych pieluch i innych śmieci. Prąd, woda, wywóz śmieci, że nie wspomnę o dziecięcych zniszczeniach – to wszystko kosztuje – mówi Joanna Jacel.
Sposób 4: Sprawdź, jak będzie taniej – samodzielnie czy z biurem
Utarło się, że wakacje z biurem podróży są droższe niż na własną rękę, ale to nie zawsze prawda. – Są miejsca, gdzie nie wybrałabym się bez biura, ponieważ nie jestem w stanie poczynić oszczędności. Jednym z takich miejsc jest Egipt – nie latają tam żadne tanie linie – mówi Aleksandra Skarżyńska, rocznik 1954.
Ostatnio z biurem podróży pani Ola była w Peru. – Dwutygodniowa wycieczka kosztowała 13,5 tys. zł + 260 dolarów (za bilety, napiwki itp.) + 140 dolarów za przelot awionetką nad geoglifami Nazca dla chętnych. Wszyscy w grupie byli chętni. Przed wyjazdem sprawdziłam na Scyscanner.pl cenę biletu lotniczego w dwie strony na trasie Warszawa–Lima w tych samych datach co moja wycieczka – ponad 7 tys. zł. Mam wrażenie, że nie byłabym w stanie zorganizować sobie takiej podróży sama. Więc egzotyka zdecydowanie z biurem – mówi.
Co innego urlop w Grecji. Pani Ola może precyzyjnie porównać 2021 rok (wyjazd bez biura) i 2022 rok (z biurem) – wydatki z każdej podróży zapisuje co do złotówki w zeszycie.
– W zeszłym roku wybrałyśmy się na tydzień w trzy osoby dorosłe + dwoje dzieci (9 i 5 lat) na Kretę. Za pięć osób wyszło w sumie 13 360 zł, czyli po 2672 zł na głowę – wylicza. 4,8 tys. kosztował przelot WizzAirem ("Transfer z i na lotnisko luksusowym busem z białymi skórzanymi siedzeniami załatwił hotel"), 4188 zł – hotel ("Rezerwacja przez Booking.com, świetny, czysty, rodzinny, kameralny, z dostępem do morza i basenem – bywały dni, że miałyśmy go tylko dla siebie – a właściciel co rano pytał, czy wszystko nam się podoba"), 308 zł – ubezpieczenie i 4064 zł – pozostałe wydatki ("Jedzenie, wycieczki, lody dla dzieci, kawa i wieczorna butelka wina dla nas, pamiątki, bilety, toalety").
Hotel był bez wyżywienia: – Na śniadanie jadłyśmy kanapki z serem i dżemem. Do kawy kupiłyśmy polskie mleko Łaciate, bo takie akurat było w greckim sklepie. Na obiady zupki chińskie przywiezione z Polski. Za to na kolację codziennie chodziłyśmy do tawern i nie odmawiałyśmy sobie przyjemności jedzenia greckich potraw. Kolacja dla pięciu osób kosztowała 50–80 euro – wylicza.
W tym roku ruszają na półwysep Chalkidiki – w cztery osoby dorosłe i czworo dzieci. – Ja chciałam tam, gdzie wcześniej, ale warunkiem były zjeżdżalnie dla dzieci, więc stanęło na ofercie biura podróży. Wyszło w sumie 27,8 tys. zł + 1169 zł ubezpieczenia za naszą ósemkę. Czyli drożej niż rok temu, po 3621 zł za osobę. Rezerwację robiliśmy w maju, a więc jeszcze przed szalejącą inflacją – mówi.
Pani Ola obawia się, że hotel będzie molochem z mało greckim jedzeniem i tłumami na basenie i wspaniała grecka atmosfera przejdzie im koło nosa.
Na szczęście to niejedyny jej urlop. – Po Europie latam na własną rękę. Sama sobie rezerwuję przeloty i hotele. W najbliższy poniedziałek lecę do Tirany na pięć dni. Całkowity koszt: 1,5–2 tys. zł, w zależności od tego, czy na miejscu wynajmę samochód. Przelot – 650 zł, hotel – 450 zł, reszta na bilety i dobre wino – mówi. I zaprasza na stronę Seniorturysta.pl i na Facebooka, gdzie opisuje swoje eskapady.
Sposób 5: Jedź do znajomych
Sprytnym sposobem na wakacyjną drożyznę podzielił się na łamach "Super Expressu" minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek: w tym roku zrezygnuje z hoteli i skorzysta z licznych zaproszeń od znajomych "z Polski, Włoch i Austrii". W sumie na wakacje przeznaczy 10 dni, a większość kosztów pochłonie paliwo, bo jedzie własnym samochodem i "sam będzie prowadził". Jedzenie? "Czasami coś będziemy pichcić, znajomi zaproszą na obiady", polityk zdradza, na co liczy.
Jeśli nawet ministra Czarnka, który w ubiegłym roku zarobił 220 tys. zł, urlop uderza po kieszeni, to pomysł z nawiedzeniem znajomych mieszkających w atrakcyjnych miejscach musi być dobry.
Jolanta Lewandowska pięć lat temu przeprowadziła się z Warszawy do Niderlandów, pod Amsterdam. Nie ma tam rodziny, ma za to kota. – Wymyśliłam, że ilekroć będę chciała jechać na wakacje, zaoferuję darmowy pobyt w moim domu w barterze za opiekę nad zwierzakiem. Ogłaszam się na Facebooku i w ciągu kilku minut znajduje się gromadka chętnych – mówi.
Przez pokoje Jolanty przewinęło się już grubo ponad 50 osób. Z częścią z nich zna się tylko przelotnie z pracy jeszcze w polskich firmach. – To było trochę za wiele. Ponieważ chętnych przybywało, a moje rachunki za media rosły, zaczęłam pobierać symboliczną opłatę 50 euro za osobę za pobyt i nazwałam ją 'funduszem rowerowym" – bo goście mają do dyspozycji także moje rowery, za których wynajem normalnie musieliby przecież zapłacić – wyjaśnia.
Jola uważa, że to uczciwe rozwiązanie, biorąc pod uwagę, że: – Tygodniowy wynajem pokoju pod Amsterdamem kosztuje masę pieniędzy. Całodniowy parking w mieście – prawie 50 euro.
Niektórzy goście Joli przyjeżdżają wielokrotnie, jedni tylko do kota, inni na weekend czy kilka dni.
Nikt mi nie zdemolował domu, nie zagłodził kota, sąsiedzi nie narzekali. Mogłam wyjechać ze spokojną głową i nie dopłacać za catsitterów. Goście też zawsze wyjeżdżali zadowoleni, bo Niderlandy to świetny, ale drogi kraj. Sytuacja win-win – podsumowuje.
Choć nie każdy Polak zna Jolantę, to każdy ma szansę na darmowe spanie na wakacjach. W barter można wejść z zupełnie obcymi ludźmi – wymienić się domami albo popilnować czyjegoś mieszkania lub psa pod nieobecność gospodarzy. W wakacje mnóstwo tego typu ofert pojawia się na facebookowych grupach typu "Housesitting i houseswapping Polska" czy "Udostępnię dom, popilnuję domu, chatki...". Można trafić na domek nad samym brzegiem jeziora albo wygodną kwaterę w Sopocie. Ale też na mieszkanie we Francji z widokiem na Mont Blanc, domek w Maroku czy agroturystykę na Teneryfie. Na weekend, tydzień, a nawet trzy letnie miesiące. Trzeba śledzić ogłoszenia, wykazać się refleksem i przekonać do siebie gospodarzy. Czasem dopłaca się za zużycie mediów, czasem trzeba skosić trawnik, umyć 12 okien albo wydoić kozę – wszystko do ustalenia między stronami.
Sposób 6: Ciesz się wszystkim
Mirka mieszka na Śląsku, "kocha wakacje i przygody, kokosów nie ma". – W zeszłym roku z braku czasu i kasy pojechaliśmy pociągiem na Hel na bilecie weekendowym, wyjazd w piątek, powrót w niedzielę. Dwie noce. Czy było warto? Było cudownie! Okolice zwiedzaliśmy na rowerach i deskorolkach. Kąpaliśmy się w wielu miejscach, siedzieliśmy na pustych plażach. Bez trudu znaleźliśmy zestawy obiadowe w normalnych cenach, za około 35 zł – mówi.
Dwa lata temu Mirka namierzyła fajną ofertę w Zamku Czocha, gdzie rodzinnie i z psem spędzili niezapomniany tydzień. – Dania restauracyjne nam nie odpowiadały i nie były tanie, więc stołowaliśmy się w barze przy bramie zamku, jedząc głównie pyszne tosty z pieczarkami. Domek w fajnym miejscu bez wody? Bierzemy! – zapewnia.
Mirce wydaje się, że znalazła sposób na tanie wakacje: – Nie wybrzydzać i cieszyć się wszystkim.
Zgodzicie się?
Masz swoje przemyślenia na temat tegorocznych wakacji? Pomysł na tekst? Napisz do autorki: paulina.dudek@agora.pl
Paulina Dudek. Dziennikarka, redaktorka, twórczyni cyklu mikroreportaży wideo "Zwykli Niezwykli" i współautorka "Pomocnika dla rodziców i opiekunów nastolatków". Nagrodzona Grand Video Awards, nominowana do Grand Press.